Thomas Spence: Prawa dzieci (1796)

·

Thomas Spence: Prawa dzieci (1796)

·

„Otwórz usta dla niemych” (Prz 31,8)

„A cóż to są, na Boga, prawa dzieci?”, zapytali wyniośli ARYSTOKRACI, uśmiechając się pogardliwie.

Kobieta: Zapytajcie niedźwiedzicę i matkę wilcząt polującą w borach – one powiedzą wam, czym są naturalne prawa młodych każdego gatunku pod słońcem. Słowem będzie je chwalić, czynem da o nich świadectwo.

Są to prawa do sprawiedliwego udziału w owocach ziemi.

Czy gdy sama rzeczywistość przemówiła, dalej pytać się nas będziecie, co to są prawa dzieci, jak gdyby one żadnych praw nie miały, jak gdyby to były wyrośla, poronione płody Natury? Jak gdyby nie przysługiwało im prawo ssać mleko naszych piersi? Nam zaś – czerpać swobodnie z darów przyrody, której zrządzeniem i siebie, i dzieci nasze możemy wyżywić? Jak gdyby nie należały im się sprawiedliwie opieka, czyste otoczenie, ubrania i dach nad głową? Niegodziwcy! Jak macie czelność zadawać takie pytanie? Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, a dzieci człowiecze nie znajdą miejsca, gdzie mogłyby głowę położyć? I wszystkie samice wszystkich gatunków mogą pożywać trawę z naszych pastwisk i łąk, aby mieć pokarm dla swoich młodych – czy nam odmawia się prawa nawet i do tego? Czy ziemia nie należy do nas wszystkich, skoro nawet bydlęta mogą według potrzeb korzystać z jej owoców? Czy jesteśmy niżej od nich, by nie wolno nam było jeść ziół, jagód i orzechów, gdy jesteśmy głodne? Niżej niż wilki, by zabroniono nam polowania? Niżej niż wydry, byśmy nie mogły posilać się mięsem ryb naszych jezior i rzek? Czy nie wolno nam ścinać drzew i kopać węgla na opał? Czyżby Natura przygotowała swą wspaniałą ucztę dla wszystkich swych dzieci poza człowiekiem? Czy po to tylko nasze potomstwo przychodzi na świat, byśmy mogli płakać jedni nad losem drugich, żyć i umierać w nędzy i rozpaczy?

Arystokraci (z pogardą): A czyż niewieścia to rzecz pouczać mężczyzn o prawach i obowiązkach?

Kobieta: Tak, Molochy! Wiedźcie, że my, kobiety, bronimy praw ludzkich od początku. I choć mężczyźni, podobnie jak w ogóle samce wszystkich gatunków, łatwo poddają się apatii i obojętnieją na los swego potomstwa, w nas ogień Natury nie gaśnie nigdy. Przekonacie się o tym prędko. Na własne oczy ujrzycie, że nie tylko znamy swoje prawa, ale także umiemy się o nie upomnieć, na zgubę waszą i wszystkich tyranów. I skoro nasi mężczyźni, jak zmęczone osły, pozwalają nakładać na siebie jarzmo czynszów, dziesięcin i innych podatków, na nas, kobiety, spada obowiązek upomnienia się o godność naszego rodzaju. To ród niewieści złamie wasze jarzmo i podepcze je w proch!

Arystokraci: Czyli chcecie w swych małych rozumach cywilizację na powrót w dzicz przemienić, jeść jagódki i polować jak barbarzyńcy, nieokrzesani Indianie?

Kobieta: Nie, sofiści, nie chcemy żyć jak Indianie. Ale skoro dary Natury stanowią niezaprzeczalnie własność wszystkich ludzi, mamy do nich niezbywalne prawo, i nie pozwolimy dłużej, by odbierano je nam, nie dając stosownej rekompensaty.

Arystokraci: Słusznie. I czyż nie otrzymujecie zamiast nich chleba, mięsa baraniego i wołowego, owoców pól i ogrodów, nadto wszelkich luksusów sztuki i przemysłu? Jakie powody macie, by narzekać?

Kobieta: Raczycie żartować, dostojni panowie. Naprawdę wierzycie, że nie mamy na co narzekać? Że te wszystkie dobra to rekompensata za naturalne bogactwa, z których nas odzieracie? Nikt nam nic nie dał – kupujemy je same, pracując w pocie czoła!

Arystokraci: Ależ niewiasto, z pewnością nie spodziewasz się otrzymać dzieł ludzkiej pracy i geniuszu za darmo! Czy gospodarze nie muszą płacić znacznych czynszów? Czy uprawa roli i doglądanie bydła to nie zajęcia trudne, wymagające dużych wydatków i jeszcze większego wysiłku? Nie możecie oczekiwać, że ci ludzie oddadzą wam owoce swego trudu bez żadnego zadośćuczynienia z waszej strony, to wbrew sprawiedliwości!

Kobieta: A któż, zacni panowie, mówił o czymś takim? Tylko klasy uprzywilejowane i ich wierni naśladowcy grasujący na gościńcach mają ten obyczaj, by zabierać innym co ich, nie dając nic w zamian. Dla nas to rzecz obca. Nie, nie – to nie rolnicy są tutaj problemem; tylko wy. Odpowiadajcie zatem, kto pobiera owe czynsze, które tak bardzo obciążają angielskich gospodarzy?

Arystokraci: Oczywiście my.

Kobieta: Oczywiście wy! A kimże wy, u diabła, jesteście, kto wam dał prawo pobierać podatki od wspólnej własności?!

Arystokraci: Miarkuj się, kobieto! Ojcowie nasi zapłacili za swą ziemię krwią albo pieniądzem!

Kobieta: Dobrze powiedziane, łotry! Według słów waszych sądzić was będę, Molochy, dzieciobójcy! A więc przyznajecie, że jesteście dziedzicami bandytów, którzy ogniem i mieczem przywłaszczyli sobie naszą wspólną ziemię, na płacz i nieszczęście dzieci i ich matek? Albo, w najlepszym wypadku, tych, którzy kupili te już wcześniej mordem opłacone grunta? Potwory! Niech krew tysięcy niewinnych dziatek, które umarły przez waszą chciwość, spadnie na wasze głowy! Pozbawiliście nas, matki, dostępu do darów Natury i zastrzegliście go dla tych, którzy mają dość, by wam zań zapłacić, jak sami zresztą bezczelnie to przyznajecie. Niegodziwcy! Skarbem waszym nie złoto, ale łzy i jęki umierających dzieci! Krwawi zdziercy! Bando rozbójników! Czemu nazywacie siebie mianem panów i pań, po co wam, bestie, te wszystkie tytuły? Wasze miękkie stroje i piękne ozdoby wołają pod niebiosa o waszych początkach, rodzie barbarzyńców! Niedługo jeszcze jednak owe gotyckie symbole rzezi i rozbojów, herby wyzyskiwaczy wśród wyzyskiwanych, będą razić oczy oświeconego ludu! Czy trzeba, abyście to wy pobierali czynsze od pracy na roli? Czy nie lepiej, by gospodarze płacili je nam, którzy jesteśmy naturalnymi i prawowitymi dziedzicami całej ziemi świata? Jeśli zgadzamy się odstąpić im pod uprawę nasze pierwotne dziedzictwo, nasze tereny łowieckie, łąki, sady i łowiska, nasz węgiel kopalniom i lasy tartakom, czyż nie mamy prawa domagać się zwrotu? Jeśli nie, jak inaczej ktokolwiek miałby czelność sprzedawać nam coś, co i tak do nas należy!

Wyzyskiwacze, usłyszcie mój głos! Wy, którzy każdy dzień zamieniacie w orgię luksusu! Wy, dla których, zda się, słońce wschodzi i zmieniają się pory roku, dla których pracują wszyscy ludzie i zwierzęta, wzdychając – na próżno! – choćby o okruszyny spadłe z waszych uginających się pod ciężarem jadła stołów! Wy, dla których tłustość ziemi i nieba! Wy, nienasyceni niby otchłań grobu! Wy, którzy byście każde serce zatruli i pogrążyli w rozpaczy, byle tylko wasz duch się weselił, powiadam: słuchajcie! Oto nadchodzi kres waszej tyranii, waszego dzieciobójstwa! Jęki niesprawiedliwie więzionych, jęki żołnierzy gnanych batogami, jęki chłopów zgiętych do ziemi pod ciężarem jarzma, które nałożyliście na ich plecy, niedługo jeszcze będą wołać o pomstę do nieba, bo oto cała ziemia śpiewać zaczyna pieśń nową, pieśń nowego stworzenia, pieśń na złamanie żelaznej rózgi arystokratycznego ucisku i wschód wiecznego słońca sprawiedliwości!

Czyście naprawdę mniemali się filarami i podporą świata? Czyście naprawdę sądzili, że nigdy nie zdobędziemy dosyć rozumu, aby się was pozbyć? Że nie umiemy bez waszego dozoru piec chleba, peklować mięsa, rąbać drew na opał? Biedni! Wasze zaklęcia zostały przełamane! Wasza magia, wasze czarnoksięstwo, rytuały waszej ciemnej religii, wszystkie owe sztuki oszustwa i iluzji przeminęły, ich czas się zakończył! I oto jaśnieje nad światem promieniste Słońce Wolności w tę południową godzinę, która rozprasza mgły barbarzyński epok, odsłaniając oczom ludzkich córek i synów cudowny błękit niezmąconej pogody rozumu.

Skoro zatem wy sami, nakładając na nas ciężary nie do uniesienia, zmuszacie nas do walki o wolność, o nasze prawa, rychło zaczniemy radzić sobie bez was i sami dogadamy się z gospodarzami, jak człowiek z człowiekiem. Za jedno im to przecież, komu będą płacić czynsze, nam czy wam, ba! – nam zapłacą je chętniej, bo są spośród nas! Jeśli zaś nasi mężowie okażą się zbyt głupi i gnuśni, by upomnieć się o dziedzictwo swych dziatek i żon, to my, kobiety, weźmiemy sprawy w swoje ręce – i zobaczymy, czy którykolwiek mężczyzna ośmieli nam się sprzeciwić! W naszych rękach gospodarka kraju rozkwitnie jak nigdy dotąd. Śmiejcie się, tyrani, śmiejcie się, dalejże, choć lepiej byłoby wam płakać! Bo wody wielkie nie zdołają ugasić owej miłości, którą sama Natura złożyła w piersi niewieściej: czystej i doskonałej miłości matki do dziecka. Miłości, której nie można kupić. Miłości, która nie boi się niczego. Bądźcie pewni, że staniemy w obronie naszego potomstwa bez względu na niebezpieczeństwo – a hańba, cierpienie i rozpacz staną się udziałem tych, którzy spróbują stanąć nam na drodze. Tak! Dla nich właśnie weźmiemy sprawy w swoje ręce i wywalczymy życie, które się nam należy. Jeśli odstępujemy innym naszą wspólną ziemię, aby mogli ją uprawiać, oczekujemy za to sprawiedliwej zapłaty, która pozwoliłaby nam wyżywić siebie i tych, za których jesteśmy odpowiedzialne. Czy to oznacza, że nie chcemy pracować? Ależ nie! Taki czynsz nie wystarczyłby na prawdziwie godną egzystencję dla nas i naszych dzieci, wiemy to – dlatego nie boimy się spróbować sił w różnych zawodach, które pozwoliłyby nam rozwinąć nasze liczne talenty i nadać życiu sens i smak. Nie chcemy świata bez pracy. Jedyne, co chcemy, to aby służyła ona nam, a nie nienasyconym w swej chciwości tyranom.

Aby przekonać was, że nasz plan jest dobrze przemyślany, pokrótce go tutaj przedstawię. Wyda się wam bardzo prosty, ale prostota to znak doskonałości. Jak powiedziałam, my, kobiety (na mężczyznach bowiem nie można polegać) powołamy do istnienia w każdej gminie specjalny komitet złożony tylko z przedstawicielek naszej płci (ufamy, że nasi szarmanccy i inteligentni oblubieńcy nie będą nam w tym przeszkadzać), którego zadaniem będzie pobieranie czynszu od gruntów i gospodarstw już dzierżawionych, a także organizowanie przetargów na siedmioletnią dzierżawę tych, które nie będą akurat użytkowane. Z tego czynszu, określony procent (w zależności od potrzeb) będzie odprowadzany jako składka na potrzeby rządu centralnego. Składka ta zastąpiłaby wszystkie istniejące podatki – w ten sposób pozbędziemy się konieczności utrzymywania urzędów podatkowych. Pozostała część posłuży w pierwszy rzędzie do sfinansowania budowy i naprawy domów; budowy, czyszczenia i oświetlenia ulic; a także pensji urzędników publicznych. Czynsz ów będziemy, my, kobiety, pobierać co kwartał, bez pośrednictwa banków, w pieniądzu realnym, nie papierowym, dzięki czemu ani państwo, ani gminy nie popadną w długi. Jeśli zaś po sfinansowaniu wszystkich niezbędnych wydatków pozostanie nadwyżka, zostanie ona sprawiedliwie podzielona między mieszkańców gminy, czy to płci męskiej, czy kobiecej, czy to pozostających w związku małżeńskim, czy nie, z prawego i nieprawego łoża, ledwo co urodzonych i matuzalemów, oddających gminie wiele, jak rolnicy czy kupcy, i symboliczny wdowi grosz, jak rzemieślnicy i najemni robociarze – głowa każdej rodziny dostanie tyle, ile będzie potrzeba na utrzymanie jej i wszystkim jej domownikom.

Ponieważ narodziny dziecka, pogrzeby i choroba to wszystko sytuacje generujące duże koszty, wydaje się właściwe, wypłacać tę rentę także na każde nowo narodzone dziecko, choćby urodziło się ostatniego dnia danego kwartału, jak i na każdą osobę starszą, choćby i ta dzień po rozpoczęciu tegoż zmarła.

Nadwyżka ta, rozdzielana kwartalnie między wszystkich mieszkańców gminy, wynosić będzie najprawdopodobniej około dwóch trzecich łącznych wpływów czynszowych. Niezależnie wszakże od jej wysokości, renta gruntowa, o której mówimy, to niezbywalne prawo każdego człowieka żyjącego w stanie cywilizowanym – jako sprawiedliwa rekompensata za utratę możliwości swobodnego korzystania z darów ziemi dzierżawionej na potrzeby rolnictwa lub przemysłu.

Widzicie zatem, drodzy panowie, że nasza chwalebna praca została wykonana, a prawa gatunku ludzkiego znalazły fundament tak mocny, że nawet największy paroksyzm waszej niegodziwości nie zdoła go wywrócić. Co więcej, gdy się już za was zabierzemy, wasza potęga runie cała naraz. Nie zamierzamy drażnić lwa, wyrywać mu zębów jeden po drugim, jak to nam radzą niektórzy, byśmy wasze przywileje znosiły powoli, co przecież naraz rozjuszyłoby was tylko i dało możliwości zorganizowania oporu. Nie; zaczniemy tam, gdzie chcemy skończyć – pozbawimy was za jednym zamachem wszystkich zysków z czynszów i danin, które w całości zasilać zaczną budżety gmin, aby służyły realnej korzyści ich mieszkańców, jak się już wcześniej powiedziało.

Nie obawiajcie się jednak, cios nie będzie za silny. Chodzi o to, by zbudować system, nie o zemstę. Nie zmienimy was w żebraków, przeciwnie: pozwolimy zachować wam wszystkie ruchomości i oszczędności, złoto i srebro, drogie ubrania i meble, zapasy zboża i bydło, i ten majątek nieruchomy, którego nie można zakwalifikować jako infrastruktury rolnej, bo ta w całości (co sami rozumiecie przecież) musi przejść na własność samorządu gminnego. Widzicie zatem, że nadal będziecie najbogatszą warstwą społeczeństwa, jeśli zaś radośnie i ze szczerym sercem włączycie się w nasze dzieło, wasze życie stanie się znacznie szczęśliwsze, niż jest teraz, w naszym opłakanym systemie powszechnej niesprawiedliwości. Gdybyście jednak w pysze i głupocie swojej próbowali stawiać opór, nie pozostanie nam nic innego, jak – w obronie własnej – skonfiskować i wasze bogactwa ruchome, a może nawet pozbawić was życia: wtedy jednak krew wasza spadnie na wasze głowy, nie nasze! Dobrze będzie więc dla was podporządkować się chętnie i złączyć się z ludem węzłem prawdziwego braterstwa. Zważcie bowiem, że to gminy będą dysponować tym bogactwem, które teraz pozwala wam zachować status państwa w państwie – państwa zdolnego prowadzić wojnę przeciwko całemu społeczeństwu. Jeżeli zaś chodzi o wasz majątek ruchomy, to szybko stopnieje on podczas zmagań z ludem – silnym, bo wyzwolonym spod ciężaru czynszów i dziesięcin. Przygotujcie się zatem szybko do nowego życia, bo bliskie jest jego nadejście. I gdy rozbrzmieją w waszych uszach owe błogosławione słowa, ogłaszające wszystkim, że oto cała ziemia Anglii staje się odtąd własnością gmin, przyłączcie się do śpiewu waszych braci i sióstr, wejdźcie do radości całego narodu!

Złoty wiek, przez poetów sławion w świecie całem,

przestanie być legendą, a stanie się ciałem.

Tygrys groźny przy wołu cicho się położy,

dziecko rączkę do leża wściekłej żmii włoży,

grzywę lwa pośród pląsów radosnych rozburzy –

i nie zmącą pogody serca wichry burzy!

Spełni się proroctw wielkich starodawne słowo,

pieśni wieków minionych rozbrzmieją na nowo,

szczęście z ziemi wyrośnie, to wiecznie zielone

drzewo, i ponad Anglią rozłoży koronę.

Chwalmy zatem Natury myśl, co jasno świeci:

nie tylko prawa ludzi, ale – prawa dzieci!

Refren (na melodię „Sally in the Alley”)

Chodźmy więc wszyscy, ręka w rękę,

z wyżyn i nizin, miast i wsi,

każdego wieku oraz stanu

i obydwojga płci.

Chodźmy przez Anglii piękny kraj,

przez góry, łąki, gaje –

chodźmy, by wieść radosną nieść,

że Złoty Wiek nastaje.

Zakończenie

Chwila jednak, spokojnie. Nie wypada wszak rozmawiać pod nieobecność gospodarza! Pan Thomas Paine zruga nas niechybnie za pomysł podobnie sprawiedliwej dystrybucji dochodu narodowego. Czyż nie pisze on, w swojej „Sprawiedliwości agrarnej”, że lud może domagać się nie więcej, niż jednej dziesiątej obecnej wartości gruntów i całej gigantycznie rozwiniętej infrastruktury rolniczej? Dlaczego jednak mielibyśmy zadowolić się takim ochłapem? Ponieważ, odpowiada pan Paine, w procesie kultywacji wartość ziemi wzrosła dziesięciokrotnie w porównaniu do stanu naturalnego. No dobrze, ale czyja praca, zapytajmy, napędzała ten proces? Obszarników? Czyżbyśmy my, robotnicy, oraz nasi ojcowie stali z boku i biernie patrzyli, jak jaśnie pan w pocie czoła uprawia niewdzięczną rolę, dająca mu tylko osty i ciernie? Nie sądzę. Przeciwnie – każdy uczciwy człowiek przyzna, że ta przemiana to w głównej mierze zasługa klas pracujących.

To wysiłek robotników tworzy dobra materialne, a potrzeby ich rodzin – rynek, na którym można je zbyć. Logicznie zatem, to wytwarzane przez rolników i rzemieślników rynki stanowią właściwą przyczynę procesu kultywacji. Zlikwidujmy je, albo pozwólmy klasom pracującym na podobieństwo Izraelitów wyjść z kraju swego wygnania, a przekonamy się, w czym tkwiło źródło naszego rozwoju i jak zbudowano nasze piękne miasta.

Możecie wmawiać sobie, że po emigracji tej rzeszy nędzarzy życie toczyłoby się dawnym torem: rolnik orałby, a obszarnik budował, jak dotychczas. Ale powiadam wam: nie. Bo bez biedaków gospodarze nie mieliby rąk do pracy w polu ani nabywców na swoje zboże i bydło. Podobnie wyglądałoby to w przypadku arystokratów, którzy również nie mieliby nikogo, kogo mogliby nająć do pracy, a przy okazji stracili dochody z czynszów.

Patrzcie na swych szlachciców, waszych dumnych możnych, jak wobec braku robotników znów muszą zamienić się w barbarzyńskich myśliwych, jakimi byli ich ojcowie. Patrzcie, jak ich pałace, świątynie i miasta w proch się obracają, a zadbane ogrody i łąki zamieniają się w dzicz.

Widzimy zatem, że nie tylko ręce klasy robotniczej są narzędziami postępu, ale przede wszystkim jej plecy – i żołądki! I że to daniny, które ona płaci, buduje miasta – nie okrutni obszarnicy w swych pałacach za murem. Nie dajmy się przeto w chwili słabości zwieść udawanej dobrej woli bogaczy i nigdy nie rezygnujmy ze swych naturalnych praw. I jeśli kraj faktycznie rozwinął się pod panowaniem tych chciwców, niech idą do diabła – działali bowiem w swoim interesie, nie w naszym, my zaś nie spoczniemy, dopóki nasze prawa nie będą na powrót szanowane!

Thomas Spence

Tłum. Maciej Sobiech

Powyższy tekst to pierwsze polskie tłumaczenie tekstu Spence’a „The Rights of Infants”, napisanego w roku 1796, a wydanego rok później. Pominięto apendyks.

Polecamy inny tekst Thomasa Spence’a: Prawdziwe prawa człowieka

Thomas Spence (1750-1814) – angielski radykał, komunista, reformator, filozof i działacz społeczny i pedagogiczny. Pochodził z ubogiej i licznej rodziny rzemieślniczej (był jednym z dziewiętnaściorga rodzeństwa). Zwolennik głębokiej przemiany społecznej, uniwersalnego prawa wyborczego (również dla kobiet), a także… reformy ortograficznej, która uczyniłaby literaturę bardziej przystępną klasom nieposiadającym (sam Spence był wybitnym samoukiem). Inwigilowany przez służby brytyjskie i wielokrotnie więziony w dobie antyjakobińskiego terroru rządów premiera Pitta Młodszego. Zmarł w nędzy.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie