Jan J. Zygmuntowski: Cyfrowa walka klas trwa
Panami są ci, którzy posiadają aparat będący w stanie zgarniać dane z każdego naszego zachowania.
z Wiolą Krysiak i Damianem Duszczenką z nowej inicjatywy Łódź dla Ludzi rozmawia Szymon Majewski
Co takiego dzieje się w Łodzi w szkołach? Gdzie mają się odbyć zapowiadane zwolnienia i dlaczego, jak to jest uzasadniane przez miasto?
Wiola Krysiak: Zwolnienia mają dotyczyć pracowników niepedagogicznych w szkołach. Miasto mówi o redukcji 12% etatów, ale w praktyce w wielu szkołach oznacza to na przykład pozbycie się połowy sprzątaczek, co spowoduje, że praca, która przypada na obecną liczbę personelu, nie będzie wykonywana. Sprzątaczki i woźne szczególnie mówią o dzieciach, pierwszakach, które przychodząc do szkół, potrzebują pomocy w takich czynnościach jak zawiązywanie butów; zwłaszcza teraz kiedy do szkół nie mogą przychodzić rodzice. Sześcio-siedmiolatki potrzebują pomocy i do tej pory woźne i sprzątaczki im pomagały. Miasto oszczędza, i mówi, że subwencja jest za niska. Ona jest wszędzie taka sama, tyle tylko, że miasto nie chce dokładać do edukacji i zamiast tego woli wydawać gazetę za dwa miliony albo finansować takie rzeczy jak Orientarium i stadiony.
Damian Duszczenko: Mamy teraz informację z „Solidarności”, że miasto już trochę się cofnęło i zamiast 500 osób chcą zwolnić 200. Może dzięki naszym protestom.
Czy te zwolnienia nie uderzą szczególnie w pracownice? Mówimy o zawodach najczęściej wykonywanych przez kobiety.
W. K.: Oczywiście – to są woźne, sprzątaczki, kucharki, sekretarki. Te prace wykonują kobiety, często starsze, w wieku przedemerytalnym. Gdyby te kobiety dosięgły zwolnienia, wiadomo, że nie znalazłyby kolejnej pracy i sytuacja takich pracownic jest chyba najgorsza, bo niezbyt mogą liczyć na inne świadczenia i nie za bardzo są w stanie znaleźć kolejną pracę. Gdy byliśmy na proteście, były tam przedstawicielki tych szkół, jeśli miałabym oceniać, mniej więcej po pięćdziesiątce. W nie to najbardziej uderza – starsze kobiety, czyli osoby najbardziej poszkodowane na rynku pracy.
Jeżeli zwolnienia dojdą do skutku, pozostała część personelu będzie musiała nadal wykonywać pracę wcześniej rozłożoną na większą liczbę osób. Czy miasto w ogóle bierze to pod uwagę?
D. D.: Jedna z dyrektorek mówiła wprost, że te zwolnienia doprowadzą do tego, że sama będzie musiała latać ze ścierką. Jeśli będą np. dwie sprzątaczki, a jedna zachoruje, to co wtedy?
W. K.: Zadbanie o odpowiednie warunki sanitarne jest obecnie szczególnie ważne. Co prawda dzięki szczepieniom sytuacja jest coraz lepsza, ale zagrożenie nie zniknie z dnia na dzień i oszczędności na higienie mogą doprowadzić do tragedii.
Rok temu miasto Łódź próbowało wypowiedzieć układ zbiorowy dla pracowników niepedagogicznych w szkołach. To się udało jakoś zatrzymać i układ został zachowany?
D. D.: Tak, został zachowany, ale związki zawodowe zgodziły się na obniżkę premii z 20% do 10% i na takie rzeczy jak odebranie mydła albo różnych dodatków. Oczywiście tłumaczono to tym, że skoro w pandemii nie chodzą do pracy, to dlaczego mają dostawać premię. Teraz wszystko wraca do normy i zwolnienia są nadal, mimo że władze miasta twierdziły, iż dzięki obniżce premii to nie nastąpi.
Jakie związki zawodowe działają w łódzkiej oświacie?
D. D.: Wiem, że działa ZNP jako większościowy związek, który, powiedzmy sobie szczerze, jest mniej skory do protestów, bo są zblatowani z Lewicą współrządzącą Łodzią. Jest jeszcze bardziej rzutka mniejszościowa „Solidarność”.
Wiola wspominała o demonstracji; ona była zorganizowana właśnie przez organizacje związkowe? Od nich wychodzi ten impuls, a Wy się do niego dołączacie?
W. K.: Ta demonstracja, na której my byliśmy, została zorganizowana przez organizacje Łódzkie Społeczne, nas, czyli Łódź dla Ludzi, łódzkie Dziewuchy Dziewuchom i Tak dla Łodzi. Dobre było to, że pojawiły się tam pracownice tych szkół – protest dzięki temu był większy i łączył te środowiska. Poza tym był chyba protest „Solidarności”.
D. D.: Bałem się, że skończy się na tym, że przyjdą ruchy miejskie, czyli jak zwykle wszyscy ci, którzy już się znają, ale 3/4 to były jednak pracownice szkół.
Jak zwolnienia mają być rozłożone w czasie – kiedy ma do nich dojść i czy jest np. możliwość wejścia w spór zbiorowy, zorganizowania referendum i podjęcia strajku? Czy taka forma oporu jest rozważana?
D. D.: Nie słyszałem, ale to jest już w gestii związków, a nie naszych, my możemy jedynie to wspierać. Wiem, że negocjacje trwają, niedawno powiedziano, że jednak zwolnią 200 zamiast 500, i tak się będą bawić ludźmi.
W. K.: Zastanawiam się na ile to jest kwestia tego, że w związkach dominuje nauczycielskie ZNP, a wśród zagrożonych zwolnieniami dominują zawody niepedagogiczne.
Myślicie, że ze strony nauczycieli i nauczycielek występuje pracownicza solidarność z pracownicami i pracownikami niepedagogicznymi?
W. K.: Jest pewnie tak, że dyrektorzy i dyrektorki szkół się sprzeciwiają, przedstawiciele nauczycieli i nauczycielek będą mówili, że są przeciw. To jest dość logiczne, ale nie wiem, na ile oznacza to walkę po jednej stronie i chęć tego, żeby np. solidarnie strajkować.
Mocno podkreślacie fakt, że Łodzią współrządzi Lewica. Jak wygląda polityczna odpowiedzialność za zwolnienia? Jaki jest rozkład obowiązków w koalicji PO-SLD i kto za to odpowiada?
W. K.: Wiceprezydentka z Lewicy, Małgorzata Moskwa-Wodnicka, jest odpowiedzialna właśnie za edukację. Nie widzę ze strony Lewicy żadnej troski o to, żeby szkoły działały dobrze i żeby chronić pracownice. W Łodzi było tak zawsze. SLD dostawało stanowiska i nie uwzględniało lewicowej perspektywy. To jest najgorsze.
Próbowaliście się jakoś kontaktować z parlamentarnymi przedstawicielami Lewicy? Czy ktokolwiek z posłów i posłanek jakoś się do tego odniósł?
W. K.: Nie próbowaliśmy. Być może inne strony próbowały się kontaktować, bo to nie jest tylko nasz protest i nie tylko my się sprzeciwiamy, również inne organizacje jak Tak dla Łodzi albo łódzkie Dziewuchy Dziewuchom. Być może był taki kontakt, ale my akurat tego nie robiliśmy. Lewicowym posłem z Łodzi obecnie jest tylko Tomasz Trela, który zawsze był w tym miejskim układzie jako poprzedni wiceprezydent z SLD i też układał się z prezydent Hanną Zdanowską z PO. Tak naprawdę nie bardzo więc widziałam jakiekolwiek szanse na skuteczność takiej interwencji…
Sprawa jest takiej wagi, że teoretycznie nie tylko osoby stamtąd powinny się jakoś określić. Pisałeś, Damian, o tym, że koalicjanci z SLD chowają głowę w piasek.
D. D.: Nie słyszałem, żeby osoby z Wiosny lub Razem zabierały w tej sprawie głos.
W. K.: Marcelina Zawisza pisała coś pod zeszłorocznym stanowiskiem sprzeciwu Razem, które trochę z nich wyciągnęliśmy, być może złośliwie im dogadując (śmiech). Kiedy organizowałam protest, mogli go zauważyć, obecność zaznaczyła Martyna Urbańczyk z miejscowego zarządu okręgu Razem. Widzieli, że coś takiego się dzieje, ale tak jak zazwyczaj partia pyta, czy może razem z organizatorami zabrać głos, tak tym razem w ogóle tego nie było, ani ze strony Razem, ani ze strony Wiosny, ani oczywiście SLD. Nie było ich flag, czyli oficjalnie się nie pojawili. To było przykre, że nie dostaliśmy żadnego formalnego poparcia, dopiero potem powstało stanowisko łódzkiego okręgu Razem, że sprzeciwiają się tym zwolnieniom.
Rozumiem, że Waszą receptą jest to, że tych oszczędności, jeśli już muszą być dokonane, trzeba szukać gdzie indziej i jest to już kwestia woli politycznej?
W. K.: Dokładnie tak. Łódź od dawna ma duży problem z priorytetami. Kiedyś byłam na konsultacjach w sprawie zielonego Expo. Odbywały się w tym miejscu, gdzie to miało powstawać, prezydent Zdanowska mówiła o tym, jak to będą wydawali miliardy, żeby to zielone Expo było właśnie w naszym mieście. Niedaleko stamtąd znajduje się takie osiedle Grembach – bardzo stare, poniemieckie, ze starymi domkami. Ludzie z tego osiedla byli na konsultacjach i zgłosili się właśnie po to, żeby zapytać, czy w końcu naprawi się im dachy, bo woda im cieknie, boją się, że zaczną się urywać i spadać im na głowy. Zdanowska, która dopiero co mówiła o miliardach wydawanych na wielką, niepotrzebną inwestycję, powiedziała, że teraz nie mamy na to pieniędzy i w najbliższych budżetach ich nie będzie. Tak właśnie wygląda polityka Łodzi – są środki na wielkie inwestycje, którymi można się chwalić, jak zielone Expo albo Orientarium, wydaje się miliardy na średnio tu potrzebne lotnisko, nie ma za to środków na potrzeby zwykłych ludzi. Nie ma pieniędzy na zapewnienie ludziom łazienek, łatanie dachom czy nawet remontowanie chodników tak, żeby były przyjazne dla osób z niepełnosprawnościami.
Jako Łódź dla Łodzi istniejecie od niedawna. Jakie są Wasze cele i obszar działania?
D. D.: Dopiero startujemy, będziemy na pewno robić też debaty, ale przede wszystkim takie rzeczy jak pomoc osobom w kryzysie bezdomności i lokatorom; to, co w Warszawie robi Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej.
Do tego trzeba wynająć jakiś lokal, opłacić w nim rachunki…
D. D.: W tej chwili mamy ze zbiórki 10 tysięcy złotych. To jest już coś na początek, a potem się zobaczy, jak to na lewicy (śmiech).
Określacie się jednoznacznie jako socjaliści – w takim razie nie ma to chyba być tylko czysta charytatywa, ale coś z konkretnym politycznym wydźwiękiem.
W. K.: Z jednej strony chcemy działać doraźnie, pomagając ludziom, ale wiemy, że to nie jest wyjście na dłuższą metę, dlatego chcemy zmieniać system, na ile to będzie możliwe. Chcielibyśmy działać nie tylko w Łodzi, ale w całym województwie.
Z jakimi największymi problemami mierzy się Łódź? W jakich tematach zamierzacie działać?
W. K.: Łódź mierzy się z chyba wszystkimi możliwymi problemami. Jeśli chodzi o kwestie lokatorskie, o których być może się nie mówi, jest ich naprawdę dużo. Ostatnio wypłynęła sprawa kamienicy, która jest prywatyzowana. Bezdomność…
D. D.: Problemy lokatorskie są mniej więcej takie jak w Warszawie 10 lat temu, tylko na sterydach. Możesz to sobie wyobrazić – oprócz oczywiście reprywatyzacji, która tutaj troszkę inaczej wyglądała.
W Łodzi także występuje reprywatyzacja?
D. D.: Tak, chociaż tutaj akurat miasto troszkę działa. Większy problem jest z wyprzedażą kamienic; miasto bardzo często ma w nich udziały, kilka lokali, i je wyprzedaje. Ostatnio nawet wprowadzono zasadę, że jeśli udziały są o wartości poniżej miliona złotych, prezydentka może je wyprzedawać bez zgody rady miasta; tak żeby działo się to po cichu i dopiero jeśli będą jakieś protesty (a najczęściej ich nie będzie), to ewentualnie wtedy się z tego wycofają.
Czy po sprzedaży lokali dochodzi np. do drastycznych podwyżek czynszów?
D. D.: Oczywiście. Mamy teraz taką sytuację na ulicy Piasecznej – właściciel, szef znanej sieci aptek, kosmicznie podwyższa czynsze i miasto oczywiście umywa ręce, bo teoretycznie nic nie może zrobić, mimo że umowy najmu były przez lokatorów podpisywane częściowo z miastem. Zostali jednak sprzedani. W tym sensie przypomina to warszawską reprywatyzację.
Czy w Łodzi występuje presja deweloperów np. na to, żeby wyburzać stare budynki i stawiać na nich własne?
W. K.: Jeśli chodzi o bieżące sprawy, sprzeciwialiśmy się tym razem nie wyburzeniu budynków, ale planom zabudowania otuliny Lasu Łagiewnickiego – terenu zielonego i rekreacyjnego. Miał on zostać przeznaczony na osiedle domków jednorodzinnych.
W Warszawie mnóstwo kamienic komunalnych, zwłaszcza po prawej stronie Wisły, ciągle nie jest podłączonych do sieci centralnego ogrzewania. Organizacje lokatorskie domagają się załatwienia tego problemu. Czy u Was też to występuje?
D. D.: W Łodzi problem jest jeszcze większy.
W. K.: Problem jest zdecydowanie większy – ludzie muszą ogrzewać się prądem, płacą wielkie rachunki lub siedzą w zimnie, jeśli mają liczniki przedpłacone. Brakuje łazienek, w starych kamienicach są wspólne, znajdują się na zewnątrz, a czasami w ogóle ich nie ma. Niektóre kamienice nie są podłączone do wodociągów, a nawet nie mają dostępu do wody. Jeśli chodzi o infrastrukturę, jest strasznie. Problemy są większe niż w Warszawie.
D. D.: Cały program rewitalizacji centrum, czyli tego, że śródmieście Łodzi ma być wspaniałe, pozbawione ruder i tak dalej, kończy się oczywiście wysiedleniami, bo najpierw trzeba wyrzucić ludzi. Oni często nie wracają, bo przy jakimkolwiek zadłużeniu nie można wrócić.
Nowego budownictwa komunalnego pewnie też brakuje?
W. K.: Oczywiście, że tak. Nie ma budownictwa komunalnego, nie ma mieszkań socjalnych…
D. D.: Łódź wchodzi teraz w program partnerstwa publiczno-prywatnego z deweloperem; mają wybudować 500 mieszkań, które miasto będzie wynajmować lokatorom właśnie z tych rewitalizowanych budynków. To prawdopodobnie jednak też się skończy tak, że ludzie nie będą wracali do centrum.
Na koniec chciałbym zapytać o Waszą współpracę ze społecznym Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Jak wygląda ta relacja? Ty, Damian, byłeś jednym z pomysłodawców kandydatury Piotra Ikonowicza na to stanowisko.
D. D.: Nieoficjalnie już podjęliśmy taką współpracę. Ludzie z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej będą prowadzili swoje dyżury u nas w biurze, prawdopodobnie już jako biuro rzecznika. Ta współpraca będzie na pewno.
Wskazany przez Lewicę rzecznik będzie musiał postawić się także jej tam, gdzie działa antyspołecznie, czyli właśnie w Łodzi.
D. D.: Oby.
Dziękuję za rozmowę.
Panami są ci, którzy posiadają aparat będący w stanie zgarniać dane z każdego naszego zachowania.
Kryzys związany z koronawirusem całkowicie zmienia świadomość milionów pracowników.