12 sposobów na uwolnienie miast od samochodów
Samochody są z natury nieefektywne i nierównościowe, jeśli chodzi o użytkowanie terenu i zasobów.
W ramach wielu „kampanii uświadamiających” lub „antystygmatyzacyjnych” usłyszeć możemy, że choroby psychiczne i depresja są „demokratyczne”. Mogą dotknąć każdego, niezależnie od statusu społecznego czy materialnego. To, oczywiście, prawda. Nie oznacza ona jednak, że brak związków pomiędzy biedą a cierpieniem medykalizowanym przede wszystkim pod etykietą „depresji”. Zaburzenia te częściej dotykają osoby zmagające się z problemami mieszkaniowymi, finansowymi, niepewnymi formami zatrudnienia i złymi warunkami pracy. O ubóstwie można mówić nawet jako o jednej z ważniejszych przyczyn depresji w ogóle, choć wspomniane kampanie, sponsorowane często przez koncerny farmaceutyczne zainteresowane głównie zwiększeniem sprzedaży leków, rzadko o tym wspominają. Chodzi im o to, aby depresja pozostała indywidualną przypadłością leczoną farmakologicznie, a nie problemem związanym z warunkami ekonomicznymi i społecznymi. Bo w tym drugim przypadku można byłoby przeciwdziałać systemowo poprzez poprawę warunków życia i pracy, np. dzięki wyższemu opodatkowaniu owych koncernów i uniemożliwieniu wyprowadzania pieniędzy do rajów podatkowych.
Istnieje cały szereg badań wręcz wskazujących na przyczynowy charakter czynników ekonomicznych. Nie oznacza to, oczywiście, że każde cierpienie psychiczne, które zaetykietować możemy diagnozą psychiatryczną, wynika bezpośrednio z przyczyn ekonomicznych. Nawet osoby zamożne mogą odczuwać skutki alienującej neoliberalnej kultury indywidualizmu, narcyzmu, perfekcjonizmu i rywalizacji, która pośrednio odbija się też m.in. na jakości relacji interpersonalnych czy braku zaufania społecznego. Badania pokazują korelację pomiędzy nierównościami dochodowymi a problemami psychicznymi w poszczególnych krajach. Jednak nie każde cierpienie można sprowadzić do tego rodzaju okoliczności.
Notabene, nowsze badania, jak to opublikowane w 2019 w „Translational Psychiatry”, sugerują, że to nie depresja jako taka, jak wcześniej sądzono, jest związana z obniżonym poziomem empatii emocjonalnej (rozumianej jako współodczuwanie, wrażliwość na cudzy ból), ale że empatię obniżają leki antydepresyjne. Podobny efekt zaobserwowano u szczurów, którym podano leki przeciwlękowe – benzodiazepiny. Prowadziło to do zmniejszenia zachowań altruistycznych. Jest to tym bardziej niepokojące, jeśli przyjmiemy, że empatia jest nie tylko motorem pomagania innym, ale także mechanizmem hamującym zachowania agresywne.
W przeglądzie badań opublikowanym w 2019 r. w „Science” przeczytać możemy dosłownie: „Wiemy już, że utrata dochodów powoduje choroby psychiczne”. Choć taki wniosek może się wydawać wręcz zbyt mocny, ze względu na charakter i metodologię badań, które można na ten temat etycznie przeprowadzić, to autorzy referując szereg różnych wyników wskazują, że związek między ubóstwem a problemami psychicznymi jest dwukierunkowy. Ubóstwo sprzyja powstawaniu zaburzeń psychicznych, które następnie pogłębiają problemy finansowe, w efekcie tworząc pętlę sprzężenia zwrotnego, z której trudno się wydostać. Wiele innych badań pokazuje np. że wysokie zadłużenie (powodujące np. problemy ze spłacaniem kredytów) poprzedza diagnozę depresji, albo że brak pieniędzy poprzedza nadużywanie alkoholu.
Jednak nie tylko sytuacja materialna w konkretnym momencie może odbijać się na zdrowiu. Nawet przyjmując perspektywę neurorozwojową można wskazywać na wpływ ubóstwa doświadczanego w dzieciństwie (lub też innych trudnych doświadczeń, jak np. przemoc, wykorzystywanie seksualne czy utrata bliskiej osoby, np. opiekuna) na problemy psychiczne pojawiające się znacznie później.
Badanie opublikowane w 2020 r. w prestiżowym piśmie „Psychological Medicine” wskazuje na związki między doświadczaną w dzieciństwie deprywacją ekonomiczną a objawami lęku i depresji we wczesnej dorosłości. Badania te wpisują się w szereg badań epidemiologicznych pokazujących związek ubóstwa w dzieciństwie z tego rodzaju objawami. Autorki próbowały także ustalić potencjalne mechanizmy mózgowe i biomarkery tego zjawiska, ale w tym przypadku wyniki były mniej jednoznaczne.
Co ciekawe, związek pomiędzy ubóstwem a objawami depresji i lęku ujawnia się przede wszystkim, gdy pod uwagę bierze się subiektywne oceny matek dotyczące doświadczanego ubóstwa, a odzwierciedlające kwestie związane z brakiem możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb materialnych. Badanie przeprowadzono w Czechach i jak piszą autorki pokazuje ono efekt ciężkiego okresu przejściowego „po upadku Muru Berlińskiego”, czyli okresu ekspansji neoliberalizmu w krajach byłego bloku wschodniego.
Wydaje się, że w Czechach „terapia szokowa” miała nieco łagodniejsze oblicze niż w Polsce i można tylko przypuszczać, jak efekty tych jeszcze silniejszych „elektrowstrząsów” odbijają się na dzisiejszych 20-, 30- i 40-latkach u nas. Być może należałoby się skupić na zapobieganiu biedzie zamiast „leczenia” ofiar ekonomicznej terapii szokowej tzw. antydepresantami o wątpliwej skuteczności, albo całkiem dosłownymi elektrowstrząsami, których skuteczność i rzekoma nieszkodliwość są także co najmniej kontrowersyjne.
Wystarczy zresztą zdrowy rozsądek oraz odrobina empatii i wyobraźni, aby zrozumieć że tego rodzaju problemy bytowe mogą prowadzić do obniżenia nastroju kwalifikującego się do diagnozy depresji. Wydaje się jednak, że nachalna psychiatryczna propaganda, propagująca zdyskredytowaną już hipotezę „chemicznej nierównowagi” mózgu jako przyczyny depresji, na tyle silnie oddziałuje na rozumienie tego rodzaju zjawisk, że te oczywiste spostrzeżenia stają się trudno dostępne. Co więcej, zafiksowani na niekończącym się „dobieraniu leków” i „naprawianiu mózgu” ludzie mogą zapominać, że na funkcjonowanie owego mózgu w ogromnym stopniu wpływają otoczenie i warunki życia. I to właśnie ich zmiana może prowadzić do poprawy subiektywnego stanu psychicznego.
Poprawa tych warunków to jednak zadanie przede wszystkim dla wspólnoty politycznej, nie dla cierpiących jednostek. Choć leki mogą u niektórych osób tymczasowo łagodzić ból, to jest tu tak jak z innymi substancjami psychoaktywnymi. Ich używanie łączy się z ryzykiem powstania fizycznej zależności oraz szeregiem innych, nierzadko poważnych, skutków ubocznych, a podstawowe strukturalne przyczyny problemów pozostają niezmienione. Badania na temat długotrwałych efektów stosowania antydepresantów pokazują raczej brak skuteczności lub wręcz ich szkodliwość.
W czasopiśmie „Social Science and Medicine – Mental Health” ukazał się artykuł Benjamina Anga, Marka Horowitza i Joanny Moncrieff. Pokazuje on, jak, pomimo braku dowodów, psychiatria promowała ideę „nierównowagi chemicznej” – obniżonego poziomu serotoniny – jako przyczyny depresji. Teoria ta jest dziś właściwie już tak skompromitowana, że od pewnego czasu prominentni psychiatrzy zaczęli twierdzić, iż psychiatria nigdy jej nie popierała, a promocję takiego rozumienia depresji przypisują koncernom farmaceutycznym lub wręcz „antypsychiatrom”, którzy mieliby zarzucać biologicznym psychiatrom, że mówili coś niedorzecznego, czego nigdy nie twierdzili, aby łatwiej było psychiatrię atakować. Niektórzy, jak Ronald Pies, który w „Psychiatric Times” napisał nawet, że nie zna żadnego wykształconego psychiatry, który twierdziłby, że depresja spowodowana jest nierównowagą neuroprzekaźników, uciekają się wręcz do określenia „chemicznej nierównowagi” mianem miejskiej legendy. Analiza przeglądów literatury i podręczników psychofarmakologii i psychiatrii z lat 1990-2012 pokazuje jednak, że zdecydowana większość z nich jednoznacznie promowała ten szkodliwy mit i było to (lub nawet wciąż jest) wręcz oficjalne stanowisko psychiatrii. Hasła o „przywracaniu równowagi chemicznej” lekami wciąż przecież bardzo często możemy usłyszeć od wielu psychiatrów, a nawet psychologów, choć nie ma właściwie dowodów na potwierdzenie tej tezy, za to jest to dobre hasło reklamowe i skuteczny argument, aby nakłonić pacjenta do kupna leku.
Koszty ekonomicznej terapii szokowej przykrywane mogą być więc farmakoterapeutycznymi interwencjami i biomedyczną psychiatryczną narracją. Jednak w kombatanckich opowieściach pokolenia „walczącego o demokrację” oraz odmalowywanego w kiczowato różowych barwach zwycięstwa dobra nad złem, z jakiegoś powodu brakuje refleksji nad kosztami tej walki ponoszonymi przez dzieci owego bohaterskiego pokolenia. Na dzieciach trauma transformacji odcisnęła się być może jeszcze głębiej. W końcu w przeciwieństwie do dorosłych ludzi nie miały jeszcze wykształconych mechanizmów radzenia sobie z panującą ówcześnie biedą, zniszczeniem, chaosem i najprymitywniejszą kapitalistyczną propagandą konsumpcji. To, co przeżywali dorośli, odciskało się też na dzieciach, nie tylko tych pozbawionych podstawowych dóbr, poczucia bezpieczeństwa i ciepła, których nie potrafili zapewnić im przerażeni i zdezorientowani rodzice, ale też nierzadko mierzących się z traumą samobójstwa któregoś z opiekunów, najczęściej ojców, którzy czując, że nie potrafią wypełnić stereotypowej męskiej roli żywiciela rodziny tracili grunt pod nogami z zaciśniętą pętlą na szyi.
Statystyki obrazują gwałtowny wzrost liczby samobójstw w trakcie i po transformacji. Na wsiach współczynnik samobójstw w latach dziewięćdziesiątych był o połowę wyższy, a ponad dwukrotnie wyższy w 2009 r., niż w latach siedemdziesiątych. Obrazuje to zapewne proces destrukcji PGR-ów i kondycję ekonomiczną indywidualnych gospodarstw. Wzrost, obserwowany także w miastach, udało się zahamować dopiero niedawno. Jak przyznał sam Marek Balicki, za ten efekt odpowiada prawdopodobnie w dużej mierze program 500+ i inne transfery socjalne. Taki wniosek wydaje się uprawniony w świetle opublikowanych w „Journal of Epidemiology & Community Health” badań z USA. Pokazują one, że wzrost pensji minimalnej prowadzi do spadku liczby samobójstw, szczególnie wśród osób z niższym wykształceniem. Tego rodzaju dane jasno pokazują, że jeśli poważnie myślimy o poprawie zdrowia psychicznego, to w pierwszej kolejności musimy myśleć o poprawie warunków życia wszystkich obywateli.
Dla części elit, które gładko przeskoczyły z jednego systemu do drugiego, a nawet w „odnowionej demokratycznej” umościły się znacznie wygodniej i dostatniej niż „za komuny”, jak i dla ich dzieci, które współcześnie zastępują już powoli swoich rodziców w roli nadzorców systemu, doświadczenie biedy transformacji i jego odczuwalnych wciąż konsekwencji wydaje się być zupełnie niedostępne, obce i niemożliwe do zrozumienia, co może też tłumaczyć część z aktualnie obserwowanych napięć społecznych. Równocześnie, jak pokazują badania, ścieżki awansu społecznego w Polsce należą do wyjątkowo wąskich – włączenie więc perspektywy uwzględniającej także interes poszkodowanych do głównonurtowego dyskursu, które umożliwiałoby rozładowanie konfliktu i wypracowanie korzystnych dla ogółu rozwiązań, jeśli chodzi o samą psychiatrię, jak i całe społeczeństwo – wydaje się prawie niemożliwe w tak zabetonowanym systemie.
Może to też tłumaczyć, dlaczego lewica rekrutująca się w Polsce przede wszystkim ze środowisk, które korzystały na transformacji, nomenklatury PZPR, wyższej klasy średniej, kadry kierowniczej, akademickich elit i ich dzieci (zbiory te zresztą w dużej mierze się pokrywają) ma problemy z wyjściem poza własną uprzywilejowaną perspektywę i bańkę towarzyską oraz ze zrozumieniem i dotarciem z przekazem do potrzebujących. Ostatecznie bliżej jej w konkretnych działaniach i decyzjach do neoliberalnych elit, czemu w najlepszym wypadku towarzyszy głoszenie przy okazji okrągłych „socjalistycznych” frazesów. Elity nie mają zresztą powodu, aby być prawdziwie krytycznymi wobec systemu, który ich do roli elity wyniósł i na tej pozycji utrzymuje. Ani interesu w tym, żeby do takiej krytyki dopuszczać. W interesie elit jest konserwacja stanu obecnego.
Ten wpływ doświadczanego w dzieciństwie ubóstwa spowodowanego przez transformację na cierpienie psychiczne w dorosłości, tłumaczyć może też, dlaczego jedni mogą oceniać transformację ekonomiczną i ustrojową Polski jako niekwestionowany sukces, co najwyżej dodając politycznie poprawne hasło o „dużym (ale jednak cudzym) koszcie” i „poszkodowanych”, choć jednak „było to konieczne” i „nie było alternatywy”. Innym natomiast trudno jest przejść do porządku dziennego nad dokonanymi wtedy spustoszeniami. Skutki ówczesnych decyzji są dla jednych wciąż boleśnie odczuwalne, a dla drugich były co najwyżej estetycznie przykrym doznaniem wprowadzającym łagodny dyskomfort w świecie materialnego dostatku.
Ujmowanie cierpienia psychicznego jako problemów jednostek i ich zdekontekstualizowanych „chorych mózgów” zasłania kulturowe, społeczne i ekonomiczne przyczyny tegoż cierpienia. W polskim kontekście diagnoza depresji może też podważać doświadczenia pokrzywdzonych przez transformację jako po prostu irracjonalną chorobę mózgu, wpisując się tym samym w dominującą neoliberalną narrację o jednostkowej odpowiedzialności za niepowodzenia (i rzekomo jednostkowych zasługach beneficjentów transformacji). Polska debata publiczna, porządek polityczny i ekonomiczny wciąż wydają się być zdeterminowane przez decyzje, które zapadły przy okrągłym stole, co tłumaczyć może też histeryczne reakcje na wszelkie narracje, które nie wpisują się w ten założycielski mit sukcesu transformacji jako początku III RP.
Radosław Stupak
Samochody są z natury nieefektywne i nierównościowe, jeśli chodzi o użytkowanie terenu i zasobów.
W latach 1950-80 w Szwecji wybudowano, w przeliczeniu na liczbę ludności, najwięcej mieszkań w całej Europie.