Karol Irzykowski: Bezkrwawe walki (1933)
Zakosztowali tego, co jest celem socjalizmu.
Sam fakt, że co i rusz znajduje się ktoś ogłaszający „śmierć” programu dystrybucjonistycznego, jest wystarczającym dowodem na to, że ten program nie umarł. Rok temu ogłosił ją na łamach „Commonweal” John Stanbley [1]. Kilka miesięcy temu to samo zrobił jeden z autorów „Social Justice”, wydawanej przez Central Verein [2]. A jednak, dystrybucjonizm żyje i będzie żyć, bo jako system odpowiada potrzebom i wymaganiom ludzkiej natury.
Piszemy o przyszłych społecznościach rolniczych, ponieważ uważamy je za swego rodzaju ideał formy społecznej, ku stworzeniu której powinniśmy zmierzać i której stworzenie powinniśmy planować – i będziemy nadal o nich pisać. Podobnie jak będziemy pisać o tych społecznościach rolniczych, które już istnieją i stanowią realną egzystencjalną alternatywę dla współczesnego człowieka. Wierzymy bowiem, że własność można przywrócić, a państwo niewolnicze – powstrzymać.
W ciągu kilku poprzednich miesięcy miała miejsce interesująca wymiana: pewna grupa rolników radzieckich przyjechała do nas, a analogiczna grupa naszych rolników odwiedziła ZSRR. Gazety piszą o niej ciekawe rzeczy. Na przykład pewien amerykański gospodarz wspomina, jak odwiedził kołchoz, w którym zatrudnionych było 5000 rolników – i to mimo iż praca na nim była w pełni zmechanizowana. Kołchoz to gospodarstwo kolektywne, ale niezależnie od tego rodzina każdego zatrudnionego w nim rolnika otrzymuje także w prywatne użytkowanie działkę ziemi, dużą na akr czy dwa. Otóż gospodarz ten twierdzi, że na tych maleństwach rosyjscy rolnicy byli w stanie hodować kury, świnie, a nawet krowy, a do tego uprawiać taką ilość warzyw, że trzeba powiedzieć, iż to wyłącznie dzięki ich wysiłkom rzeczony kołchoz potrafił sprostać zapotrzebowaniom rynku. Radzieckie miasta miałyby problem się wyżywić – gdyby nie wspaniała praca drobnych rolników na ich małych działkach.
Z drugiej strony należy zauważyć, że wielkoskalowe rolnictwo kolektywne, jakie istnieje zarówno w ZSRR, jak i tu, w Stanach Zjednoczonych, bardzo dobrze sprawdza się, jeżeli chodzi o produkcję pszenicy, lnu i bawełny, owoców i innych tego typu roślin, które uprawiać muszą duże zespoły pracowników na dużych przestrzeniach. Taka forma gospodarowania mogłaby zatem zostać w dystrybucjonizmie zachowana.
Tutaj w USA zbiorami zajmują się imigranci zarobkowi, a właściwie miliony imigrantów zarobkowych – źle odżywionych, źle ubranych, mieszkających w strasznych warunkach. To niewątpliwie ogromny problem naszej gospodarki. W Rosji, wydaje się, sytuacja rolników jest stabilniejsza. Wobec tak ogromnej liczby pracowników zaangażowanych w proces produkcji rolnej, można mniemać, że zbiorów zwyczajnie nie da się już przyśpieszyć, choć trzeba dodać, że z konieczności tak zasiew, jak i zbiory oznaczają pracę od rana do późnego wieczora, wyrównywaną potem przez większą ilość odpoczynku w zimie.
W gospodarstwach, które odwiedzałam podczas moich podróży po kraju, mówiono mi, że dla indywidualnego rolnika zima jest czasem równie trudnym, jak lato, ponieważ zwierzęta trzeba karmić częściej (ze względu na brak możliwości korzystania z pastwisk), a pracę wykonywać w trudnych warunkach – w zimnie, w mroku, przy mniejszej liczbie rąk do pomocy.
Gubernator Harriman [3] określił niedawno nędzę mianem problemu narodowego, co mówiąc miał zapewne przed oczami obraz dramatycznej sytuacji imigrantów, Meksykanów, Portorykańczyków i czarnoskórych, zamieszkujących slumsy naszych miast i wsi. Liderzy związków zawodowych mówią o zagłębiach bezrobocia. Wszędzie, gdzie przemysł zbankrutował albo przeniósł się w inne miejsce, otacza się powszechną czcią agentów nieruchomości, którzy wykupują opustoszałe fabryki i wynajmują je pod inny typ produkcji. Mimo całego dobrobytu, widmo bezrobocia wciąż krąży nad nami.
W gospodarstwie wszakże, jak powtarzał zawsze Peter Maurin, nie ma bezrobocia. Jest za to jedzenie, odzież, schronienie, opał i praca. Dowodem na to fakt, że przez 23 lata istnienia Katolickiego Ruchu Robotniczego (Catholic Worker Movement), mimo nędzy i powstających okresowo zagłębi bezrobocia, dołączył do nas raptem jeden rolnik – John Fillinger, który podczas strajku w 1936 pracował jako marynarz, a widząc, jak bardzo potrzebujemy rąk do pomocy, zdecydował się z nami zostać. Jak to mówią: „W każdym marynarzu drzemie gospodarz”.
W serii The New World Chesterton, wydawanej przez Sheed & Ward, w tomie „Tremendous Trifles” znajdujemy esej zatytułowany „The Dickensian” [4]. Nasi czytelnicy pamiętają zapewne, że ten wielki pisarz, Gilbert Keith Chesterton, był wielkim zwolennikiem dystrybucjonizmu, a jego dwie książki: „Co jest złe w świecie” oraz „Normalność w zarysie”, stanowią lekturę obowiązkową dla każdego chcącego zapoznać się z tą myślą, podobnie jak dzieło „Słońce sprawiedliwości” napisane przez Haralda Robbinsa [5], jego przyjaciela.
W eseju tym Chesterton spotyka na statku wycieczkowym płynącym leniwie po zatoce Yarmouth pewnego nieznajomego. Nieznajomy ów biada nad końcem „starych, dobrych czasów”, przejawiającym się między innymi w tym, że na dziobach okrętów nie umieszcza się już galionów, i poszukuje w Yarmouth śladów rzeczywistości opisanej w książkach Karola Dickensa. Po południu panowie odwiedzają kościół i widzą w nim witraż, „płonący kolorami całej owej fascynującej heraldyki, jaką spotykamy w najbardziej płomiennych i ekstatycznych dziełach chrześcijańskiej sztuki”, z obecnym na nim wizerunkiem anioła zmartwychwstania. Niewiele myśląc, Chesterton chwyta nieznajomego za frak i wybiega z nim na zewnątrz, jak mówi, aby wypić piwo imbirowe, kupić kilka pocztówek, posłuchać ulicznych muzykantów grających na harmonii i pojeździć na ośle. Kiedy zaś spostponowany entuzjasta Dickensowskiej prozy dochodzi do wniosku, że jego towarzysz najzwyczajniej w świecie zwariował, autor „Tremendous Trifles” wyjaśnia: „Są tacy pisarze, którym ludzkość zawdzięcza bardzo wiele, ale których talent ma naturę tak niepozorną, tak retrospektywną wręcz, że dobrze jest połączyć go mentalnie z kilkoma dziwnymi miejscami, rozsnuć wokół niego kilka przelotnych skojarzeń”. Dalej zaś dodaje, że gdyby Dickens żył obecnie, to nie zajmowałby się przeszłością, ale starał brać świat takim, jakim jest. Dlatego też właśnie to on, Chesterton, okazał się w całej historii prawdziwym Dickensistą – bo umiał cieszyć się chwilą, a to jest właśnie początek drogi ku prawdziwemu duchowi Dickensa.
Tak samo rzeczy się mają z dystrybucjonizmem. On również musi być ciągle pisany na nowo, na nowo rozpatrywany, oceniany i formułowany, z mądrością i jasnością prawdziwie godną Chestertona – wielkiego twórcy, który, mocą swych błyskotliwych paradoksów, pozwala widzieć nasze życie i nasze problemy w świetle Wiary i który również dziś może przyjść nam z niesłychaną pomocą w naszych wysiłkach zmierzających do stworzenia syntezy tego, co w życiu najważniejsze: kultu, kultury i kultywacji.
Mimo kolosalnej groźby ery atomowej, w której przyszło nam żyć, wciąż możemy uprawiać własne ogródki, choćby były tak małe, jak pudełko po butach, z pomocą łaski zaś możemy także zrzucić starego człowieka i przyoblec się w Chrystusa, nauczyć się żyć bez owych wszystkich błyskotek, jakimi wabi nas państwo ziemskie i stworzyć prawdziwą społeczność rolniczą, Sioło, „państwo” Boże, w którym mieszka sprawiedliwość.
Dorothy Day
Przeł. Maciej Sobiech
Powyższy tekst Dorothy Day pierwotnie ukazał się w pismie „The Catholic Worker”, lipiec-sierpień 1956, 4.
Zdjęcie w nagłówku tekstu: Hans from Pixabay.
Przypisy:
1. Bliżej nieznany dziennikarz, zapewne proweniencji katolickiej, bo „Commonweal” był i jest katolicką gazetą.
2. German Roman Catholic Central Verein of North America – organizacja skupiająca rzymskich katolików pochodzenia niemieckiego, założona w 1855 w USA (aktywna do dziś).
3. William Averell Harriman (1891–1986) – amerykański polityk i dyplomata, członek Partii Demokratycznej. Postać bardzo zasłużona dla reform socjalnych i pokojowych.
4. Harold Robbins (1888–1945) – angielski działacz i pisarz dystrybucjonistyczny z Birmingham, autor wielu książek i artykułów, w tym dość kontrowersyjnej biografii Chestertona „The Last of the Realists”.
5. Po polsku moglibyśmy powiedzieć: „Dickensista”.
Zakosztowali tego, co jest celem socjalizmu.
W 2021 roku Czeszki urodziły więcej dzieci niż przyszło na świat gdziekolwiek indziej w Europie.