Patriotyzm to (nie) żenada

·

Patriotyzm to (nie) żenada

·

Jako Ukrainka urodzona w Polsce często słyszałam, że to w sumie żadna egzotyka dorastać w polskim i ukraińskim otoczeniu. Jesteśmy podobni. Posługujemy się podobnymi, słowiańskimi językami, obchodzimy prawie te same święta, nie różni nas kolor skóry. Oczywiście, są pewne różnice w mentalności, większe lub mniejsze, czasami widoczne dopiero po częstszej obserwacji, po dłuższym przebywaniu razem. Nie zwracałam na nie szczególnej uwagi, widziałam je, ale zbytnio mnie nie interesowały. Szybko zrozumiałam, w jaki sposób trzeba się zachowywać wśród jednych i wśród drugich, gdzie i jak się „przełączyć”.

Teraz jest inaczej. Obserwując obie społeczność młodych ludzi – Polaków oraz Ukraińców, będąc jej częścią, zauważyłam, jak coraz bardziej zaczynamy się różnić. Momentem zwrotnym było rozpoczęcie pełnoskalowej wojny w Ukrainie 24 lutego 2022.

Na początku lutego, dwa lata temu, atmosfera była napięta. W domu w zasdzie nie wyłączano telewizora. Szkolną przerwę spędzało się na śledzeniu kanałów informacyjnych. Każdego ranka odbywało się nerwowe sprawdzanie telefonu. Żyło się wiadomościami. Świat stanął w miejscu, coś wisiało w powietrzu. Dom wydawał się wyjątkowo cichy, mimo nieustającego słowotoku prezenterów telewizyjnych. Rodzice jakby coś ukrywali, wszyscy próbowali unikać jednego konkretnego tematu. Często dzwoniło się do swoich bliskich i przyjaciół, którzy byli tam, na miejscu. Upewnić się, że wszystko w porządku, zażartować, przekonywać siebie nawzajem, że wszystko będzie dobrze. Wtedy jeszcze starano się w to wierzyć.

W szkole był zupełnie inny świat. Wydawało się to niezwykle dziwne. Czytając artykuł z podsumowaniem najważniejszych wydarzeń danego dnia, słyszałam emocjonujące rozmowy kolegów obok, którzy nie mogli się zdecydować, którą wódkę kupić na imprezę, żeby najlepiej „weszło”. Groteska. Dwa różne światy. Tragizm i komizm.

W liceum był tylko jeden człowiek, który także odczuwał to napięcie w powietrzu, rozumiał wagę sytuacji. Mój nauczyciel angielskiego, Szkot, były żołnierz i policjant. Codziennie pytał co u mnie, dużo rozmawialiśmy o polityce, o bieżącej sytuacji. Mówił, że zastrzeliłby Putina jednym pociskiem. Śmiałam się i czułam się lepiej, czułam, że nie jestem sama w tej innej realności, innym wymiarze, który moi rówieśnicy skutecznie omijali.

17 lutego 2022 mieliśmy lekcję ze wspomnianym nauczycielem. Powiedział, że chciałby z nami porozmawiać. Zapytał, czy chciałabym opowiedzieć klasie, co się dzieje w Ukrainie. Jakie są nastroje, co mówią młodzi ludzie i tak dalej. Zgodziłam się, opowiedziałam. Zapanowała niezręczna cisza. Nauczyciel zapytał, co będę robić jeżeli wybuchnie wojna. Odpowiedziałam, że wrócę. Po maturze lub po studiach, nie wiem, ale wrócę. Będę robić cokolwiek, a jeśli dostanę powołanie do wojska, to pójdę. Cisza nabrała innego, głębszego wyrazu. Nauczyciel spojrzał na chłopców z mojej klasy. Było ich niedużo i nie wyglądali na szczególnie zainteresowanych tematem. Dostali to samo pytanie, co ja. Kilku nie zwróciło na nie uwagi, jeden odpowiedział, że w sumie nie wie. Potem padła odpowiedź „Wyjechałbym, po co mam umierać za państwo PiS”.

Równo tydzień później obudziłam się, słysząc płacz mamy i słowa taty, że się zaczęło.

Od tego czasu obserwacja polskich kolegów i koleżanek jest dla mnie niezwykle ciekawym zajęciem. Pamiętam ich szok i niedowierzanie, kiedy powiedziałam, że moja rodzina, która mieszkała w naszym domu przez trzy pierwsze tygodnie wojny, wraca do Ukrainy. I taki sam szok, kiedy powiedziałam, że dwóch moich ukraińskich przyjaciół z Polski wróciło do Ukrainy i stawiło się na komisji wojskowej. Koleżanka zapytała: „Ale oni musieli wracać czy jak? Są jakieś kary za to?”. Nie, nie musieli. Nie, nie ma kar za pozostanie w Polsce. Nie ma kar za odmowę rezygnacji z bezpiecznego przebywania za granicą, ze studiów, ze znajomych i normalnego życia. Nikt z tego nie rezygnuje z przymusu.

Jednego z dwóch wspomnianych przyjaciół już nie ma. Zakhar Skliar zginął niedaleko Doniecka 20 grudnia 2023 roku. Jego pogrzeb odbył się u mojej urodziny, 27 grudnia. Miał 26 lat, narzeczoną, brata, rodzinę. Jego ojciec też jest w wojsku, zgłosił się jako ochotnik od razu po rozpoczęciu inwazji. Reakcja na jego śmierć wśród moich polskich znajomych była dziwna. Znów padło pytanie, czy wracał z Polski pod przymusem. Ludzie reagowali niejednoznacznie. Współczuli, ale można było w tym wyczuć coś jeszcze. Nie rozumieli. Nie rozumieli, co może kierować człowiekiem, który rzuca w Polsce studia, pracę i plany na przyszłość, wraca do Ukrainy i za trzecim razem dostaje się do sił zbrojnych (dwa razy mu odmówili, wkurzał się na to i powtarzał, że i tak coś wymyśli). Nie mówili tego na głos, ale nie rozumieli. Przecież to głupie. Lekkomyślne. „Biedny… i po co wracał…”.

To usłyszałam.

Młodych drażni słowo „patriotyzm”. Nie rozumieją go, kojarzy im się z marszami 11 listopada i „bitwą o Empik”. Bo jak patriotyzm, to prawacy, a jak prawacy to PiS i Konfederacja. A nie?

Popełniłabym kardynalny błąd logiczny, fałszywie wnioskując z części o całości. W końcu to tylko moje doświadczenie. Mojego otoczenia, mojej klasy w warszawskim liceum, mojej grupy na studiach. W swojej wypowiedzi staram się uwzględniać jak najwięcej detali, dlatego posłużę się danymi z badania IBRiS, przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej”. W badaniu zapytano Polaków, co by zrobili w przypadku ataku zbrojnego Rosji na Polskę. Co trzeci ankietowany odpowiedział, że zdecydowałby się na ucieczkę z miejsca zamieszkania. To 37,4%, z tym że 11,9% ankietowanych wyjechałoby za granicę. Tylko 15,7% badanych deklaruje, że zaciągnęłoby się na ochotnika do wojska. Z badań wynika, że taką odpowiedź wybierali przeważnie wyborcy PiS-u i Konfederacji.

Przypomina mi się omawiany na zajęciach artykuł o załodze statku PiS i jakże głupim porównaniu „ludu PiS-u” do sarmackiego etalonu. Autor, Jarosław Bartkiewicz, zahacza o definicję patriotyzmu, ale w ogóle jej nie podaje. Może to i dobrze. Autor określa wyborców Prawa i Sprawiedliwości przedłużeniem wielopokoleniowego nowotworu narodu polskiego, który zaczął się od narcystycznych szlachciców, a w rezultacie przerzutu żyje do dziś. Szkodliwość tego tekstu polega na tym, że większość jego wypowiedzi to obelgi. Jego artykuł to idealne paliwo napędowe do nienawistnej narracji o „durnych prawakach”. A jeżeli prawacy są durni, to ich wartości też. To dość odważne uogólnienie, ale tak odbierają ten przekaz młodzi.

Na zajęciach z dyskursów mediów rozmawialiśmy o indywidualizmie i związanym z nim rozpadem pojęcia „my”. Padł przykład społeczeństwa francuskiego, któremu udało się zachować pojęcie zbiorowości. Przynajmniej na razie. Francuzi palą uniwersytety, rzucają się na policję i blokują pół miasta walcząc o swoje prawa. W Polsce słyszymy „słabo coś w tym kraju, chyba trzeba wyjechać”. Według raportu „Perspektywy ekonomiczne młodego pokolenia” aż 48% młodych mieszkańców dużych miast myśli o emigracji zarobkowej. W poszukiwaniu lepszego życia, lepszych płac. Lepszej samorealizacji. Plan produktywności i samorozwoju nie zakłada walki o wolność. W treningach coachów nie znajdziemy przesłanki „bądź najlepszą wersją siebie i pamiętaj o ojczyźnie”. Ojczyzna wymaga poświęceń, pracy, obrony. Nie ma na to miejsca w grafiku, trzeba iść do pracy, później na siłownię, a potem planować swój dalszy rozwój osobisty.

Moja rodzina wróciła do Ukrainy po trzech tygodniach, bo chcieli być u siebie. Chcieli być w domu, razem z tymi, którzy zostali. Z sąsiadami, z przyjaciółmi. Wujek powiedział do mnie: „Tyle krwi się przelało za ten kraj, mam wziąć i wyjechać? Zapomnieć o tym?”. Ja odpowiedziałam nauczycielowi w liceum, że wrócę i tak zrobię. Tak zostałam wychowana. Takie są dominujące nastroje w środowisku młodych Ukraińców i takie były przed 24 lutego. Patriotyzm nie jest obelgą, to duma i honor. Udowodnił to Euromajdan. Poczucie „my”, jak na razie, wygrywa.

Nie śmiem twierdzić, że w razie wojny w Polsce obecne nastroje się nie zmienią. Tego nie wie nikt, i szczerze życzę, żebyśmy się tego nigdy nie dowiedzieli. Jednak straszne jest to, że obecne wydarzenia nie są powodem wzrostu nastrojów patriotycznych. Mam na myśli czysty patriotyzm, utożsamiania się z narodem. Poczucia „my”. Przecież wojna nie jest daleko, za oceanem. Jest tuż obok, jest odpowiedzialna za obecność bardzo dużej ilości uchodźców, którzy są widoczni w społeczeństwie. Jest także odpowiedzialna za spadanie rakiet na terytorium Polski. Ukraińskiej obrony przeciwpowietrznej czy rosyjskich – to nie ważne. Spadają i przez to zginęło już dwóch Polaków.

Zakhar nie zginął za Zełeńskiego czy za partię „Sługa Narodu”. Zakhar nie zginął za coś cudzego. Zginął za swoje, za swoją narzeczoną, rodzinę, przyjaciół. Za mnie. Za to, że mam możliwość w przerwie międzysemestralnej pojechać do Lwowa, do Iwano-Frankiwska, zobaczyć się z bliskimi. Mogę tam pojechać i nie przywita mnie straż graniczna z trójkolorową flagą na ramieniu, lecz z żółto-niebieską, z którą się utożsamiam. Zakhar zginął za swój kraj, za „my”. Bo czasami kwestia wyboru pomiędzy „ja” i „my” to sprawa życia i śmierci. Poświęcenie siebie dla dobra innych. Trudne, ale piękne. Potrzebne, wręcz niezbędne. Bo inaczej, budując swoje niepowtarzalne „ja”, nie zauważymy, że lecą na nas rakiety.

Marta Skórka

Grafika w nagłówku tekstu: Alexandra_Koch z Pixabay

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie