Czy medycyna może mieć choć trochę duszy?
Takie zaklęcia przyczyniają się do odwrażliwiania lekarzy, oduczają współczucia.
Święto, w jego prawdziwym, religijnym znaczeniu, zastąpiła „magia świąt” jako przejaw reklamowego, zaczarowanego świata konsumpcji. Jak pisze Byung-Chul Han, kapitalizm zmienia każde święto w towar, a epoka bez świąt to epoka bez społeczności. Konsumpcyjna wspólnota nie tworzy Nas, konsumenci są samotni, choć ta samotność jest łagodzona pseudo-rytuałem konsumpcji, który daje wypłukaną z sacrum namiastkę ekstasis – „szaleństwo zakupów”. Rytuał, zawsze przecież wspólnotowy, został zastąpiony indywidualną i zromantyzowaną rutyną, od parzenia kawy po wieczorne „domowe Spa”, które nie mogą się odbyć bez kupionych uprzednio towarów, akcesoriów, gadżetów.
Przyjemność konsumpcji, oparta na doświadczeniu towarowego pseudo-sacrum poprzez zakupienie danej rzeczy-fetyszu, wprowadza nas w inny, niecodzienny czas święta, w którym konsumujemy jeszcze więcej. Rozpasanie z jednej strony, z drugiej rozgrzeszenie wyjątkowym czasem święta, w którym można sobie pozwolić na więcej. Z tego względu podstawową dyrektywą przemysłu marketingowo-wizerunkowego jest kreowanie czasu święta, który w przypadku Bożego Narodzenia zaczyna się już w listopadzie. Trzeba konsumpcyjnie zaczarować świat, nadać mu jakąś wyjątkowość, aby ukryć fakt, iż jest on doszczętnie już odczarowany.
Wspomniane odczarowanie świata pociąga za sobą nudę oraz brak. Dlatego każdy dzień w kalendarzu to dzień „czegoś”, przybierający zresztą coraz bardziej dziwaczne formy, np. dzień pizzy, dzień bez stanika etc., który należy celebrować. Kłopot w tym, że jeśli czas święta trwa zbyt długo, albo jest codziennie, to przestaje być świętem, gdyż święto to właśnie niecodzienność, należy bowiem do porządku sacrum a nie profanum. Nie można świętować codziennie, gdyż przestajemy odczuwać różnicę pomiędzy codziennością a dniem wyjątkowym. Innymi słowy owe wymieszanie jest w ostateczności destrukcyjne dla doświadczania sacrum. Rytualne powtarzanie mitycznego czy religijnego czasu początku zakotwiczało człowieka w rzeczywistości, korporacyjne celebracje są tymczasowe, ulotne, pozbawione trwania, wreszcie przygodne – jeśli jakiś dzień zniknie, nikt się o niego nie upomni, bo można go zastąpić każdym innym. Ktoś wie, kiedy przypada dzień pizzy?
Ponadto marketingowa kreacja czasu niezwykłego, nawet jeśli ironiczno-ludyczna, to nadawanie nieustannego posmaku wyjątkowości danemu dniowi, jest przejawem procesu infantylizacji dorosłych ludzi. To o tyle ważne, że tylko dzieci, żyjące jeszcze w świecie zaczarowanym, niezderzonym z racjonalno-naukowym oglądem, potrafią odczuwać niesamowitość i wyjątkowość święta. Dorośli bardzo by chcieli, ale już nie potrafią. Narracja o pielęgnowaniu „dziecka w sobie” to nie tylko troska o swoją wrażliwość, której nie może zniszczyć świat, ale coś o wiele głębszego, mianowicie chęć zachowania określonego stosunku do świata, autentycznego i zaangażowanego jego przeżywania, łączności z nim, słowem: stosunku pozbawionego alienacji.
Ten niewyalienowany stosunek do świata dawała człowiekowi dorosłemu religia rozumiana jako całościowa narracja pozwalająca określić główne koordynaty rzeczywistości oraz swojej podmiotowości. Dzisiaj ten stosunek do świata i opis siebie jest indywidualnym zadaniem do wykonania, najlepiej z wykorzystaniem narzędzi psychologii – znakomicie służącej neoliberalno-narcystycznemu Ja.
Komercjalizacja święta oraz rytuału, szczególnie w przypadku nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia, to dobry przykład ukazujący, co się dzieje, gdy religię, tutaj chrześcijańską, sacrum, święto i rytuał, zastępuje kapitalizm. Religijnie zaczarowane Bycie w świecie zostaje nawet nie tyle, czy nie tylko, odczarowane, ile rozczarowane, aby mogło być zaczarowane ponownie, ale już wedle konsumpcyjnych reguł. Trzeba przyznać, że ten fetyszyzujący zabieg powiódł się nadspodziewanie dobrze, albowiem kupujemy z troski o „atmosferę” świąt, żeby było „pięknie”, przytulnie, jak z reklamy. Określenia estetyczne nie są tutaj bez znaczenia, gdyż maskują one, poprzez – paradoksalnie – totalne ujawnienie, że liczy się to, co widzialne, a nie to, co poza naszym wzrokiem. Religijne zaczarowanie różni się tym od zaczarowania konsumpcyjnego, iż przedmiotem zapewniającym doświadczenie ekstasis, czyli przekroczenie samego siebie, w pierwszym przypadku jest transcendencja i sacrum, w drugim zaś towar, który na zasadzie styczności jego posiadania ma nam zagwarantować emocje podobne do spotkania sacrum. Z tego względu przemysł reklamowy opiera się na zasadach magicznych, co już przed stu laty rozpoznał Bronisław Malinowski, a dokładnie opisał jego uczeń Andrzej Waligórski.
Pojęcia takie jak „odczarowanie” oraz „zaczarowanie” świata są w ostatnich dekadach chętnie używane przez filozofów kultury i religii oraz etnologów. Wynika to z faktu, iż rozpoznano koszty społeczne oraz indywidualne procesu sekularyzacji, czyli słabnięcia roli religii w życiu wspólnoty oraz jednostki. Światopogląd religijny zostaje zastąpiony światopoglądami innymi, np. ateistycznym, co oznacza, że przestaje regulować przekonania oraz podejmowane na ich podstawie działania, np. rytuały, lub zmienia ich sens, ześwieccza. W tym sensie można mówić o profanacji kultury.
Jako że mamy do czynienia z końcem świata chrześcijańskiego, by użyć tytułu książki Chantal Delsol, należy zapytać, kim staje się człowiek „odwrócony od sacrum”.
Im bardziej postępuje proces sekularyzacji, tym mniej potrafimy doświadczać świętości, poczuć bliskość innego świata, innego, bo tego nie z tej ziemi. Słynna idea „Śmierci Boga” ogłoszona przez Nietzschego, oznaczająca przecież nie to, że Jego nie ma, lecz to, że my-ludzie Go zabiliśmy, czyli utraciliśmy wiarę, wcale nie okazała się sensotwórczym, bezproblemowym wyzwoleniem. Wręcz przeciwnie, wystawiła jednostkę na różne wiatry, które nią targają i nad którymi nie panuje, tracąc swoje kotwice pewności, zakorzenienie, udomowienie, Bycie u siebie. Świat dla jednostki przestał być dany, stał się za-dany, musi radzić sobie ona sama, w oparciu o indywidualną wolność, nieograniczaną żadnym gorsetem tradycji, kultury, wspólnoty, obowiązku czy powinności. Emancypacja i bezgraniczna wolność autokreacji – oto główny motor napędowy działania podmiotu.
Oświeceniowa obietnica szczęśliwego wyzwolenia się z zaczarowanego świata mitu i magii oraz religii na rzecz Rozumu i racjonalności, okazała się jeszcze większym koszmarem, gdyż tym, co zaczęło dyktować warunki naszego życia i tego, kim się stajemy, został kapitalizm. To słynna teza szkoły frankfurckiej, która jednak nie mogła jeszcze rozpoznać, jak absolutnie bezwzględny jest kapitalizm naszych czasów. Polega on na destrukcji każdego porządku społecznego, w którym nie liczą się konsumpcja i logika towarowa. System potrafiący wyprodukować oraz przejąć każdy dyskurs, nawet wciągnąć w siebie i wypluć nowe sacrum.
Na poziomie partycypacji w kulturze, doświadczenie kulturowego odczarowanie przyniosło poczucie wyalienowania, co doprowadziło do rozczarowania. Aby mu zapobiec, ponownie zaczarowujemy świat, gdyż nie można żyć w poczuciu rozczarowania – jak trafnie pisze Chantal Delsol. Kapitalizm świetnie zaczął produkować magiczne przemysły szczęścia. Kapitał stał się dla człowieka Bogiem.
Mówiąc najkrócej, przeskok z przednowoczesności w nowoczesność okazał się upadkiem. Wynika to także z faktu, że nauka nie jest w stanie udzielić wielu odpowiedzi, które nurtują człowieka, zaspokoić jego potrzeby sensu, metafizycznych potrzeb, łączności ze światem oraz z innymi ludźmi. Nawet jeśli zaoferuje mu ograniczenie fizycznego znoju i poprawi materialny wymiar jego egzystencji, to nie pociąga za sobą jego poczucia sensu własnego życia, formy życia mogącej zaoferować szczęście.
Odczarowanie świata, zarówno świata mityczno-magicznego oraz świata religijnego, postawiło człowieka na skraju rozpaczy. Z tego względu zrozumiałym jest podejmowanie prób ponownego zaczarowania świata, np. poprzez posthumanistyczny powrót do ontologii plemiennych, przez tych, dla których został on odczarowany (np. liberalnej inteligencji). Ta konserwatywna z ducha intuicja, że „kiedyś było lepiej”, a na pewno gdzieś indziej było lepiej, jest wyrazem absolutnego braku możliwości stworzenia jakiejkolwiek całościowej narracji ten sens nadającej. Wszak – jak słusznie ogłosił francuski filozof Jean Francis Lyotard – żyjemy w czasie końca wielkich narracji. Co więcej, jak pisze inny filozof, Byung-Chul Han, sama narracja, jako zdolność zdystansowania się do przeżyć i opowiedzenia świata, a co za tym idzie nadanie mu sensu, staje się niemożliwa. Z kolei święto opowiada, gdyż przywraca nas i uobecnia to, co zostało już opowiedziane i zaprasza nas do ponownego uczestnictwa.
W tym miejscu docieram do sedna: bez prawdziwie przeżywanego święta, rytuału, symbolu oraz mówiąc najszerzej: koniecznej potrzeby zaczarowania świata – nie da się na dłuższą metę funkcjonować. Kulturowo egzotyczny eksperyment odczarowania świata okazał się nieudany. „Odwrót od sacrum”, by użyć sformułowania Leszka Kołakowskiego, okazał się tymczasowy, gdyż bolesny.
Wspomniany już Byung-Chul Han w najnowszym zbiorze esejów „Duch nadziei” podejmuje tematykę święta, symbolu, rytuału jako elementów koniecznej potrzeby zaczarowania świata, odpowiedzi na jego odczarowanie, które przyniosło wspólnotową oraz indywidualną katastrofę.
Han pisze o potrzebie zaczarowania świata poprzez przywrócenie doświadczenia święta oraz uobecnienie sensu rytuału, aby pokazać, że potrzebujemy nowej formy życia wyzwolonej z kolektywnego narcyzmu. Brak rytuału ukazuje w pełni patologię teraźniejszości. Rytuały to prawdziwie ludzkie działania, który czynią życie odświętnym, pełnym czaru, ich zniknięcie, twierdzi Han, bezcześci i profanuje życie, zamieniając je w czyste przeżycie. Ponowne zaczarowanie świata, które byłoby remedium na regres teraźniejszości, jest tożsame z nadzieją na usunięcie deficytów Bycia.
W odróżnieniu od narcystyczno-estetyzujących animistycznych posthumanistów, Han podkreśla wspólnotowy wymiar bycia w świecie (świetnie krytykuje Heideggera za pominięcie tego wymiaru), konieczność istnienia My zamiast skupienia się na Ja, którego autentyczność, ten fetysz nowoczesności, zabija My.
Odwrót od sacrum pociąga za sobą porzucenie rytuałów. Skupienie na Ja zamiast My rujnuje rytuały, gdyż w rytuale ważniejsza jest wspólnota niż ego, które w stanie rytualnego communitas się rozpuszcza. Rytuał jest biegunowo odległy od kultury indywidualizmu. Dlaczego? Ze względu na jego cechy.
Rytuał, czy działanie rytualne, definiując je w sposób antropologiczny, musi posiadać pewne cechy, które opisali klasycy tej dyscypliny.
Po pierwsze musi być powtarzalny, a nawet więcej, musi powtarzać czas początku, jak głosi tytuł książki Anny Zadrożyńskiej dotyczącej polskiego świętowania. Oznacza to, że musi odwoływać się do sfery symbolicznej, nawiązywać do porządku pozazmysłowego, wiary w dany porządek świata, określonych wartości, które chcemy podtrzymywać w naszej praktyce życiowej – to druga cecha rytuału: symboliczność. Symbol jest o tyle ważny, że odsyła do czegoś poza sobą, co zapewnia ustabilizowanie ludzkiego życia, zapewnia spoiwo, którego brakuje w płynnej ponowoczesności – symbol zakorzenia, pozwala zorientować się w świecie, daje bezpieczeństwo. Po trzecie rytuał musi być wspólnotowy, mieć charakter zbiorowy. Rytuał to odtworzenie i uobecnienie istniejącego poza jednostką sfery symbolicznej znanej całej zbiorowości. Nie ma rytuału w pojedynkę, nawet gdy nazywamy rytuałem codziennie powtarzające się aktywności. Co prawda rutyna może mieć posmak rytuału, szczególnie jej romantyzowana wersja, ale w sensie antropologicznym nie jest to rytuał. Po czwarte rytuał przebiega wedle określonego scenariusza kulturowego, np. wieczerzę wigilijną można zacząć dopiero po zauważeniu pierwszej gwiazdy. W rytuale zatem nie ma dowolności, ma być taki, jaki był wcześniej, a każda zmiana nieco go osłabia, gdyż wprowadza dowolność. W rytuale to Ja musi się dostosować do My – nie odwrotnie.
Zdaniem Hana przestrzenie rytualne ulegają coraz większej erozji, albowiem „Obiektywne formy są odrzucane na rzecz subiektywnych stanów. Rytuały wymykają się narcystycznej wsobności. Egocentryczne libido nie potrafi się w nich zakotwiczyć. Kto oddaje się rytuałom, musi zdystansować się od siebie. Rytuały fundują dystans, transcendują Ja. Nie psychologizują i nie subiektywizują swoich uczestników”.
Czym jest czas święta według Hana? Jego istotę można uchwycić poprzez zestawienie człowieka świętującego z człowiekiem pracującym, homo ludens z homo faber. Jak pisze Han, czas święta to czas intensywnego poczucia Bycia, to czas rozjaśniania świata, fundowania jego sensu, wyznaczenia punktów orientacyjnych, jest ukazaniem istoty rzeczy. To także czas kontemplacji i rytmicznej introspekcji, dający możliwość spotkania z innymi wymiarami, które wykraczają poza codzienność, ale na których opiera się cała egzystencja. Praca z kolei izoluje i odosabnia ludzi, jej absolutyzacja marginalizuje Bycie jako współ-Bycie. Praca, w przeciwieństwie do święta nie łączy i nie jednoczy ludzi. „Poczucie odświętności jest zawsze poczuciem wspólnoty, poczuciem Nas” – twierdzi filozof.
Czy dzisiejsze święto, pomijam tutaj ludzi religijnych, jest świętem? Czy rytuały w tym czasie są rytuałami? Jeśli przy wigilijnym stole spotykają się ludzie o różnych światopoglądach, to czy uczestniczymy we wspólnotowym przeżyciu czy jesteśmy razem jedynie fizycznie i działamy, lecz sensy tych działań są odmienne? Być może jedyne, co jeszcze jest możliwe, to „rodzinne spotkanie”, jakaś walka o trudno uchwytny i definiowany na nowo sens tego spotkania, jakiś lament nad tym, że chcielibyśmy, aby było inaczej niż jest, czyli czuć to absolutne zjednoczenie z innymi i światem poza tutaj i teraz, ale co odczarowanemu człowiekowi nie bardzo się już udaje. Może ostentacyjnie okazywana niechęć do święta i ucieczka od niego, geograficzna czy mentalna, to maskowanie tego, że chcielibyśmy prawdziwej wspólnoty, ale ona nie jest już możliwa – i nie chcemy, aby ktoś nam o tym przypominał? Może to ten dyskomfort wypycha nas ze święta, z rytuału, poświadczając jednocześnie, że nie da się zabić w sobie tęsknoty do religijnej formy życia.
Święto, rytuał, symbol – ta triada jest człowiekowi potrzebna, bez niej zostaje odkotwiczony z rzeczywistości, wyalienowany społecznie oraz jednostkowo – staje się sobie obcy. Sacrum i jego symbole trafiły na śmietnik, by przywołać obraz z książki Marty Kozłowskiej „B. Bomb”. Uważny czytelnik tej religijnej książki zauważy jednak spadającą gwiazdę. Oto rodzi się nowe, jest nadzieja. To samo mówi Han.
Tej nadziei wszystkim życzę.
Życzę jej wszystkim kończąc ten tekst i jednocześnie zapalając na swoim biurku małą ledową choinkę za 12,99 z Aldi. Świąteczną wycieraczkę za 14,99 mam z Pepco. Miejsca zakupu czekoladowego Mikołaja (ma go już trzy lata), drewnianego dziadka do orzechów, świeczek zapachowych (pieczone jabłka) zatarły mi się w pamięci. Cały konsumpcyjny kicz w jednym miejscu. Wszystko się świeci i błyszczy. Tylko we mnie coś gaśnie.
Jakiś czas temu krytykowałem w duchu to przystrajanie mieszkań. Dzisiaj sam to robię i mam do tego ambiwalentny stosunek, bo z jednej strony robię to, co krytykuję, z drugiej strony potrzebuję jakiegoś zaczarowania, atmosfery, piękna. Jako osoba wierząca przeżywam czy staram się przeżywać te Święta w religijny sposób, tak naprawdę, nie płytko. Z drugiej nie zawsze mi to wychodzi, nie mówiąc już o tym, że ten czas przeżywania, bycia w święcie, skraca się, objawia się w momentach, krótkich wzruszeniach, jest także w gruncie rzeczy samotny. Bytuję zatem pomiędzy oboma światami, i jeden, ten konsumpcyjny, jest chyba psychologiczną adaptacją do postreligijnej świadomości, utraconej więzi, nawet jeśli czasami chciałoby się inaczej. To wyraz tęsknoty za religijnym doświadczeniem, za powrotem do sacrum. A że ta tęsknota, jak wszystko inne zresztą, co dostało uregulowane kapitalizmem, objawia się w konsumpcyjnej formie? Nikt mnie nie pytał o zdanie przy odczarowaniu świata.
„Czas świąt, które obchodzimy, w które wchodzimy jak w odświętnie udekorowane przestrzenie, nie upływa. To czas rozkwitu” – pisze Byung-Chul Han. Warto rozkwitać w święcie, nawet jeśli te przestrzenie są udekorowane kapitalistycznym przemysłem „magii świąt” – ostatecznie to tylko rzeczy. Z antropologicznego punktu widzenia, prawdziwe święto to przesada, nadmiar i trwonienie. Optymistyczne jest to, że nie zatraciliśmy potrzeby święta, bo choć oddajemy mu się w dużej mierze poprzez konsumpcję, to nie jest powiedziane, że tak będzie zawsze.
Czy uda nam się zaczarować świat na nowo?
U Hana to zaczarowanie wiąże się z wiarą, byciem człowiekiem wierzącym, jak go nazywa – sam jest katolikiem. Tylko on może mieć nadzieję, tylko on może obchodzić święto oraz przestać należeć i zależeć do neoliberalno-osobowych dyspozycji autentyczności, realizacji siebie, produktywności.
Święta Bożego Narodzenia to nie tylko powtarzanie czasu początku, czasu narodzin Jezusa Chrystusa. Wieczerza wigilijna jest powtórzeniem ostatniej wieczerzy, a więc zapowiedzią Nowego Początku, Nowego Przymierza pomiędzy Bogiem a Człowiekiem. Łamanie się opłatkiem z bliskimi jest powtórzeniem gestu łamania się chlebem przez Jezusa i jego uczniów.
Czy za kilka dni, w Wigilię, możemy powtórzyć czas początku, uobecnić go? Wziąć udział w czymś od nas większym? Miejmy nadzieję.
dr hab. Michał Rydlewski
Zdjęcie w nagłówku tekstu: Pixabay.
Takie zaklęcia przyczyniają się do odwrażliwiania lekarzy, oduczają współczucia.
Wiedziałem, że nie można dopuścić do powrotu neoliberałów do władzy.