Jak korporacyjny futbol wykończył kluby, które kochaliśmy
W 1990 roku najtańszy bilet na „domowy” mecz Liverpoolu kosztował 4 funty. Po około dwóch dekadach, w 2011 roku, ten sam bilet kosztował 45 funtów. Gdyby ceny w świecie futbolu rosły zgodnie ze stopą inflacji znaną z pozostałych sektorów gospodarki, bilet powinien kosztować 7 funtów. Problem jest równie dramatyczny, jeśli chodzi o karnety sezonowe. W sezonie 1989/1990 najtańszy karnet na Anfield [stadion Liverpoolu] kosztował 60 funtów. I znowu, podążając za stopą inflacji, karnet sezonowy w 2011 r. powinien kosztować 100 funtów. Tymczasem od przeciętnego kibica oczekuje się dziś, że za możliwość oglądania meczów Czerwonych zapłaci 725 funtów. Biorąc pod uwagę fakt, że większość mieszkańców Liverpoolu od 1990 roku nie doświadczyła podwyżek płac nadążających za inflacją oraz że w mieście znajduje się pięć z dziesięciu najbiedniejszych dzielnic w Anglii, nie potrzeba zbyt dużej wyobraźni, aby domyślić się, iż tłumy, które gromadzą się na Anfield w dzień meczu, to najprawdopodobniej bogaci goście spoza miasta.