Na dobry początek

·

Na dobry początek

·

Po fatalnym roku 2010, którego smutną puentą był paraliż kolei, trudno o optymizm w kwestii funkcjonowania państwa. Tym bardziej cieszą choćby pojedyncze zmiany na lepsze.

Za taką można uznać – przy pewnych zastrzeżeniach co do rozwiązań szczegółowych – zainicjowaną przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej tzw. ustawę żłobkową, czyli o opiece nad dziećmi do lat 3, którą Sejm przyjął 5 stycznia. Infrastruktura żłobkowa stanowi bowiem przykład ciągu paradoksów, jakie przez całe ostatnie półwiecze towarzyszyły przemianom społeczeństwa i państwa polskiego.

„Zdrowe” korzenie?

Podstawowa zmiana wprowadzana przez ustawę to utrata przez żłobki statusu zakładów opieki zdrowotnej i wyciągnięcie ich spod pieczy Ministerstwa Zdrowia. Dotychczasowe zapisy miały swój rodowód jeszcze w czasach wczesnego PRL-u (podobne rozwiązania wprowadzono wówczas w wielu ościennych „demoludach”). Władze ludowe jak diabeł święconej wody unikały kategoryzowania różnych zagadnień jako kwestii społecznych, stąd prawdopodobnie chęć połączenia żłobków z problematyką zdrowotną. Jak wynika z badań Danuty Graniewskiej z początku lat 70., matki na ogół pozytywnie wypowiadały się na temat opieki lekarskiej, choć nie brakowało również wypowiedzi negatywnych na temat żłobków, a powodowanych często zachorowalnością dziecka1. Bywały więc przypadki, że żłobki jako instytucje odpowiedzialne za zdrowie – paradoksalnie – sprzyjały rozprzestrzenianiu się chorób (do dziś zresztą jest to bolączką opieki instytucjonalnej nad małym dzieckiem). Jednakże przyporządkowanie żłobków resortowi zdrowia okazało się naprawdę zgubne dopiero po transformacji. Żłobki funkcjonujące jako zakłady opieki zdrowotnej do czasu wprowadzenia obecnej ustawy musiały spełniać bardzo wyśrubowane kryteria. Prowadziło to do wzrostu kosztów ich prowadzenia i zakładania, a także uciążliwości proceduralnych, co w efekcie spowodowało dramatycznie niską podaż tego typu placówek.

Obecna ustawa nie tylko wyciąga żłobki spod kurateli Ministerstwa Zdrowia, ale także zmienia kryteria, które trzeba spełnić, by założyć i prowadzić żłobek, np. opiekunowie nie muszą już posiadać uprawnień pielęgniarskich. Ponadto, mają być do żłobków wprowadzane elementy przygotowujące dzieci do edukacji przedszkolnej. Jest to krok w dobrym kierunku, choć szczegółowe rozwiązania określi rozporządzenie. Sprawa standardów nie jest do końca określona. Miejmy nadzieję, że łagodzenie kryteriów zostanie zrobione „z głową”.

Chichot ze żłobków

O ile powyższe informacje mówiły nieco o ideologii poprzedniego systemu, o tyle to, co działo się z infrastrukturą opieki nad małym dzieckiem po 1989 r. mówi sporo o ideologii systemu, który zaczęto wprowadzać po przełomie. Jego ważnym wyznacznikiem było stopniowe wycofywanie się państwa ze świadczenia wielu usług publicznych i przerzucanie odpowiedzialności i kosztów na samych obywateli. Zmiany w dostępności opieki żłobkowej i przedszkolnej doskonale to ilustrują. Cofnijmy się jednak najpierw do roku 1980 i słynnych 21 postulatów sierpniowych. Siedemnasty z nich mówił o tym, by zapewnić odpowiednią ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących. Chichot historii polega na tym, że gdy nominalni reprezentanci „Solidarności” doszli do władzy, dostępność opieki żłobkowej i przedszkolnej zamiast rosnąć, zaczęła spadać. I to gwałtownie. Liczba żłobków w 1989 r. wynosiła 1553, w 1995 – 591, a w 2002 – zaledwie 382. W ostatnich latach spadek został zahamowany i w 2008 r. liczba ta wyniosła 392 – strasznie mało nawet w porównaniu z siermiężnymi latami osiemdziesiątymi.

Rezultatem owej tendencji jest to, że zaledwie 2% dzieci do lat 3 było do niedawna objętych opieką instytucjonalną. Oczywiście część osób nie korzysta z usług opiekuńczych z wyboru, gdyż np. samodzielnie lub dzięki pomocy ze strony dziadków mogą zapewnić dziecku opiekę w pierwszej fazie jego życia. Jednak z pewnością nie dotyczy to całych 98%, ponadto coraz silniej ujawniają się tendencje odchodzenia od rodzin wielopokoleniowych i w ogóle tradycyjnego modelu rodziny, dlatego zwiększone wsparcie publiczne tak czy inaczej będzie musiało wkroczyć. Dla porównania, według tego samego źródła2 na Węgrzech wskaźnik ten wyniósł 9%, na Litwie 19%, we Francji 25%, a w Holandii – 29%, nie mówiąc już o krajach o silnie zinstytucjonalizowanej opiece nad dzieckiem, jak Norwegia (61%), Szwecja (66%) i Dania (83%).

Choć można dyskutować, czy zawsze kontakt z instytucją już od kolebki jest dla dziecka optymalny, warto tworzyć instytucje na wypadek sytuacji, gdy taka potrzeba faktycznie zaistnieje.

Społeczny rozwój od publicznej kolebki

Brak odpowiedniego publicznego wsparcia w zakresie opieki nad dzieckiem ma katastrofalne skutki, wykraczające nawet poza niezaspokojenie potrzeb opiekuńczych. Część kobiet, chcących mieć dzieci, może bowiem się na to nie zdecydować, a to grozi osłabieniem potencjału demograficznego i problemami społecznymi. Już teraz – mimo silnej w kulturze pozycji macierzyństwa – mamy bardzo niski wskaźnik dzietności, znacznie poniżej poziomu zastępowalności pokoleń. Z drugiej strony część kobiet, które mimo wszystko urodzą, może mieć dodatkowe trudności z powrotem na rynek pracy. Niski na tle krajów UE wskaźnik aktywności zawodowej kobiet również stanowi pewną barierę rozwoju. Pamiętajmy przy tym, że sformalizowana opieka nad dzieckiem może generować nowe miejsca pracy i to dla osób w trudnej sytuacji pod tym względem, jak kobiety w wieku 50+.

Ustawa zakłada, że obok żłobków będą mogły powstawać inne instytucje opieki, jak klubiki dziecięce, gdzie opieka będzie sprawowana do 5 godzin dziennie (takie placówki, które łatwiej założyć i prowadzić, mogą być przydatne zwłaszcza na obszarach wiejskich, gdzie też zapotrzebowanie na opiekę w większym wymiarze godzin jest mniejsze), opiekunowie rodzinni, a także legalnie pracujące nianie, za które ZUS będzie płacił składki na ubezpieczenie, co ma prowadzić do choćby częściowego wyprowadzenia z szarej strefy osób wykonujących tę profesję.

Widać więc wyraźnie, że znaczenie tej ustawy jest pierwszoplanowe z punktu widzenia rozwoju społeczeństwa jako całości, oraz dla jego słabszych członków. Można tu wręcz mówić o rewolucyjnej zmianie, przy czym wiele jej szczegółów i skutków jest jeszcze niedookreślonych. Na dobry początek zapowiada ona jednak pomyślne trendy.

Rafał Bakalarczyk

Przypisy:

1.  D. Graniewska, Żłobki i przedszkola w PRL, Wydawnictwo Związkowe CRZZ, Warszawa 1971.
2. EURYDICE, Wczesna edukacja i opieka nad dzieckiem w Europie: zmniejszanie nierówności społecznych i kulturowych, Warszawa 2009.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie