Odzyskać państwo

·

Odzyskać państwo

·

Jakie elementy naszego pejzażu politycznego przyczyniają się do niskiego zaufania społecznego wobec polskiej polityki i do niewydolności krajowych instytucji? Jak można jej zaradzić?

Wielcy inwestorzy zagraniczni są uprzywilejowani. Przykładami są choćby lukratywna prywatyzacja wartościowych aktywów przez ostatnie 25 lat, brak zdroworozsądkowych barier w niezrównoważonym przejmowaniu krajowych rynków i wypychaniu z nich polskiej małej i średniej konkurencji, brak utrudnień w wyprowadzaniu nieopodatkowanych zysków, likwidacja prawnej ochrony „taniej siły roboczej”, zwolnienia podatkowe w Specjalnych Strefach Ekonomicznych.

Polskie elity finansowe mają sporo praw, ale mało obowiązków względem społeczeństwa, dzięki któremu mogły się wzbogacić. Nie ma dla nich żadnych przeszkód w wyprowadzeniu kapitału z Polski, mają też uprzywilejowany dostęp do polityków.

Polskie elity polityczne marginalizują dialog społeczny ze związkami zawodowymi lub organizacjami obywatelskimi. Nie wykazują się ponadto specjalną odpowiedzialnością za resztę społeczeństwa (poza wspomnianymi uprzywilejowanymi grupami) i za przyszłe pokolenia, zadłużając kraj. Wykazują silną tendencję do głoszenia propagandy sukcesu i zaklinania rzeczywistości.

Dotychczas elity polityczne potrafiły przeprowadzać tylko bardzo strategiczne projekty, takie jak wejście do NATO czy UE. Kilkanaście innych krajów osiągnęło ten sam rezultat, więc trudno mówić o wyjątkowym sukcesie. Widać brak rezultatów w całościowym prowadzeniu polityk, ich długoterminowym planowaniu, wdrażaniu z dbałością o szczegóły techniczne, kuleje także ich krytyczna analiza i korekta. Deficyt ten można zauważyć zwłaszcza w kluczowych obszarach szeroko pojętego bezpieczeństwa społeczno-ekonomicznego, takich jak redystrybucja dochodów, zadłużenie, przyzwolenie na drenowanie nieopodatkowanych zysków kapitałowych z Polski, prawo pracy, energia, transport, obronność, technologie, ochrona zdrowia.

Polskie społeczeństwo obywatelskie dopiero uczy się swojej roli, w czym państwo mu nie pomaga lub wręcz przeszkadza.

Polska klasa średnia, niepowiązana z elitami politycznymi, de facto utrzymuje państwo. Sumując podatek dochodowy PIT, a w przypadku małych i średnich przedsiębiorców CIT, podatek od towarów i usług VAT z prywatnej konsumpcji, różnego rodzaju akcyzy i innego rodzaju podatki, otrzymamy realne i uśrednione opodatkowanie zapewne przekraczające 50% dochodu. To dużo więcej, niż w przypadku osób zamożnych czy zagranicznego kapitału, stąd skumulowane podatki są w Polsce de facto regresywne i bardzo łagodne dla elit finansowych. W zamian klasa średnia pozwala na dokręcanie sobie śruby fiskalnej oraz na dziką konkurencję z silniejszym kapitałem zagranicznym.

Rosnące masy prekariatu pozostawiono samym sobie i właściwie skazano na postępującą wegetację lub emigrację. Niehumanitarne jest opodatkowanie minimalnych pensji, ledwo pozwalających na egzystencję.

Instytucje państwowe są w zasadzie niewydolne, poddane rytmowi politycznemu, a reguły dostępu do pracy w nich nie są przejrzyste. Chlubnym wyjątkiem są niektóre instytucje specjalistyczne.

Decyzje polityczne zawsze mają dwie praprzyczyny: władzę polityczną i pieniądze. Trzecim, pochodnym powodem jest inercja w polityce, warunkowana rytmem politycznym. Politycy pracują głównie dwa lata po wyborach, zaś przez kolejne dwa lata zajmują się kolejną kampanią.

Kto jest winny obecnej sytuacji? Warto przyjrzeć się ramom instytucjonalnym, które decydują o naszym życiu jako pochodna władzy politycznej i pieniędzy.

Zacznijmy od pieniędzy (patrz tabela poniżej).

Tabela 1. Wybrane dane ekonomiczne z baz danych Banku Światowego i Eurostatu (lata 2011–2013)

Czynnik

Polska

Niemcy

Dania

Finlandia

Czechy

Chile

Udział wydatków socjalnych w PKB

18,1%

29,5%

34,6%

31,2%

20,8%

Udział zagranicznego kapitału w produkcji krajowej wartości dodanej (>50% udziałów w wartości firmy)

35%

18,1%

24,6%

20,8%

42,9%

Udział pensji w PKB

35,6%

51%

59%

Saldo rachunków bieżących, jako

% PKB

-4,7%

6%

5,5%

-0,5%

-2,6%

-1,1%

Suma publicznych (bez prywatnych) wydatków na zdrowie, jako % PKB

4,7%

8,6%

9,5%

6,8%

6,5%

3,5%

Udział prywatnych wydatków na zdrowie w całych wydatkach (prywatne i publiczne)

29,9%

(trend rosnący)

23,7%

14,5%

24,6%

15,2%

51,4%

Udział zatrudnionych w populacji (>15 lat)

51%

57%

58%

55%

55%

58%

Stopa bezrobocia

10,4%

5,3%

7%

8,2%

6,9%

6%

Eksport zaawansowanych technologii, (jako % całego eksportu produktów)

7%

16%

14%

9%

16%

5%

Udział kapitału zagranicznego w 10 największych bankach (szacunkowe dane z internetu 2012 r.)

60%

5%

10%

50%

90%

nn

Zestawienie pokazuje, że Polska wydaje o przynajmniej 10% PKB za mało na cele społeczne w porównaniu z krajami mającymi dobry standard takich zabezpieczeń. Podkreślam, piszę o procentach, a nie o konkretnych kwotach, jest to więc kwestia uregulowania redystrybucji dochodu, a nie fanaberia bogatszych krajów.

Udział pensji pracowników w PKB powinien być wyższy o przynajmniej 15% PKB, aby zbliżyć się do poziomu Danii czy Niemiec. Obecnie w Polsce systematycznie się on zmniejsza i do roku 2013 spadł aż o 7,8 pkt. proc. PKB w płacach w ciągu 10 lat.

Rynek pracy powinien zostać tak udrożniony, aby wchłonąć co najmniej dodatkowe 5% populacji. Te brakujące kilka procent to głównie emigracja i osoby powyżej 58. roku życia

Polska eksportuje mało zaawansowanych technologii (7%) przy sporym udziale kapitału zagranicznego. Można się tu pokusić o hipotezę, że nie da się płacić dużo, konkurując mało zaawansowanymi technologicznie półproduktami o niskiej wartości dodanej.

Pomimo dopływu milardów z funduszy unijnych z Polski i tak wypływa rocznie około 5% PKB, jak pokazuje saldo rachunków bieżących. To zapewne zaniżona suma „optymalizacji podatkowej” wielkiego kapitału i drenowanie go z Polski przez elity finansowe do rajów podatkowych, takich jak Luksemburg, Cypr czy Monako. Aby pokazać, że takie wrażliwe statystyki mogą się jeszcze pogorszyć, warto spojrzeć choćby na przykład Chile.

Poniższa tabela prezentuje, jak PKB rozkłada się na różne grupy społeczne.

Tabela 2. Udział różnych grup społecznych w PKB w 2012 r. (Bank Światowy)

Czynnik

Polska

Niemcy

Dania

Finlandia

Czechy

Chile

Najbogatszych 10%

25%

24,4%

22,1%

22,6%

22,2%

41%

Najbogatszych 20%

40,9%

39,1%

36,2%

37,1%

36,2%

57%

Drugie 20%

12,3%

13%

14,5%

13,8%

14,6%

8,2%

Trzecie 20%

16,6%

17,1%

17,9%

17,4%

17,9%

11,9%

Najuboższe 20%

7,9%

8,3%

9,1%

9,2%

9,3%

4,5%

Najuboższe 10%

3,3%

3,3%

3,3%

3,7%

3,7%

1,7%

Pokazuje ona dwie rzeczy: gdy patrzymy na Chile, wzorzec polskich neoliberałów, widać, że do dna jeszcze daleko i że najzamożniejsze 20% Polaków jest tylko odrobinę mniej solidarnych w porównaniu np. z Niemcami czy Czechami oraz daleko bardziej solidarnych niż w Chile. Pieniądze „gubią się” więc gdzie indziej. Zapewne większość tych 10% PKB, których brakuje na cele socjalne, to właśnie nieopodatkowane zyski wielkiego kapitału.

Efekt wpływu tego środowiska na polski system ekonomiczny to duszenie rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości, która korzysta z możliwości kombinacji podatkowych na mniejszą skalę, a także ma gorszy dostęp do finansów z powodu przewagi zagranicznego kapitału w polskiej bankowości. To znów „dusi” dochody polskich pracowników, generując przesunięcie przynajmniej kolejnych 10% PKB z ich wypłat do właścicieli kapitału, którzy często dodatkowo unikają zapłacenia podatku kapitałowego. Jednak kapitał robi swoje, czyli zarabia, gdy mu się pozwala, więc trudno dywagować w tym zakresie o etyce. Dlaczego jednak państwo sprzyja mu fiskalnie, czym skazuje uboższą część obywateli na wegetację, nędzę i emigrację?

Władza polityczna

Władza polityczna to tworzenie ustaw, także tych decydujących o obowiązującym systemie podatkowym oraz… regulowanie dostępu do władzy innym. Władza więc to partie rządzące – na każdym szczeblu. Faktyczna władza znajduje się jednak w rękach tych, którzy decydują o listach wyborczych, przysługuje zatem wąskiemu gronu zasiadających w zarządach krajowych głównych partii. To tam ocenia się ryzyko kluczowych decyzji, biorąc pod uwagę szanse na utrzymanie lub przejęcie władzy, i tam, za pomocą decydowania o listach wyborczych, kontroluje się aparat partyjny oraz dostęp do kluczowych funkcji w instytucjach. To tam podejmowane są strategiczne decyzje o niedrażnieniu zagranicznego i krajowego wielkiego kapitału, o duszeniu rozwoju firm mniejszych, o rozmontowywaniu państwa socjalnego lub prawa pracy oraz, gdy jest się w opozycji, o atakowaniu rządu, nawet gdy ten chce zrobić coś sensownego. W tym względnie wąskim gronie jest skoncentrowana odpowiedzialność za sukcesy, porażki i zaniechania ostatnich 26 lat.

Dlaczego władza dopuszcza do rosnącego ubóstwa biedniejszych Polaków oraz nie chroni polskiego biznesu przed silniejszym kapitałem zagranicznym? Zwyczajnie boi się go, ponieważ jeśli wejdzie z nim w konflikt, np. skutecznie opodatkowując i utrudniając przejęcie rynków, może on rękami lobbystów, mediów zależnych od ich reklam czy presji krajów, z których pochodzi, zwłaszcza tych z grupy G7, po prostu zagrozić owej władzy. Poza tym wielu byłych polityków pracuje jako lobbyści u elit finansowych.

„Władza” nie boi się też niezorganizowanych grup społecznych, takich jak pracownicy, właściciele małego i średniego biznesu oraz społeczeństwo obywatelskie. Na razie wystarczą wszechobecny PR i „sztuczne konflikty na tematy marginalne”, aby odwrócić uwagę od spraw istotnych i niewygodnych. To układ sił, nad którego zmianą warto pracować, władza bowiem zazdrośnie strzeże swej pozycji i nie dopuszcza do niej konkurencji.

Partie polityczne są napędzane krótkoterminową logiką wyborczą i brutalną konkurencją. Obecny system nie generuje zachęt do myślenia strategicznego, którego wdrożenie spowoduje widoczne korzyści dopiero po następnych wyborach. Na przykład rozsądne inwestycje w nowoczesną infrastrukturę energetyczną to przynajmniej kilkanaście lat systematycznej pracy polityczno-instytucyjnej. Efekt jest więc taki, że od 25 lat nikt poważnie takich inwestycji nie tknął, sieci przesyłowe są w złym stanie, nowe inwestycje istnieją tylko na papierze.

Instytucje państwowe, znajdujące się pod wpływem kalendarza wyborczego, siłą rzeczy nie mogą działać strategicznie i długoterminowo. Z powodu zdominowania ich przez politykę wytworzyła się swoista kultura bierności i przeczekiwania. Aktywnością łatwo się narazić politykom kontrolującym instytucje i drżącym o każdą reakcję mediów. Dlatego warto zachować powściągliwość w oskarżaniu urzędników o całe zło, bo urzędnik to tylko trybik, zresztą konieczny, zależny obecnie na każdym szczeblu od polityki. Warto też dostrzegać różnicę między politykiem a urzędnikiem.

Władza polityczna to także kontrola instytucji państwowych, komunalnych czy spółek skarbu państwa za pomocą własnych ludzi i obsadzanie nimi ważnych stanowisk. To przynajmniej kilka tysięcy kierowniczych, świetnie płatnych miejsc pracy. Trzeba podkreślić, że procedury naboru na zwykłych pracowników np. ZUS, agencji rządowych, w tym rolnych, urzędów powiatowych, gminnych, miejskich, wojewódzkich, itd., delikatnie mówiąc, nie są przejrzyste. Mamy więc dziesiątki tysięcy personelu instytucji państwowych, wyselekcjonowanego niekoniecznie według przydatności do funkcji, nie wspominając o nepotyzmie. Jak zatem instytucje te mogą funkcjonować strategicznie, przewidująco i inteligentnie, jeśli nie są rynkiem pracy dla najzdolniejszych zorientowanych propaństwowo Polaków?

Polityka wymusza na instytucjach raportownie według przedziwnych wskaźników, a od ich wypracowania zależą nagrody finansowe. To oczywisty absurd, gdyż wydajności pracy instytucji nie da się zmierzyć za pomocą prostych wskaźników, mimo to polityka domaga się mierzalnego postępu. W zasadzie ocena może być tylko opisowa, a nie numeryczna. Na przykład, w policji liczy się wykrywalność. Za przyłapanie dwójki nastolatków z miękkimi narkotykami dostaje się więcej punktów niż za skomplikowane śledztwo przeciwko przestępcom, dlatego tak wygodniej alokować czas pracy. Strach pomyśleć, od czego zależą premie pracowników Urzędów Skarbowych.

Z powodów wymienionych powyżej zaufanie społeczeństwa do polityki i jej legitymizacja społeczna są znikome.

Jak to zmienić?

Rozwiązania zdają się kryć przede wszystkim w zmianach instytucjonalnych. Brak ich wdrażania jest obecnie ważną przeszkodą dla zrównoważonego rozwoju Polski oraz przyczyną niskiej legitymizacji władzy (około 80% społeczeństwa nie głosuje na rządzące koalicje). Upolitycznienie jest zaś ważnym powodem nieufności społeczeństwa.

Skoncentrujmy się na czterech głównych barierach: wpływie wielkiego kapitału na polskie instytucje; utrudnionym „dostępie do polityki” dla nowych ugrupowań; znikomym znaczeniu społeczeństwa obywatelskiego; upolitycznieniu instytucji państwowych. Poniższe sugestie nie rozwiązują problemu, ale mogą być przydatną wskazówką dla organizacji społeczeństwa obywatelskiego – jak myśleć o usprawnieniu instytucji, a także dla polityków – jak pracować nad zaufaniem społecznym.

I. Ograniczenie wpływu wielkiego kapitału na polskie instytucje

Temat jest tak rozległy, że można pokusić się tylko o kilka ogólnych uwag.

Warto pomyśleć nad uregulowaniem relacji reklamodawców z mediami, gdyż to właśnie zyski z drogich reklam powodują uzależnienie mediów od dużego, często zagranicznego kapitału. Warto też przeanalizować, jak duży wpływ, powodujący widoczną niechęć do poruszania tematów niewygodnych dla zagranicznych inwestorów oraz dla polskich elit politycznych i finansowych, mają na politykę głównych prywatnych mediów reklamy spółek skarbu państwa. Dobrze też, na wzór węgierski, zastanowić się nad postulatem solidnego, progresywnego opodatkowania zleceń reklamowych i przejrzystości reklam, w tym reklam spółek skarbu państwa, zależnych od „władzy”.

Lobbing powinien zostać uregulowany tak, aby wymusić absolutną przejrzystość finansowania organizacji lobbingowych i związków zatrudnianych tam pracowników z lobbowanymi instytucjami. Lobbyści to czasami osoby mające z nimi osobiste lub rodzinne powiązania. Powinniśmy się również zastanowić nad dużym, silnie progresywnym podatkiem obrotowym od firm lobbingowych, często finansowanych przez bogate korporacje. Prowadziłoby to do zmniejszenia finansowej asymetrii w dostępie do „władzy” oraz stanowiło nowe źródło podatków, inne niż dochody Polaków, zazwyczaj zarabiających niewiele. Organizacje lobbingowe niepłacące takiego podatku nie powinny się znaleźć w rejestrze mających dostęp do instytucji. Taki publicznie dostępny rejestr mógłby zawierać listę certyfikowanych lobbystów wraz z informacją o ich dochodach, prywatnym majątku, budżecie, darczyńcach oraz informacją o podatku obrotowym. Raportowana powinna być każda relacja ze szczeblem kierowniczym w państwowych instytucjach, posłem działającym w istotnej komisji sejmowej czy ważnym członkiem zarządu krajowego partii pobierającej subwencje państwowe.

Politykom potrzeba jasnych wytycznych o charakterze etycznym, w formie kodeksu postępowania, aby po skończeniu kariery, gdy np. pracują jako de facto lobbyści dla obcych państw czy korporacji, które płacą im bardzo wysokie pensje za korzystanie ze swojego kapitału relacji zdolnego wywierać realny wpływ, potrafili uniknąć konfliktu interesów. Podobne sytuacje mają miejsce w przypadku byłych znanych polityków, w tym dwóch byłych premierów dużych europejskich państw. Byli pracownicy instytucji państwowych, od wiceministra w górę, powinni mieć zakaz wykonywania pracy w lobbingu przez 5 lat od zakończenia misji publicznej. Miejsce i typ zatrudnienia takich osób, w tym dochody, powinny być publicznie dostępne w zbiorczym rejestrze przez np. 10 lat, aby uniknąć konfliktu interesów i zapewnić przejrzystość.

Apolityczność mediów publicznych względem partii politycznych powinna zostać wzmocniona. Obecna sytuacja, gdy media publiczne są łupem rządzących partii, jest zaprzeczeniem idei tych mediów, co ma fatalny wpływ na jakość demokracji. Ścisłe kierownictwo mediów publicznych powinno móc wykonywać tylko raz swoją 5–6-letnią misję, a Sejm – nie mieć możliwości ich odwołania.

Rynek mediów prywatnych warto uregulować tak, by nie mógł znaleźć się w konflikcie z polskim interesem narodowym, publicznym i społecznym. Uniemożliwienie nadmiernej koncentracji własności i finansowe wsparcie dla mediów społecznych są dobrymi kierunkami działania.

Państwo powinno też umożliwić lepszą kontrolę społeczną nad powyższymi sytuacjami, na przykład przez przyznawanie rozsądnych grantów na tzw. społeczne „watchdogi”.

Z pewnością warto analizować, z punktu widzenia współczesnego jurgieltnictwa, zjawiska zatrudniania polityków jako lobbystów oraz wpływu, jaki dzięki publikowaniu drogich reklam, można uzyskać na media.

II. Zwiększenie „dostępu do polityki” nowym organizacjom politycznym, niezwiązanym z elitami politycznymi.

Obecny system polityczny promuje istniejące partie poprzez regulowanie dostępu do subwencji państwowych, na mocy ustawy o partiach politycznych z 27 czerwca 1997 r. Trudno mi ocenić słuszność art. 27, dotyczącego prywatnego finansowania partii, podkreślam jednak, że to ważne, aby polskie i zagraniczne elity finansowe nie mogły przejąć nad nimi kontroli.

Społeczeństwo obywatelskie mogłoby się skoncentrować na art. 28 i 29 tej ustawy. Art. 28 ustala minimalny odsetek głosów uzyskanych w wyborach do sejmu uprawniający do otrzymania subwencji – na 3% dla samodzielnych komitetów wyborczych i na 6% dla koalicji. Warto żądać zmiany tego zapisu na np. 0,5% i 1%, aby wyrównać finansowe szanse nowym inicjatywom politycznym.

Art. 29 reguluje wielkość subwencji zależnie od wyniku wyborczego. Warto byłoby postulować większą regresywność, czyli zwiększenie kwot za pierwsze 5% i 10%, a drastyczne zmniejszenie kwoty powyżej 20%. Zmniejszyłoby to nieuzasadnioną finansową przewagę wielkich partii politycznych.

Dobrym posunięciem byłoby również wprowadzenie limitu rocznej kwoty do wydania na reklamę oraz ustalenie wytycznych dotyczących minimalnych demokratycznych standardów dla statutów partii otrzymujących subwencję, np. wprowadzić zasadę, by polityk mógł zasiadać w zarządzie krajowym partii najwyżej przez dwie kolejne kadencje.

Należy się zastanowić, jak ograniczyć możliwość decydowania o składzie list wyborczych wąskiemu gronu z centralnych zarządów partii. Być może powinny o tym decydować poziomy regionalny i lokalny, a krajowe zarządy powinny móc tylko odrzucić lub przyjąć taką listę. Zmiana propozycji mogłaby skutkować ustawową utratą prawa do subwencji. Obecna sytuacja zupełnie wypacza sens demokracji i nosi znamiona faktycznej dyktatury kilku osób z zarządów partii. Na poziomie regionalnym i lokalnym warto pomyśleć o zależnym od wyniku w wyborach lokalnych postulacie subwencji dla komitetów, co mogłoby znacznie wzmocnić ruchy oddolne.

Byłbym bardzo ostrożny z kwestionowaniem ordynacji proporcjonalnej oraz 5-procentowego progu wyborczego, gdyż mają one sens z punktu widzenia decyzyjności i reprezentatywności Sejmu, co widać na przykładzie reprezentacyjności senatu wybieranego właśnie większościowo czy wyniku majowych wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Być może odpowiedzią na zastrzeżenia niektórych ruchów może być ordynacja mieszana na wzór niemiecki. Jednak nawet w tym przypadku liczba mandatów większościowych nie powinna przekraczać 10%. Ponadto w sejmie powinny zostać zagwarantowane 1–2 miejsca dla komitetów wyborczych mających pomiędzy 1% a 5% głosów. Warto też dyskutować, czy kraj o tak historycznie niestabilnym położeniu geopolitycznym jak Polska nie powinien mieć silniejszej władzy wykonawczej.

III. Zwiększenie znaczenia społeczeństwa obywatelskiego

Nacisk ze strony organizacji społecznych na bardziej przejrzysty system przydzielania im grantów dałby również szansę grupom niezwiązanym z elitami politycznymi. Warto rozmawiać o tym, jak finansować społeczny nadzór nad monitoringiem władzy i wpływem elit finansowych na stanowienie prawa.

Organizacje powinny także kłaść nacisk na lepsze prawne umocowanie Komisji Trójstronnej, bez czego nie da się prowadzić poważnej dyskusji o niwelowaniu nierówności społecznych. Pomocne tu są artykuły 20. i 24. Konstytucji RP, obligujące państwo do nadzoru nad warunkami wykonywania pracy oraz stanowiące, że solidarność, dialog i współpraca partnerów społecznych są podstawą ustroju gospodarczego RP. Należy również nalegać na lepszą edukację obywatelską, poczynając od przedszkoli, a kończąc na uniwersytetach. Organizacje pozarządowe mogłyby także rozmawiać z liderami głównych partii o koniecznych systemowych zmianach, aby ustalić wspólne cele i terminy wdrożenia konkretnych regulacji. Otwartość partii na konkrety miałaby spore znaczenia dla odzyskiwania zaufania obywateli do polityki, wzajemnego uznania oraz legitymizacji władzy. Równolegle organizacje społeczne powinny organizować się, aby forsować takie zmiany w sposób zintegrowany, słusznie spodziewając się braku zainteresowania dominujących partii, niechętnych dobrowolnemu ograniczaniu swoich wpływów.

Tym samym organizacje, w celu zwiększenia skuteczności realizowania takich systemowych zmian mających na celu restrukturyzację polityki, powinny stworzyć jedną platformę do ich wypracowania i promowania. Rozproszone działania nie będą skuteczne i zostaną zignorowane przez elity polityczne.

Gdy analizowałem konfrontację mieszkańców Krakowa z władzą w sprawie planowanej zimowej olimpiady, zajrzałem do ustawy z dnia 8 marca 1990 r. o samorządzie gminnym. Kluczowy jest tu art. 5a, który stanowi, że: 1. W wypadkach przewidzianych ustawą oraz w innych sprawach ważnych dla gminy mogą być przeprowadzane na jej terytorium konsultacje z mieszkańcami gminy. 2. Zasady i tryb przeprowadzania konsultacji z mieszkańcami gminy określa uchwała rady gminy.

Art. 5.a.1. powinien być zmieniony na „mają być przeprowadzane”, tak jak i winna być zmieniona wymowa art. 5.a.2. Istotne jest także ujednolicenie w całym kraju zasad i trybu postępowania jako wytycznych rządowych, włączając w to obowiązek publicznego raportowania wyniku konsultacji, uzasadnienia niewzięcia pod uwagę wyniku konsultacji oraz obowiązek analizy skutków społeczno-ekonomicznych. Obecna sytuacja daje lokalnym partiom politycznym rządzącym w gminach pełną swobodę działania i przeczy duchowi demokracji.

Kompetencje powiatowe i wojewódzkie powinny znaleźć się pod lupą, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że po 2020 r. zmniejszą się fundusze unijne, którymi zajmują się obecnie tysiące pracowników. Poza tym, w celu oszczędzenia finansów publicznych, warto rozważyć audyt i likwidację powiatów oraz redukcję liczby kosztownych miejsc w radach gminnych, miejskich, powiatowych czy sejmikach.

Organizacje polskiego społeczeństwa obywatelskiego powinny myśleć o podnoszeniu swoich umiejętności politycznych, gdyż bez nich nie da się być skutecznym i łatwo się ośmieszyć przed opinią publiczną. Mogłyby np. rozmawiać z rządem o możliwości przeznaczenia niewielkiej kwoty z Europejskiego Funduszu Społecznego na takie szkolenia.

Ważne byłoby też wsparcie dla rozwoju związków zawodowych i rad pracowniczych, które są istotnym instrumentem wyrównania rosnących asymetrii między pracodawcami a pracobiorcami. Na przykład w Niemczech przedstawiciele pracowników zasiadają z mocy prawa w radach nadzorczych korporacji.

Niektóre kraje trzecie są zainteresowane wykorzystywaniem organizacji społeczeństwa obywatelskiego do nacisków politycznych, np. przez różnego rodzaju granty wydawane przez współzależne organizacje. To istotne ryzyko, które warto mieć na względzie i poddać monitoringowi.

Średnioterminowa zdolność do poprawy dostępu do usług społecznych jest ściśle związana z własnością kluczowych zasobów naturalnych i infrastruktury, takich jak zasoby mineralne (węgiel, gaz, metale, minerały), lasy, rezerwy wody pitnej, ziemia rolna, infrastruktura energetyczna, transportowa, komunalna (wodociągi, kanalizacja) itd. Jeśli przejmą je aktywnie za tym lobbujące polskie i zagraniczne grupy kapitałowe, poprawa sytuacji będzie prawie niemożliwa, gdyż zyski zostaną sprywatyzowane, zamiast zasilać budżet państwa i tym samym finansować usługi publiczne. W przypadku innych strategicznych aktywów, takich jak bankowość i telekomunikacja, polski interes publiczny i społeczny nie został dopilnowany. Organizacje społeczne powinny pod tym względem monitorować władzę i żądać konstytucyjnego wzmocnienia zasady państwowej kontroli nad takimi strategicznymi aktywami i zasobami. W przypadku ziemi rolnej pomocny jest Art. 23. Konstytucji RP stanowiący, że Podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne.

Rzecz w tym, że podczas pierwszych problemów z obsługą polskiego zagranicznego długu publicznego państwu polskiemu zostaną nieformalnie postawione takie warunki wsparcia finansowego, które wymuszą niekorzystną prywatyzację wyżej wymienionych aktywów na rzecz konkretnych zagranicznych grup kapitałowych. To bardzo popularna praktyka w przypadku problemów fiskalnych państw zasobnych w wartościowe aktywa. Formalnie takie warunki stawia MFW, w których silne państwa mają większość. Warto sobie z tego ryzyka zdawać sprawę i przed nim zabezpieczyć. Odpowiednio skrojone zapisy konstytucyjne utrudniłyby rządzącym partiom, przestraszonym perspektywą utraty władzy w przypadku niewypłacalności państwa, taką niekorzystną prywatyzację. Warto o to przepytywać partie starające się o elekcję w tegorocznych wyborach do sejmu.

IV. Zwiększenie apolityczności instytucji państwowych

Obecne ramy instytucjonalne państwa są nieefektywne. To wynik ich upolitycznienia, uzależniania od rozedrganego rytmu politycznego, niechęci do konfrontacji z mediami oraz z polskimi i zagranicznymi elitami finansowymi. Również nabór kadry kierowniczej na podstawie zaufania kierownictwa rządzących partii politycznych, a nie profesjonalizmu, propaństwowości i rzetelności, powoduje upolitycznienie. W związku z tym instytucje nie są w stanie działać strategicznie, systematycznie i długoterminowo.

Należy wdrożyć zasadę absolutnej apolityczności służby cywilnej na szczeblach rządowym, regionalnym i lokalnym. Inaczej mówiąc, partie polityczne i instytucje nie powinny mieć możliwości uznaniowego zatrudniania pracowników instytucji państwowych – od gminy, powiatu, województwa, po administrację rządową, agencje rządowe, policję, ZUS, NFZ czy Urzędy Skarbowe. Aby to osiągnąć, należy rozważyć powołanie centralnego urzędu egzaminacyjnego, odpowiedzialnego za uczciwy nabór chętnych do pracy w służbie cywilnej. Obowiązywałaby zasada, że urzędnikiem państwowym mógłby zostać tylko ktoś, kto zdał taki egzamin. Żelazną regułą takiego egzaminu powinno być to, że pierwszy etap odsiewa przynajmniej 80% chętnych i jest absolutnie anonimowy dzięki testowi komputerowemu, co pozwoliłoby znacznie ukrócić nepotyzm. Lista osób, które taki egzamin zdały, powinna być docelowo jedynym źródłem kadr dla polskiej służby cywilnej.

Zatrudnianie pracowników tymczasowych, niemogących z zasady pełnić żadnych funkcji kierowniczych, powinno być regulowane odrębnie, na mocy decyzji apolitycznego członka służby cywilnej po zdanym egzaminie państwowym. Taki pracownik nie mógłby zostać urzędnikiem państwowym, chyba że zda wspomniany egzamin.

Obecni pracownicy służby cywilnej, mający już za sobą egzaminy państwowe, powinni mieć zapewnioną kontynuację zatrudnienia. Wielu z nich to osoby o naturze państwowców, oddane swojej pracy, i byłoby błędem poddawać ich ostracyzmowi, jak proponują niektóre małe partie polityczne.

Powinna powstać jasna i przejrzysta siatka płac, zasad awansów, uzupełniona pakietem ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych. Obecnie wielu najzdolniejszych pracowników polskiej służby cywilnej myśli o pracy w instytucjach międzynarodowych, co jest skutkiem marnych zarobków, zwłaszcza gdy porówna się je z rynkiem pracy dla wielojęzycznych prawników, ekonomistów czy inżynierów. Sens przyzwoitych płac w służbie cywilnej polega na tym, że urzędnik, zajmujący się np. regulacją decydującą o miliardowych inwestycjach w infrastrukturę energetyczną czy polską polityką względem międzynarodowych instytucji, jest w mniejszym stopniu podatny na korupcję czy pokusę koncentrowania się na szukaniu pracy w takich świetnie płacących instytucjach. Sens „niezwalnialności” (poza poważnymi wykroczeniami) polega na tym, aby urzędnik mógł powiedzieć „nie” ważnemu politykowi, który potrzebuje szybkiego sukcesu medialnego kosztem jakości wykonania publicznego projektu. Dlatego warto rozważyć, czy apolityczna służba cywilna nie powinna być chroniona konstytucyjnie, aby uniemożliwić robienie z niej wygodnego kozła ofiarnego w przypadku błędów polityków, jak to ma obecnie miejsce.

Powstać mogłaby lista politycznych miejsc pracy, które podlegają fluktuacji po wyborach, takich jak minister, premier, ich gabinety, gabinety posłów itd. Te kilka tysięcy etatów należy oddać do dyspozycji partiom tworzącym koalicję rządową oraz wchodzącym do ciał ustawodawczych. Tacy pracownicy nie powinni mieć żadnych możliwości zostania członkami służby cywilnej bez zdania egzaminu państwowego, wliczając w to anonimowy pierwszy etap. Natomiast, jako osoby blisko władzy, powinni być oni dobrze opłacani, bo to praca ciężka, odpowiedzialna i pełna stresu.

Kluczowa jest absolutna przejrzystość nominacji na kierownicze stanowiska w zarządzaniu własnością państwową, taką jak spółki skarbu państwa czy spółki komunalne. Ma to na celu promocję najlepszego kierownictwa, a nie osób najlepiej ustosunkowanych w świecie polityki. To samo dotyczy np. szkół czy szpitali, gdyż jest tajemnicą poliszynela, że nie jest możliwa nominacja na dyrektora szpitala powiatowego bez poparcia lokalnej władzy, co jest absurdem.

Obecnie nowy minister czy wiceminister wydają po wyborach polecenia ministerstwu, jakie projekty kontynuować, a jakich nie. Jest zwyczajem, że inicjatywy poprzedników wyrzuca się do kosza, bo minister jest politykiem i chce szybko firmować swoje, a nie cudze sukcesy. Efekt jest taki, że projekty wymagające długoterminowej troski nie są realizowane albo są realizowane źle, jak widać na przykładzie stanu armii, bałaganu w służbie zdrowia, edukacji, w sektorze energii, transportu, na rynku pracy, pełzającej prywatyzacji usług komunalnych i społecznych itd. Krótkoterminowe myślenie polityka popada w konflikt interesów z długoterminowym interesem publicznym i społecznym. Podobnie jest na poziomach regionalnym i lokalnym. System powinien być uregulowany tak, aby polityk musiał się bardziej liczyć z długofalowymi sugestiami instytucji zatrudniających apolityczną i fachową służbę cywilną. Te relacje winny być uregulowane na każdym szczeblu.

Obecnie kultura pracy w administracji publicznej ma bardzo pasywny charakter. Praktyka 26 lat III RP i 45 lat PRL nie promowała aktywności instytucji, czekających biernie na polecenia kierownictwa PZPR lub, jak teraz, ministrów czy wiceministrów. Warunkiem wstępnym do dyskusji nad zachętami do bardziej aktywnej postawy jest zwiększenie apolityczności instytucji. Politycy żądają od administracji raportów o efektywności, która jest mierzona według wskaźników. Powinno się odejść od idei mierzenia niemierzalnego na rzecz tworzenia zachęt dla pracowników administracji promujących aktywność, strategiczne i krytyczne myślenie w interesie narodowym, publicznym i społecznym.

Pożądane byłoby powołanie specjalnej komórki w administracji rządowej, odpowiedzialnej za całościowe zarządzanie politykami, np. współzależnymi planami zakupu technologii wojskowych, energii czy polityką przemysłową. Obecnie brak takiej koordynacji. Dziś rząd nie ma możliwości wycofania projektu, jeśli sejm wypaczy jego cele. Dobrze opłacani eksperci powinni pracować w rządzie jako służba cywilna i móc postulować wycofanie projektu przez ministra, jeśli w sejmie nastąpiło jego zupełne rozminięcie się z rzeczywistością i wcześniejszymi założeniami. Powinno się również znacząco dofinansować i rozwijać specjalistyczne polskie instytuty analityczne, tworzące profesjonalne raporty w kwestiach kluczowych dla przyszłości kraju. Zagraniczne korporacje doradcze popadają tu w konflikt interesów, a obecna polityka państwa jest niezrozumiała i szkodliwa. Obecnie Polska jest de facto „ślepa”.

Warto wzmocnić monitoring jakości dysponowania budżetem. Obecnie mówi się tylko o przychodach, a nikt nie analizuje, czy wydatkowanie jest gospodarne. W Szwecji co roku pojawia się w internecie szczegółowy raport na temat wydatków państwa. Społeczeństwo obywatelskie powinno żądać przejrzystości.

Instytucje państwowe mogłyby też zacząć promować spółdzielczość wśród swoich usługodawców. Nie ma powodu, aby siedziby instytucji były np. sprzątane przez prywatne firmy; podobnie jest z systemem żywienia pracowników instytucji. Przetargi na takie usługi powinny promować spółdzielnie pracownicze, a nie prywatne firmy, zatrudniające pracowników, często kobiety, na umowach śmieciowych. Warto z tego punktu widzenia przeanalizować np. ustawę o prawie zamówień publicznych z dnia 29 stycznia 2004 r.

Powinno się również naciskać na władze wszystkich szczebli, aby publiczne instytucje miały konta w bankach z dominacją polskiego kapitału, jak PKO BP czy w regionalnych bankach spółdzielczych. Nic nie uzasadnia tego, by drogie prowizje finansowały zyski zagranicznych grup bankowych.

Takie postulaty można mnożyć w nieskończoność, ale te wydają się najlepsze dla stworzenia sprawnych i strategicznie myślących instytucji oraz dla przywrócenia instytucjom państwowym zaufania społecznego.

Wnioski

Wzrost zaufania społeczeństwa do państwa oraz stworzenie „inteligentnych” jego instytucji, działających w interesie narodowym, społecznym i publicznym, wymaga zmniejszenia asymetrii między deklaracjami politycznymi a rzeczywistością. Można obecnie zaobserwować postępujące niedofinansowanie sfery socjalnej, fiskalne uprzywilejowanie elit finansowych, drenaż nieopodatkowanych zysków kapitałowych z Polski, nepotyzm w sferze instytucji państwowych, niezdolnych do strategicznego i długoterminowego działania, lekceważenie społeczeństwa obywatelskiego, ogólny wzrost ubóstwa, niepewności jutra u zapewne ponad 50% społeczeństwa i pełzający neokolonializm. Malejące zaufanie społeczne do państwa nie bierze się znikąd.

Odwrócenie tego trendu wymaga zmian instytucjonalnych, w tym demokratyzacji obecnej „partiokracji”. Aby jednak nie skończyło się na słowach, warto zdawać sobie sprawę, gdzie są śrubki prawne do wprowadzania takich zmian systemowych. Mam nadzieję, że wiele z nich udało mi się wskazać.

Rzecz w tym, że konstruktywne zmiany wymagają redystrybucji „dostępu do władzy”, a na to beneficjenci obecnego status quo się nie zgodzą bez bardzo silnej presji społecznej. Jej brak zaś powoduje staczanie się polskiej rzeczywistości do roli politycznego i ekonomicznego przedmiotu polityki międzynarodowej oraz prowadzi do dalszego łamania Art. 2 Konstytucji RP, stanowiącego, że: Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Zmiany instytucjonalne są warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, do realizacji zapisów tego artykułu.

Ponieważ około roku 2021 r. nawarstwią się problemy demograficzne, a także radykalnie zmniejszą się fundusze unijne dostępne dla Polski, mamy tylko kilka lat na rozpoczęcie zmian. Później będzie coraz trudniej, a statystyki z tabel 1 i 2 będą nas z czasem coraz bardziej zbliżać do chilijskiego wolnorynkowego „raju”.

Zmian tych nie da się jednak przeprowadzić szybko. Ten powolny proces ewolucji, rozciągnięty być może na 10–20 lat, zacząć się powinien od politycznej edukacji organizacji społecznych, formułowania rozsądnych postulatów, umiejętnego dialogu z państwem. Kluczowe jest tu wywieranie skutecznej presji na kierownictwa partii politycznych. Wymaga to determinacji, politycznego profesjonalizmu i masowości ruchów społecznych, przede wszystkim jednak platformy współdziałania zainteresowanych organizacji społeczeństwa obywatelskiego, solidnej strategii, formułowania konkretnych i dobrze przemyślanych postulatów zmian instytucjonalnych, finansów, „mocy przerobowych”, planu akcji i systematycznego promowania zmian. Inaczej para pójdzie w gwizdek, a rozproszone działania nie przyniosą efektu.

Jeśli takie zmiany w interesie publicznym i społecznym będą następować, a społeczeństwo obywatelskie będzie widziało w nich sens, słupki zaufania do polskiej polityki ponownie zaczną rosnąć, a instytucje państwowe oraz służba cywilna cieszyć się będą szacunkiem społecznym.

komentarzy