Santa Claus musi odejść

·

Santa Claus musi odejść

·

Niezależnie od tego, jak bardzo religijnym społeczeństwem są Polacy, trudno nie spostrzec, że porządkiem świętowania zawładnął biznes. W biznesie zaś chodzi o pieniądz, nie o sacrum, więc około-świąteczne formy oddziaływań na potencjalnych klientów są przyjemnie trywialne i absolutnie niezobowiązujące. W tym kluczu Boże Narodzenie to okazja do chwili dobrego samopoczucia, (iluzji) finansowej beztroski, nieco bardziej kosztownej konsumpcji, nie zaś do – brzydko mówiąc – głębszych refleksji. Okolicznościowy święty Mikołaj, a także jego renifery, to funkcjonariusze reklamy, którzy z chrześcijaństwem mają tyle wspólnego, co diabeł ze święconą wodą.

Co prawda „altruizm” i „empatia” oraz tym podobne pozytywy, podtrzymujące tkankę społeczną i przypominające nam, żeśmy ludźmi, wciąż są na tyle niezbędne, że trzeba dla nich wygospodarować nieco miejsca, dlatego jak co roku o tej porze można tu i ówdzie spotkać odzianych w czerwień osobników ze sztucznymi brodami, jak czają się w miejscach publicznych na bliźnich, szczególnie na dzieci i ładne dziewczęta, by wręczyć im świątecznego cukierka. Taka okolicznościowa ciągutka ma nam, zaganianym i troszku poirytowanym przedświąteczną atmosferą, zapewnić chwilę wiary w ludzkość: że jesteśmy dla siebie dobrzy, że się przynajmniej lubimy, jeśli nawet nie kochamy, że w ogóle miło jest być człowiekiem i cieszyć się nadchodzącą Wigilią. I w ogóle: ho, ho, ho! – jak powiada poczciwy Santa Claus, figura radosnego konsumpcjonizmu, która w wolnej Polsce przyjęła się znacznie lepiej, niźli w zniewolonej Died Maroz.

Właściwie, jeśli o mnie chodzi, to chromolę takie święta. Ludzie w tramwajach nerwowi, na chodnikach nerwowi, w miejscach użyteczności publicznej – także nerwowi. Nie mówiąc o tłoku na pocztach i wyciągających się zewsząd puszkach na datki. Wszyscy chcą, żebym był dla nich dobry i szczodry, a tego nawet moje lewackie serce długo nie zniesie. Nie mówiąc o portfelu. W telewizji przybywa filmów na wszelkie możliwe sposoby poniewierających świętym Mikołajem i „Opowieścią wigilijną” Dickensa. Jak wiadomo, nadmiar wszelkich wartości prowadzi do ich inflacji – czyli w pewien sposób – braku. To może paradoks, a może nawet czysty absurd: ale im bardziej się robi wokół świątecznie, tym mniej jest świątecznie. By zacytować zdanie z powieści pewnego geja (w ramach nigdy nieustającej walki z homofobią): „jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca?”. No właśnie. Nie zachwyca. Mierzi. Żenuje. Irytuje.

I jeszcze te świąteczne kartki, smsy, maile i mmsy. To już nawet nie święty Mikołaj, ale roznegliżowana panienka, (teraz dzieci zamykają oczy) goła dupa z wielkim biustem uśmiechająca się kusząco, z nieodmiennym napisem: „Wesołych Świąt”. No a co to są te Wesołe Święta? Niemal dokładne przeciwieństwo wszystkiego, czym się nas kusi w ramach przedświątecznej oferty. No ale może to przesada? W końcu robimy co możemy, by dać znać bliźnim, że o nich pamiętamy, formy są nam po części narzucone – jesteśmy w swojej masie zakładnikami tej ufundowanej na marketingu kultury, o którą ponoć walczyły pokolenia Polaków, pragnących wybić się na niepodległość. A że to PRL-owski ustrój miał nas niegdyś wyzwolić od dominacji pieniądza, to i nie dziwota, że mamona i wszystkie rzeczy, które jej są, teraz biorą odwet za dziesięciolecia utajonego, prowadzonego w pohańbieniu żywota. Ho, ho, ho! – przytaknie gruby amerykański imperialista, co zamiast cygara we wrednym pysku ma stuletni zarost i minę zażywnego staruszka, który żywot spędził w dobrobycie, a przy okazji jest koroną wszelkich cnót. Co najwyżej ogląda świerszczyki w toalecie. Albo podgląda renifery w stajni. Tfu, chciałem rzec, dogląda reniferów w stajni.

“So this is a Christmas” – jak śpiewał John Lennon – “War is over, Hare Rama if you want it”, i tak dalej, i tym podobne. Chyba za dużo tego Kristmasa wokół nas. Poprzedzone Adwentem Boże Narodzenie, jak się zdaje, prowadzi żywot utajony, w podziemiu. Kościoły, w których odprawia się roraty, znów są po części katakumbami. Tam słowa i rzeczy, biblijne opowieści o oczekiwaniu na nadejście Boga i człowieka, mają swój prawdziwy sens. Można by rzec żargonem nieco filozoficznym: stamtąd można się jeszcze wydobyć z platońskiej jaskini świata, niczym wąskim, wąziutkim przejściem ku prawdziwej jasności. Zaczerpnąć odrobinę dobra, która przywraca sprawom właściwy sens. Ocala piękno, ale i nie skrywa szpetoty, naszej, ludzkiej szpetoty, którą tak umiejętnie maskujemy w dzień powszedni.

W nielubianej przez pogromców religijnej ciemnoty kruchcie, święty Mikołaj jest świętym, Boże Narodzenie jest narodzeniem Boga i człowieka, zawołanie „Wesołych Świąt” rzeczywiście oznacza radość. Tam człowiek odzyskuje swoją historię, która okazuje się być czymś więcej niż pochodem nie napawających bynajmniej większym optymizmem stuleci i tysiącleci. Tam wreszcie człowiek, chcąc nie chcąc, odzyskuje jako taki kontakt z pięknem polskiej mowy i jej tradycjami. Ba, staje się istotą ponadczasową, powtarza słowa, które niegdyś wypowiadali biblijni prorocy: „Spuście nam na ziemskie niwy, Zbawcę z niebios, obłoki”.

Nadchodzące Święta mają dwa przepiękne momenty: łamanie się opłatkiem i puste nakrycie przy wigilijnym stole. Wszyscyśmy z tym oswojeni i bodaj nikt nie może nam tego zabrać. Nawet Santa Claus, gdyby podniósł rękę na te znaki, ryzykowałby jej odrąbaniem, że twórczo nawiążę do klasyka polskiej myśli i praktyki politycznej. Stare, uświęcone zwyczajem pokoleń znaki, których nie trzeba reklamować, które nie są na sprzedaż, które nie przestaną być modne w następnym sezonie. Przeżywaliśmy je jako dzieci, uczestniczyliśmy w nich jako ludzi młodzi i oby towarzyszyły nam też na starość. To są znaki naszego człowieczeństwa, skądinąd trudne znaki – oznaczają otwartość, ufność, gościnę, nawet odwagę, jeśli serio potraktować puste talerze. Santa Claus któregoś dnia zaczopuje się w kominie i kopnie w kalendarz, renifery zwieją do tajgi lub trafią do rzeźni; kto wie, może nawet prawa rynku przestaną znaczyć, ile znaczą i zastąpią je inne formy ideologii – my pozostaniemy z opłatkiem i oczekiwaniem na (nie)spodziewanego gościa. Oby nigdy zamiast pustego miejsca nie towarzyszyła nam w ten czas pustka – czego sobie i Drogim Czytelnikom życzę.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie