Strachy na Lachy

·

Strachy na Lachy

·

Nie będzie to felieton o książce „Strach”. Nie znam jej i prawdopodobnie nie poznam, nie wystarczy mi czasu ni chęci. Zdążyłem jednak zapoznać się już ze sporą liczbą prasowych komentarzy i medialnych doniesień, a także internetowych dyskusji. Przerażająco czarno-białych, ogłupiająco jednowymiarowych, w których przeważającymi uczuciami są albo złośliwa satysfakcja z powodu soli sypanej na polskie rany, albo święte oburzenie, podszyte – przepraszam za mocne słowa – zoologicznym wręcz antysemityzmem, na który nakłada się antykomunistyczny/antylewicowy resentyment. Kolejna z publicznych debat (które dziś coraz częściej i z coraz większą intensywnością znajdują swe miejsce w Internecie) przypomina magiel. Z tą różnicą, że w maglu przynajmniej solidnie zajmowano się odzieżą.

To prawda, nie raz, nie dwa służymy jako Polacy za chłopca do bicia tzw. światowej opinii publicznej w sprawie antysemityzmu. Myślę, że ten przeklęty przez nowożytną historię i przeczołgany przez totalitaryzmy skrawek Europy jest dla Zachodu i części (nie tylko amerykańskich) środowisk żydowskich doskonałym panaceum na własne wyrzuty sumienia i kłopoty z pamięcią historyczną. Nigdy specjalnie nie liczono się z naszymi opiniami, a lata zamknięcia w PRL-u i bynajmniej niełatwy światopoglądowo czas przejścia do III RP, nie ułatwiły nam zadania. Są państwa, instytucje, środowiska, opinie, które uznaje się za miarodajne i są takie, które funkcjonują w drugiej, albo i trzeciej lidze. My z pewnością nie graliśmy (i bodaj wciąż nie gramy) w Lidze Mistrzów. Inni lepiej od nas, za większe pieniądze, z lepszą infrastrukturą i kadrami grają swoimi ideami. Przykre i pewnie niesprawiedliwe, ale sprawiedliwość wbrew pozorom nie jest akurat tą wartością, którą przelicza się międzynarodowe relacje.

Odnoszę jednak przykre wrażenie, że nie ułatwiamy sobie bynajmniej zadania, traktując książkę Grossa z tym histerycznym zacietrzewieniem, bliskim niemal chęci publicznego linczu. Bynajmniej, nie uważam, że Rosjanie, Chorwaci czy Turcy in gremio zareagowaliby z większą klasą na publikacje dotyczące drażliwych zagadnień w ich dziejach. Nie obchodzą mnie nawet reakcje Żydów na ich wewnętrzne czy ogólnoludzkie problemy z historią. Kultura społeczna nie na tym polega, by własne problemy egzorcyzmować, powiadając: „tamci robią jeszcze gorzej”. Interesuje mnie przede wszystkim polskie społeczeństwo i jego dobrostan. I choć z pewnością wielu się z tym nie zgodzi, sądzę, że warunkiem koniecznym dla pogłębienia własnej świadomości narodowej będzie uznanie całej złożoności procesów historycznych, narodowościowych, społecznych, ekonomicznych, politycznych, ideologicznych, które wegetują zapoznane w zaułkach białych plam.

Książka Grossa jest stronnicza. Owszem. Kłopot w tym, że nawet w dziedzinie czysto naukowej nie ma książek stuprocentowo obiektywnych. Jedynym bytem obiektywnym w sposób zupełny jest – z definicji – Absolut. On jednak, o ile mi wiadomo, nie wydaje książek ani w ZNAK-u, ani w żadnej z narodowo-katolickich oficyn. Skazując nas tym samym na lekturę książek spłodzonych przez byty nie mniej od nas ułomne, choć często nieporównywalnie inteligentniejsze i bardziej pracowite. Książka Grossa jest celowo stronnicza – doda ktoś. I owszem, także tego nie można wykluczyć, choć dociekanie ludzkich intencji bez znajomości osoby zawsze jest jedynie hipotezą.

Rzecz jednak w tym, że nawet jeśli książka Grossa jest stronnicza i pisana ze złą wolą, albo w imię czyjegoś interesu, to i tak, chcąc nie chcąc, stanowi jeszcze jeden wektor, jeszcze jedną płaszczyznę i punkt odniesienia w tym – ostatecznie wcale niezgorszym – porządku rzeczy, określanym mianem pluralistycznego. Umożliwia dyskusję. Ale kłopot w tym, że debaty nie ma. Istnieje – póki co – ciąg zniechęcających monologów, prowadzonych przez środowiska i osoby absolutnie wzajem impregnowane na argumenty adwersarzy, pilnie strzegące wyznaczonych linii demarkacyjnych, broniące ustanowionego przez się status quo niczym świętej relikwii własnych koncepcji. Szczęściem dla każdego z nas dostęp do wszystkich tych opinii jest dziś powszechnie dostępny.

Jedno jest dla mnie pewne. Polacy mordowali i wydawali Niemcom Żydów. Niemcy mordowali wszystkie nacje, skupiając się ze szczególnym okrucieństwem na tych, które z racji rasistowskich założeń uznali za „rasy niższe”. Żydzi wydawali Niemcom i Żydów i Polaków, a pewnie też przedstawicieli innych narodów. Liczba motywów dla tych obrzydliwych czynów była niezmierna i tak niezgłębiona, jak niezgłębiony może być człowiek, szczególnie w czasach pogardy i wszechogarniających ideologii. Nie jestem historykiem, nie będę na udowodnienie powyższych tez przytaczał fakty garściami. Każdy czytelnik przy odrobinie wysiłku może do nich dotrzeć. Mam jednak na udowodnienie swej tezy argument podstawowy, z niedoskonałości natury ludzkiej, która tyleż jest metafizyczna, co empiryczna, bo potwierdza ją codzienne doświadczenie każdego z nas. Owa niedoskonałość, zło, niegodziwość, zdolność do występku, są jednymi z nielicznych, przyznaję ze smutkiem, uniwersalnych doświadczeń ludzkości. Chcąc nie chcąc, nie mogę zatem wykluczyć, że i w książce Jana Tomasza Grossa zawarte jest przykre, jątrzące ziarno prawdy na temat mojego narodu. Ot, strachy na Lachy: nieco z bujdy i mitu, nieco z rzeczywistego lęku, przyczajonego na skraju świadomości.

Niestety, dla powyżej wyłożonych skrótowo przyczyn obawiam się, że Jan Tomasz Gross zwyciężył, zwyciężył nad naszym zdrowym rozsądkiem, a pośrednio – poczuciem przyzwoitości. Czy zrobił to w sposób nieprzyzwoity i krzywdzący? Nie byłoby w tym nic nowego pod słońcem: jedno zło świetnie współgra z innym. Z pewnością jednak dał jeszcze jeden argument przeciwko tym z nas, którzy zrobią wszystko, by wybielić obraz własnego narodu i wszelką odpowiedzialność zepchnąć na innych: Żydów, komunistów, Niemców czy po prostu nie-Polaków. Ostatecznie, i on i my przyczyniamy się do kolejnego zwycięstwa historycznego zła. I nie ma dla tego żadnego dobrego usprawiedliwienia, nie znajdzie go nawet najbardziej dyspozycyjna wobec naszej świadomości społecznej i aparatu państwa prokuratura.

Pozwolę sobie na górnolotność: być może ten rodzaj zła wyrzuca się jedynie modlitwą i postem. Ale – jak wiadomo – żaden „prawdziwy Polak” na to nie pójdzie. Nawet gdyby faktycznie pewien rodzaj szczerego i odważnego uznania własnego współuczestnictwa w zbrodni miałby być faktycznym świadectwem naszej wielkości. Nie myślę tu bynajmniej o manierze politycznie poprawnego przepraszania wszystkich za wszystko przy nadarzającej się okazji. Raczej – paradoksalnie – o dumnym uznaniu tak wielkości, jak i słabości własnej historii: przede wszystkim ze względu na dobro własnej kultury narodowej.

Krzysztof Wołodźko

P. S. Rozumiem, że jest wielu ludzi, którzy z przyczyn biograficznych czy rodzinnych nie mogą przemóc w sobie np. antyżydowskich resentymentów. Nie mnie to oceniać. Ale nie mam żadnego zrozumienia dla dwudziesto-, trzydziestoletnich „prawdziwych Polaków”, którzy z radykalnej, rzekomo iście narodowej „polityki historycznej” uczynili treść swego światopoglądu. Są równie przydatni dla Polski, co Jan Tomasz Gross.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie