Rzeczpospolita byle jaka
Nie wiem, czy to charakter narodowy, czy dziejowe perypetie, ale trudno zaprzeczyć rodzimej bylejakości.
W demokracji wielu rządzących troszczy się o swoje dobro. Politeia, to ustrój, w którym wielu rządzących troszczy się o prawdziwe dobro ogółu. Kiedy stary Arystoteles ze Stagiru (384-322), greckiej kolonii u wybrzeży Tracji, pisał tak w swojej Polityce, igrzyska olimpijskie ku czci Zeusa odbywały się co cztery lata już od trzech wieków. Na czas igrzysk zaprzestawano wojen, a w trwających konfliktach ogłaszano „święty rozejm” na 2 miesiące.
Kiedy baron Pierre de Coubertin – francuski historyk i pedagog, umierał w 1937 r. w Genewie, mógł być dumny, że zainicjował wznowienie międzynarodowej, sportowej rywalizacji. I pewnie szczęśliwy myślał o zaprojektowanej przez siebie olimpijskiej fladze, na której pięć kolorowych, splecionych ze sobą kół, symbolizujących poszczególne kontynenty, miało pokazywać zarazem różnorodność, jak i jedność ludzi zamieszkujących Ziemię.
Z inicjatywy barona, w roku 1896 przywrócono igrzyska olimpijskie. Coubertin uważał sport nie tylko za sposób okazywania czci bogom czy środek hartowania ciała, ale przede wszystkim za uniwersalną metodę wychowania współczesnego człowieka w duchu pokoju. Ale nie udało mu się zawrzeć w dokumentach komitetu olimpijskiego wymogu wstrzymywania wojen na czas igrzysk. Dlatego od 1896 r. Igrzyska nie odbyły się trzy razy: w roku 1916 z powodu I wojny światowej, w 1940 i 1944 z powodu kolejnej wojny światowej.
Kilka lat temu MKOL powierzył Chinom organizowanie Igrzysk. I dziś my, zwyczajni ludzie, próbujemy zjeść elegancko tę żabę, która jednak jadalna nie jest. Nasi przywódcy przekonują nas, że tak prosta decyzja jak bojkot olimpiady – np. przez kraje Unii Europejskiej – jest niemożliwa. Władze Chin ostrzegły bowiem, że w grę wchodzą losy wielomiliardowych kontraktów Unii z Pekinem – jak podaje „Dziennik”, informując jednocześnie, że przynajmniej premier Tusk nie pojedzie na uroczystość otwarcia.
Wielomiliardowe kontrakty, duże pieniądze do zarobienia, dużo nowych rzeczy, które dzięki olimpiadzie w cieniu ginącej Lhassy my, konsumenci, będziemy mogli zakupić, gdy tylko reklamodawcy je nam zareklamują.
Żyję w demokracji – chcę w politei. Chcę mieć wpływ na dobro ogółu. I nie za bardzo mogę.
Owszem. Podpisałam mądry apel do premiera, sformułowany przez Krystynę Straczewską o powołanie, zgodnie z intencją Jego Świątobliwości Dalajlamy, międzynarodowej misji obserwacyjnej w sprawie łamania praw człowieka w Tybecie oraz międzynarodowej komisji, mediującej pomiędzy rządem Chin a przedstawicielami społeczności tybetańskiej.
Jak podpisywałam – było 600 podpisów. Kilka dni później – 40 tysięcy! Te podpisy zbierają do końca marca na stronie www.tybet2008.pl
Czy mogę coś jeszcze? Zanim zaleje mnie fala niepotrzebnych mi rzeczy z tych wielomiliardowych kontraktów Unii z Pekinem? W zasadzie nie.
Chociaż? Hej, hej panie i panowie reklamodawcy, którzy – obsługując efekty wielomiliardowych kontraktów – w zasadzie rządzicie naszym światem. Jest jednak coś, co mogę i co zrobię.
Mogę wam publicznie obiecać, że nie obejrzę ani kawalątka żadnej transmisji z chińskiej olimpiady.
Ani otwarcia.
Ani zamknięcia.
Ani żadnej konkurencji.
Nie będę się zatem – nawet niechcący – wpatrywać w loga firm sponsorujących olimpiadę. Ani nawet przypadkiem na żadne logo nie spojrzę, zanim ręka z pilotem chciałaby mnie przenieść do innego kanału, kiedy będziecie się reklamować przed albo po transmisji. I będę się bardzo pilnować, żeby wyłączać wszelkie migawki z olimpiady w programach informacyjnych.
Nie. To nie będzie dziecinne zamykanie oczu i udawanie, że skoro nie patrzę – tego nie ma. Wiem, że to jest.
Ale chcę, żebyście wiedzieli, że świadomie zamykam oczy i odmawiam przyglądania się imprezie, która musi się odbyć tylko dlatego, że Wy musicie zarobić swoje wielkie pieniądze.
Ani stary Grek ze Stagiru ani francuski baron nie zaakceptowaliby Waszej postawy. Wiem to. Więc jeśli ktoś jeszcze chce odmówić udziału w reklamowym święcie, niech podpisze się pod prostym zdaniem:
Nie chcę uczestniczyć w takiej olimpiadzie i nie będę oglądać transmisji.
I już.
Fot. autorki Zosia Zija
______________
Poprzednie felietony tej autorki znajdziesz tutaj
Nie wiem, czy to charakter narodowy, czy dziejowe perypetie, ale trudno zaprzeczyć rodzimej bylejakości.
„Wolontariusze piorą, związek zarabia” – donosi „Wyborcza”*.