Wolność czy bezpieczeństwo?

·

Wolność czy bezpieczeństwo?

·

Rzecz nie tylko w jednostkowej ocenie tych wartości, ale i w ich znaczeniu cywilizacyjnym. W pewnym sensie wszelkie ideologie i ich odmiany – liberalizm, konserwatyzm, socjalizm itd. – a także ustroje polityczne, od totalitaryzmu przez autorytaryzm po różne formy demokracji, są wtórne wobec pytania o to, któremu z tych czynników przyznać naczelną rolę.

O ile idea wolności kojarzy się na tym gruncie z zasadą odpowiedzialności (by nawiązać do tytułu jednej z ważniejszych analiz współczesności, pióra Hansa Jonasa), gdzie większą uwagę zwracamy na jednostkowy aspekt życia w świecie, o tyle ideę bezpieczeństwa można skojarzyć z zasadą współodpowiedzialności, wiążącej nas niemal nieskończoną ilością zależności z otaczającą rzeczywistością. Byłoby hipokryzją lub naiwnością twierdzić, że między wolnością a bezpieczeństwem jako wartościami cywilizacyjnymi nie istnieje konflikt. Wprost przeciwnie: w kwestiach społeczno-politycznych w pewnym stopniu odzwierciedlały go różnorakie konflikty i (tymczasowe) sojusze między liberalizmem, konserwatyzmem i socjalizmem. O ile liberalizm ze swej istoty jest apologią wolności, o tyle w przypadku socjalizmu wydaje się, że większe znaczenie ma kwestia bezpieczeństwa.

Rzecz jednak nie sprowadza się do polityki, jeśli rozumieć ją jako dziedzinę doraźności, której horyzonty zamykają się – w najlepszym przypadku – w dziesięcioleciach. Konflikt/dychotomia między zasadą wolności a zasadą odpowiedzialności staje się o wiele ciekawszy i widoczniejszy, jeśli rozpatrywać go na gruncie cywilizacji i gwałtownych przemian, jakie stały się udziałem świata w czasach współczesnych i wiążą się przede wszystkim z narodzinami nowych systemów ekonomicznych, rozwojem nauki i techniki oraz ich umasowieniem. Podam banalny, ale dość dobrze oddający rzecz przykład: rozwojowi cywilizacji towarzyszy powstanie nowych środków przemieszczania się znacznych grup ludności. Kolej, lotnictwo, samochody, tramwaje, autobusy: linie kolejowe, autostrady, trakcje, kontrola lotów.

Tak, tu właśnie pojawia się istotne dla naszego świata słówko: kontrola. Coraz większy rozwój technologiczny wymusza coraz bardziej skrupulatne i wyrafinowane formy kontroli i obostrzeń. Setki lat temu pijany szlachcic mógł wsiąść na konia i ruszyć w drogę, po leśnych duktach, hen, przed siebie, sam lub w towarzystwie swej kompanii, nie spotykając się z żadnymi poważniejszymi konsekwencjami ze strony państwa/społeczeństwa. Dziś pijany kierowca rozpędzonego do 150 km na godzinę pojazdu, jadący nie tym pasem, co trzeba, to osobnik nieodpowiedzialny, łamiący prawo. Zasada wolności w świecie zdominowanym przez technologię (którą – paradoksalnie – człowiek stworzył po to, by w znacznym stopniu wyzwolić się spod władzy żywiołów) musi ustąpić przed zasadą odpowiedzialności: dla naszego własnego dobra.

Istnieje termin dla opisania – w szerszej skali – zjawiska, które powyżej przedstawiłem obrazowo: „niepewność wytworzona”: nowoczesność, w tej wersji, w jakiej uczestniczymy, jest niewyzwalalna (to chyba neologizm?) z twardego brzemienia kontroli. Na poziomie społecznym czy obywatelskim możemy się – i mamy prawo – domagać wolności, ale na o wiele głębiej zakorzenionym poziomie technologii, która stała się naszą faktyczną naturą, jesteśmy skazani na różne formy opresji/kontroli: od zakazu przechodzenia na czerwonym świetle, przez konieczność kasowania biletów w tramwaju, po używanie komputera. Oczywiście, możemy pytać o zakres dotykających nas obostrzeń, ale tylko idealiści albo piewcy powrotu do natury mogą twierdzić, że możemy się bez nich obyć. Nawiązując twórczo do klasycznej zasady liberalizmu: nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się bezpieczeństwo ogółu. A że żyjemy w coraz bardziej zglobalizowanym świecie musimy liczyć się z tym, że ów ogół jest coraz szerszą i coraz bardziej zatomizowaną masą, w której partycypujemy w duchu współodpowiedzialności (o tyle trudnej, że trudno czuć się współodpowiedzialnym za wybory milionów ludzi). To, co piszę, nie jest zresztą szczególnie odkrywcze: warto sięgnąć po znakomite, marksizujące studium Bronisława Baczki o Janie Jakubie Rousseau, „Samotność i wspólnota”, by zobaczyć jak ten nie lubiany przez wielu myśliciel trafnie analizował rodzący się handel na wielką skalę i mieszczańską konsumpcję – chcecie mieć coraz więcej, po coraz niższej cenie, ale pamiętajcie, że dzieje się to kosztem eksploatacji innej części świata. I kiedyś wy także, jako ludzie Zachodu, będziecie ponosić tego konsekwencje. Chcecie coraz więcej wolności, rozumianej jako nieskrępowany dostęp do coraz liczniejszych i lepszych dóbr, chcecie wolności od przymusu, ale czy zastanawiacie się, jakie może to przynieść konsekwencje w rzeczywistości tak niestabilnej i ostatecznie ograniczonej w swych możliwościach (materialnych)?

Gdybym był moralistą, mógłbym w tym miejscu wygłosić płomienny apel o większą ascezę technologiczną i konsumpcyjną. Ale nie jestem naiwny: ludzie cywilizacji, w której żyję, chcą coraz lepszych środków komunikacji, coraz szybszych i komfortowych sposobów przemieszczania się, coraz bogatszej oferty konsumpcyjnej. Wszystko to, niezależnie od najpiękniejszych haseł i najszczytniejszych idei oraz odwołania do szacownych wartości, generuje jednak nowe zagrożenia i wymusza nowe formy kontroli, zapewniającej bezpieczeństwo cywilizacyjne kosztem nie tylko jednostkowej wolności. Antyutopie opisują właśnie taki świat; możemy twierdzić, że się na niego nie zgadzamy, możemy szukać kozłów ofiarnych, ale nie zmieni to faktu, że sami ten świat współtworzymy. Kwestie socjalizmu, liberalizmu, konserwatyzmu są ostatecznie wtórne wobec tego zagadnienia, choć często nie-wprost je rozważają: jeśli więcej wolności, to za jaką cenę? Jeśli więcej bezpieczeństwa, to w imię jak daleko posuniętej kontroli, procedur i obostrzeń?

Płacimy cenę za to, że – zwykle w dość perwersyjny sposób, bośmy niedoskonali – „czynimy sobie ziemię poddaną”. Czy jednak bylibyśmy w ogóle zdolni postępować inaczej?

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie