Taka sobie bajeczka
Warto czasem wyjść na spacer i popatrzyć nie pod stopy, nie przed siebie, ale do góry, w niebo.
Glany miały metkę i można się było w nich przeglądać. Cieszyłem się jak dziecko. Pastowałem je, chuchałem i dmuchałem, żeby pomimo upływu czasu wyglądały jak najlepiej. Niestety, skóra dość szybko popękała, podeszwy też niezbyt dobrze znosiły kontakt z ziemią naszą ojczystą. Trzeba było się z nimi z żalem pożegnać.
Później nie było mnie stać na Martensy, a że glany jako takie są jak mercedes wśród butów, to poszedłem na nowohucki TOMEX, gdzie za znacznie niższą cenę kupiłem parę. Sprzedawczyni zapewniała, że z pewnością długo w nich pochodzę. „Gadaj zdrowa, już ja swoje wiem – pomyślałem. – Skoro Martensy rozłaziłem w półtora roku, to tym bardziej te nieboraki”. To było siedem, może osiem lat temu.
18 grudnia 2009 roku, gdy temperatura w Krakowie spadła poniżej minus 10 stopni Celsjusza, wciągnąłem stare glany i ruszyłem na miasto, po wyboistych chodnikach, piachu, śnieżku i lodzie (jaka pyszna sanna, pada, pada śnieg, a zima zaskoczyła drogowców i chodnikowców). Szedłem pewnie w moich starych, wysłużonych, rzadko pastowanych glanach, z jednym czubkiem lekko zdartym na kamieniach, ale twardą, wytrzymałą podeszwą. Tu wyznanie intymne: lubię swoje stare glany i cieszy mnie fakt, że choć z TOMEX-u, nieometkowane, czyli bez rodowodu jak kundel-znajda, to służą mi dobrze. Wygodne i przyjazne stopom utrzymującym 90 kilogramów żywej wagi.
Bo co tu dużo mówić: te glany niejedno wraz ze mną przeszły, a bywało, że same prowadziły, gdy nadużyłem… I jeśli są takie rzeczy, które można traktować jak starych domowników, to te glany z pewnością do nich należą.
Skąd te glany za temat felietonu, gdy tyle ważnych, ogólnoświatowych, a przynajmniej ogólnopolskich zagadnień? Skąd buciory jako temat, gdy Święta, Sylwester, Nowy, jeszcze wspanialszy Rok w III Rzeczpospolitej? Co to za muza dziwaczna, dwa stare buty?
Chyba właśnie z przekory. Że Nowy Rok, że wszystko musi być nowe, że chorujemy na kult nowości, nowych, jeszcze lepszych formuł proszków do prania i papieru do… owijania*. No i rzecz jasna newsów. Nowi i młodzi, czyli kobiety bez zmarszczek, metroseksualni mężczyźni, pospołu drżący przed siwym włosem na skroni. Nowe, lepsze rzeczy nie tylko jako oznaka statusu czy prestiżu, ale miernik ludzkiej wartości. Starość i staroć, czyli wstyd i obciach. Młodzi, młodziutcy, głupiutcy, z buźkami, jakby wszystkie rozumy pojedli. I dorośli ludzie, podlizujący się tym młokosom. Medialny kult nowinek. Nowinkarstwo jako szacowna szkoła myślenia. Szybciej, więcej, głupiej. To się z pewnością sprzeda. A jak coś zostanie, to niepotrzebne gadżety przerobi się na złom i szybko przetworzy w coś nowego. Najnowszego. Jeszcze szybciej, jak się da jeszcze więcej, niewykluczone, że znacznie głupiej.
Cóż, jak powiada poeta, nieżyjący, więc gorzej niż stary, a do tego – co jeszcze gorsza – niemodny: „Temu światu ja się nie poddam, temu światu ja krzyknę: nie!”. Stąd ten felieton o starych glanach pisany w starych kapciach, choć na stosunkowo nowym sprzęcie…
* Papier do owijania (w bawełnę) to oczywiście poczciwa, wielkonakładowa gazeta.
Warto czasem wyjść na spacer i popatrzyć nie pod stopy, nie przed siebie, ale do góry, w niebo.
Mamy nagle propozycję poważnych zmian ustrojowych.