Cieć na własnym
Słuchając radiowych audycji ekonomicznych można dojść do wniosku, że czas rzucić pracę i przejść na samozatrudnienie.
6 czerwca 2010 r., dzień beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki, kapelana ludzi pracy, legendy „Solidarności”.
Wydawać się może, że ta uroczystość ważna jest jedynie dla ludzi wierzących. Ale czy życie, losy, postawa tego księdza jest interesująca tylko dla chrześcijan? Nie, bo był natchnieniem i wsparciem, świadkiem i uczestnikiem najistotniejszego ruchu kształtującego współczesną świadomość Polaków, „Solidarności”. Jako kapłan był dla rzymskich katolików ikoną Jezusa Chrystusa na ziemi. Lecz dla wielu Polaków był także, jeśli nie przede wszystkim, głosem sumienia i sprzeciwu wobec systemu opresji, oszustwa i nikczemności. Głosem przypominającym, by „zło dobrem zwyciężać”. Był człowiekiem, z którym wielu się utożsamiało i wokół którego gromadzili się ci, którzy chcieli lepszej, własnej, nieskłamanej Polski.
Przyznam, że zdarza mi się myśleć, kim byłby, gdyby nie zamordowali go w imieniu władz „Polski Ludowej” funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Gdyby doczekał Okrągłego Stołu, transformacji z jej blaskami i cieniami, III Rzeczpospolitej. Co mówiłby do rządzących Polską, do ludzi opozycji, jaki czekałby go los, jaką drogę by wybrał, po czyjej stronie stawał. Kim byłby dziś ten mężczyzna o szczupłej twarzy i głębokim, żarliwym spojrzeniu. Jak układałyby się jego relacje z hierarchami Kościoła, Wałęsą, Michnikiem, Walentynowicz, Gwiazdami, ks. Jankowskim? Czy byłby fetowany, czy przemilczany? Myślę też czasem, że zginął także dlatego, by zagłuszyć wołanie sumienia, by odebrać głos pokrzywdzonym, by jawni i mniej jawni nowi włodarze Polski znacznie łatwiej mogli ciągnąć sukno, każdy w swoją stronę. Głos ks. Popiełuszki, jego sylwetka, celebrowane prze niego Msze święte i obecność były przeszkodą; mogły być dalej przeszkodą. Jednak najpewniej 19 października 1984 r. funkcjonariusze IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, służącego do walki z Kościołem, w bestialski sposób położyli kres jego życiu. Jak chcą wierzący, życiu doczesnemu.
I gdy zastanawiam się nad jego osobą, stają mi w pamięci dwa teksty, oba związane z Kościołem, któremu służył. Ten pierwszy pochodzi z Nowego Testamentu, z listu św. Jakuba, nawiązującego do Starego Testamentu: „Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabili sprawiedliwego: nie stawia wam oporu”. To wielkie wołanie o sprawiedliwość. To groźna zapowiedź słusznej odpłaty!
Drugi tekst to fragment z Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego, ułożonych przez kard. Stefana Wyszyńskiego, złożonych na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 r., bez wątpienia bardzo dobrze znanych ks. Jerzemu: „Zwierciadło Sprawiedliwości. Wsłuchując się w odwieczne tęsknoty Narodu, przyrzekamy Ci kroczyć za Słońcem Sprawiedliwości Chrystusem Bogiem naszym. Przyrzekamy usilnie pracować nad tym, aby w Ojczyźnie naszej wszystkie Dzieci Narodu żyły w miłości i sprawiedliwości, w zgodzie i pokoju, aby wśród nas nie było nienawiści, przemocy i wyzysku. Przyrzekamy dzielić się między sobą ochotnie plonami ziemi i owocami pracy, aby pod wspólnym dachem Domostwa naszego nie było głodnych, bezdomnych i płaczących”. To wezwanie-przysięga, złożona blisko pięćdziesiąt cztery lata temu, była równie aktualna za życia ks. Jerzego, jak tuż po jego śmierci. Jest aktualna, choć i zapomniana, także dzisiaj. A w sposób niezwykły, choć i ułomny, spełniła się w czasach Pierwszej „Solidarności”, w jej wołaniu o lepsze życie zwykłych ludzi, o sprawiedliwość, uszanowanie człowieczej godności.
Był zatem ks. Popiełuszko kapłanem „Solidarności”, kapelanem ludzi pracy. Był człowiekiem prostym, nie krasomówcą. Jerzy Urban, wtedy prominentny dziennikarz na usługach soldateski, dziś biznesmen i co najmniej milioner, nazywał jego Msze „seansami nienawiści”. Dla innych były one jednak pokrzepieniem, nadzieją, punktem odniesienia w wyborach życiowych. Był ks. Popiełuszko prorokiem, którego słowa pocieszały strapionych, a trapiły i gniewały ciemiężców. Dla wierzących jest błogosławiony. A dla niewierzących? Może i przez nich nie zostanie zapomniany. Może także w pamięci ludzi lewicy, którzy w rocznicę 13 grudnia nie dziękują gen. Jaruzelskiemu, pozostanie jako ten, który wołał o słuszną zapłatę dla robotników, żniwiarzy pól; który mówił, by zło zwyciężać dobrem i by pozostać wewnętrznie wolnym wbrew zewnętrznej opresji. Jako ten, co mówił, że „Solidarność – to jedność serc, umysłów i rąk, zakorzenionych w ideałach, które są zdolne przemieniać świat na lepsze”. Może będzie pamiętany jako nasz bliźni. Jako Człowiek.
Słuchając radiowych audycji ekonomicznych można dojść do wniosku, że czas rzucić pracę i przejść na samozatrudnienie.
Czasami politycy wystawiają sobie wystarczające świadectwo już na poziomie sloganów.