Archipelag Indesit
Wymiar sprawiedliwości przykłada różne miary do zabijających dla zysku.
Jednym z aspektów wykluczenia społecznego jest sposób traktowania przez społeczeństwo osób chorych psychicznie. Boleśnie przypomniały o tym niedawne wydarzenia w Starogardzie.
Świat za murem normalności pozostaje wstydliwie i głęboko ukryty w świadomości społecznej. Pomijając okazjonalne kampanie społeczne temat ten nie zajmuje mediów, nie odbywają się debaty publiczne dotykające tej kwestii – bo i po co, skoro „normalni ludzie” mają własne problemy. Choroba psychiczna, upośledzenie psychofizyczne wciąż w wielu przypadkach stygmatyzuje i wypycha poza nawias życia, nie mniej niż ubóstwo czy trwałe bezrobocie. To jedno. A drugie: chorzy zamknięci w zakładach zdani są na łaskę i niełaskę panujących tam warunków i obyczajów, niejednokrotnie wciąż urągających godności osoby ludzkiej. Mury wokół psychicznie chorych zbudowane są nie tylko z cegieł, ale także z obojętności „zwykłych ludzi” i ich niechęci wobec choroby, z karygodnych praktyk personelu medycznego oraz z oszczędzania na pacjentach przez instytucje publiczne.
W grudniu 2010 r. rzecznik praw dziecka przeprowadził kontrolę na Oddziale Psychiatrii Sądowej szpitala w Starogardzie Gdańskim, będącą reakcją na anonimowy list opisujący brutalne traktowanie przebywających tam nieletnich. W jej wyniku ustalono: Niższy personel, czyli niektórzy pielęgniarze, salowe i pielęgniarki, nie tylko zmniejszali racje żywnościowe dzieciom, ale też zjadali ich szpitalne posiłki, spożywali również żywność należącą do pacjentów. Pielęgniarze np. usypywali tzw. ścieżki z cukru pudru i detergentów pacjentowi uzależnionemu od narkotyków z komentarzem „wciągnij sobie”, na polecenie ordynatora oddziału zmuszano pacjentów do chodzenia na zebrania społeczności i zajęcia szkolne w slipkach na głowie. Dzieciom aplikowano zastrzyki z soli fizjologicznej oraz haloperidolu, jako sposób na zdyscyplinowanie, wyprowadzano boso na mróz i śnieg przed budynek szpitala. Niższy personel broni się, twierdząc, że realizował jedynie polecenia ordynatora. Nastoletniego pacjenta zapinano w pasy, ponieważ nie chciał brać udziału we wspólnym śpiewie…
Jakimi słowami określić zachowanie ludzi, których pieczy oddano chore psychicznie dzieci? Zobojętnienie? Zdziczenie? Wypalenie zawodowe? Brak sumienia i przyzwoitości? Poczucie bezkarności w kontakcie z ludźmi zdanymi na ich łaskę i niełaskę? Pogarda? Złość? To wszystko możliwe. Ale też przykład Starogardu nie jest odosobniony. Samo zagadnienie nie jest bynajmniej nowe, tyle że rzadko poruszane. Przecież chorzy psychicznie nie wyjdą protestować na ulice, nie staną pod Sejmem, nie mają swoich lobbystów. Nie zaoferują nikomu „wyjazdów szkoleniowych” do ciepłych krajów. Zamknięci w świecie choroby, odgrodzeni od rzeczywistego świata, zdani są na cudzą wolę, dobrą i złą.
W 2004 r. „Newsweek” opublikował artykuł pt. „Szpitale chore psychicznie”. Czytamy tam: W ubiegłym roku zespół ochrony zdrowia rzecznika praw obywatelskich przeprowadził kontrolę ośmiu szpitali (w Starogardzie Gdańskim, Drewnicy k. Warszawy, w Gostyninie, Stroniu Śląskim, Lubiążu k. Legnicy, Toszku k. Gliwic, Suwałkach i Pruszkowie). We wszystkich środki przymusu były traktowane jako „normalna procedura lecznicza” zamiast ostateczność. Ale przemoc fizyczna i psychiczna wobec chorych nie zaczęła się przecież w III RP, problem ten istniał już w PRL, praktycznie poza jakąkolwiek kontrolą społeczną. W demokratycznej Polsce szpitale psychiatryczne to wciąż zamknięte przed ludzkimi oczyma „rewiry”, a wstyd rodzin, lęk przed losem chorych, stygmatyzacja i poczucie bezradności (nieszczęsny problem kondycji społeczeństwa obywatelskiego!) powodują, że pacjentom pozostaje liczyć na anonimowe donosy osób, które poruszy sumienie.
Jean Vanier, założyciel chrześcijańskiej wspólnoty Arka, pisał w książce „Każda osoba jest historią świętą”: W 1964 roku, kiedy powstawała Arka, ciągle jeszcze bardzo wiele osób z upośledzeniami umysłowymi żyło zamkniętych w swoich domach przez rodziców. Sąsiedzi nie wiedzieli o ich istnieniu. Kiedyś, w pewnym gospodarstwie, spotkałem młodego mężczyznę związanego łańcuchami w garażu! Wiele z tych osób zamknięto w domach opieki, szpitalach psychiatrycznych, w brudnych i zaniedbanych przytułkach. W niektórych szpitalach znajdowały się ponure sale, gdzie upychano wszystkich tych ludzi razem i traktowano jak rośliny. Odczucie, że nie musimy sobie zaprzątać głowy problemami, które nas bezpośrednio nie dotyczą, powoduje, iż nie zastanawiamy się, w jakiej mierze opisana sytuacja odnosi się do dzisiejszych polskich realiów. Ludzie wykluczeni przez choroby, starość, zniedołężnienie czy nędzę, zamknięci w swoich ciałach bądź środowiskach jak w pułapkach, zepchnięci na margines społeczeństwa jako „nieproduktywni”; ludzie, którzy dla dość prymitywnie pojmowanej „ekonomii społecznej” istnieją jedynie jako „nie zwracający się wydatek” – nigdy nie znajdą zbyt wielu orędowników.
A jednak inny świat jest możliwy. A przynajmniej: możliwe jest budowanie innych światów, innych realiów, takich systemów wartości, które ocalają godność słabych i pomagają im żyć w społeczeństwie. Jednym z takich miejsc jest krakowski Pensjonat „U Pana Cogito”. W 2007 r. napisałem reportaż o tym niezwykłym przedsięwzięciu, dającym pracę ludziom dotkniętym kryzysami i chorobami psychicznymi. Agnieszka Lewonowska-Banach, kierownik Pensjonatu, mówiła wtedy: Nasza działalność mieści się w ramach gospodarki społecznej, o której wiele się dyskutuje, ale trudniej ją praktykować. […] Gospodarka społeczna to profesjonalna działalność gospodarcza, z której zysk przeznaczany jest na cele społeczne, przy dużym udziale osób, na rzecz których podejmuje się starania. Naszym zadaniem jest włączanie osób po kryzysach psychicznych w pełnoprawne życie rodzinne, społeczne. Praca, jak w przypadku każdego z nas, pozwala im godniej, lepiej żyć, zmienić swój status. Z tym wiąże się terapeutyczna rola pracy, wykonywanej codziennie, regularnie: nasi pracownicy mają po co wstać, umyć się, odpowiednio ubrać, elegancko wyglądać; są w kontakcie z innymi, nie są skazani na cztery ściany domu, czyjąś litość, rentę. Trzeba pamiętać, że bardzo często ludzie chorzy psychicznie nie tylko chowają się w domach, ale są w nich chowani przed oczyma świata; boją się wszelkich wyzwań i są w tym strachu utwierdzani.
Choroba psychiczna, podobnie jak starość, bieda, kalectwo czy „złe pochodzenie”, nie muszą być zatem, ostatecznie, przyczyną wykluczenia. Możliwe, że są raczej pretekstem do niego, łatwą wymówką dla naszej obojętności, dla lenistwa i krótkowzroczności elit politycznych, dla płycizny debat publicznych. Łatwiej jest przecież przemilczeć i zapomnieć, zgodzić się na cudzą tragedię, byle działa się poza naszym wzrokiem, pozornie bez konsekwencji dla naszego życia. Ale jeśli „normalność normalnych” ma być murem dla innych, to będzie ostatecznie jedynie żałosną podłostką. I wyrzutem sumienia. I lękiem przed przyszłością: dobra, którego odmówimy swoim bliźnim i nam z pewnością prędzej czy później odmówią…
Wymiar sprawiedliwości przykłada różne miary do zabijających dla zysku.
Na złość babci – tj. USA i prawicy – wiele osób z lewicy gotowych jest odmrozić sobie uszy. To znaczy wielbić Rosję.