Na marginesie „Złotych żniw”
Problematyka stosunków polsko-żydowskich nie jest przedmiotem moich zainteresowań, ale czasem milczeć nie można…
W kapitalistycznym świecie wszystko musi zostać przeliczone na pieniądze, nawet bezcenne pamiątki kultury i natury.
W połowie lutego Ministerstwo Środowiska rozesłało do wszystkich parków narodowych polecenie wyceny wartości należących do nich terenów. Niebawem poznamy rynkową wartość Puszczy Białowieskiej – jednego z ostatnich niżowych lasów naturalnych Europy, Morskiego Oka, Maczugi Herkulesa czy jedynych w Europie ruchomych wydm nadmorskich. Ministerstwo twierdzi, że taki wymóg nałożyła nań ostatnia kontrola NIK, wskazując na zapisy ustawy o rachunkowości. Przedstawiciele Izby dziwią się jednak, że resort środowiska wybrał tę drogę, skoro mógł zwrócić się do posłów o zmianę ustawy, w nieżyciowy sposób podchodzącej do terenów chronionych.
Być może ministerstwo popełniło gafę, urzędnik, od którego należałoby oczekiwać wyprostowania sytuacji – nie pomyślał. To się zdarza. Rzecz w tym, że cała sytuacja doskonale pokazuje, jak wygląda postrzeganie wartości przez pryzmat pieniądza. Jak dziś pamiętam zajęcia z ekonomii w ochronie środowiska, na które uczęszczałem podczas studiów. Najbardziej utkwiło mi w pamięci przesłanie, że wszystko ma swoją wymierną wartość. Kiedy spytałem, jak wycenić Tatry, prowadząca wykład odrzekła, że trzeba zapytać, ile ktoś jest w stanie za nie zapłacić. Suma takich „ktosiów” da nam odpowiedź.
Wycena wyceną; ot, kolejny przejaw jałowego przeliczania wszystkiego na szmal, uznałem. Zmroziło mnie dopiero kilka chwil później. Dowiedziałem się bowiem, w jakich sytuacjach będzie można przeprowadzić destruktywne inwestycje w miejscach, które uznawałem za bezcenne. Oczywiście wówczas, gdy wartość inwestycji przekroczy nominalną wartość np. Doliny Chochołowskiej, Wigier czy Puszczy Kampinoskiej. To samo dotyczy zabytków, np. Wawelu, Zamku Królewskiego w Warszawie czy kolegiaty w Tumie. Z ekonomicznego punktu widzenia to tylko zbiory cegieł, dość starych, więc niewiele wartych. Wyższe partie Tatr to jedynie trudne w użytkowaniu łąki, z kolei zachowane w pierwotnym stanie fragmenty Puszczy Białowieskiej stanowią potencjalnie dość cenny zasób desek.
To, że powyższych dóbr, które ponadprzeciętnie ceni jedynie pewien zbiór naiwniaków, nikt jeszcze nie przetworzył na coś bardziej wartościowego, jest tylko zrządzeniem losu. Problem leży jedynie w tym, że z winy archaicznych przepisów na większości z nich nie można zarabiać jak należy, skoro bilety wstępu są sprzedawane po symbolicznych cenach, a do tego często limitowane.
Może wycena położy kres marnotrawstwu i pozwoli wreszcie godziwie na przyrodzie zarabiać? Skoro olbrzymia rzesza ludzi deklaruje, że jest ona dla nich ważną wartością, to może nareszcie zaczną za nią płacić? A jeśli nie, to rząd sprzeda zbędny zasób, łatając tym samym dziurę budżetową. Prywatny inwestor już będzie wiedział, jak na nim zarobić, a przy okazji odprowadzi podatek od zysku (do jakiegoś raju podatkowego). Stertami cegieł zajmiemy się w drugiej kolejności.
Problematyka stosunków polsko-żydowskich nie jest przedmiotem moich zainteresowań, ale czasem milczeć nie można…
Faza „reform”, w którą wchodzi Poczta Polska, niebezpiecznie przypomina przekształcenia dokonane w ciągu ostatnich lat na kolei.