Podróż nazbyt sentymentalna

·

Podróż nazbyt sentymentalna

·

Pierwsze, zapamiętane długie oczekiwanie na opóźniony pociąg? To zdaje się mała, wielkopolska stacja Czempiń, mroźna zima może w połowie lat 80. Bodaj dwie godziny spóźnienia pociągu osobowego na trasie Poznań-Wrocław. Niebiesko-żółta jednostka z siedzeniami z brudno-brązowego skaju, oczekiwana tęsknie jak wizyta Gwiazdora (wielkopolski święty Mikołaj). Tyle że wtedy odziedziczony po Prusakach dworzec w Czempiniu miał jeszcze, obok poczekalni, duży, ciepły bufet.

Bufet został skutecznie na początku III RP zdekomunizowany, tj. odcięty od reszty dworca cegłami, szarą zaprawą i przerobiony na magazyny. Ale to nie był koniec skutecznej dekomunizacji: to, co pozostało z dworca, okoliczna młodzież na długie lata upstrzyła obyczajowo-wulgarnymi napisami od podłogi po sufit. Jak kapitalizm, to kapitalizm.

Tak, PKP, Anno Domini 2011 to naprawdę znakomity wehikuł czasu. To chyba wliczone jest w cenę biletu. Czasem te podróże w czasie łączą w sobie w jakiś perwersyjny sposób stare i nowe w arcypolski mix. Ot, środek zimy 2010, Warszawa Centralna, kolosalne opóźnienia, remontowany dworzec w stolicy nadwiślańskiego państwa pozbawiony świetlnych tablic informacyjnych, jeden oblegany punkt informacyjny, z megafonów dobiega jakiś niewyraźny pogłos. Trudno nawet uwierzyć megafonom, tu już nawet alegoria Kaczmarskiego na nic. Ścisk, chaos i dłużyzna opóźnień. Z jednego peronu raz za razem odjeżdżają bliżej niezidentyfikowane pociągi, co jeszcze wzmaga wrażenie pandemonium.

I w tym wszystkim, raptem, wybrzmiewa jasno i wyraźnie słyszany głos, że podróżni międzynarodowego pociągu, przebijającego się przez kraj papieża, Wałęsy i polskiej kiełbasy gdzieś na Zachód, proszeni są na gorącą kawę do „Strefy VIP”. I pomyślałem wtedy, że jednak w Polsce po „Solidarności” wciąż warto wyjeżdżać międzynarodowym pociągiem na Zachód. A jeśli, człowieku, akurat nie jesteś w trakcie takich wojaży, to wcale nie znaczy, żeś podróżnym drugiej kategorii, szarakiem czekającym na swoje InterRegio, czy nawet IC relacji Warszawa-Kraków. Po prostu nie dla wszystkich nastarczyło kawy. I to niczyja wina, że chamstwo wciąż się pcha na dworce, zamiast przesiąść się na jakieś bardziej wygodne środki transportu.

Przy odrobinie wyobraźni można by uznać, że to zaproszenie wybranych na kawę do „Strefy VIP”, ostentacyjnie podane przez megafony tłumowi zdezorientowanych, mocno poirytowanych, zmęczonych pasażerów, to symbol naszej rodzimej odmiany kapitalizmu. Symbol arogancji i nowych podziałów społecznych. Ale komu by się chciało wysilać na takie metafory, gdy marzy tylko, by wsiąść do pociągu byle jakiego.

Tak, a ten pociąg – wracając do czasów dzieciństwa – faktycznie wciąż jakiś byle jaki, lepki, albo przegrzany, albo wyziębiony, albo stoi w polu, a na zewnątrz polskie wiosna, lato, jesień, albo zima, a w środku płacz i zgrzytanie zębów, ucisk i strapienie, arogancka obsługa w WARS-ie, znudzony wszystkim konduktor, skonfundowany zagraniczny turysta, przyglądający się z bliska hiperborejskim porządkom, bo pechowo wsiadł nie do tego pociągu, o którym sądził, że kupił bilet, gdzieś w Toruniu czy Bydgoszczy.

I teraz nad cudzoziemcem złośliwie anty-polskojęzycznym stoi konduktor, i patrzą na siebie, i nic nie rozumieją, no, może oprócz tego, że konduktor wie, że cudzoziemiec jeszcze nie wie, że konduktor już wie, że zaraz wypisze „panu etranżerowi” odpowiednią dopłatę za ten luksus, jakim jest podróż pociągiem z mrugającym w usterce (albo i w rozterce) oświetleniem i zapchanym kibelkiem, bez wody w nieco przybrudzonym kranie, za to z mnóstwem szarych, papierowych ręczniczków na podłodze i kostką mydła przyklejonego do dna umywalki. I ten dyskretny zapach tytoniowego dymu w toalecie, i ten pet w ubikacji. Skąd on tam? „Elementarne, drogi Watsonie”: jesteśmy w Europie, „całkowity zakaz palenia”.

I za to wszystko należy się dopłata. Ale chyba najbardziej za widoki za oknem, za ten krajobraz pełen pól, lasów i łąk, ze słońcem odbijającym się obojętnie od dziesięcioleci w lekko przybrudzonych oknach, roziskrzającym kurz na niesfornych firankach drugiej świeżości.

I tak to się właśnie podróżuje, niby z punktu A do punktu B, a w gruncie rzeczy w przeszłość, brodzi się rzeczką czasu pod prąd, albo – trafniej – wydeptuje torami kolejowymi drogę w drugą stronę, a te tory kolejowe zarastają, rdzewieją, ktoś kradnie podkłady. I gdy zmorzy mnie sen, mijam w onirycznym widzeniu jedną po drugiej pustawe stacje, gdzie już nie uświadczysz bileciku z twardego kartonu, przyrdzewiałe tablice z nazwą przystanków, poniszczone ławki na peronach, zamknięte na cztery spusty toalety, cuchnące latem uryną i lizolem. I nie wiem, w pół uśpieniu, czy to „teraz”, czy „niegdyś”, czy to rok 2011, 1994, 1985, choć tyle się zmieniło przecież i wszystko jest bardziej światowe, anglojęzyczne, a w IC za darmo można dostać kawę i ciasteczko. Ot, peryferyjne, małe radości dla raczkujących jeszcze przedstawicieli cywilizacji zachodnioeuropejskiej.

Najciekawsze jest jednak w tym wszystkim, że naprawdę lubię podróżować PKP. Lubię przykleić nos do szyby, a wcześniej westchnąć z ulgą: „jedziemy”. I lubię podmiejskie jednostki pełne uczniów. I zadbany dworzec w Lesznie Wielkopolskim, gdzie podają niezłe hamburgery, a toaleta dworcowa jest naprawdę czysta. Ale to wszystko chyba, po trosze, dziwny sentymentalizm środkowoeuropejczyka, dla którego czas i miejsca zawsze wracają do jakiegoś magicznego punktu w przeszłości i nie pojmie tego mędrca „szkiełko i oko”.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie