150 lat temu wybuchło Powstanie Styczniowe, kolejna nieudana polska próba obalenia rządów zaborcy i zbudowania swojego państwa na nowo. Walki trwały rok i już wkrótce potem ostatecznie zniesiono pańszczyznę. Cały świat patrzył w tamtym czasie na zupełnie inną walkę, której skutkiem było formalne uznanie podmiotowości ludzkiego istnienia. Była to walka Stanów Zjednoczonych o nowoczesny model gospodarczy, w tym o celną taryfę protekcyjną, pod której sztandarami prezydent Lincoln wygrał wyborczą konkurencję ze zbuntowanymi latyfundystami z południa. Ci ostatni nie chcieli zrozumieć istoty rozwoju społeczno-gospodarczego, kurczowo trzymając się metody nieludzkiego wyzysku, jako źródła swego bogactwa, i zbrojnie sprzeciwiając północnym koncepcjom.
Tymczasem polskie powstanie już po roku wygasało. Powstańcy, od początku będąc bez szans, nie zdołali opanować na dłużej żadnego ważniejszego miasta. Bilans militarny był jedynie zapowiedzią katastrofy politycznej. Reduty polskości w strukturze instytucjonalnej kraju zostały utracone, Polska została skazana na rusycyzację i niebyt. W roku 1864 kwestia istnienia polskiej organizacji państwowej, wyrażającej w zbiorowym wysiłku impuls rozwojowy narodu, leżała już ostatecznie poza naszą kontrolą. Wielki trend twórczy końca XIX wieku nie przesłoni faktu, iż także pod względem gospodarczym nawet dość szybko rozwijające się ziemie polskie były peryferiami, co widoczne jest chociażby przy badaniu wpływu zagranicznego kapitału (niemieckiego, belgijskiego, angielskiego) na rozwój przemysłu i handlu w tamtym okresie.
Odzyskanie niepodległości w roku 1918 było więc swego rodzaju „cudem”. Co prawda geopolityczne przesilenia, które stworzyły to wykorzystane przez naszych przodków „okienko możliwości”, nie były przypadkowe, jednak to nie my o nich współdecydowaliśmy i znajdowały się one poza naszą kontrolą.
Dzieje upadku
Rozważania na temat „kto winien” klęsk Powstania Styczniowego lub Powstania Warszawskiego są niestety rozważaniami o czasach wyjątkowo niekorzystnego klimatu geopolitycznego, gdy pole manewru politycznego było jednocześnie polem minowym. Warto jednak zadać to pytanie w odniesieniu do czasów I Rzeczypospolitej (1572-1795), której przywódcy mieli w ręku niepodległe i w miarę przyzwoicie prosperujące państwo, lecz je stracili. Ten straszny, wstydliwy fakt jest nieco łagodzony przez wspomnienia ostatniej części tego okresu, kiedy to za niedolę dzielonego kraju można było winić trzy państwa rozbiorowe: Rosję, Prusy i Austrię. Spojrzenie jednak na ostatnie dwa, trzy wieki przed ostatecznym rozbiorem prowadzi do znacznie smutniejszych konkluzji. Państwo polskie padło przede wszystkim ofiarą rażącej krótkowzroczności swojej elity. W czasie gdy wiele krajów tworzyło przemysł, modernizowało się, zarzucało nieetyczne i przestarzałe praktyki feudalizmu, czyniące gospodarkę nieefektywną, a większość ludzi ubogimi – w Polsce panowało późne średniowiecze. W swoich „Przestrogach dla Polski” Stanisław Staszic napisał: „Polska dopiero w wieku XV, cała Europa wiek XVIII kończy”.
Zacofana struktura gospodarcza wynikała, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, z oligarchicznej struktury społeczno-politycznej. Zgodnie z oligarchicznym impulsem (choć już niekoniecznie interesem) kraj powoli ogarniała stagnacja mobilności społecznej; coraz mniejsza liczba ludzi cieszyła się współwładztwem nad coraz nędzniej wyglądającym „postawem sukna”.
Te procesy trwały wieki przed ostateczną utratą niepodległości, a zaczęły się jeszcze przed tym, gdy powstanie na przełomie XVI i XVII wieku słabiutkiego państwa Brandenburgia-Prusy zasiało ziarno śmiertelnego konfliktu geopolitycznego. Nie da się ich wyjaśnić, stawiając na pierwszym planie kwestie narodowościowe, jak to jest czasami infantylnie czynione w celu tłumaczenia intencji niektórych krajowych postaci historii nowoczesnej i najnowszej. Mimo że intencje sąsiadów Polski, co oczywiste, nie zawsze nam sprzyjały, a korupcja i sabotaż również miały miejsce. Niestety, najkrócej rzecz ujmując, w ostatnich trzech wiekach istnienia państwa polskiego zawiodły setki osób odpowiadających za jego kształt.
Rzeczpospolita upadła ze względu na śmiertelny, degenerujący się układ stosunków społeczno-gospodarczych w kraju. Było oczywiście wielu ludzi o szerokich horyzontach, niektórzy (jak A. Frycz Modrzewski) uzyskiwali nawet niewielki wpływ na myślenie klasy politycznej, to wszystko jednak nie wystarczyło. Upadek kraju postępował nieuchronnie aż do czasu rozbiorów, zaś do odzyskania niepodległości potrzebny był (w pewnym sensie) „cud”.
Nauka na własnych błędach
Ten „cud” sprawił, że mimo fatalnych geostrategicznych pozycji Polski dwudziestego wieku od blisko stulecia nieprzerwanie istnieje idea własnego państwa, wyrażającego rozwojowe ambicje naszej kultury językowej. Lata zależności od ZSRR również nie przekreśliły tej naturalnej potrzeby doskonalenia spraw społecznych, nauki, kultury, sfery dóbr publicznych. Gdy w 1990 r. rozpoczęła się na dobre transformacja gospodarcza, była ona okazją do w miarę samodzielnego kształtowania nowego porządku w oparciu o sprawdzone wzorce, takie jak niemiecka społeczna gospodarka rynkowa.
Swoboda manewru nie była jednak aż tak duża, zważywszy na panujący neoliberalny Konsensus Waszyngtoński i zależność od kredytodawców z okresu PRL. Szybko dały się we znaki presja inflacyjna, niski poziom kapitału Polaków podczas prywatyzacji, patologie związane z „pierwotną akumulacją kapitału” („Pierwszy milion trzeba ukraść”) i mało konkurencyjną (w porównaniu do np. Czech) strukturą gospodarki, powodującą szybki wzrost bezrobocia. Wspomniane ograniczenia w połączeniu z doktrynerską wiarą w możliwość „szokowej” zmiany gospodarki i społeczeństwa pociągnęły za sobą niepożądane konsekwencje społeczne (bezrobocie, rozwarstwienie) i gospodarcze (utrata niektórych gałęzi przemysłu, np. elektroniki).
Czynnikiem najbardziej istotnym dla dobrobytu Polaków jest struktura gospodarcza kraju. Niestety wydatki „na gospodarkę” były znacznie niższe niż we wspomnianych Czechach. Szczególnie jednak dotkliwy jest rozziew, gdy chodzi o wydatki na naukę, badania i rozwój. Szokująco niski poziom tych wydatków jest główną blokadą w przezwyciężaniu strukturalnego zapóźnienia naszego kraju.
Warto także pamiętać o niezwykle ważnej roli polityki pieniężnej, a zatem wpływającej na cenę kredytowania gospodarki. Czas transmisji decyzji Rady Polityki Pieniężnej w sprawie stóp procentowych to ok. 4-6 kwartałów. Fatalne decyzje Rady w 2000 roku przerodziły się w latach 2001-2002 w stagnację gospodarczą.
Co zrobić?
Dziś, w obliczu ryzyka kolejnego zastoju w gospodarce, potrzebne są działania z zakresu polityki pieniężnej, fiskalnej i strukturalnej, skutkujące trwałą poprawą warunków rozwojowych.
Pierwszym elementem powinny być prowzrostowe działania w zakresie polityki pieniężnej. W obliczu niskiej inflacji i zaufania inwestorów (których nie trzeba kusić nadmiernie wysokim procentem) potrzebne są większe cięcia stóp procentowych. Powolna i zbyt ostrożna polityka Rady w zeszłym roku sprawiła, iż koszt pieniądza i kurs polskiej złotówki nie działają pobudzająco na gospodarkę. Stopniowe cięcia w kierunku stopy referencyjnej na poziomie 3% procent wysłałyby pozytywny sygnał do mających nagromadzone niemałe środki pieniężne polskich przedsiębiorców, iż nadchodzi czas na podejmowanie nowych inwestycji, oraz zapewniłoby wzrost w roku 2014. Jednocześnie lekkie poluzowanie rekomendacji Komisji Nadzoru Finansowego dla banków pozwoliłoby na śmielszą akcję kredytową po niższym koszcie pożyczania pieniądza.
Kolejnym filarem powinna być polityka wzrostu wydatków budżetowych, niezbędna przy gasnącym popycie krajowym. Deficyt państwa znacząco zmalał od roku 2009, zbliżając się do restrykcyjnych kryteriów z Maastricht (3%). Jednocześnie niestety narzucona sobie przez rząd reguła wydatkowa nie pozwala przekraczać poziomu 55% długu publicznego do PKB, co zmusza ministra finansów do księgowej ekwilibrystyki. Reguła wydatkowa powinna zostać zniesiona, szczególnie że w porównaniu z wieloma krajami Unii polski poziom jest co najwyżej średni, w żadnym razie nie zagrażający stabilności, czego dowodzi rosnące zaufanie inwestorów do polskich obligacji.
Klimat do odważnej akcji wydatkowej i akcentowania wagi wzrostu gospodarczego jest znacznie lepszy niż w 2011 roku. Dziś agencje ratingowe, budzące dawniej strach, nie są już traktowane poważnie, zaś polityka cięć budżetowych spotyka się z coraz śmielszą krytyką.
Przyznanie się przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy do błędu w sprawie greckich cięć budżetowych jest niezwykle ważne z dwóch powodów. Po pierwsze oznacza ono uznanie, że – szczególnie w czasach kryzysu – wydatki państwa przynoszą znacznie więcej pożytku niż szkody; tzw. mnożnik jest większy niż jeden, co oznacza, iż każda złotówka wydana z budżetu przydaje w PKB kraju więcej niż jeden złoty. Po drugie do błędu przyznaje się organizacja, której działania zostawiły po sobie łzy na wszystkich kontynentach, ostatnio także w Europie. MFW była wspornikiem neoliberalnego Konsensusu Waszyngtońskiego. Chociaż ostatnia publikacja może być częściowo tłumaczona jako chęć wstrząśnięcia opinią publiczną i decydentami przez głównego ekonomistę MFW Oliviera Blancharda, nie zaś jako zmiana kursu samego Funduszu, to i tak efekt jest dość poważny i jeszcze wzmacnia trend wyraźniejszego akcentowania wagi wzrostu gospodarczego.
Tym samym osłabienie pędu do cięcia wydatków jest mniej ryzykowne oraz bardziej potrzebne także w polskim przypadku. Nawet prezes NBP przyznał w tym temacie w grudniu: „Skoro nie musimy się ścigać [w cięciach], to się nie ścigajmy. A nie musimy”. Niezwykle istotne będzie w tym kontekście również zachowanie odpowiedniego poziomu wydatków samorządów.
Ostatnim elementem planu naprawy jest użycie inwestycyjnego defibrylatora nakierowanego na strukturalne zmiany gospodarki. Jeden z jego elementów stanowi spółka Polskie Inwestycje Rozwojowe, która pierwszych inwestycji zamierza dokonywać w drugiej połowie roku, co może znacząco pomóc koniunkturze. Konieczny jest sprawny wybór projektów inwestycyjnych, spełniających warunki pracochłonności podczas procesu inwestycyjnego (dla odciążenia wysokiego bezrobocia) oraz przede wszystkim dających wysokie stopy zwrotu, choćby pośrednio (np. inwestycje w sieci przesyłowe i bloki energetyczne). Ważne będzie również wsparcie przedsiębiorstw tanim kredytem wytwórczym przez BGK.
Poprawa innowacyjności polskiej gospodarki powinna się odbywać nie tylko przez planowany fundusz Innowacje Polskie, lecz również za pomocą wykorzystania szansy na wielomiliardowy „motor inwestycyjny” dzięki starannej pracy przy przetargach dotyczących budowy tzw. tarczy jagiellońskiej (obrona powietrzna przeciwlotnicza i przeciwrakietowa). Polska myśl techniczna jest w stanie podołać dużej części tego wyzwania, co oznaczałoby wielki wzrost wysoko zaawansowanego przemysłu technicznego i precyzyjnego, a także rozwój ośrodków naukowo-badawczych, również na rzecz produkcji cywilnej.
Jednocześnie konieczne jest planowanie strategiczne, na wzór dawnego Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, zdolne przewidywać zagrożenia, szanse i uboczne konsekwencje podejmowania różnych działań. Takie programowanie wizyjne jest konieczne w coraz bardziej skomplikowanym świecie, szczególnie w dobie gospodarki opartej na wiedzy. Planowanie strategiczne pozwoliłoby na bardziej harmonijny i dalekosiężny proces inwestycyjny i premiowanie rozwiązań dających najlepsze efekty w długim okresie.
Spoglądajmy zatem po nauki w przeszłość, ale pamiętajmy o dziś i o jutrze, aby w przyszłości nikt nie myślał o nas tego, co my mamy prawo myśleć o elitach I Rzeczypospolitej.