Maszerować oddzielnie, uderzać razem

·

Maszerować oddzielnie, uderzać razem

·

W inicjatywach krytycznych wobec tego, co umownie nazywamy neoliberalizmem, ścierają się dwie koncepcje. Jedną wyraża tytuł niegdyś popularnej, choć zazwyczaj dość prostacko odczytywanej książki Ernsta F. Schumachera „Małe jest piękne”. Drugą można spotkać w postaci przekonania, że piękne jest tylko duże – czy będzie to scentralizowane państwo, czy nadzieje pokładane we władzy o zasięgu kontynentalnym (Unia Europejska) lub wręcz światowym, czy globalny ruch oporu w wielu miejscach naraz zamiast postawy „moja chata z kraja”.

W Polsce obecnie triumfuje raczej opcja pierwsza, szczególnie wśród liderów i strategów inicjatyw krytycznych wobec status quo. Mało kto z nich wierzy w państwo jako czynnik sprawczy zmian prospołecznych, coraz mniej jest też osób przekonanych, że w takim kierunku może zmierzać polityka Wspólnoty Europejskiej. Wśród rozmaitych buntowników kwitnie wiara w oddolność i spontaniczność, panuje niechęć do biurokracji i hierarchii, na topie są referenda, partycypacje, mobilizacje społeczne i zdemokratyzowanie wszystkiego, co się da.

Jak to zwykle bywa z modami, znaleźć tam można sporo oczekiwań naiwnych lub bzdurnych. Wokół największego związku zawodowego kręcą się ludzie, którzy w imię walki z oligarchią polityczną propagują jednomandatowe okręgi wyborcze – czyli sprawdzony w kilku krajach sposób na ugruntowanie oligarchii. W tym i innych środowiskach zapanowała też wiara w referenda jako lek na całe zło. Niestety nie pojawia się tam refleksja, że dopóki media, pieniądze, własność oraz władza polityczna i kulturowa są skupione w rękach nielicznych, dopóty bezpośredni werdykt będzie zazwyczaj podobny do decyzji wyborców w kwestii przedstawicieli popieranych co 4 lata. Jeszcze inna zbawcza moc przypisywana jest tzw. budżetom partycypacyjnym i ruchom miejskim. Oto decyzje w sprawie usytuowania skweru lub wydatkowania kilkuset tysięcy złotych postrzegane są jako groźny rywal firm czy grup interesu, które podobne kwoty przeznaczają na zawartość barku swoich szefów.

Nie jest moim zamiarem negacja sensu takich postaw i działań. Dzisiejsza Polska to społeczna pustynia, gdzie warto docenić niemal każdy odruch niezgody i aktywności publicznej. Jeśli nie z uwagi na ich cel, to przynajmniej z punktu widzenia kultury politycznej odmiennej niż obecna. Dzieci aktywistów na rzecz JOW-ów mają o wiele większe szanse zostać aktywistami przeciwko JOW-owej i każdej innej oligarchii niż dzieci rodziców spędzających czas wolny wyłącznie w centrach handlowych i przed telewizorem z bzdurnymi programami. Dopóki będziemy stadem biernych baranów, dopóty będą nas przeganiali w dowolny kąt pastwiska i strzygli z wełny. Wszystko, co zamienia barany w obywateli, jest pozytywne. Dlatego też powyższa krytyka zafiksowania się na inicjatywach oddolnych dotyczy jedynie przesadnej wiary w tę czy inną metodę.

Niniejszy numer „Nowego Obywatela” poświęciliśmy w dużej mierze refleksjom o tym, co i jak robić. Są w nim teksty o tym, że „małe jest piękne”, oraz wskazujące, iż „małe jest słabe”. Obszernie przedstawiamy nordycki model prospołeczny, bazujący na silnej roli państwa i instytucji publicznych. Pokazujemy też jednak, że w państwie słabym i liberalnym, czyli m.in. w Polsce, niekiedy lepiej sprawdzają się inicjatywy samorządowe, pozarządowe, charytatywne, a nawet funkcjonujące w swoistej szarej strefie, jak alternatywne systemy ekonomiczne. Na przykładzie Szkocji i Quebecu wskazujemy, że decentralizacja może służyć wartościom egalitarnym. Natomiast analiza rządów brytyjskich liberałów świadczy, iż za hasłami „lokalizmu” skrywa się kolejna ofensywa urynkowienia oraz wycofanie państwa z odpowiedzialności za godne życie obywateli. W artykule o studenckich protestach w Kanadzie mowa jest o wartościach demokracji bezpośredniej i „płynnej”. Z kolei tekst o mediach społecznościowych pokazuje słabości inicjatyw pozbawionych jasnej struktury i hierarchii decyzyjnej.

Małe czy duże? Oddolne czy wymuszone ustawą? Lokalne czy globalne? Prospołeczne.

Tematyka
komentarzy