Wojna, jakiej nie znamy

·

Wojna, jakiej nie znamy

·

Książek o II wojnie światowej i okupacji są setki. Wydawałoby się, że trudno o coś nowego. Oczywiście w dziedzinie drobiazgowych analiz zapewne czeka jeszcze sporo nowych odkryć, syntez czy interpretacji dokonanych przez historyków. Ale gdy mamy na myśli czytelnika „zwykłego”, nieśledzącego naukowych dyskusji, to białych plam historii drugowojennej zostało raczej niewiele. Szczególnie po zmianie ustrojowej, która pozwoliła opisać szereg tematów, wątków i postaci spychanych wcześniej na margines czy w zupełną niepamięć.

Sięgałem zatem po książkę Otylii Toboły z ostrożnością. Sięgałem właściwie tylko z powodu tego, że los rzucił mnie w pobliże okolic, którym poświęcone jest „Lutyńskie tango i inne historie wojenne z Zaolzia”. Po przeczytaniu sądzę jednak, że będzie ona ciekawa także dla odbiorców spoza regionu – czy to interesujących się II wojną światową w ogóle, czy to szukających dobrej, wciągającej lektury z pogranicza beletrystyki i literatury faktu. Te 500 stron czyta się niemal jednym tchem, a po zakończeniu nie ma się poczucia, że to tylko „kolejna książka o II wojnie”.

Autorka to dziennikarka radiowa i telewizyjna, scenarzystka, szczególnie zainteresowana tematyką historyczną, długo związana z działem audycji polskich w Radiu Czechosłowackim, a później Czeskim w Ostrawie. Pochodzi z Zaolzia i od lat dokumentuje relacje tamtejszych świadków historii. „Lutyńskie tango” wydane w roku 2023, dwie dekady po pierwszej edycji, to już trzecie wydanie, tym razem poprawione i rozszerzone. Ukazało się ono jednocześnie z pierwszym czeskim, co ze względu na tematykę wydaje się bardzo dobrym rozwiązaniem.

Wspólnym mianownikiem zebranych tu tekstów jest, rzecz jasna, Zaolzie. Spora część epizodów opisanych przez Tobołę dzieje się na pograniczu polsko-czeskim Śląska Cieszyńskiego, czyli na terenie o mieszanym składzie ludnościowym i powikłanej historii dotyczącej przynależności państwowej tego obszaru. Nierzadko wybrzmiewają tu reminiscencje przedwojennej przeszłości – polsko-czeskiego konfliktu narodowościowego po I wojnie, administracyjnych szykan wobec Polaków w międzywojniu, odzyskania Zaolzia przez Polskę w 1938. Nie chodzi tylko o ludnościowo-terytorialny kontekst opowieści, lecz także o wpływ takich wydarzeń na przebieg relacji w trakcie II wojny oraz na indywidualne i grupowe strategie przetrwania hitlerowskiego koszmaru. Ale są tu perypetie nie tylko regionalne. Autorka śledzi bowiem wojenne i okupacyjne losy tych polskich mieszkańców Zaolzia, których ówczesna straszliwa rzeczywistość rzuciła z dala od ich małej ojczyzny. Nierzadko rzuciła na śmierć, a upamiętnienie mogło przyjść dopiero po wielu latach, jak w przypadku zaolziańskich ofiar terroru sowieckiego, w tym masakr w Katyniu i innych miejscach kaźni zgotowanej przez Stalina. Ale i zbrodnie hitlerowskie wobec Polaków nie zawsze udawało się łatwo, szybko i z należnym szacunkiem upamiętnić w Czechosłowacji.

Na książkę Toboły składa się wiele tekstów. Czasami bardzo krótkich, czasami długich, będących zapisem relacji uczestników czy świadków wydarzeń, stanowiących efekt żmudnych śledztw dziennikarskich i docierania do rozproszonych tropów, historii prostych oraz bardzo zawikłanych, tragicznych oraz mających happy end. Wszystko to napisane lekko, przystępnie, wciągająco, prostym językiem, z gawędziarskim zacięciem.

Pierwsza część, poświęcona hitlerowskiej napaści we wrześniu 1939, jest krótka i stanowi jedynie przedsmak znacznie bardziej zaawansowanych historii. Część druga, poświęcona realiom okupacji na Zaolziu, to już kawał poważnej literatury. Ukrywanie się przed prześladowcami i konfidentami. Tworzenie struktur podziemnego ruchu oporu. Sabotaż. Szpiegostwo na rzecz aliantów. Partyzantka – pierwszy antyniemiecki oddział zbrojny na terenie całej Czechosłowacji założył 17-letni Polak, Karol Pszczółka. Tortury w wykonaniu gestapowców. Zdrady i ofiary donosów. Odpowiedzialność zbiorowa. Bohaterstwo i lekkomyślność. Czujność i łatwowierność. Morderstwa w zaciszu więziennych cel oraz publiczne egzekucje. Konspiracyjne działania w beskidzkich lasach i wsiach oraz w cieniu wielkiego przemysłu i w podziemiach kopalń. Czyta się to naprawdę jednym tchem.

Nie są to jednak wyłącznie typowe wojenne historie, jakich napisano i spisano już wiele. W książce Toboły relacjom o koszmarze lat wojny i okupacji towarzyszy często szersze tło, dotyczące życia polskiej społeczności na Zaolziu. Jak wtedy, gdy zanim poznamy długi i egzotyczny szlak bojowy Janka Lachety z Mostów koło Jabłonkowa, otrzymujemy ciekawy wgląd w amatorski ruch narciarski Polaków. Tytułowe „Lutyńskie tango” to z kolei kapitalna opowieść o chłopaku z Lutyni Dolnej, Władku Opiole, którego losy autorka odtwarza z iście detektywistyczną pasją. Uzdolniony, amatorsko muzykujący już przed wojną, w jej trakcie ukrywa się pod Pragą. Przypadkowo odnaleziony zbiór jego listów wysyłanych stamtąd do rodziców, trafia po latach do autorki książki, która idzie tym tropem. Po dziesięcioletnim (sic!) dziennikarskim śledztwie Toboła poznaje losy chłopaka: powrót w rodzinne strony, aresztowanie, próbę ucieczki udaremnioną wskutek donosu jednego z cieszyńskich przedsiębiorców, śmierć w publicznej egzekucji. Natrafia też na zupełnie nieoczekiwaną pamiątkę po zamordowanym – nagranie, którego dokonał w czasie wojny w Pradze i które ukazało się na płycie gramofonowej, aby po latach w rodzinnych stronach autora zyskać nowe życie w polskich środowiskach muzycznych.

Dla czytelnika spoza regionu ciekawe będą wątki charakterystyczne dla Śląska Cieszyńskiego. Na przykład antagonizm polsko-czeski i to, jak przejawiał się on przed wojną, w jej trakcie i po klęsce III Rzeszy. Choć, jak w przypadku Emana Pastuszka, przyjaciela wspomnianego Władka Opioły, zdarzały się też przypadki zupełnie inne – chłopak, będący synem polskiego działacza narodowego, w czasie okupacji ożenił się z córką czeskiego działacza narodowego, szczerze przez Polaków nielubianego. Zaangażowany w działania antyniemieckie, uratował życie brawurową ucieczką z kopalni Dąbrowa i szczęśliwie doczekał końca wojny. Jego teściowi, zasłużonemu dla sprawy czeskiej na tym terenie, czescy komuniści po wojnie „podziękowali” pokazowym procesem i skazaniem na długoletnie więzienie.

W sferze relacji polsko-czeskich mamy tu jednak głównie opowieści o wiele mniej optymistyczne. Ich swoistą kwintesencją jest zamykający zbiór tekst o losach kilku postaci z Gródka. „W życiu Józefa Łupińskiego zdarzyło się prawie wszystko, co mogło spotkać Polaka z Zaolzia jego pokolenia. Był rozdział o skutkach czechizacji i skutkach polskiego odwetu, był przedsmak grozy sowieckiej zbrodni i pełnia grozy niemieckiego zniewolenia, a także gorzkie paradoksy lat powojennych…”. Te „paradoksy” to na przykład potraktowanie człowieka, który spędził ponad cztery lata w hitlerowskich miejscach kaźni i przymusowej morderczej pracy tak, że komunistyczne władze czechosłowackie chciały go po wojnie znowu uwięzić i odnotowały, że jest „nielojalny pod względem państwowym i politycznym”. Przy czym autorka nie idealizuje i nie przemilcza w tym rozdziale także nagannych postaw polskich.

Wśród tekstów zgromadzonych w książce szczególnie warta uwagi wydaje mi się opowieść o Józefie Burku. Nauczyciel z Łąk poświęcił wiele lat, mnóstwo wysiłku oraz upór porównywalny niemal z biciem głową w mur, aby po wojnie oddać sprawiedliwość i upamiętnić bohaterskiego żołnierza Armii Krajowej, Jana Gawlasa. Okazało się, że powojenna narracja komunistyczna, ale także regionalna niechęć czeska wobec Polaków, szczególnie tych aktywnych na polu działalności narodowej (Gawlas był przed wojną działaczem młodzieżowych organizacji polskich), stają temu na przeszkodzie. Burek poruszył niebo i ziemię, aby oddać sprawiedliwość bohaterowi, wbrew komunistom, którzy powtarzali… hitlerowską wersję wydarzeń. Dopiął swego i zamknął sprawę, którą miał udokumentowaną w zielonej teczce.

Ale Burek miał też teczkę żółtą. W niej katalogował zapis starań o ukaranie konfidenta gestapo, Edwarda Gałuszki. Człowiek ten swoimi donosami wysłał do więzień i na śmierć licznych polskich konspiratorów z terenu Zaolzia, zdradzając przyjaciół i ludzi, którzy jemu, Polakowi i lekarzowi, zaufali. Komunistyczne władze Czechosłowacji uniewinniły go, argumentując w sposób wręcz groteskowy, że udokumentowana jest jego współpraca z gestapo „tylko” przy zdekonspirowaniu obywateli Polski, a zatem państwo czechosłowackie nie żywi żadnych pretensji wobec takiego osobnika. Konfident wkrótce wyjechał na Słowację, gdzie wiódł żywot szanowanego lekarza. Uniknął wszelkiej odpowiedzialności, a nawet konfrontacji z osobami, które znały prawdę o jego przeszłości, jak autorka książki, która deptała mu po piętach. I która po roku 1989 dowiedziała się, że bezkarność dawnego konfidenta gestapo wynikała z tego, iż pod swoje skrzydła wzięła go w tej samej roli komunistyczna bezpieka czechosłowacka, w pełni świadoma jego dawnych przewin. To znowu historia niemal kryminalna i czyta się ją z wypiekami na twarzy.

Autorka „Lutyńskiego tanga” nie pomija ciemnych kart – zdrada, zaprzaństwo, donosicielstwo i kolaboracja nie ominęły niektórych miejscowych Polaków, którzy w godzinie próby okazali się ludźmi marnymi. Ich czyny i nazwiska zostały na zawsze utrwalone dzięki wysiłkowi dziennikarki. Ich podłość kontrastuje na kartach książki z takimi pomnikowymi postaciami, jak np. agent D 05 – Jan Łaboj z Nawsia, który był jednym z najlepszych i znakomicie zakonspirowanych polskich agentów, m.in. przekazującym aliantom niezwykle cenne informacje o niemieckich zakładach lotniczych w Dessau. Albo z „Chłopcami z oddziału Strzały”, którzy dokonali napaści na znienawidzonych gestapowskich katów biesiadujących w gospodzie w Żywocicach. Po tym zamachu Niemcy dokonali zbrodniczej pacyfikacji wsi, m.in. egzekucji 36 przypadkowych mężczyzn. Czechosłowaccy filmowcy chcieli wykorzystać osoby związane z tamtymi wydarzeniami do stworzenia nieprawdziwego przesłania, jakoby wśród partyzantów byli także Czesi. Zmanipulowany film powstał i został wyemitowany w latach sześćdziesiątych. Cała sprawa miała nieoczekiwany finał, w ramach którego sprawiedliwość dziejowa przejawiła się następująco: „W 1997 roku kontrowersyjny film o Żywocicach zniszczyła powódź stulecia, która zalała piwnice budynku w Ostrawie-Przywozie, gdzie ostrawskie studio Telewizji Czeskiej miało archiwum filmowe” – pisze Otylia Toboła.

Nie mniej ciekawa jest część poświęcona wojennym losom Zaolziaków z dala od rodzinnych stron. Oprócz wspomnianych już perypetii Janka Lachety, mamy tutaj kilka historii o długiej, trudnej i ryzykownej poniewierce na uchodźstwie i frontach walk z hitlerowcami. Tutaj także przejawia się mało w Polsce znana specyfika regionalna. Autorka dociera na przykład do jednego z bohaterów słynnej książki Melchiora Wańkowicza o bitwie pod Monte Cassino. Jan Gazur urodził się w rodzinie trzynieckiego hutnika i w sierpniu 1943 został objęty poborem do niemieckiego wojska. Rodzice podpisali bowiem volkslistę. Nie z powodu utożsamiania się z Niemcami. Ze strachu. Zrobili tak po tym, gdy najstarszy z synów za dwukrotną odmowę sygnowania takiego dokumentu został wysłany na przymusowe roboty do Niemiec, a całą rodzinę straszono wysiedleniem. I tak oto dwudziestotrzylatek trafił na front w niemieckim mundurze i wysłano go do wsparcia hitlerowców broniących Monte Cassino. Gazur, który do Niemców nie odczuwał żadnej sympatii, a w przeddzień wysłania do walki dowiedział się o śmierci swojego brata z ich rąk w obozie koncentracyjnym, przy pierwszej okazji zdezerterował do polskich oddziałów i dalszy jego szlak bojowy wiódł już po stronie aliantów.

Koleje losu rzucały Polaków z Zaolzia nie tylko na zachód, ale także na wschód. Otylia Toboła, gdy tylko zmiana ustrojowa umożliwiła podjęcie tego wątku, zaczęła opisywać śmierć i prześladowania miejscowych Polaków z rąk sowieckich. Brała udział m.in. w pierwszej wizycie czeskich filmowców w Katyniu wiosną 1990 roku. „Tak natrafiliśmy na ślad kolejnego rodaka zamordowanego w Katyniu. Do tej pory na zaolziańskiej liście figurowały czterdzieści trzy takie osoby” – pisze Toboła. W innym z tekstów o kolejnym sowieckim miejscu kaźni czytamy: „Pod pozycją 39 widniało nazwisko starszego posterunkowego Antoniego Szajera. Z rosyjskich dokumentów wynika, że w Miednoje leżą także zwłoki jego zastępcy Antoniego Gałgonka i trzystu innych policjantów związanych z Zaolziem”. W efekcie, jak czytamy w jeszcze innym z tekstów, „Las w Miednoje jest największym zaolziańskim cmentarzem wojennym”.

Autorka „Lutyńskiego tanga” kończy ten rozdział następująco: „…w trawie pod jednym z wysokich krzyży położyłam trzy małe kamyczki, które wieczorem przed wyjazdem wyjęłam z koryta Olzy. Przywiozła je do tej upiornej ziemi, przetkanej tysiącami grobów, gdzie przyszło spocząć także Polakom z Zaolzia. Daleko od szumu fal naszej rzeki…”.

Polecam lekturę książki i tym, którzy są nad Olzą, i tym z daleka od szumu jej fal.

Remigiusz Okraska

Otylia Toboła, Lutyńskie tango i inne historie wojenne z Zaolzia, wydanie trzecie, poprawione i rozszerzone, Kongres Polaków w Republice Czeskiej, Czeski Cieszyn 2023.

W nagłówku tekstu zamieszczono zdjęcie pomnika ku czci osób zamordowanych przez hitlerowców w pacyfikacji wsi Żywocice. Fot. Remigiusz Okraska.

Artykuł zrealizowany w ramach projektu dofinansowanego z środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie