Wiele już powiedziano o kontrowersyjnej kampanii Fundacji Mamy i Taty „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Jej obrońcy zwracali uwagę, że sukces życiowy i poczucie samorealizacji mogą okazać się pułapką i przeszkodą dla macierzyństwa. Krytycy udowadniali za to, że odkładanie macierzyństwa/ojcostwa „na potem” nie sprowadza się z reguły do sugestii zawartych w kampanijnym spocie. A to dlatego, że przytłaczająca część polskich kobiet i wielu potencjalnych rodziców broni się przed dziećmi (często wyczekiwanymi, w tym dramat!) wcale nie dlatego, że zwiedzali stolicę Kraju Kwitnącej Wiśni, ocierali z ust okruszki po śniadaniach w paryskich kawiarniach, albo wygodnie urządzali się w swoich apartamentach, loftach i posiadłościach.
Niewykluczone, że nie byłoby tak wielkiego zamieszania, gdyby prezes Fundacji Mamy i Taty, Paweł Woliński, poprosił twórców kampanii o opatrzenie filmu krótkim opisem: „spot przeznaczony tylko dla osób odpowiednio zamożnych”. Podobną informację powinien zawierać inny ze spotów tej fundacji, „Pomyśl o dziecku!”, w którym oglądamy dziewczynkę stwierdzającą: „fajnie mieć kucyka, ale siostrę fajniej”, a z offu słychać męski głos: „Im nas więcej – tym weselej. Pomyśl o dziecku!”. Jeśli wziąć pod uwagę dane zawarte w niedawnym raporcie Głównego Urzędu Statystycznego, wskazujące, że aż 27 proc. gospodarstw domowych z więcej niż trójką potomstwa żyje poniżej progu skrajnego ubóstwa, rzecz przestaje budzić ciepły uśmiech. Dodajmy, że próg skrajnego ubóstwa to wydatki poniżej 540 zł miesięcznie dla osoby samotnie gospodarującej lub 1458 zł dla gospodarstwa czteroosobowego.
Na marginesie: w spocie „Nie odkładaj macierzyństwa na potem” to kobieta nie chce mieć dziecka, a w spocie drugim, „Pomyśl o dziecku”, to mężczyzna zachęca do posiadania potomstwa. Nawet jeśli to tylko zbieg okoliczności, to rzecz jawi się interesująco – egoizm kobiet plus troska i zachęta ze strony mężczyzny. Tyle że w rzeczywistości to polskie kobiety są często zarządcami gospodarstw domowych, to na ich głowach i ramionach spoczywa troska o to, żeby często niewielkie domowe budżety pozwoliły związać koniec z końcem. Dla twórców kampanii „Nie odkładaj macierzyństwa na potem” bogata kobieta jest osobą, której trzeba przypomnieć (może nie bez racji), że może być matką. Jednak dla bardzo wielu polskich kobiet ich zdolności menedżerskie, ich samoorganizacja, umiejętność strukturyzowania otaczającego je świata mają zupełnie inny wymiar, niż troska o piękne urządzenie luksusowego wnętrza.
Rzecz nie tylko w tym, że panie wysyłają panów do sklepu z listą zakupów. I nie tylko w tym, że często mieszkania kobiet-wdów są schludne, a mężczyzn-wdowców zabałaganione. Nawet nie tylko w tym, że kobieta „musi mieć czas” i na dom, i na pracę, a jeszcze dobrze by było, żeby wyglądała jak top modelka. I również nie w tym, że – choć oczywiście nie jest tak zawsze – to kobieta musi łączyć doglądanie chorego dziecka z innymi obowiązkami, domowymi i zawodowymi, bo taka jest „jej naturalna rola”. Są i inne sprawy. Czas jakiś temu prof. Elżbieta Tarkowska opowiadała „Nowemu Obywatelowi”: Do znudzenia powtarzam przykład z moich badań przeprowadzonych w połowie lat 90. Matka ośmiorga dzieci mówiła, że każdego dnia zamyka się na klucz w łazience, ponieważ musi się skupić i zastanowić, co im dać do jedzenia. Śniadanie jest dla większości z nas rzeczą banalną, w ogóle nie zwracamy na nie uwagi. Natomiast w przypadku biednych rodzin to samo śniadanie urasta do problemu, który wymaga namysłu, wysiłku, strategicznego myślenia.
Prof. Tarkowska wskazywała na coś jeszcze: na ogromną wyobraźnię i kreatywność tych kobiet, które wcale nie odwiedzają Tokio, Paryża ani Szanghaju, a własny kucyk dla dziecka to dla nich wizja równie prawdopodobna jak to, że polecą na Marsa. Robienie czegoś z niczego to sztuka, w której biedne kobiety są mistrzyniami. Dlatego właśnie szybko się starzeją, chorują. Mówię głównie o kobietach, ponieważ jedną z postaci zjawiska feminizacji ubóstwa jest często przejmowanie przez nie odpowiedzialności za to, żeby potrzeby rodziny były zaspokojone. Kobiety nie tylko wykonują prace domowe, ale także pożyczają, zwracają się o pomoc, kupują na kredyt. W rzeczonych badaniach była również pozycja „nicnierobienie” – okazało się ono domeną mężczyzn.
To sprawy wstydliwe, bo wcale nie dotyczą one jedynie zdecydowanie uboższej części społeczeństwa, a stanowią pewien kulturowy schemat, który mężczyźnie daje pozycję „żywiciela rodziny”, a kobiecie „strażniczki domowego ogniska”. W rzeczywistości często kobiety pełnią obie te funkcje, co najwyżej czasami „biorąc sobie wychodne”. I szkoda, że obrońcy kampanii „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”, często rekrutujący się z grupy „aspirujących do klasy średniej”, nie chcą dostrzec tych różnic między samodzielnością zawodową i „wyuczonym egoizmem” kobiet ze spotu a znacznie powszechniejszym losem Matek Polek, które muszą zdążyć ze wszystkim: to tańsza siła robocza pośród taniej siły roboczej. Ale nikt nie tworzy kampanii społecznych zwracających uwagę na ich sytuację. Nie jest tak, że krytycy kampanii Fundacji Mamy i Taty nie zrozumieli intencji jej twórców – za to twórcy kampanii sprawiają wrażenie absolutnie impregnowanych na świat bez kucyków, bez apartamentów i bez podróży na antypody naszej rzeczywistości.
A przecież rzecz nie tylko w biedzie. Nawet przy przeciętnych polskich zarobkach trudno znaleźć pieniądze na prawdziwego konika dla swojej pociechy. Nie mówiąc już o tym, że dane GUS i Eurostatu potwierdzają, że Polacy żyją w przeludnieniu. Na tzw. przeciętnego Polaka/przeciętną Polkę przypada 26,3 m kw. powierzchni mieszkaniowej, gdy statystyczny Duńczyk ma ich dwa razy więcej (50 m kw.), a Niemiec – o dwie trzecie więcej. Cytuję za „Nowym Obywatelem”: Nad Wisłą na mieszkańca przypada jeden pokój, a średnia europejska to 1,6 pomieszczenia. 45 proc. obywateli mieszka w za małych mieszkaniach, przy średniej dla Europy wynoszącej jedynie 17 proc. Gorzej niż w Polsce jest tylko w Rumunii i na Węgrzech. Jeszcze słabiej przedstawia się sytuacja podziału metrażu pomiędzy osoby w mieszkaniach wynajmowanych – Polacy aż w trzech przypadkach na cztery (73 proc. badanych) mieszkają w za małych pomieszczeniach, gdyż wynajmują niewielkie pokoje, często z kimś współdzielone. Jako typowy Krzysztof patrzę zatem na wspomniany wyżej spot i dziwię się niepomiernie: „ale skąd, psiakość, kucyk?”. A przecież wszystko jest jasne: to spot tylko dla bogatych. I to powinno być jasno powiedziane.
Błędem byłoby jednak sądzić, że tylko rodzimi bogaci i bogobojni na tyle odkleili się od typowo polskich realiów, że epatują społeczeństwo własnymi klasowymi przekonaniami i przesądami, mniej lub bardziej subtelnie przekonując maluczkich, że są to wzorce uniwersalne i normatywne. Warto przypomnieć głośną wypowiedź sprzed kilku lat, autorstwa liberalnej feministki Magdaleny Środy. Wywiad z nią ukazał się w „Magazynie Świątecznym”, w czasie gdy trwał właśnie Kongres (Bogatych i Wyzwolonych) Kobiet. Agnieszka Kublik pyta: Wie pani, jak trudno jest kobietom łączyć pracę w domu z karierą zawodową? Na co jej rozmówczyni: Przecież łączyłam i łączę. Nie jest trudno. Kublik ripostuje: Nie? Pani pierze, prasuje, zmywa, gotuje… Ale trudno zbić z pantałyku Magdalenę Środę: Pierze pralka, prasować nie trzeba, gotować uwielbiam. A sprząta mi pewna pani. Szach mat, proszę państwa, szach mat, szanowne prekariuszki, które pewnie nigdy nie doczekacie się, że sprzątać wam będzie „pewna pani”. Szach mat, matki, które zarabiacie tyle, że na „pewną panią” musiałybyście wydać własną pensję, a może jeszcze coś dorzucić z pensji męża, partnera czy konkubenta. Szach mat i dla „pewnej pani”, która – jako służąca – musi sprzątać i u siebie, i u liberalnej feministki. Temat na wypracowanie (o ile w szkołach takie tematy są jeszcze omawiane): porównaj ścieżki kariery zawodowej Magdaleny Środy i „pewnej pani”, wskazując na determinanty ekonomiczne, klasowe, środowiskowe, kulturowe i społeczno-gospodarcze.
Przyznam szczerze: myślę, że to naprawdę sympatycznie mieć kucyka. Jeszcze sympatyczniej jest mieć i kucyka, i rodzeństwo. Cieszy mnie i to, że są w Polsce kobiety, przed którymi otworem stoją Tokio, Paryż i znaczne sukcesy zawodowe. Dlaczego by nie? Rozumiem i to, że ktoś chce przypomnieć tym kobietom, że mogą też być matkami. Ale nie zgadzam się na to, żebyśmy jako społeczeństwo byli zakładnikami najbogatszych. Choć, niestety, już jesteśmy. Tak urządzony jest ład społeczno-gospodarczy III Rzeczpospolitej.
Rozwarstwienie, szczelny podział klasowy to nie jest tylko problem ekonomiczny. To kwestia języka, obyczajów, perspektyw, szans na przyszłość, definiowania problemów i przedstawiania antidotum na nie. Świat bogatych rządzi się własnymi prawami – jest w nim większe przyzwolenie choćby na prywatną opiekę zdrowotną i edukację, na racjonalne – z punktu widzenia interesów bogatych – żądanie mniejszych obciążeń podatkowych, często też na bezkarność wobec fiskusa. Jest w tym świecie przyzwolenie na narastanie różnic między obszarami bogactwa i biedy. Jest w nim chęć odseparowania się od ogółu za wieloma już zamkniętymi drzwiami, za murami, za kordonami prywatnej ochrony, za barierami, które tworzy próg dochodów. Jest w tym świecie także znacznie więcej miejsca na nieznany ogółowi (z własnego doświadczenia) komfort życia, z którym wiążą się i pewne przyjemności, i możliwości działania i odpoczynku, i pewne zagrożenia.
Świat bogatych to łatwiejszy dostęp do polityki, większy wpływ na legislację, znacznie szersze możliwości wzmocnienia kapitału kulturowego własnej rodziny, zatroszczenia się o los swoich dzieci. To również lepszy dostęp do środków masowego przekazu, to możliwość opłacenia odpowiednich kampanii, spotów, billboardów itp. Przeciętni Polka i Polak skazani są zwykle na samych siebie, ponieważ oferta publiczna jest coraz skromniejsza, a często skierowana już jedynie do rzeczywiście najuboższych, a i to w formie rzuconego ochłapu. Polityczne oddziaływanie większości społeczeństwa jest znacznie słabsze niż oddziaływanie jego części nielicznej, ale uprzywilejowanej przez bogactwo. Skromnie żyjące matki, skromnie żyjący ojcowie, skromnie żyjące rodziny są prawie nieobecni w naszej debacie publicznej. Kto ma mówić w ich imieniu? I kto ich wpuści do telewizyjnych studiów, do redakcji opiniotwórczych gazet, kto im da pieniądze na dużą kampanię w nowych mediach i na billboardy?
Nie bez wpływu na to wszystko jest fakt, że niezależnie od wykonywanych zawodów, niezależnie od wahań w zarobkach, niezależnie od miejsca zamieszkania – ta znacznie większa część społeczeństwa jest zorganizowana znacznie gorzej niż kluby, koterie, lobby i sitwy najbogatszych. Trudno się w tym kontekście dziwić, że „antysystemowy” ruch w Polsce w kwestiach społeczno-gospodarczych bazuje na przekonaniu, że „liberalizm dla bogatych” wreszcie rozwiąże bolączki społeczne tej biedniejszej części społeczeństwa. Przecież wkurzony Paweł Kukiz jest człowiekiem jak na polskie realia naprawdę majętnym, a jego „wyobrażenia społeczne” i recepty na gospodarkę i państwo są do tego adekwatne. No chyba że duży dom z basenem i całkiem sporym areałem to rodzima norma…
Bogaci nie potrzebują państwa, a przynajmniej nie w taki sposób, jak ludzie zarabiający znacznie mniej. Mogą to państwo ominąć, tak jak mija się prowincjonalną Polskę z zamkniętymi dworcami kolejowymi, pełną dziurawych i wąskich dróg, podróżując pociągiem klasy premium z jednej metropolii do drugiej. Mówiąc publicystycznym skrótem: bogaci żyją w innej czasoprzestrzeni, w alternatywnym świecie. Ale dyktują swoje warunki, przekazują swoje wyobrażenia, nauczają i pouczają. Podstarzały bon vivant Janusz Korwin-Mikke, prorok liberalizmu po polsku, jest najwymowniejszym tego przykładem.
Cały kłopot w tym, że często ta znacznie skromniej żyjąca część społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy, że logika bogactwa i racjonalność bogatych to nie jest ich własna logika i racjonalność. Dla wielu ludzi Kukiz, czyli burżua po polsku, jest „zwykłym, wkurzonym facetem”, „swojakiem” wściekłym na oderwaną od polskich realiów klasę polityczną. Ale to zwykły humbug – taki sam żart jak kucyk w każdym polskim domu. Nie wykluczam, że Kukiz raz po raz odczuwa wkurzenie, bo wściec się każdy może. Nie wykluczam, że Środa świetnie łączy życie rodzinne z zawodowym – tylko że ich świat nie jest światem znacznej części polskiego społeczeństwa. Niestety, jak długo w polskim życiu publicznym myślenie klasowe będzie leżało odłogiem, tak długo będziemy skazani na „jedynie słuszne” opowieści bogatych.
Póki co mamy swoją własną wieżę Babel. Języki już pomieszano, ale mowa bogatych znaczy więcej. Wyrobnicy, najemnicy, biedni dźwigający w górę coraz większe ciężary na coraz bardziej elastycznie zgiętych plecach, przynaglani, by wznosić kolejne piętra cudzego dobrobytu, słuchają tej mowy, próbują w niej mówić, uznając ją za własną. I w tym ich nieszczęście i kolejne lata w niewoli.