Koniec American dream?
Koniec American dream?
W czasach wielkiego kryzysu gospodarczego lat 30. powstała monumentalna książka jednego z najwybitniejszych przedstawicieli tzw. lost generation, Johna Dos Passosa. Na publikację zatytułowaną „USA” składają się trzy części: „42 równoleżnik”, „1919” i „Ciężkie pieniądze”. Książka zyskała sławę i popularność zarówno za sprawą treści, która stanowiła wnikliwą analizę USA czasów kryzysu, jak i formy. Dos Passos zastosował bowiem nowatorską w tamtych czasach narrację polifoniczną, opierając ją na czterech elementach kompozycji powieści. Są to: oko kamery rejestrujące osobiste spostrzeżenia i wrażenia autora; kronika filmowa będąca zapisem zdarzeń bieżących, ujętych w formie tytułów z gazet, fragmentów artykułów, reklam czy piosenek; biografie polityków, finansistów, uczonych, aktorów odpowiedzialnych za kształt rzeczywistości amerykańskiej; narracja fabularna opowiadająca losy autentycznych i fikcyjnych postaci reprezentujących kategorię tzw. zwykłych Amerykanów. Najobszerniejszą część książki tworzą historie dwanaściorga głównych bohaterów, które łączą się i przeplatają w całej trylogii.
Podobnego zabiegu użył amerykański dziennikarz George Packer w swojej głośnej, nagradzanej książce, wydanej w Polsce pod tytułem „Kryzys wolnego rynku? Ameryki portret wewnętrzny”. Odwołanie do trylogii Dos Passosa jest aż nadto czytelne. Mamy tu do czynienia z podobną konstrukcją: książka przedstawia zarówno historie zwykłych Amerykanów, jak i demiurgów amerykańskiego życia politycznego, gospodarczego czy kulturalnego ostatnich kilkudziesięciu lat, wreszcie zaś – odnajdujemy sekcje, które składają się z fragmentów piosenek, programów telewizyjnych i wycinków z gazet z lat 1978–2012. Zasadnicza różnica w porównaniu z dziełem Dos Passosa jest taka, że Packer opisuje tylko historie prawdziwe, a losy bohaterów nie splatają się w jego książce na podobieństwo tych z „USA”. Ze względu na podjętą tematykę można go też bez wątpienia nazwać dłużnikiem Johna Steinbecka czy George’a Orwella, by przypomnieć choćby „Grona gniewu” czy „Drogę na molo w Wigan”.
Osią książki Packera są historie trzech postaci. Pierwszą z nich jest Dean Price, pochodzący z Karoliny Północnej wielbiciel książki prekursora „literatury osobistego sukcesu” Napoleona Hilla pt. „Think and Grow Rich” oraz przedsiębiorca tworzący sieci sklepów, stacji benzynowych, fast foodów, wreszcie zaś zapaleniec poświęcający się kwestii biopaliwa, która staje się jego prawdziwą idée fixe. Druga to Jeff Conaughton, lobbysta, prawnik, były doradca obecnego wiceprezydenta Joe Bidena, autor książki „The Payoff: Why Wall Street Always Wins”. Trzecią jest Tammy Thomas, mieszkanka miasta Youngstown w Ohio, wieloletnia pracownica przemysłu stalowego w tym mieście oraz działaczka na rzecz lokalnej społeczności. Za czwartego bohatera książki możemy uznać Petera Thiela, mimo że rozdziały mu poświęcone nie zostały zatytułowane jego nazwiskiem, a występują pod ogólnym tytułem „Dolina Krzemowa”. Jest to zresztą postać dość symptomatyczna: twórca serwisu PayPal i jeden z głównych udziałowców Facebooka, miliarder, libertarianin, dziecko boomu w Dolinie Krzemowej, wizjoner, człowiek mający świadomość, że ze światem współczesnym coś jest nie tak, zatroskany jednak cały czas o ludzkość w wymiarze globalnym, chcący zmieniać świat kompleksowo i radykalnie, snujący marzenia o nieśmiertelności i hojnie wspierający badania nad wydłużeniem ludzkiego życia, niezainteresowany natomiast zupełnie „tu i teraz”, które zdaje się dla wizjonera jego pokroju czymś zbyt trywialnym i mało pociągającym. Obok nich w książce przewijają się historie innych zwykłych Amerykanów (rodzina Hartzellów), a także wpływowych postaci amerykańskiego establishmentu czy celebrytów, jak np. Newt Gingrich, Colin Powell, Robert Rubin, Elizabeth Warren, Oprah Winfery, Jay Z, Raymond Carver, Sam Walton czy Andrew Breitbart.
Opowieść Packera rozpoczyna się w 1978 r., w momencie, gdy amerykańskie wartości zostały, jego zdaniem, podważone i zaczęły być sukcesywnie niszczone przez turbokapitalizm nastawiony na jak największy zysk. Proces ten zapoczątkował powiększające się w oszałamiającym tempie dysproporcje między garstką nieprzyzwoicie bogatych a masami wpędzanymi w coraz większe ubóstwo. Opisywane czasy to lata zamrożenia płac klasy średniej, coraz szybciej rosnących nierówności oraz zerwania niepisanej umowy obowiązującej w krajach wysokorozwiniętych po II wojnie światowej, w myśl której każdy obywatel tych społeczeństw winien mieć godną płacę pozwalająca na utrzymanie. Ameryka upodabniała się wówczas do Wal-Martu: Zrobiła się oszczędna. Ceny i płace były niższe. Zmalała liczba miejsc pracy w fabrykach, w których działały związki zawodowe, a wzrosła – niepełnych etatów na takich stanowiskach jak witający gości. Małe miasteczka, które wyniosły pana Sama, stawały się coraz uboższe, co oznaczało, że konsumenci byli coraz bardziej uzależnieni od „codziennie niskich cen”, robili wszystkie zakupy w Wal-Marcie, a może nawet musieli w nim pracować. A w tych częściach Ameryki, które się bogaciły, na wybrzeżach i w niektórych wielkich miastach, wielu klientów z przerażeniem patrzyło na Wal-Mart oraz jego wielkie regały pełne tandetnych, jeśli nawet nie niebezpiecznych towarów „made in China”, i kupowało buty oraz mięso w drogich sklepach, jakby to, że przepłacają, mogło zaszczepić ich przed rozprzestrzeniającą się taniochą.
Packer kreśli portret Ameryki ostatnich kilkudziesięciu lat w sposób mistrzowski. Trzeba przyznać, że nie ucieka się do tanich sztuczek, które co rusz chwytałyby czytelnika za serce, nie znajdziemy u niego śladów – charakterystycznej zwłaszcza dla amerykańskiej produkcji filmowej – cukierkowatości, egzaltacji i sentymentalizmu. Brak również w tych historiach happy endu czy krzepiących przykładów, autor nie próbuje też wprawić czytelnika w lepszy humor poprzez dawanie nadziei, że idzie ku lepszemu, że pierwsze jaskółki przemian zaczynają być widoczne. Zarysowuje przykłady działań przynoszących określone efekty, pokazuje, że przeciwstawienie się tym negatywnym zjawiskom, które opisuje i piętnuje, bywa czasami możliwe, ale nie wyciąga z tego żadnych ogólnych optymistycznych wniosków. Nie stawia ich za wzór uniwersalnej metody, która sprawdza się i w związku z tym winna być powszechnie stosowana. Stara się też nie ferować wyroków. Z dystansem, niejako z zewnątrz i chłodnym okiem portretuje swoich bohaterów, w dużej mierze pozostawiając czytelnika z zadaniem wyciągnięcia samodzielnych wniosków i dając tylko pewne sugestie co do tego, jakie są przyczyny kryzysu i co z USA jest nie tak. Nie spina też książki i historii w niej przedstawionych bardziej ogólnymi refleksjami, co w moim odczuciu stanowi akurat pewną słabość, choć zdaję sobie sprawę, że dla niektórych może być to atutem. Jednostkowe historie mogą stanowić egzemplifikację szerszych zjawisk, ale nie zawsze wiemy, na ile są one wynikiem uwarunkowań systemowych, na ile zaś jedynie indywidualnych decyzji poszczególnych jednostek, ich błędów i słabości.
Czytelnikowi nie do końca wyrobionemu trudno jednoznacznie stwierdzić, czy osoby, o których pisze Packer, to niewinne ofiary, czy też ludzie, których uwiodła bajka o możliwości nieustannego i przybierającego monstrualne rozmiary konsumowania. W książce pojawiają się bowiem ludzie, którzy przyjęli pewien styl życia oparty na hiperkonsumpcji, ale poczuli się oszukani, gdy okazało się, że jego kontynuowanie nie jest możliwe, że obietnice, którymi ich zwodzono, nie zostaną spełnione. Czy jednak prowadzi ich to do refleksji nad fałszem paradygmatu, któremu pozwolili się omamić? Czy też raczej ich rozgoryczenie to konsekwencja wyłącznie tego, że życie ponad stan okazało się nazbyt kosztowne i nie jest już dłużej możliwe? Czytelnik w pewnym momencie orientuje się, że trudno jednoznacznie współczuć ludziom, których historie zostały opisane przez Packera – dorabiającym post factum pokrętną ideologię do wcześniejszych działań, głosującym ewidentnie wbrew własnym interesom, wegetującym w jakimś makabrycznym stuporze – z którego wyrywa ich dopiero groźba odcięcia kablówki, utraty Internetu lub odebrania kuponów na żywność – czy tracącym dorobek życia na spekulacjach nieruchomościami i za sprawą inwestycji w piramidy finansowe obiecujące natychmiastowy zysk itp.
Z drugiej strony nie można zapominać, że w dużej mierze są to ludzie wykluczeni, stłamszeni, złamani, zbędni i zrezygnowani, niemający już sił. Wykluczenie zaś, jak wiemy, utrudnia jednostce pełnienie określonych ról społecznych, korzystanie z dóbr publicznych, infrastruktury społecznej (rynku konsumpcji, pracy, szkolnictwa, pomocy społecznej, służby zdrowia, wymiaru sprawiedliwości itp.), praw politycznych czy gromadzenie zasobów. W literaturze naukowej używane jest pojęcie underclass wprowadzone przez szwedzkiego ekonomistę Gunnara Myrdala, który zaliczył do niej jednostki żyjące w bardzo złej sytuacji materialnej i zarazem dotknięte marginalizacją w ramach struktury społecznej. Ralf Dahrendorf wyodrębnił cechy charakterystyczne członków underclass: niskie zarobki, bezrobocie, brak kwalifikacji, zależność od opieki społecznej, dezorganizacja rodziny, skłonności do zachowań aberracyjnych. Zjawisko to ma swoje skutki długotrwałe, przekładające się na pozycję i status przyszłych pokoleń. Mamy więc do czynienia z utrwalaniem i dziedziczeniem wykluczenia społecznego – kolejne pokolenia mają zazwyczaj minimalne szanse poprawy swojej sytuacji i jej przezwyciężenia. Prawie każda z postaci przedstawionych przez Packera jest poniekąd tragiczna. Wszystkie zostały wciągnięte przez bezosobowe procesy gospodarcze, których zazwyczaj nie mogą zrozumieć, więc popadają w stan coraz większej dezorientacji i zagubienia w otaczającym świecie. Są to bez wyjątku osoby odczuwające tragiczny dysonans między otaczającą je rzeczywistością a hasłami, zaklęciami, ideami, które nieustannie są im podawane jako immanentny składnik amerykańskiej mitologii. Packer pokazuje, że ludzie ci zostali całkowicie zostawieni sami sobie – nie tylko nie mogą liczyć na jakąkolwiek pomoc, ale w dodatku wszelkie podejmowane przez nich próby wydobycia się z tragicznej sytuacji napotykają na przeszkody, a oni sami na powrót są spychani przez bezduszną machinę finansowo-urzędniczą na pozycje outsiderów.
Chciwość jest dobra – mówił Gordon Gekko, bohater filmu „Wall Street” Olivera Stone’a. Packer kwestionuje tę opinię, pokazując do jakiego spustoszenia prowadzą nieokiełznana żądza zysku i niepohamowana zachłanność. Autor unika taniej agitacji, książka nie jest bowiem oskarżeniem pod adresem tej czy innej partii, polityków, menedżerów czy przedsiębiorców. Nie ucieka się do łatwych, acz powierzchownych konstatacji, wskazując raczej na chorobę Ameryki jako takiej. USA jawią się jako kraj bez nadziei, pełen ludzi przegranych i wypalonych. Nawet ci, którzy dorobili się miliardowych fortun, sprawiają wrażenie niezaspokojonych, sfrustrowanych lub pełnych lęku. Obraz ten przywodzi na myśl społeczeństwo Dobuańczyków opisane przez Ruth Benedict we „Wzorach kultury”: społeczność, w której lęk i poczucie zagrożenia były zasadą przenikającą wszystkie sfery życia. Benedict pisała o istniejącej pomiędzy mieszkańcami Dobu nieustannej podstępnej i ukrytej rywalizacji. Cała ich egzystencja była wręcz walką na noże, każdą korzyść uzyskiwało się kosztem pokonanego rywala, a za człowieka dobrego, takiego, któremu się powiodło, uważany był ten, który cichcem wysadził drugiego z siodła. Packer, opisując jedną z postaci, podkreśla: Matta najbardziej przygnębiało to, że w Ameryce zapanowała żądza pieniądza, że chodziło o osiągnięcie jak najwyższych zysków za jak najniższą cenę. Każdy myślał tylko o sobie i nie chciał nikomu pomóc. Lobbyści, politycy – wszyscy byli skorumpowani, żerowali na tych, którzy mieli najmniej. Ta erozja myślenia wspólnotowego, rozpad społeczeństwa, atrofia więzi międzyludzkich – wynikające z lansowania myślenia w kategoriach egoistycznych, nakierowania na jednostkowy prywatny, indywidualny sukces bez oglądania się na innych – to kolejny leitmotiv recenzowanej książki.
Za pewien mankament „Kryzysu wolnego rynku?” można uznać fakt, że zbyt mało wyraźnie uwypukla zmiany systemowe, które dokonały się w USA na przestrzeni ostatnich dekad. Szkoda, że autor nie próbuje jasno i wyraźnie wskazać na wydarzenia i przemiany, które w największym stopniu przyczyniły się do katastrofalnego stanu rzeczy, wyłaniającego się z kart jego dzieła. Wydaje się, że książce nie zaszkodziłyby krótkie rozdziały dotyczące kwestii bardziej ogólnych, zarysowujące tło dla tych jednostkowych historii, wskazujące na tendencje dominujące w kolejnych okresach opisywanych przez autora. Co prawda nie jest ona pozbawiona całkowicie tego rodzaju informacji i odniesień, są one jednak dość rozproszone.
Kilkakrotnie jako przykład rozmontowywania amerykańskiego systemu podaje Packer choćby zniesienie ustawy Glassa-Steagalla, wprowadzonej w 1933 r. przez Franklina D. Roosevelta w celu stworzenia bariery między bankami inwestycyjnymi a komercyjnymi i uniemożliwienia im angażowania się w praktyki spekulacyjne. Na skutek lobbingu m.in. Alana Greenspana czy Roberta Rubina, bohatera jednego z rozdziałów książki Packera, w 1999 r. Glass-Steagall Act został uchylony. Deregulacja systemu finansowego, która dokonała się w tamtym czasie, spowodowała, że zyski sektora finansowego zaczęły błyskawicznie rosnąć, przewyższając w szybkim tempie te osiągane przez pozostałe sektory gospodarki. Nawet tego rodzaju amerykańskie firmy-symbole, jak General Electric, General Motors czy Ford osiągały na początku XXI w. większość swoich zysków z aktywności na rynkach finansowych, a nie dzięki działalności produkcyjnej, która była systematycznie ograniczana. W książce zarysowano proces rosnących lawinowo nierówności, jednak trudno zorientować się co do skali, jaką począwszy od lat 70. przybiera to zjawisko. Tymczasem, jak podaje Ha-Joon Chang, o ile wynagrodzenie dyrektora generalnego w USA w latach 60. i 70. było 30–40 razy wyższe niż dochody pracownika, o tyle na początku XXI w. już 300–400 razy wyższe. Jednocześnie przeciętne wynagrodzenie za godzinę pracy pomiędzy 1973 r. a 2007 zwiększyło się z 18,9 do 21,34 dolarów, co oznacza zaledwie 13-procentowy wzrost w ciągu 33 lat.
W rezultacie znakomita większość amerykańskiego społeczeństwa mogła stać się beneficjentami tego rzekomego dobrobytu i pozornie niekończącego boomu jedynie dzięki zadłużaniu się na niespotykaną dotąd skalę. Thomas Piketty podkreśla, że po najbardziej egalitarnej epoce w USA, którą był okres od lat 50. do 70. XX w., mamy do czynienia z eksplozją nierówności dochodów na bezprecedensową skalę, a jej efektem jest zwiększenie udziału najwyższego decyla z poziomu 30–35% dochodu narodowego na początku lat 70. do 45–50% na początku XXI w., przy czym udział najbogatszego 1% populacji wzrósł z 9% dochodu narodowego do 20%. Jeśli zaś skumulujemy całkowity wzrost gospodarki amerykańskiej z lat 1977–2007, to okazuje się, że 10% najbogatszych przejęło trzy czwarte tego wzrostu, w tym 1% najbogatszych – aż 60%. Ta bezprecedensowa zwyżka nierówności płac, pojawienie się superwynagrodzeń na szczycie hierarchii płacowej to, jego zdaniem, jedna z przyczyn kryzysu finansowego z 2008 r., o czym świadczy chociażby fakt, iż udział najwyższego decyla w amerykańskim dochodzie narodowym osiągnął dwa absolutne szczyty w 1928 r. oraz w 2007, co nie może być przypadkiem. Co więcej, Piketty wskazuje, że pomimo kryzysu tendencje te nie uległy odwróceniu i zwyżka ta trwa. Nie dość, że menedżerowie zarabiają nieproporcjonalnie dużo, to nie ponoszą oni praktycznie żadnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje i nie są karani za złe zarządzanie.
Przykład Roberta Rubina, przedstawiony w książce Packera, jest tutaj aż nadto wymowny. Rubin, pełniący do 1999 r. obowiązki Sekretarza Skarbu w gabinecie Billa Clintona, następnie zaś stojący na czele Citigroup, jedynego banku, którego nacjonalizację rząd USA brał poważnie pod uwagę w związku ze stratami wynoszącymi w momencie rozpoczęcia kryzysu finansowego 65 mld dolarów, nie miał sobie nic do zarzucenia. Okazało się, że wbrew opinii przewodniczącego Komisji Śledczej do Spraw Kryzysu Finansowego, Philipa Angelidesa, przed którą Rubin zeznawał, pobierane przez niego wynagrodzenie w wysokości 15 mln dolarów rocznie nie musi wiązać się z jakąkolwiek odpowiedzialnością. Gdy więc coś idzie nie tak – jak w przypadku kryzysu z 2008 r. – to podatnicy zostają zmuszeni do wykupienia czy wspomożenia upadających firm, podczas gdy menedżerowie, którzy doprowadzili do ich upadku, nie ponoszą żadnych konsekwencji. Wszystko to w myśl spiżowego prawa współczesnego neoliberalizmu, nakazującego prywatyzowanie zysków i uspołecznianie strat.
Na przykładzie miasta Tampa na Florydzie możemy też obserwować spustoszenie wywołane za sprawą masowego udzielania tzw. kredytów subprime (wysokiego ryzyka). Trzeba jednak jasno powiedzieć, że wśród ofiar tej polityki kredytowej odnajdujemy różne osoby. Jedni, jak Usha Patel, chcąc zrealizować swoją American way of life, inwestują oszczędności całego życia i zapożyczają się w celu uruchomienia własnego interesu, inni to niewątpliwie ludzie zwiedzeni przez szaleńczy konsumpcjonizm, pragnący większego, bardziej komfortowego domu, choć ewidentnie ich na to nie stać. Jeszcze inni to spekulanci przekonani, że odnaleźli Świętego Graala biznesu i w związku z tym nastawieni na szybkie i krociowe zyski z handlu nieruchomościami, których ceny w tamtym czasie gwałtownie rosły: U szczytu szaleństwa, czyli w 2005 roku, 29 grudnia w Fort Mayers sprzedano dom za trzysta dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy sześćset, a 30 grudnia – za pięćset osiemdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dolarów. Liczba kredytów subprime lawinowo zwiększała się: o ile na początku lat 90. stanowiły one 10% rynku kredytów hipotecznych, to 10 lat później – już 80%. Wpływ na to miały zarówno zielone światło, które tego typu kredyty uzyskały od rządu (hasło Clintona: „Własny dom dla każdego Amerykanina”), jak i rozwój pośrednictwa finansowego. Pośrednicy finansowi, wynagradzani prowizyjnie od liczby sprzedanych kredytów, byli zainteresowani ich mnożeniem, a nie jakością. Wkrótce jednak, gdy stopy procentowe – wcześniej sztucznie utrzymywane na niskim poziomie – poszły w górę, okazało się, że większość dłużników ma problemy ze spłacaniem kredytów. W tym samym czasie ceny domów zaczęły spadać, natomiast banki rozpoczęły przejmowanie obciążonych nieruchomości i wystawianie ich na sprzedaż.
W ten sposób wiele osób zostało z dnia na dzień wepchniętych w spiralę zadłużenia, z którym nie mogły sobie poradzić. Co więcej, stało się jasne, że nikt oprócz nich nie jest zainteresowany tym, czy sprostają problemowi. Wyjątkowo perfidna okazało się polityka banków i instytucji finansowych, które z premedytacją niszczyły ludzi, aby odzyskać zainwestowane pieniądze. Tyle było tych spraw, a Sąd Najwyższy wywierał tak silną presję, aby szybko je rozpatrywać, że jeden starszy sędzia, mniej więcej siedemdziesięciopięcioletni, prowadził ich jednocześnie trzy tysiące. Pewnego grudniowego przedpołudnia na wokandzie sądu hrabstwa Hillsborough było sześćdziesiąt rozpraw; zaczynały się o dziewiątej rano od sprawy National City Mortgage przeciwko Christopherowi Meierowi, a kończyły się o dwunastej sprawą Chase Home Finance przeciwko Wiliamowi Martensowi. Na każdą z nich przypadały trzy minuty, a często sprawiedliwość wymierzano w jeszcze krótszym czasie. Po lunchu, zaczynając o pierwszej trzydzieści od sprawy Wells Fargo Bank przeciwko Stephanie Besser, a kończąc o piątej sprawą Deutsche Bank przeciwko Raymondowi Lucasowi, sędzia rozpatrywał sześćdziesiąt pozwów. Jeśli pani Besser albo pan Lucas byli reprezentowani przez adwokata, „szybka wokanda” – tak to nazywano – zwalniała i nie realizowano planu. Ale najgorzej, jeśli pani Besser albo pan Lucas stawiali się osobiście, bo wtedy sąd stykał się z ludzkim aspektem sprawy, widział zniekształconą niepokojem twarz wobec groźby utraty domu i całej procedurze towarzyszyło zakłopotanie, jakby na salę, w której lekarze omawiali przypadek śmiertelnie chorej pacjentki, weszła ona sama. Wtedy sędzia mógł zadać ostrzejsze pytanie przedstawicielowi powoda, ale na szczęście takie sytuacje nie zdarzały się prawie nigdy. Większość spraw przebiegała bez sprzeciwu, wyłącznie z udziałem prawnika reprezentującego bank. Banki permanentnie zwodziły i zastraszały klientów, nie odpowiadały na telefony, okłamywały ich tak, że gdy przychodził czas rozprawy, większość pozwanych nie miała już siły walczyć, poddawała się i sprawa odbywała się błyskawicznie pod ich nieobecność. Jak zauważyła jedna z bohaterek książki Packera, Sylvia Landis: Więcej czasu, niż dostali ci ludzie, którzy przecież tracili domy, spędzam przy okienku w McDonaldzie dla zmotoryzowanych.
Jedną z ulubionych książek miliardera z Doliny Krzemowej, Petera Thiela, jest wydana w 1967 r. „Le Défi Américain” francuskiego dziennikarza i polityka Jeana-Jacquesa Servana-Schreibera. Została w niej zarysowana wizja postindustrialnej utopii istniejącej w USA około 2000 r. Servan-Schreiber uważał, że dysproporcje między dochodami ludzi zaczną się wyrównywać, a komputery wyzwolą ludzi, którym wystarczy praca 4 dni w tygodniu po 7 godzin dziennie. Można zapytać, co potoczyło się nie tak: era informatyczna, przewidywana przez francuskiego dziennikarza, faktycznie nastała. Ale utopia, która wraz z nią miała zostać zrealizowana – nie zaistniała. W jakim kierunku poszedł rozwój gospodarek i w ogóle świata Zachodu w ostatnich kilkudziesięciu latach? Czy mieliśmy do czynienia ze spojrzeniem na gospodarkę z założeniem, że człowiek cokolwiek znaczy? Czy rewolucja teleinformatyczna stanowiła rzeczywiście taki przełom, że możemy mówić o erze postindustrialnej? Coraz więcej ekonomistów podważa dziś paradygmat świata postindustrialnego, podkreślając, że lekceważenie sektora wytwórczego było jedną z przyczyn współczesnego kryzysu gospodarczego i per saldo nie wyszło na dobre państwom wysoko rozwiniętym. Ha-Joon Chang ukuł słynny przykład, mówiący, że o wiele większą rewolucją niż Internet była pralka, która – redukując ilość wysiłku potrzebnego do utrzymania domu – pozwoliła kobietom wejść na rynek pracy.
Motyw ten przewija się również w książce Packera. Samochody, pociągi i samoloty nie były teraz wiele lepsze niż w 1973 roku. Rosnące ceny paliwa i żywności świadczyły o całkowitej porażce w rozwoju technologii energetycznej i rolniczej. Komputeryzacja nie stworzyła wystarczająco dużo miejsc pracy, żeby utrzymać klasę średnią, nie spowodowała rewolucyjnych zmian w produkcji i wydajności ani nie przyczyniła się do podniesienia poziomu życia we wszystkich klasach. Wszystko to spowodowało, jak konstatował Thiel, że Amerykanie przestali już po prostu wierzyć w przyszłość i liczyć, że coś dobrego może im ona przynieść.
Trudno powiedzieć, czy Packer wierzy w przyszłość, nie daje bowiem żadnych gotowych recept, nie wskazuje dróg wyjścia z sytuacji, w jakiej znalazła się Ameryka, nie przesądza, za sprawą jakich działań mogłoby się dokonać uzdrowienie kraju. Wydaje się jednak, że mimo wszystko wierzy w Amerykanów i stara się odnajdywać wśród nich postaci, które – nie bacząc na piętrzące się przeciwności losu – zachowały i kultywują w sobie niemodne już ideały, jakie kiedyś dominowały w tym kraju. Mówi nam, że Ameryka to nie tylko Wall Street, celebryci i politycy z pierwszych stron gazet, że życie jest gdzie indziej, że tzw. amerykańskie wartości, sukcesywnie spychane na margines lub groteskowo wykoślawiane, ciągle jednak tlą się tu i ówdzie, mają nadal wyznawców i apostołów oraz ogromną siłę oddziaływania, a ich odrodzenie jest warunkiem wstępnym uzdrowienia amerykańskich realiów.
Uwagi, obserwacje i ostrzeżenia Packera, o czym warto pamiętać, nie odnoszą się jednak tylko do Ameryki. Nie można udawać, że problemy przez niego opisane nie dotyczą społeczeństw Starego Świata. Również i Europa boryka się z podobnymi trudnościami, na które jak na razie nie potrafi znaleźć skutecznego remedium. W Starym Testamencie opisana została instytucja roku jubileuszowego, obchodzonego przez Żydów co 50 lat. Za jego sprawą była przywracana naturalna homeostaza: długi umarzano, ziemia wracała do pierwotnych właścicieli, niewolników uwalniano. Można powiedzieć, że było to ówczesne prawo antymonopolowe zapobiegające procesom koncentracji majątku i władzy. W czasach współczesnych nie znamy tego rodzaju instytucji – a szkoda. Jednak fakt, że okres od końca II wojny światowej do lat 70. uznawany jest za czas względnego egalitaryzmu, świadczyć może o tym, iż taką rolę jak starotestamentowy rok jubileuszowy spełniła poniekąd wojna. Miejmy nadzieję, że nie będą potrzebne podobne wydarzenia, aby współczesne dysproporcje majątkowe zostały zniwelowane.
George Packer, Kryzys wolnego rynku? Ameryki portret wewnętrzny, tłum. Magdalena Słysz, Świat Książki, Warszawa 2015.