Postęp ze skutkiem śmiertelnym?
Postęp ze skutkiem śmiertelnym?
„Dobrobyt bez wzrostu. Ekonomia dla planety o ograniczonych możliwościach” Tima Jacksona to książka, która przywraca właściwy porządek myśleniu o relacji między człowiekiem/wspólnotami ludzkimi a teorią i praktyką globalnego kapitalizmu. Ta erudycyjna praca, mocno zakorzeniona w konkretnych i różnorodnych danych społeczno-gospodarczych, jest również etycznym świadectwem odpowiedzialności autora za los społeczeństw i tak chciwie eksploatowanego przez nas globu. Jej wymowa to zdecydowany głos sprzeciwu wobec paradygmatów nieodpowiedzialności, na jakich bazują potężne instytucje polityczne i gospodarcze, zainteresowane szybkim, olbrzymim zarobkiem kosztem wielkich społeczeństw i małych społeczności, kosztem fauny i flory, całej Ziemi. Zdaniem Jacksona, mylimy zawrotną prędkość wzrostu (który doprowadzi nas do konfliktu z Ziemią jako dobrem skończonym) z możliwością spokojnego korzystania z dobrobytu już wypracowanego przez ludzkość. Im dłużej potęgi polityczno-gospodarcze grają na zwłokę, tym więcej przyjdzie zapłacić większości społeczeństw, gdyż odłożona w czasie katastrofa skumuluje się w jeszcze straszliwsze skutki ekologiczne. Nie żyjemy w filmie science fiction – ze zniszczonej planety nie da się uciec.
Tim Jackson jest profesorem ekonomii i badań nad zrównoważonym rozwojem na Uniwersytecie w Surrey. Jako komisarz na rzecz zrównoważonego rozwoju w Komisji Europejskiej opracował raport „Redefining Prosperity” (2003), który kilka lat później został wydany właśnie w formie książki „Dobrobyt bez wzrostu”. Ten naukowiec o wybitnie prospołecznym zacięciu jest twórcą think tanku RESOLVE (Research Group on Lifestyles Values and Environment – Grupa badająca style życia i środowisko) oraz doradcą ekonomicznym i ekspertem organizacji badających zagadnienia dotyczące zrównoważonego rozwoju. Jackson współpracował także z BBC nad projektem telewizyjnym „Ethical Man”, poświęconym „zielonej ekonomii” oraz odpowiedzialności, jaką ludzie ponoszą za struktury i procesy wytwórcze/konsumpcyjne wpływające na kondycję środowiska naturalnego.
Wspominam o tym ostatnim fakcie z jego biografii, bo dobrze ukazuje dysproporcję między standardami brytyjskiej i rodzimej telewizji publicznej. O tyle wymowna to rzecz, że nasza centroprawica w jej różnych nurtach i odcieniach, na ogół zawiadująca publicznymi środkami przekazu, uważa się za depozytariuszkę wszelkich wartości. Niestety, dla nas wszystkich szkoda, że ma pod tym względem zdecydowanie zbyt dobre mniemanie o sobie. Ale to szerszy problem – polskie społeczeństwo rzadko kojarzy etykę z ekologią, co ma coraz bardziej fatalne skutki dla nas wszystkich.
Jackson nie ma złudzeń: wbrew pewnym mrzonkom, wzrost nie równa się kumulacji powszechnego dobrobytu: nasze technologie, gospodarka i aspiracje społeczne nie mają związku z jakimkolwiek konkretnym przejawem dobrobytu. Kierująca nami wizja postępu społecznego – oparta na nieustannym zwiększaniu potrzeb materialnych – jest z gruntu niemożliwa do obrony. […] W dążeniu do dobrego życia dzisiaj, systematycznie podkopujemy podstawę naszego jutrzejszego dobrostanu.
Ale ekonomista nie obsadza siebie w roli Kasandry – jak zaznacza, jego praca to poszukiwanie realnych odpowiedzi na fundamentalne pytanie: jak może wyglądać dobrobyt w świecie o ograniczonych zasobach i z oczekiwaną populacją przekraczającą 9 miliardów ludzi w najbliższych dekadach? Czy mamy przyzwoitą wizję dobrobytu dla takiego świata? Czy wizja ta jest wiarygodna w obliczu dostępnych dowodów na istnienie ograniczeń ekologicznych?
Żyje się lepiej, żyje się weselej – cynizm znanych słów Józefa Stalina w niezwykle przewrotny, ale trafny sposób oddaje coraz bardziej „dystopijną” rzeczywistość współczesnego kapitalizmu, odmalowywaną przez Jacksona. Świat oparty na prymacie kapitału, interpretowany w zgodzie z historiozofią rynku bez limitów, napędzany przez wciąż rosnącą konsumpcję i postrzeganą jedynie w kategoriach szybkiego zysku eksploatację zasobów naszej planety, miał stawać się coraz lepszym miejscem. Jeżeli przyjrzymy się czołówkom wielu programów ekonomicznych i gospodarczych, z reguły zauważymy wpisaną w nie, idącą – mimo pewnych zachwiań – ostro w górę linię symbolizującą triumfy gospodarczego czy giełdowego wzrostu: kapitalizm to postęp, postęp to kapitalizm. To bardzo silne wyobrażenie marzenia archetypicznego w naszej strefie cywilizacyjnej i, nawet jeżeli Zachód przestaje być naiwny, w Polsce ta wiara wciąż jest bardzo silna. Stała linia wzrostu to neoliberalna, czy szerzej: kapitalistyczna wariacja na temat zlaicyzowanego okołochrześcijańskiego mitu o nieustannym postępie.
Trzeba dodać, że mitologia ciągłego wzrostu nie jest pozbawiona pewnych racjonalnych przesłanek: Karol Marks wprost wychwalał moce wytwórcze kapitalizmu, które zmieniły oblicze świata. Celową grą paradoksem było, że punkt wyjścia dla marksowskiej krytyki kapitalizmu stanowiła jego pochwała. Stąd nie może dziwić potężna siła perswazyjna mitów kapitalizmu w stosunku do społeczeństw, szczególnie w dekadach kryzysu lewicy.
Rozumny, czyli krytyczny ogląd rzeczywistości podpowiada jednak, że świat to ograniczony zasób do wykorzystania. Ciągły wzrost jest niemożliwy, w historię kapitalizmu wpisane są bardzo głębokie cykliczne kryzysy, rynek bez limitów nie oznacza powszechnego dobrobytu, a nieliczni żyją kosztem niezliczonych społeczności ludzkich. Wreszcie przyjdzie nam zapłacić słone koszty konsumeryzmu, nawet jeżeli strefy biedy, społeczno-kulturowej dewastacji i trudno usuwalnych zanieczyszczeń wciąż leżą daleko od naszych domów. To właśnie my, mieszkańcy lepszego świata, musimy liczyć się z tym, że dostęp do dobrostanu będzie kosztował nas coraz więcej – i stopniowo zmieniał się w nowe formy głębokich zależności od dysponentów kapitału, żyjących w symbiozie z prawodawcami i demiurgami rzekomo wciąż publicznych instytucji.
Jackson wskazuje, że jednym z praktycznych sposobów na to, by oślepić społeczeństwa na pułapki ciągłego wzrostu jest ideologizacja i propaganda produktu krajowego bruttu (PKB). Nie jest to tematyka nieznana, ale warto pokrótce przypomnieć, w czym rzecz: PKB jest miarą przybliżonej aktywności ekonomicznej w państwie lub regionie, oblicza się za jego pomocą ekonomiczną wartość wymienianych na rynku dóbr i usług. Gdy bogaci konsumują coraz więcej, przyjazne PKB słupki idą w górę. Zdaniem angielskiego ekonomisty, realny dobrobyt nie musi oznaczać wysokich dochodów czy bogactw. A to dlatego, że w ramach wzrostu PKB wciąż możliwe są potężne dysproporcje natury globalnej i lokalnej: jedna piąta ludności na świecie zarabia tylko 2 proc. globalnych dochodów, a najbogatszych 20 proc. ludzi otrzymuje 74 proc. dochodów. Przy okazji Jackson przypomina również, że PKB nie zwraca uwagi na koszty zdrowotne i środowiskowe, wynikające z zanieczyszczeń lub uszczupleń zasobów naturalnych.
Nie miejmy złudzeń, stwierdza autor „Dobrobytu bez wzrostu”: nawet w najbardziej rozwiniętych gospodarkach nierówność jest większa niż 20 lat temu. Podczas gdy bogaci stali się jeszcze bogatsi, dochody klasy średniej państw zachodnich w ujęciu realnym znalazły się w zastoju na długo przed obecną recesją. Wzrost, nie podnosząc wcale standardów życia tych, którzy tego najbardziej potrzebowali, zawiódł dużą część światowej ludności w przeciągu ostatnich 50 lat. Bogactwo przesączało się z dołu do góry do nielicznych szczęśliwców. Parafrazując znane powiedzonko: statystycznie z Krezusami i Lukullusami tego świata żyje się nam nieźle.
Nie bez znaczenia jest fakt, że obecny model postępu opiera się na rabunkowej eksploatacji planety. Jackson przypomina, że wyczerpywanie zasobów ropy nie jest jedynym problemem. Nie bez powodu przywołuje wypowiedź ekologa Billa McKibbena: zanim wyczerpiemy ropę, wyczerpiemy planetę. Antropogeniczne, czyli wywołane działalnością społeczności ludzkich, zmiany klimatyczne nie tylko przyczynią się do znacznego ograniczenia potencjału gospodarczego i położą kres światu, jaki znamy: pozostały nam „zapas” klimatyczny zużywamy zbyt szybko. Transformacja naszych systemów energetycznych może zabrać dziesiątki lat. Wraz z rozwojem nauki staje się coraz jaśniejsze, że ocieplający się świat może stanowić najstraszniejsze zagrożenie dla naszego przetrwania, przed jakim stoimy. Mimo że klimat stał się dla nas problemem niedawno, może okazać się matką wszelkich barier.
Kolejnym ze słabych elementów obecnego globalnego systemu gospodarczego jest nierównowaga finansowa i ekologiczna, ściśle związana z kryzysami minionej dekady. W 2008 r. państwa całego świata przeznaczyły łącznie 7 bilionów dolarów z pieniędzy publicznych na dokapitalizowanie banków, zabezpieczenie ryzykownych aktywów i ubezpieczenie zagrożonych oszczędności. Zdaniem Jacksona, choć było to jedynie doraźne działanie, wiązało się z od dawna wyznaczonymi celami: kryzys ekonomiczny nie jest skutkiem wyodrębnionego nadużycia w wybranych częściach sektora bankowego. Jeżeli doszło do nieodpowiedzialności, to była ona o wiele bardziej systematyczna i aprobowana z góry, a przyświecał jej jeden wyraźny cel: przedłużenie i ochrona wzrostu gospodarczego.
Na czym był oparty ten wzrost? Na długu – najpierw publicznym, a później prywatnym. Stymulowanie popytu poprzez coraz dalej idącą deregulację rynków czy też promowanie sekurytyzacji długów z pomocą pochodnych instrumentów finansowych było/jest w tym kontekście polityczno-gospodarczą „ucieczką do przodu”. Ekonomiczna precyzja Jacksona uwalnia myślenie czytelniczek i czytelników od łatwych moralizatorskich formułek: rynek nie został zrujnowany przez odosobnione praktyki podejmowane przez nieuczciwe osoby. Ani nawet przez przymykanie oka nie dość bacznych nadzorców. To same strategie wprowadzane, aby stymulować wzrost gospodarczy, doprowadziły w końcu do jej upadku. Rynek został zgubiony przez sam wzrost.
Jeżeli nie wyjdziemy poza taką logikę ekonomiczną, postęp będzie kosztował coraz więcej, coraz wyższe będą też, z pozoru tylko niewidoczne, koszty rosnących słupków wzrostu. Popyt na zasoby potrzebne do nieprzerwanej stymulacji gospodarczego molocha równa się coraz silniejszym ingerencjom w przyrodę i oznacza wzrastającą emisję dwutlenku węgla, niebezpiecznie spadającą bioróżnorodność, znaczne wylesienie, zmniejszające się zasoby wody i ryb oraz degradowanie gleby. Dodajmy jedną ważną rzecz. Otóż długi ekologiczne są równie niestabilne jak finansowe – nasza rzeczywistość to gra hazardowa. Czy można wyjść poza jej logikę? I to bez wcześniejszej katastrofy, która postawi pod znakiem zapytania przetrwanie ludzkości?
Angielski ekonomista nie jest katastrofistą. Myśli trzeźwo i proponuje redefinicję pojęcia dobrobytu. Jak wskazuje, ograniczone możliwości/zasoby ludzkości i planety są faktem. Ale szczęście czy dobrostan ludzki nie sprowadzają się do konsumpcji. Autor „Dobrobytu bez wzrostu” wskazuje na kilka czynników istotnych dla dobrego życia jednostek i wspólnot: zdrowie fizyczne i psychiczne, uprawnienia edukacyjne i demokratyczne, zaufanie, bezpieczeństwo, poczucie wspólnoty. Co poza tym? Sensowne zatrudnienie i zdolność do aktywności obywatelskiej. Jackson stwierdza: wyzwaniem dla społeczeństw jest stworzenie warunków, w których realizacja tych podstawowych uprawnień jest możliwa. Prawdopodobnie wymaga to poświęcenia społecznym, psychologicznym i materialnym warunkom życia – na przykład dobrostanowi psychologicznemu i prężności wspólnot – większej uwagi niż w społeczeństwach wolnorynkowych. […] Musimy także odnaleźć sposób na ominięcie ograniczeń instytucjonalnych i społecznych, które zamykają nas w wadliwym systemie. W szczególności musimy określić szanse na społeczną zmianę – zmianę wartości, stylów życia, struktury społecznej – która uwolni nas od niszczycielskiej logiki konsumpcjonizmu.
Nie chodzi tylko o mechaniczne ograniczenie konsumpcji, ale o stopniową przemianę aspiracji osobistych i społecznych niewyobrażalnej rzeszy ludzi. Być może w tym delikatnym, a przecież bardzo trudnym do realizacji punkcie, kryje się dyskretnie utopijny element tego rodzaju myślenia. I to pomimo wszystkich praktycznych instrumentów zmiany, jakie można zaproponować. To oczywiście temat na osobną dyskusję o zdecydowanie bardziej filozoficznym charakterze, ale skoro autor „Dobrobytu…” odwołuje się także do Arystotelesa, to znaczy, że rzecz dotyczy czegoś tak kontrowersyjnego, jak natura ludzka.
Przyjrzyjmy się bliżej perspektywom globalnej „dobrej zmiany”. Jackson odwołuje się do koncepcji Nowego Zielonego Ładu, o której zaczęto szerzej dyskutować w 2008 r. Kluczowe było pytanie: skoro publiczne środki zasilają wielki biznes, by uratować gospodarkę, to czy tym bardziej nie powinniśmy wydawać „pieniędzy podatników” na inwestycje w nowe technologie, które zamortyzują przynajmniej w części koszty surowcowe/środowiskowe wzrostu gospodarczego? Raport Instytutu Badań nad Ekonomią Polityczną Uniwersytetu w Massachusetts wskazywał siedem istotnych segmentów inwestycyjnych: modernizację budynków, transport zbiorowy i kolej towarową, inteligentne sieci przesyłowe, energię wiatrową, energię słoneczną i biopaliwa następnej generacji. W konkluzjach zapisano, że 100 miliardów dolarów zainwestowanych w te obszary w ciągu dwóch lat dałoby milion nowych miejsc pracy. Dla porównania, identyczne sumy zainwestowane w przemysł naftowy miałyby przynieść tylko 600 tys. nowych etatów.
Problemem jest jednak to, że zielone inwestycje i miejsca pracy, choć wiele o nich w ostatnich latach mówiono, z reguły okazywały się jedynie niewielkim wydatkiem w skali środków przeznaczanych na inwestycje przemysłowe i infrastrukturalne. Jackson przytacza chociażby dane dotyczące „zielonych” komponentów pakietów stymulacyjnych w skali globu. Wynika z nich, że na początku 2009 r. to państwa Azji i Pacyfiku miały najwyższy procent „zielonego” komponentu w odniesieniu do wszystkich wydanych środków (21,1 proc.). W przypadku Europy było to 16,7 proc., a Ameryki Północnej i Południowej – tylko 15,6 proc. Wzrost gospodarki, pomijając takie wyjątki jak Korea Południowa, wciąż odbywa się przede wszystkim w oparciu o standardowe rozwiązania, jak budowa nowych dróg, czyli o infrastrukturę wysokoemisyjną. Amerykański pakiet stymulacyjny przeznaczał 27 miliardów dolarów na budowę nowych dróg, dużo więcej niż na niskoemisyjne pojazdy elektryczne i wodorowe.
W tej sytuacji potrzebne jest zerwanie z logiką, która czyni Nowy Zielony Ład wonnym, acz drobnym kwiatkiem do kapitalistycznego kożucha. Trzeba za to nowego modelu społeczno-gospodarczego i polityczno-kulturowego. To makroekonomia ekologiczna, optymalna dla przyszłości bezpiecznej dla człowieka i planety. Makroekonomia to analiza gospodarki jako całości. Jej fundamentem – zamiast wiecznie rosnącego tempa wzrostu konsumpcji – miałaby być aktywność gospodarcza mieszcząca się w ramach skali ekologicznej, która swoją logiką daleko wykracza poza wzmiankowaną wyżej strategię rozwoju mierzalną za pomocą PKB.
Jak opisuje ją Jackson? Sądzę, że w tym momencie wiele czytelniczek i czytelników zacznie się zachwycać… lub poważnie irytować: Z całą pewnością chodzi raczej o „usługi energetyczne”, a nie dostawy energii. Raczej sprzedaż mobilności niż samochodów. Recykling, wielokrotny użytek, leasing. Może lekcje jogi, fryzjerstwo, ogrodnictwo: o ile zajęcia te nie byłyby przeprowadzane w budynkach, nie wiązałyby się z wykorzystaniem najnowszych trendów mody, a ludzie nie używaliby samochodów, by w nich uczestniczyć. Przykładowo, okropną dmuchawę do liści powinniśmy zamienić na skromną miotłę. A ponieważ opis ten przedstawia ekonomista, natychmiast dodaje: fundamentalne pytanie brzmi: czy na takich działaniach można zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, by utrzymać gospodarkę we wzroście?
Zdaniem Jacksona, niezależnie od konkretnego kształtu makroekonomii ekologicznej, jej podstawą muszą być niskoemisyjne działania, które będą angażować ludzi w taki sposób, aby przyczyniło się to do ich rozwoju. Tego typu nowy ład ma już swoje zalążki w formie lokalnych i wspólnotowych przedsięwzięć: projektów energetycznych społeczności, lokalnych rynków obrotu produktami rolnymi, spółdzielni produkujących żywność slow food, amatorskich klubów sportowych, bibliotek, społecznych centrów zdrowia i fitnessu, lokalnych służb remontujących i dbających o infrastrukturę, warsztatów rzemieślniczych itp. Jak dotąd jednak – przyznaje ekonomista – działania tego typu są niedostrzegalnym Kopciuszkiem na obrzeżach społeczeństwa konsumpcyjnego.
W latach 1995–2005 sektor „usługi osobiste i społeczne”, obejmujący wspomniane prace, zanotował trzyprocentowy spadek wydajności, a produkcja rosła w nim tylko dlatego, że zatrudniono więcej ludzi. Ale dla Jacksona właśnie to jest argumentem na jego korzyść – właśnie na przekór gospodarce obsesyjnie obstającej za wzrostem, zasobochłonnej i konsumpcyjnej. Jackson wskazuje właściwie, że możliwość pracy jest czymś ważniejszym dla społeczności ludzkich niż wydajność pracy: gospodarka Kopciuszka może być znakomitym punktem wyjścia do budowy społeczeństwa zasobowo małochłonnego.
Powyższe zagadnienia wiążą się z czasem pracy w nowoczesnych społeczeństwach. Jego skrócenie jest na ogół najprostszym sposobem na sprostanie wyzwaniom pełnego zatrudnienia bez rosnącej produkcji. Bardziej wyrafinowane szkoły ograniczenia czasu pracy wiążą się wprost z koncepcjami sprawiedliwości społecznej i obywatelskiej partycypacji: obejmują one radykalne zmiany w strukturze płac, takie jak wprowadzenie dochodu podstawowego (lub obywatelskiego). Jackson stwierdza, powołując się na badania socjologa Gerharda Boscha, że odpowiedzialna polityka zmiany czasu pracy, wprowadzona w Niemczech i Danii (krajach regulowanej gospodarki rynkowej), wymaga stabilnej i stosunkowo równomiernej dystrybucji dochodów. Z czego płynie wniosek, że społeczeństwa zrównoważonego rozwoju, świat „ekologicznie bezpieczny”, musiałby być również miejscem o wiele bardziej egalitarnym od znanego nam z autopsji.
Wreszcie, potrzeba będzie zupełnie nowych ekologicznych przedsięwzięć, których logika będzie odmienna od obecnej: część z inwestycji w energię odnawialną przyniesie zysk tylko w znacznie szerszych ramach czasowych, niż oczekują tego tradycyjne rynki finansowe. Znamienne jest zdanie: inwestycje w poprawę stanu ekosystemów i adaptację do zmiany klimatu mogą w ogóle nie przynieść tradycyjnych zysków finansowych, mimo że chronią ważne usługi ekosystemowe na przyszłość, a mogą także przyczynić się do wzrostu zatrudnienia.
Autor „Dobrobytu…” wskazuje trzy główne obszary inwestycji ekologicznych. Pierwszy to inwestycje, które zwiększą wydajność wykorzystania zasobów i będą prowadziły do oszczędności na kosztach zasobowych. Wśród nich wymienia wydajność energetyczną, zmniejszenie ilości odpadów, recykling. Drugi to inwestycje, które zastąpią konwencjonalne technologie rozwiązaniami czystymi i niskoemisyjnymi. Do nich należą choćby odnawialne źródła energii. Trzeci obszar to inwestycje poprawiające stan ekosystemów i wiążące się z nieodzownym przystosowaniem do zmian klimatu, zalesieniem, odnową terenów podmokłych.
Trzeba jednak pamiętać, że dobrobyt społeczny, jakim widzi go angielski ekonomista, dotyczy nie tylko gospodarki i przyrody, ale również jakości życia osobistego i kontaktów międzyludzkich. Wszak dzisiejszy kryzys nie ma jedynie charakteru ściśle finansowego, lecz także głęboko ludzki. Niektóre fragmenty „Dobrobytu…” brzmią złowróżbnie. Wedle diagnoz, na które powołuje się Jackson, zachodnie społeczeństwa znajdują się w kleszczach „recesji społecznej”: w tej kwestii panuje zaskakująca zgoda, przebiegająca w poprzek spektrum politycznego. Na przykład Jonathan Rutherford, komentator polityczny lewicy, wskazuje na rosnący poziom lęku i depresji klinicznej, wzrastający alkoholizm i pijaństwo oraz spadek morale pracy. Jesse Norman z prawicy zwraca uwagę na rozpad wspólnoty, utratę zaufania społecznego i rosnącą apatię polityczną.
Próby znalezienia remedium na tego typu wyzwania współczesności skłoniły Jacksona do sięgnięcia po głośną pracę Richarda Wilkinsona i Kate Pickett „Duch równości” (recenzowałem ją na łamach „Nowego Obywatela”). Naukowiec powołuje się na ich badania, by wskazać, że współczesne kapitalistyczne społeczeństwa, szczególnie te o dominancie wolnorynkowej, antyegalitarnej i wadliwej redystrybucyjnie, nagradzają działania o podłożu rywalizacyjnym i materialistycznym, nawet jeżeli są one szkodliwe społecznie. Zbiorowości bardziej egalitarne, w których procesy redystrybucyjne mają szerokie prospołeczne zastosowanie, mają lepsze wskaźniki dotyczące przewidywanej długości życia, dobrostanu dzieci, umiejętności czytania i pisania, mobilności społecznej, zaufania społecznego. Z kolei zjawiska takie, jak śmiertelność niemowląt, otyłość, częstotliwość zachodzenia w ciążę przez nastolatki, poziom zabójstw i występowanie chorób psychicznych, osiągają wyższe wskaźniki w krajach nieegalitarnych.
Stąd wnioski Jacksona dotyczące swoistej „ekologii społecznej” (którą nieuprzedzeni reprezentanci prawicy i lewicy znajdą też w nauczaniu papieża Franciszka): najbardziej wiarygodną alternatywą jest pomysł na gospodarkę, której zadaniem byłoby zapewnienie możliwości rozwoju w obrębie barier ekologicznych. Nie stanie się to samoistnie: potrzebne są działania publiczne/polityczne, wspierające odpowiednie zachowania społeczne i zmniejszające strukturalne zachęty do bezproduktywnej rywalizacji o status: mniej materialistyczne społeczeństwo będzie szczęśliwsze. Bardziej egalitarne społeczeństwo nie będzie tak pełne lęku. Większa uwaga poświęcona wspólnocie i uczestnictwu w życiu społecznym zmniejszy samotność i anomię, która nadszarpnęła poczucie dobrobytu we współczesnej gospodarce. Rozszerzone inwestycje w dobra publiczne zapewnią trwałe zyski, wspierające dobrobyt kraju.
Gdy przeczytałem „Dobrobyt bez wzrostu”, stanąłem przed pytaniem: jak polskich górników przemienić w producentów mioteł, którymi w długie jesienne wieczory będziemy zamiatać liście na wielkomiejskich blokowiskach i wokół podmiejskich willi? Wbrew pozorom nie jest to pytanie retoryczno-sarkastyczne. Przecież mówimy o perspektywie naprawdę głębokich, ale właśnie dlatego potrzebnych przeobrażeń, które nie tyle ocalą znane nam uniwersum przed rozpadem, ile pozwolą ludzkości przejść na inny etap dziejowy i uchronią planetę przed wyniszczeniem. Jackson przedstawia jeden przekonujący argument za swoją wizją nowej rzeczywistości społeczno-gospodarczej. Nazwijmy go wprost – to wola społeczna i polityczna, konieczna, by wprowadzić potężne zmiany w strukturze redystrybucji i wydatków publicznych i prywatnych. Zmiana logiki przepływu olbrzymich środków kapitałowych mogłaby sprawić, że społeczeństwa ludzkie i przyroda wygrałyby z wysokoemisyjną i hazardową globalną gospodarką kapitalistyczną. Ale to oznacza, że bogaci musieliby oddać biednym to, co uznają za swoją własność. Angielski ekonomista twierdzi, że znaczna część współczesnych rządów zdaje sobie sprawę z takich wyzwań jak niedobory zasobów, realizacja celów zapobiegających zmianie klimatu, zagadnienia dotyczące opodatkowania ekologicznego czy dobrostanu społecznego. A jednak, jak przyznaje, zaangażowanie w obronę wzrostu gospodarczego przeciąga się w nieskończoność. Niezbędna okazuje się zatem zmiana woli politycznej.
Wczytajmy się w ostatnie powyżej zacytowane zdanie. Oto szkopuł: czy globalne elity polityczno-gospodarczo-kulturowe staną się mądrzejsze przed katastrofą, czy zmądrzeją społeczeństwa hiperkonsumpcji, czy postęp to raczej cywilizacyjny stan istnienia ze skutkiem śmiertelnym? Nie dość, że sytuacja geopolityczna nie napawa optymizmem, to tego typu pytania i odpowiedzi, jakie stawia i podsuwa Jackson, we współczesnej Polsce brzmią zdecydowanie ekscentrycznie. Dobra zmiana w skali globalnej stoi pod dużym znakiem zapytania. Ale lepiej być po jej stronie.
Tim Jackson, Dobrobyt bez wzrostu. Ekonomia dla planety o ograniczonych możliwościach, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2015, tłumaczenie Marcin Polakowski.