Smok a sprawa polska

·

Smok a sprawa polska

·

Dokonana w 2015 roku zmiana obozu rządzącego sprawiła, że ponownie wypłynęło pytanie o rolę Chin w polskiej polityce. Wiązało się to z kilkoma spektakularnymi wydarzeniami. Wizyta prezydenta Dudy w Państwie Środka w listopadzie 2015 roku, planowana przede wszystkim jako udział w pracach polsko-chińskiego forum gospodarczego oraz grupy współpracy Chiny-Europa Środkowo-Wschodnia, określanej jako 16+1, przekształciła się dynamicznie w spotkanie na najwyższym szczeblu, a jego konsekwencją była czerwcowa podróż do Polski Przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpinga. Na fali daleko idących oficjalnych deklaracji o współpracy pojawiły się na forum publicznym rozważania dotyczące potencjalnie strategicznego charakteru relacji z Chinami. Mogłyby one umożliwić Polsce gospodarczą i polityczną kapitalizację rozwoju dalekowschodniego giganta, a znaczną rolę odgrywałby tu projekt Nowego Jedwabnego Szlaku.

Oczekuje się jednak konkretów, a nie deklaracji, takich jak np. porozumienie o współpracy podpisane w 2011 roku przez prezydenta Komorowskiego, które mimo „strategicznego” charakteru pozostało pustą literą. Jedna z przesłanek wskazujących na to, że kierunek chiński może zostać tym razem potraktowany poważniej, to skomplikowana sytuacja obecnego obozu rządzącego, zwłaszcza w dziedzinie polityki zagranicznej, a także wynikające z działań wewnętrznych napięcia w relacjach z Unią Europejską, poszczególnymi jej krajami oraz ze Stanami Zjednoczonymi. Jednocześnie z zasadniczych przyczyn brak możliwości reorientacji na Rosję, jaka stała się udziałem Węgier Viktora Orbána. Nowy Jedwabny Szlak bywa postrzegany jako szansa realizacji idée fixe „alternatywnej” polskiej polityki zagranicznej: koncepcji Międzymorza. Nie brak też jednak głosów tonujących rozbuchane nadzieje i wskazujących na ogromną nierównowagę stron takiego partnerstwa.

Kolejną niezwykle istotną kwestią staje się potencjalny globalny konflikt na linii Stany Zjednoczone – Chiny, którego narastanie z uwagi na wyrównywanie potencjału współzawodników może doprowadzić wręcz do wojny światowej, i to w nieodległej perspektywie. A jak uczy doświadczenie, wojna światowa jest dla Polski sytuacją bardzo niekomfortową. Nawet jeżeli, jak w przypadku tej z lat 1914–1918, jej skutki strategiczne są w ostatecznym rozrachunku korzystne, kraj leżący na jednej z jej głównych osi płaci ogromne koszty. W tym kontekście narzuca się kwestia Rosji, jej ambicji realizowanych w ostatnich latach oraz skomplikowanych relacji w trójkącie Pekin – Moskwa – Waszyngton, których element z uwagi na fatum geopolityki stanowi Polska.

Relacje z Chinami – rys historyczny

W czasach dawniejszych Chiny, chociaż były centrum cywilizacyjnym i wytwórczym ówczesnego świata, z uwagi na odległość raczej pośrednio oddziaływały na sytuację w Europie Środkowej leżącej poza strategicznymi szlakami handlowymi. Wystarczy wspomnieć czasy imperium mongolskiego i jego rozpad, związany m.in. z zaangażowaniem się chana Kubilaja w utwierdzenie się w Państwie Środka, co spowodowało, że Europa przestała być zagrożona najazdami z Azji. Z kolei jednoznaczna przewaga Chin na Dalekim Wschodzie jeszcze w XVIII wieku sprawiła, że ekspansja terytorialna Rosji w kierunku wschodnim przebiegała bez współzawodnictwa z Pekinem. Upadek państwowości polskiej pod koniec XVIII wieku spowodował, że nasz kraj nie był w żadnej mierze aktorem na scenie „wieku upokorzeń” Chin, ograniczonego umownie latami 1842–1949, co skądinąd może stanowić pewien kapitał na przyszłość. Relacje odrodzonej Rzeczypospolitej zajętej własnymi problemami z Chinami przeżywającymi jeden z największych w historii kryzysów były siłą rzeczy rachityczne. Zmiana przyszła po znalezieniu się obu krajów w obozie komunistycznym po II wojnie światowej i po chińskiej wojnie domowej. Mimo pewnych wspólnych przedsięwzięć, takich jak spółki joint-venture w rodzaju towarzystwa okrętowego Chipolbrok, stosunki te nie były jednak szczególnie bogate w konkrety, m.in. z powodu podległości politycznej Warszawy względem „stolicy światowego proletariatu”, szczególnie do 1956 roku. Pewnym wyjątkiem było tu zajęcie przez premiera Zhou Enlaia negatywnego stanowiska wobec ewentualnej sowieckiej interwencji wojskowej w październiku 1956 roku. Nie pozostało ono bez wpływu na bieg wypadków. Potencjał rozwoju relacji, jaki prawdopodobnie istniał między PRL Władysława Gomułki mającą pewne ambicje pod względem niezależności a ChRL, nie został wyzyskany z uwagi na rozbieżności w dziedzinie polityki zagranicznej. Takie chińskie działania, jak parcie do konfliktu z Indiami, były przez Warszawę oceniane negatywnie. Bardzo istotne znaczenie miał rozbrat między maoistowskimi Chinami a Związkiem Sowieckim, który nastąpił w 1962 roku i spowodował, że Warszawa znalazła się w obozie coraz mocniej skonfliktowanym z Pekinem, co zostało przypieczętowane odwołaniem chińskiego ambasadora z Polski w 1967 roku. Rozpoczęta na początku lat 70. normalizacja stosunków nie spowodowała szczególnej rewolucji. Rozwój stosunków politycznych, a zwłaszcza gospodarczych, nastąpił w latach 80., kiedy to dla ekipy Jaruzelskiego Chiny stanowiły jedno z okien na świat, umożliwiając dzięki dostępowi do deficytowych w kraju dóbr konsumpcyjnych złagodzenie sankcji nałożonych przez Zachód po wprowadzeniu stanu wojennego, a z drugiej – dość chłonny rynek dla polskich produktów przemysłowych (w tym samochodów i maszyn górniczych).

Rok 1989 przyniósł symboliczny zbieg okoliczności: w Polsce 4 czerwca był dniem zwycięstwa opozycji w częściowo wolnych wyborach, w Chinach – krwawego stłumienia demonstracji studentów na placu Tian’anmen. Wizerunek Chińskiej Republiki Ludowej w Polsce w kolejnej dekadzie był bardzo zły. Kraj ten powszechnie postrzegano jako komunistyczną skamielinę, a uwagę opinii publicznej przyciągały, z pewnym zróżnicowaniem intensywności w zależności od orientacji światopoglądowej, brutalność polityki w Tybecie i niedemokratyczny charakter systemu politycznego, brak swobody działania kościołów chrześcijańskich i rygorystyczna polityka ograniczania przyrostu naturalnego. Co symptomatyczne, ze schematu tego wyłamywał się z jednej strony obóz postkomunistyczny, nawiązujący do powrotu do ciepłych relacji z lat 80., a z drugiej – kręgi Janusza Korwin-Mikkego, zwracające uwagę na oszałamiające wskaźniki wzrostu gospodarczego i aprobujące rządy bardzo twardej ręki w polityce wewnętrznej. Mimo przywrócenia w 1994 roku wizyt na najwyższym szczeblu państwowym relacje polityczne pozostawały w przeważającej mierze ornamentalne, czego nie zmieniały kolejne szumne komunikaty, oświadczenia czy porozumienia. Jednocześnie w kolejnej dekadzie zmieniał się obraz Chin – nie dawało się nie dostrzegać imponującego rozwoju gospodarczego tego kraju, znaczonego powstawaniem supernowoczesnych metropolii czy napływu wysokiej jakości współczesnej kultury chińskiej. Skutek odnosiły podejmowane przez Chińczyków działania PR-owe, a także doświadczenia z życia codziennego, takie jak wszechobecność towarów z Państwa Środka, wśród których tania masówka uzupełniana była przez produkty wysokiej jakości.

Obecne stosunki gospodarcze charakteryzują się znaczną nierównowagą na niekorzyść Polski. Import około dziesięciokrotnie przewyższa eksport, a o ile ten pierwszy wynosi powyżej 10 proc. całości polskich obrotów na tym polu, drugi to ledwie 1 proc. Chiny są drugim co do ważności eksporterem do naszego kraju, który z kolei na ich rynku w zasadzie się nie liczy. Obok oczywistej dysproporcji między wielkością gospodarek, znaczenie ma tu wynikła z transformacji ustrojowej dezindustrializacja i „umontownienie” Polski, a także niska innowacyjność krajowej gospodarki oraz dominacja kapitału zagranicznego, który zazwyczaj prowadzi w Chinach własne interesy. Znajduje to odzwierciedlenie również na rynku inwestycji – o ile Chińczykom zdarza się nabywać polskie firmy (vide przejęcie cywilnej części Huty Stalowa Wola przez grupę Guangxi LiuGong Machinery), o tyle rachityczny kapitał krajowy nie ma warunków do ekspansji na zasadzie wzajemności, ograniczanej oczywiście różnicą skali, określaną przez niemal 25-krotnie mniejszy nominalny PKB naszego kraju.

Chiny, USA i Pacyfik

Wspomniany powyżej „wiek upokorzeń” oznaczał stopniowy upadek znaczenia państwa chińskiego. W połowie XIX wieku wciąż było gigantem liczącym ponad 412 milionów obywateli (dla porównania: Europa Zachodnia miała ich 166 milionów, Stany Zjednoczone – niecałe 24 miliony) i największą potęgą gospodarczą świata, odpowiadając pod tym względem całej Europie Zachodniej i niemal sześciokrotnie dystansując pod względem wielkości gospodarki Stany Zjednoczone. Jednak dobrowolna izolacja od płynących z zewnątrz prądów i określone cechy cywilizacyjne sprawiły, że Państwo Środka znalazło się w swoistej drzemce. Zostało z niej przebudzone w bardzo nieprzyjemny sposób, gdy okazało się, że nie jest na żadnym polu w stanie skutecznie stawić czoła dynamicznym krajom Zachodu, napędzanym przez niesłychany rozwój nauk ścisłych i rewolucję przemysłową, co przekładało się na skokowy wzrost umiejętności pokonywania odległości oraz poprawę sztuki wojennej. Przewaga techniczna Europejczyków, wyraźna już podczas pierwszej wojny opiumowej, podczas której Brytyjczycy zastosowali parowe okręty i karabiny kapiszonowe, rosła radykalnie wraz z pojawieniem się okrętów żelaznych, szybkostrzelnej broni strzeleckiej i artylerii.

Chiny pozostawały pod kluczowymi względami na poziomie porównywalnym z Europą czasów wojny trzydziestoletniej. Do naporu Europejczyków, w szczególności Brytyjczyków i Francuzów, szybko dołączyły Rosja, Stany Zjednoczone, a pod koniec XIX wieku stary lokalny wróg – zmodernizowana według zachodnich wzorów Japonia. Bezradne, trapione regresem politycznym Chiny, przegrywające mimo usiłowań modernizacyjnych kolejne wojny, traciły kraje znajdujące się wcześniej w orbicie wpływów oraz terytoria własne. Stawały się przedmiotem bezwzględnej eksploatacji o charakterze kolonialnym. Czasem największego upadku były lata 20. i 30. XX wieku, znaczone tragiczną w skutkach inwazją japońską oraz słabością rządu usiłującego pełnić rolę centralną, a faktycznie sprawującego kontrolę tylko nad niektórymi terytoriami, podczas gdy innymi władali warlordowie czy komunistyczni rebelianci.

Odwrócenie koniunktury przyniósł koniec II wojny światowej. Oznaczał on przede wszystkim pokonanie najbardziej dokuczliwej Japonii i upadek znaczenia europejskich mocarstw stricte kolonialnych, który rychło przełożył się na utratę niemal wszystkich posiadłości w Azji Południowo-Wschodniej. Wojna domowa między Kuomintangiem a komunistami Mao Zedonga toczyła się o kontrolę nad całością kraju. Chiny roku 1949 były jednak niewiele liczebniejsze niż 100 lat wcześniej (544 miliony mieszkańców, dla porównania – Stany Zjednoczone liczyły już 150 milionów), a przede wszystkim znajdowały się w stanie upadku gospodarczego. Gospodarka chińska z 1950 roku była sześciokrotnie mniejsza od amerykańskiej.

Okres władzy Mao Zedonga należy oceniać na dwóch płaszczyznach. Jedna to ogólna nieefektywność przyjętego systemu gospodarczego, rozliczne szalone, prowadzące do tragicznych skutków rozwiązania, niszczące znaczną część zgromadzonych przez tysiąclecia zasobów kulturalnych, które składają się na „wielki skok naprzód”, a przede wszystkim niezliczone zbrodnie władzy i ogrom cierpień społeczeństwa. Drugą stanowią: centralizacja polityczna i dokonująca się mimo wszystko w pewnym zakresie modernizacja, czerpiąca z istniejących zdobyczy cywilizacyjnych, wyznaczana przez uprzemysłowienie, rozwój edukacji i opieki zdrowotnej. W aspekcie geostrategicznym oznaczała ona stworzenie pierwszej od stu lat faktycznie efektywnej armii, do której przez pewien czas trafiały najnowocześniejsze wzory sowieckiego sprzętu. Wzrost potęgi Chin został przypieczętowany wejściem w 1964 roku w posiadanie broni nuklearnej.

Moment ten, poprzedzony wspomnianym zerwaniem politycznym z ZSRR, można uznać za cezurę znaczącą odzyskanie przez Chiny statusu samodzielnego aktora w geopolitycznym teatrze. Kraj był skonfliktowany zarówno z USA, jak i z ZSRR. Te pierwsze, po pokonaniu Japonii, wojnie koreańskiej i wycofaniu się z Azji dawnych mocarstw europejskich, stały się dominującym graczem na Pacyfiku i w Azji, wspierającym rząd tajwański roszczący sobie prawa do władzy nad całością terytorium Chin oraz powstrzymującym siły komunistyczne w krajach Azji Południowo-Wschodniej. Z kolei z Sowietami w 1969 roku Chiny stoczyły lokalną wojnę o sporne terytoria graniczne.

Dość szybko okazało się jednak, że autarkia jest nie do utrzymania. Zdecydowanie niewystarczające były zasoby gospodarcze i militarne. Polityka „wielkiego skoku” okazała się opierać na mrzonkach. Braku infrastruktury, wiedzy i kwalifikacji kadr technicznych oraz siły roboczej nie udało się żadną miarą wyeliminować nakazami osiągania globalnych rezultatów, które w istocie prowadziły do dewastacji istniejących zasobów. Drugi aspekt jest ściśle związany z poprzednim – o ile transfer gotowych sowieckich rozwiązań i technologii pozwalał na uruchomienie i utrzymanie produkcji, o tyle już w obliczu słabości nauki i przemysłu ich efektywny rozwój stawał się bardzo poważnym wyzwaniem, nie mówiąc nawet o innowacyjnych opracowaniach samodzielnych. W efekcie potencjał chiński, stosunkowo poważny na przełomie lat 50. i 60., w wyniku starzenia się rozwiązań obniżał się na tle rywali w zastraszającym tempie, a szydercze określenie „Górna Wolta z rakietami” znacznie bardziej pasowało do ChRL niż do Związku Sowieckiego.

Rozwiązaniem dylematu okazało się dla kierownictwa chińskiego postawienie na kartę zachodnią. Okoliczności sprzyjały takiemu biegowi spraw. Zasadniczym rywalem Zachodu pozostawał Związek Sowiecki, dotrzymujący mu kroku w dziedzinie zbrojeń. Na Półwyspie Indochińskim Stany Zjednoczone toczyły wojnę ze – sponsorowanymi przez Moskwę i Pekin – Wietnamem Północnym i ruchami partyzanckimi, a odniesienie rozstrzygającego zwycięstwa stawało się coraz bardziej wątpliwe. W tej sytuacji narzucało się wykorzystanie widocznego konfliktu między komunistycznymi mocarstwami i ocieplenie stosunków z relatywnie słabymi Chinami (mimo wzrostu ludności do 862 milionów w 1972 roku ich gospodarka pozostawała niemal pięciokrotnie mniejsza niż 210-milionowych wtedy Stanów Zjednoczonych). Taki też ruch wykonano. W 1972 roku Richard Nixon odwiedził Pekin, by spotkać się z Mao Zedongiem, co otworzyło drogę do tzw. normalizacji stosunków wzajemnych. Pierwszymi beneficjentami tej polityki byli chiński przemysł zbrojeniowy i armia. Od wczesnych lat 70. z Europy Zachodniej, a później również ze Stanów Zjednoczonych i Izraela, zaczął napływać wąski strumień wyselekcjonowanych systemów i technologii. Z jednej strony pozwalały one Chińczykom pod względem technicznym przekroczyć próg przełomu lat 50. i 60., z drugiej jednak nie wzmacniały ich nadmiernie militarnie.

Zasadniczym przełomem w dziedzinie gospodarczej stało się rozpoczęte w 1978 roku stopniowe, kontrolowane urynkowienie gospodarki (połączone z dekolektywizacją własności rolnej) i otwarcie na inwestycje zagraniczne. Dzięki nadążaniu za rozwojem turbokapitalizmu i wykorzystaniu jego zasady maksymalnej redukcji kosztów (w tym przenoszenia produkcji do krajów o najtańszej sile roboczej) ruch ten rozpoczął przekształcanie Chin w „fabrykę świata”. Zaowocowało to 2,2-krotnym wzrostem PKB Chin do 1989 roku, przy zwiększeniu liczby ludności tylko o 17%. Jednocześnie gospodarka Stanów Zjednoczonych w tym samym roku była już większa od chińskiej tylko 2,8 razy. Wydarzenia na placu Tian’anmen jasno wskazywały, że kierownictwo chińskie nie zamierza dopuścić do ograniczenia swojej władzy politycznej na podobieństwo bankrutujących systemów bloku sowieckiego. Z kolei władzę gospodarczą utrzymywało przez wymuszanie na kapitale zagranicznym tworzenia przedsiębiorstw typu joint-venture.

Ochłodzenie stosunków z Zachodem i sankcje w wielu dziedzinach, w połączeniu z powolną poprawą stosunków ze Związkiem Sowieckim w latach 80., stworzyły nową sytuację, w której Chiny stały się głównym rywalem Stanów Zjednoczonych. Kwestionowały szerzone przez Amerykę, również jako instrument globalnej kontroli, ideały liberalno-demokratyczne oraz powoli zmierzały ku rywalizacji strategicznej. Czemu powoli? Miało to dwie zasadnicze przyczyny. Jedna to strategiczne zalecenie Deng Xiaopinga, które podsumowuje nakaz „nie podnoście głów”. Zgodnie z nimi politykę Chin miały znamionować cierpliwość, zbieranie sił i wyczekiwanie na stosowny moment oraz unikanie prowokowania innych głównych aktorów globalnego teatru. Drugi powód to ograniczone siły wojskowe. Dla rywalizacji na Pacyfiku kluczowe znacznie mają lotnictwo i marynarka wojenna, a na przełomie lat 80. i 90. ich stan nie mógł napawać Chińczyków optymizmem. Amerykanie wprowadzali wtedy pierwsze samoloty stealth, tymczasem podstawowym myśliwcem chińskim była licencyjna wersja MiGa-19 z połowy lat 50. Podobnie archaicznie wyglądało lotnictwo uderzeniowe. W nieco lepszej sytuacji była marynarka wojenna, ale i tu jednostki bazujące na sowieckich rozwiązaniach z lat 50. miały być dopiero uzupełnione przez nowsze, wyposażone w sporej mierze w systemy zachodnie. Chińskie siły zbrojne nie był wtedy w stanie stworzyć zagrożenia konwencjonalnego nawet dla 20-milionowego Tajwanu. Militarne znaczenie Chin opierało się wciąż na orężu nuklearnym, które choć dość mało zaawansowane technicznie i nieliczne w stosunku do arsenałów amerykańskich i sowieckich, stanowiło uzasadnienie mocarstwowego statusu kraju.

Przekroczenie „za wysokich progów” w dziedzinie techniki wojskowej umożliwiła Chinom szeroko zakrojona współpraca z Rosją oraz krajami postsowieckimi, możliwa dzięki normalizacji stosunków, a szczególnie pilna z uwagi na nałożone po 1989 roku sankcje, które zatrzymały dopływ nowszych systemów ze Stanów Zjednoczonych i zachodniej Europy. Zakupy, a następnie podjęcie licencyjnej produkcji systemów rosyjskich, uzupełnione ogromnymi możliwościami korzystania z potencjału intelektualnego obszaru postsowieckiego, a także legalnym i nielegalnym pozyskiwaniem rozwiązań zachodnich, spowodowały radykalną zmianę oblicza chińskich sił zbrojnych. Skokowej modernizacji uległy wszystkie ich gałęzie. Znaczną część wyposażenia lotnictwa stanowią myśliwce Su-27/30 oraz ich chińskie pochodne i wspomniany J-10. Łączna liczba samolotów bojowych chińskiego lotnictwa i marynarki wojennej wynosi około 2200 sztuk, co czyni z Chin drugą pod względem liczebnym potęgę światową. Oznacza to, że kraj posiada około 2/3 stanów amerykańskich, choć lotnictwo USA pozostaje średnio o co najmniej generację bardziej zaawansowane, gdyż dysponuje niezwykle zaawansowanymi systemami uzbrojenia, rozpoznania i dowodzenia, wciąż niedostępnymi dla Chin. Niemniej najnowocześniejsze, liczone w setki maszyny chińskie, są już w stanie podjąć walkę z wersjami konstrukcji wywodzących się z lat 70., stanowiącymi wciąż większość stanów lotnictwa amerykańskiego. To zasadniczy postęp w porównaniu z sytuacją sprzed ćwierćwiecza, gdy takie starcie przypominałoby dla strony amerykańskiej polowanie na kaczki. Podobnie rzecz ma się z flotą Chin. Około 60 niszczycieli oraz fregat nowej generacji wybudowanych od lat 90. lub zakupionych w Rosji, wspieranych przez 40 odpowiadających im pokoleniowo konwencjonalnych oraz 10 nuklearnych okrętów podwodnych, ustępuje co prawda nowoczesnością jednostkom US Navy, wyposażonym w najbardziej zaawansowane na świecie systemy. Stanowią jednak znaczną siłę, której Stany Zjednoczone żadną miarą nie mogą lekceważyć. Istotną zmianą, kluczowym krokiem floty chińskiej na drodze do możliwości pokazania siły na oceanach i dalekich lądach, było wcielenie w 2012 roku przez chińską marynarkę wojenną do służby pierwszego lotniskowca „Liaoning”. Budowana jeszcze za czasów sowieckich jednostka, przejęta przez Ukrainę i odkupiona przez Chiny, oficjalnie w celu przekształcenia w pływający hotel i kasyno, została wykończona do pełnienia funkcji szkolno-bojowych, a na podstawie uzyskanej wiedzy i doświadczeń Chiny budują dwie kolejne.

W aspekcie gospodarczym Chiny do dziś kroczą ścieżką nieprzerwanego rozwoju, którego nie zakłócił w istotnym stopniu nawet kryzys gospodarczy lat 2008–2009. Według szacunków dotyczących 2016 roku przewaga Stanów Zjednoczonych pod względem PKB stopniała do 63%. Następuje przy tym zauważalna zmiana charakteru chińskiej gospodarki. O ile jeszcze przed dekadą marki chińskie praktycznie nie były znane w świecie, o tyle dziś Lenovo, Huwaei czy ZTE są poważnymi graczami. Dokonują się również spektakularne przejęcia przedsiębiorstw zagranicznych – obok nabycia przez Lenovo działu komputerów osobistych IBM można wymienić zakup przez holding Geely firmy Volvo Cars. Obecna polityka gospodarcza zakłada z jednej strony promowanie innowacyjności (np. w zakresie technologii ekologicznych), a z drugiej – zminimalizowanie uzależnienia gospodarki od eksportu przez pobudzanie stosunkowo niewielkiej dotychczas konsumpcji wewnętrznej. Ma temu służyć rozbudowa słabego do tej pory sektora usług, a także rozwój systemów emerytalnych i opieki zdrowotnej. Celem jest utrzymanie wysokiej stopy wzrostu dzięki wykorzystaniu ogromnych rezerw wewnętrznych. Imponująca globalna wartość PKB Chin rozkłada się na ogromną populację, przez co wartość per capita pozostaje względnie niska – w 2015 roku wynosiła 8141 dolarów, przy 56 084 dolarach w Stanach Zjednoczonych (dla porównania – Polska osiąga wskaźnik 12 142 dolarów). Powodzenie tych zamiarów, wraz z luzowaniem restrykcyjnej dotychczas polityki demograficznej (obowiązujące od 1980 roku ustawowe ograniczenie do jednego dziecka na rodzinę zostanie w 2017 roku zastąpione ograniczeniem do dwojga) będzie miało jeden skutek: w ciągu kilkunastu najbliższych lat Chiny staną się pierwszą gospodarką świata, a później wysforują się na pozycję wyraźnego lidera. Zgodnie z szacunkami na rok 2050 ich gospodarka będzie wtedy o połowę większa od amerykańskiej.

Wzrost potęgi na wszystkich polach spowodował przewartościowania w chińskiej polityce. O ile w latach 90. i w kolejnym dziesięcioleciu władze ściśle przestrzegały zasady „niepodnoszenia głów”, ograniczając się do biernego oporu względem amerykańskiego unilateralizmu i nie popierając żadnej interwencji amerykańskiej na świecie, ale też nie ingerując, o tyle początek bieżącej dekady przyniósł zmianę. Jest ona związana z widocznym kryzysem systemu finansowego opartego na dominacji amerykańskiego modelu bankowości i dolarze jako głównej światowej walucie rozliczeniowej – oraz z wyczerpywaniem się sił Stanów Zjednoczonych w wojnach ekspedycyjnych. Nowa generacja polityków, reprezentowana przez Xi Jinpinga i premiera Li Keqianga, sformułowała nowe hasła: „chińskiego marzenia” i „wielkiego renesansu narodu chińskiego”. Zasada bierności i kumulowania sił została explicite odrzucona na rzecz aktywności w polityce zagranicznej. Jako długoterminowy cel tych strategii jawi się odzyskanie przez kraj statusu supermocarstwa, jaki miał on do XIX w.

Wspomniane hasła nie są czczymi deklaracjami. Od początku wieku obserwujemy zdecydowany wzrost aktywności Chin w skali globalnej. Stały się kluczowym graczem w Afryce, gdzie kupują niezbędne dla gospodarki surowce i inwestują w projekty infrastrukturalne i przemysł, udzielają rządom korzystnych pożyczek i rozdzielają pomoc finansową. Działają w Ameryce Południowej, znów kupując surowce (są obecnie największym partnerem handlowym m.in. Brazylii i Wenezueli), ale też przymierzając się do infrastruktury, czego przykładem może być projekt Kanału Nikaraguańskiego, którego rzeczywisty status i perspektywy są jednak wciąż niejasne. Są obecne oczywiście również na bliższych obszarach: w zaprzyjaźnionym niemal od zarania państwowego bytu Pakistanie budują potężny port przeładunkowy w Gwadarze. Kluczowym rejonem jest jednak samo Morze Południowochińskie, na którym od początku bieżącej dekady Chiny często zachowują się prowokacyjnie, wysyłając silne zespoły floty w pobliże Japonii, z którą prowadzą spór o Wyspy Senkaku. Pozostają w aktywnym konflikcie o Wyspy Paracelskie z Wietnamem, Malezją i Filipinami.

Działaniom o charakterze lokalnym towarzyszą inicjatywy mające par excellence wymiar globalny. W połowie 2015 roku utworzono Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB), zrzeszający ponad 50 krajów z całego świata, w tym Polskę. To alternatywa wobec Banku Światowego czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego – z decydującym głosem Pekinu. Juan staje się walutą światową, Chińczycy naciskają na używanie go w rozliczeniach w kontaktach z partnerami handlowymi. Wreszcie w 2013 roku Xi Jinping przedstawił koncepcję Nowego Jedwabnego Szlaku, czyli sieci korytarzy transportowych (kolejowych, drogowych, przesyłowych) oraz połączeń politycznych i gospodarczych – w tym tworzonych przez ekspansję chińskich instytucji finansowych – między Chinami a Europą, przez które odbywałby się transfer obrotów między tymi obszarami; w 2013 roku wyniosły one 559 miliardów dolarów. Szlak morski miałby przebiegać z Chin przez cieśninę Malakka, Sri Lankę, Ocean Indyjski, Róg Afryki i Kanał Sueski do Morza Śródziemnego. Szlak lądowy wiódłby z Chin przez Kazachstan do Europy. Z Kazachstanu możliwych jest kilka alternatywnych tras: przez Rosję, Białoruś/Ukrainę i Polskę do Niemiec, przez Uzbekistan i/lub Turkmenistan, Iran i Turcję lub Gruzję do Bułgarii bądź na Słowację.

Rosnąca potęga Chin sama w sobie stanowi zagrożenie dla obecnego globalnego hegemona, tym większe w sytuacji jego osłabienia. Stanowi kolejną odsłonę konfliktu mocarstw morskiego i lądowego. Trwa on od skomunikowania świata u zarania ery nowożytnej. Stawką jest dominacja na świecie. Konflikt obejmuje obszary militarny, gospodarczy i polityczny. Jest w sporej mierze niezależny od intencji stron, ponieważ następuje na mocy praw geopolityki i działania politycznej grawitacji. Wzrost jednego z aktorów porywa go z impetem i wywołuje reakcję innych uczestników dramatu.

Polityka amerykańska w dość wyraźny sposób ewoluowała w kwestii chińskiej. Na początku lat 90. nie postrzegano Chin jako zagrożenia, czego widomym znakiem była likwidacja baz na Filipinach. Dekada ta przebiegła pod znakiem nieuznawania czynnika chińskiego w polityce za strategiczne zagrożenie, mimo wyraźnego wsparcia dla Tajwanu podczas kryzysu w latach 1995–1996, który zresztą unaocznił ówczesną bezwzględną supremacją militarną Stanów Zjednoczonych. Koniec lat 90. znamionowało wyraźne odprężenie w relacjach. Zmieniło się to z nastaniem ery George’a W. Busha, kiedy to Chiny zostały uznane za „strategicznego konkurenta” – wcześniej były „strategicznym partnerem”. Za jedną z zasadniczych przyczyn „wojny z terrorem” uznaje się (mające ostrze antychińskie) dążenie Stanów Zjednoczonych do przejęcia kontroli nad leżącymi w regionie Zatoki Perskiej złożami ropy naftowej. Odsłona tej wojny na odcinku afgańskim umożliwiła Amerykanom ustanowienie (za zgodą Rosji) czasowej, jak się okazało, obecności wojskowej w Kirgistanie i w Uzbekistanie. Nastąpiły też dalsze dostawy broni dla Tajwanu. Są one barometrem skomplikowanych relacji amerykańsko-chińsko-tajwańskich: w okresach ochłodzenia stosunków z Pekinem Waszyngton jest wyraźnie bardziej chętny do zawierania umów i ich realizacji, choć nakłada się na to dalekie od pełnego zaufanie do Tajwańczyków, wśród których bój toczą tendencje niezawisłościowe i prochińskie. Rok 2011 przyniósł – w obliczu kryzysu gospodarczego i coraz wyraźniej rosnącej potęgi Chin – oficjalne ogłoszenie przewartościowania amerykańskiej strategii przez zwrot na Pacyfik i przesunięcie na ten obszar zasadniczej uwagi Waszyngtonu oraz większości sił zbrojnych. Ogólnie rzecz biorąc, zadanie amerykańskiej strategii polega na utrzymaniu kontroli nad łańcuchem ograniczającym swobodę wyjścia Chin na oceany, rozciągającym się od Japonii przez Tajwan i Filipiny po Indonezję, oraz nad szlakami komunikacyjnymi na obu wielkich oceanach.

Wspomniany zwrot konweniuje z obawami przed zdominowaniem przez chińską potęgę, dzielonymi przez wszystkie praktycznie kraje szeroko rozumianego regionu. Powtarza się tu scenariusz opisywany przez Raymonda Arona w odniesieniu do Niemiec wilhelmińskich, których rosnąca potęga po zjednoczeniu groziła, z uwagi na potencjał ludnościowy i dynamizm rozwoju, gospodarczym zdominowaniem wszystkich lokalnych aktorów. Chiny stanowią takie zagrożenie dla Japonii – potężnej, lecz pogrążonej w stagnacji gospodarczej, niezwykle słabych militarnie Filipin, tradycyjnie wrogiego im Wietnamu. Budzą niepokój także innej rosnącej potęgi – Indii, z którymi dzielą sporną górską granicę. Wspierają ich tradycyjnego wroga, Pakistan, i dążą do obecności wojskowej oraz politycznej na Oceanie Indyjskim – obok wspomnianego Gwadaru chodzi o obecność i wpływy w Myanmarze, na Sri Lance, a także w Somalii, gdzie od 2009 roku stale operują zespoły okrętów chińskiej marynarki wojennej. Oczywistym przykładem jest Tajwan, którego reintegracja stanowi zasadniczy cel polityki chińskiej.

Taki stan rzeczy prowadzi do zauważalnego ocieplenia stosunków poszczególnych krajów ze Stanami Zjednoczonymi, postrzeganymi jako przeciwwaga dla lokalnego giganta. W ostatnich latach wskutek zgodnych inicjatyw obu stron nastąpiła całkowita normalizacja stosunków amerykańsko-wietnamskich, ukoronowana niedawnym zniesieniem embarga na dostawy broni. Filipiny dążą z amerykańską pomocą do pewnego zwiększenia potencjału obronnego, planowane jest także otwarcie pięciu nowych baz w tym kraju. Zdecydowanemu zacieśnieniu uległy relacje amerykańsko-indyjskie. Stany Zjednoczone stają się coraz ważniejszym dostawcą uzbrojenia dla Indii, wypierając z tego rynku Rosję, choć wcześniej były na nim praktycznie nieobecne. Rozwija się współpraca z Japonią, np. w dziedzinie obrony przeciwrakietowej, którą należy postrzegać jako mającą również tło antychińskie – arsenał nuklearny tego kraju jest znacznie mniej liczny niż amerykański i rosyjski (wynosi, według różnych szacunków, 5–10% każdego z nich, co czyni jego dezaktywację przez tarcze antyrakietowe znacznie bardziej prawdopodobną). Tajwan uzyskuje zgody na dostawę kolejnych transzy uzbrojenia.

Chiny a Rosja

Bardzo ważnym elementem tła relacji chińsko-amerykańskich jest Rosja. Jak wspomniano wcześniej, normalizacja stosunków sowiecko-chińskich postępowała powoli w latach 80. ubiegłego stulecia, czego ukoronowaniem była wizyta Michaiła Gorbaczowa w Pekinie w 1989 roku W jej następstwie w 1991 roku podpisano umowę graniczną, regulującą większość spornych kwestii, usuwającą groźbę konfliktu i pozwalającą obu stronom na zasadnicze zmniejszenie ogromnej dotychczas militaryzacji granicy. Ocieplenie to, dotyczące – po rozpadzie Związku Sowieckiego – Rosji, umożliwiło dzięki transferom sprzętu i technologii w postaci produkcji licencyjnej skokowy rozwój chińskiego potencjału militarnego. Było zbawienne również dla rosyjskiego przemysłu obronnego, który w sytuacji braku zamówień, wynikającego z zapaści gospodarczej, utrzymywał się głównie dzięki sprzedaży do Chin i Indii. Po początkowym uśpieniu relacji politycznych, w 1994 roku rozpoczęła się trwająca do dziś epoka sojuszy i partnerstw o różnym natężeniu (pierwotnie było to partnerstwo „konstruktywne”, później „strategiczne”).

Ogólnie rzecz biorąc, w aspekcie politycznym dla Rosji Chiny stanowią kartę przetargową w relacjach z Zachodem, a w szczególności ze Stanami Zjednoczonymi – w okresach ochłodzenia Kreml zwraca się ku wschodniemu sąsiadowi, odwraca przy „resetach”. „Strategiczne partnerstwo”, zainicjowane w 1996 roku, stanowiło reakcję na otwarcie drogi państw Europy Środkowo-Wschodniej do NATO wbrew sprzeciwom Rosji. Rok 2001 przyniósł próbę ocieplenia stosunków Moskwy z Waszyngtonem pod hasłem „wojny z terrorem”, co zaowocowało szokującą dla Chin obecnością wojsk amerykańskich w Azji Środkowej, wskutek czego uznały one Rosjan za partnera obrotowego, niegodnego rzeczywistego zaufania. Ponowne zbliżenie chińsko-rosyjskie nastąpiło w 2005 roku z uwagi na brak efektów poprzedniego zwrotu. Rosja nie uzyskała od Stanów Zjednoczonych oczekiwanej carte blanche na obszarze postsowieckim, nastąpiły wręcz „kolorowe rewolucje”; sama z kolei nie wsparła Amerykanów na Bliskim Wschodzie.

W kolejnych latach Rosja, a w szczególności jej daleki wschód, stawała się w coraz większym stopniu zapleczem surowcowym Chin, które finansowały infrastrukturę przesyłową. Pekin dysponuje dzięki temu lądowymi drogami dostaw strategicznych surowców, Rosja ma w relacjach z Zachodem alternatywę polityczną oraz gospodarczą. Pozwala jej to na wzrost poczucia znaczenia oraz na snucie wizji imperialnych, a w perspektywie – grę na sprzecznościach między ośrodkami rywalizującymi o globalną władzę. W rzeczywistości jednak stosunki te są obciążone zasadniczą nierównowagą. Gospodarka chińska jest dziewięciokrotnie większa od rosyjskiej, struktura wymiany handlowej przypomina schemat kolonialny: do Chin wędrują surowce i materiały nieprzetworzone, do Rosji – towary przemysłowe i żywność. Powoli wyczerpuje się atrakcyjność Rosji nawet jako dostawcy technologii wojskowych. Mimo zachowania przez Rosjan pewnych kluczowych atutów, jak niedopuszczenie do przekazania licencji na produkcję silników do samolotów wojskowych, Chińczycy dopracowują się powoli własnych rozwiązań. Zapewne wersje ich zaprezentowanych niedawno samolotów bojowych będą już napędzane jednostkami co najmniej własnej produkcji.

W razie długofalowego powodzenia chińskiego projektu modernizacyjnego Rosji grozi ostateczna wasalizacja. Niemniej, z racji własnego imperializmu i skonfliktowania z Zachodem po kryzysie ukraińskim, jest skazana na Chiny, zatem relacje te powinny być w perspektywie najbliższych lat stabilne. Jednak po stronie Moskwy istnieje potencjał kolejnych wolt. Zachód pozostaje dla Rosji najważniejszym politycznym oraz gospodarczym punktem odniesienia. Realizacja programu Nowego Jedwabnego Szlaku spowoduje ugruntowanie w krajach tego obszaru wpływów gospodarczych Chin, którym Rosja nie jest w stanie wiele przeciwstawić, ponieważ preferuje projekty przede wszystkim polityczne, takie jak, poniekąd wbrew nazwie, Euroazjatycka Unia Gospodarcza.

Powrót do Polski

Nasz kraj sam w sobie jest w globalnej grze pionkiem. Leży jednak w obszarze zderzania się bloków geopolitycznych. Zaostrzanie się rywalizacji między Stanami Zjednoczonymi a Chinami z Rosją w tle w oczywisty sposób zwiększa zagrożenia, chociaż niesie też szanse.

Największa z nich wiąże się z projektem lądowej części Nowego Jedwabnego Szlaku, mającego zmniejszyć zależność chińskiego handlu od tras morskich kontrolowanych przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników. Przez Polskę prowadzi najłatwiejsza do realizacji trasa, wykorzystująca istniejące już połączenia. Związana z tym projektem chińska koncepcja dla Europy Środkowej, określona przez grupę 16+1, pokrywa się z historycznymi polskimi wizjami Międzymorza, bo obejmuje kraje wyszehradzkie, bałtyckie i bałkańskie. Wsparcie przez Chiny nadałoby Międzymorzu substancjonalności pozwalającej w razie powodzenia projektu na uzyskanie przez region podmiotowości politycznej, którą należałoby zasadniczo wzmocnić więziami w ramach Europy Bałtyckiej oraz z krajami skandynawskimi i Ukrainą.

Na tej drodze piętrzą się jednak z polskiego punktu widzenia liczne trudności. Zasadniczą jest dysproporcja potencjałów między wszystkimi krajami razem wziętymi a Chinami, a także słabość każdego z nich z osobna, w tym samej Polski. Ich gospodarki są w dużej mierze montowniane, oparte na taniej sile roboczej. Są zapleczami krajów UE i Stanów Zjednoczonych, pozbawionymi marek atrakcyjnych dla rynku Państwa Środka. Choć można mieć pewne nadzieje na ponadnormatywną życzliwość w związku z brakiem udziału Polski i innych krajów regionu w „wieku hańby”, chińskie zaangażowanie na pewno nie oznacza przyniesienia nam książęcego diademu i kontenerów pełnych dóbr. Konieczna będzie twarda walka o interesy, o korzystny dla nas przebieg procesów gospodarczych, tak aby nie oznaczały one kolejnej kolonizacji i wpadnięcia z deszczu pod rynnę. Pojedynkiem Dawida z Goliatem będzie zapewne przekonywanie Pekinu przez Warszawę do takiego ukierunkowania projektów w regionie, aby uwzględniały w jak największym stopniu lokalne interesy, w tym nasze. Problemem będzie oczywiście organizacja stosunków w regionie w taki sposób, by występował jako jedna całość, z największym krajem jako liderem, a nie jako konkurent rywalizujący na własną rękę o cudze względy. Oczywiście należy brać pod uwagę scenariusz również takiej konkurencji i prób maksymalnego wyzyskania własnych atutów. W każdym razie konieczne są skuteczne działania na rzecz siły, konkurencyjności i podmiotowości gospodarczej jako warunków sine qua non pojawienia się jakichkolwiek korzyści.

Istnieją oczywiście związane z czynnikiem chińskim kluczowe zagrożenia i szanse, niezależne od koncepcji Międzymorza. Możliwość oparcia się na Chinach z jednej strony ułatwia Rosji prowadzenie w regionie imperialnej, rewizjonistycznej polityki, z drugiej jednak otwiera krajom naszego regionu możliwość szukania w potężnym Pekinie moderatora ograniczającego rosyjskie zapędy. To ważne szczególnie z uwagi na koncentrację Stanów Zjednoczonych na Pacyfiku i zmniejszenie możliwości skutecznego działania w Europie Środkowej w razie konfliktów, które prawdopodobnie z upływem czasu będą się pogłębiać. Z drugiej strony, zmiana stosunku sił na niekorzyść Stanów Zjednoczonych będzie zapewne zwiększała ich skłonność do obłaskawiania Rosji, także w regionie. Chwilowo takiego zagrożenia nie widać, jednak trzeba pamiętać o wcześniejszych zwrotach i „resetach” politycznych. Warto również wspomnieć o wyrażonej ostatnio przez Zbigniewa Brzezińskiego opinii na temat końca ery globalnej dominacji i konieczności pokojowego podzielenia się z Chinami oraz Rosją władzą nad światem w celu zachowania przez Waszyngton pozycji seniora nowej Wielkiej Trójki. Może to wskazywać na istnienie w amerykańskiej elicie władzy rozbieżnych opinii, które z kolei mogą przekładać się na wahania wpływów opcji konfrontacyjnej i ugodowej oraz rzutować na sytuację globalną, w szczególności potencjalnie dotkliwie na pograniczach. Wiele wskazuje na to, że ofiarą takich wahań stała się w 2008 roku Gruzja, zachęcona do asertywnej polityki wobec Rosji, a następnie pozbawiona wsparcia w związku z nadchodzącym przesunięciem na szczytach władzy.

Narzuca się wniosek, że Polska jest skazana na prowadzenie wirtuozerskiej polityki, balansującej między Waszyngtonem a Pekinem. W żadnym razie nie można dopuścić do bezalternatywności. W tym kontekście szczególnie niepokojące wydaje się mianowanie wiceministrem spraw zagranicznych odpowiedzialnym za politykę amerykańską i azjatycką byłego pracownika amerykańskich instytucji państwowych, związanego z tym krajem całym przebiegiem kariery. Nominacja ta została, w niezwykły dla ich zwyczajowo aksamitnej dyplomacji, skrytykowana jawnie przez chińskie czynniki oficjalne. W aspekcie jakości polityki zagranicznej nie sposób nie wspomnieć o prowadzącym ją ministrze, którego temperament publicystyczny jest odwrotnie proporcjonalny do osiągnięć. Podobne obawy budzi radykalnie proamerykański zwrot w polityce zamówieniowej Ministerstwa Obrony Narodowej, wykonany w niewiarygodnym wprost stylu, psującym w fatalny sposób stosunki z kluczowym krajem Unii Europejskiej. W sytuacji braku konkretów można obawiać się, że zdecydowane zaangażowanie na kierunku chińskim w 2015 roku stanowiło rodzaj zasłony dymnej dla rzeczywistego zamiaru prowadzenia polityki nawet nie proamerykańskiej, a bezpośrednio amerykańskiej. Oczywiście każda polityka jest podatna na korekty, niemniej wolty czy, co gorsza, pozorowanie zaangażowania na strategicznym kierunku, aby odstąpić od niego dla jakichś minimalnych czy wręcz pozornych korzyści, takich jak rozmieszczenie w kraju symbolicznych sił sojuszniczych, grozi postrzeganiem nas jako partnera zupełnie niepoważnego i niewartego uwagi w przyszłości.

dr Jan Przybylski

Autor w znaczącej mierze jest dłużnikiem dr. Jacka Bartosiaka i dr. Michała Lubiny, z których ustaleń obficie korzystał, a do prac „Pacyfik i Eurazja. O wojnie” oraz „Niedźwiedź w cieniu smoka. Rosja–Chiny 1991–2014” odsyła Czytelników zainteresowanych pogłębionym ujęciem tematu.

 

komentarzy