Rejterada

·

Rejterada

·

1.

W zasadzie nie wiem, czym imponuje mi najbardziej. Może tym, że gdy leczył się na gruźlicę w szpitalu w Zakopanem, wypuszczał się samotnie na grań Miedzianego. Musiał mieć w sobie jakiś górski gen, bo parę sezonów robił najtrudniejsze drogi w Tatrach. A taternictwo znajdowało się w epoce międzywojnia na naprawdę wysokim poziomie. Być może miał słabo rozwiniętą korę mózgową. To podobno ona działa na nas hamująco. No, głupi trochę był. Napalony na te ściany jak nieszczęście. 13 sierpnia 1927 roku w schronisku w Pięciu Stawach spotkał dwójkę sztubaków. Nie miał się z kim wspinać, nie chciało mu się łazić, pragnął pionu, więc zabrał ich na Zamarłą Turnię. Pozabijali się. Nie pamiętam, czy któryś przeżył. W każdym razie Szczuka spadł do podnóża ściany. Toprowcy zapakowali ciało na bambus i zaczęli znosić do Palenicy. Niestety na szosie do Morskiego Oka odbywały się modne wtedy wyścigi samochodowe, więc złożyli ciało w krzakach i czekali. Szczuka by na pewno nie czekał. Pewnie przez las by szedł. Nie skończył trzydziestki. Miał życiorys jak osiemdziesięciolatek.

Swoją drogą jakoś nam się przesuwa granica dojrzałości – twórczej, i w ogóle. Dziś trzydziestoparolatek to wciąż artysta młody, zapowiadający się, obiecujący. Kiedyś propozycje artystyczne dwudziestolatka traktowano serio i uważano go po prostu za twórcę. No i ludzie jednak wtedy szybciej zakładali rodziny, brali odpowiedzialność za swoje.

Szczuka zostawił po sobie trochę wspomnień, zapisków z gór. Czyta się to kapitalnie. Był chyba geniuszem. Nie potrafię wymienić wszystkich pasji i obsesji, którymi żył. Przede wszystkim zajmował się malarstwem jako prekursor awangardy w Polsce, pionier polskiego konstruktywizmu i produktywizmu.

Ale nie za to go podziwiam. Tylko za co? Przecież nie za to, że młodo zginął. A może za to, że przy tej jego narowistości trzymał się zasady, by zawsze w górach czekać na ostatniego? To naprawdę niełatwe. Każdy ma swoje tempo życia, myślenia i chodu.

Na pewno zmagał się z wadami. Podobno potrafił dać w pysk. Niewykluczone jednak, że nie zważał na nie. Interesowała go żywa sztuka. Byłbym w stanie założyć się, że go to wypalało. Wyżerała go od wewnątrz ta pasja do twórczości i… życia? Niekoniecznie, to nie zawsze idzie w parze. Wysuszało go nienasycenie, którego nie można zaspokoić. Co najwyżej przelotnie.

2.

Parę faktów: urodził się w 1898 roku. Mieszkał głównie w Warszawie, ulica Wspólna 20. Jako dziecko kolekcjonował robaczki czy motylki do swoich gablotek. Studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie u Miłosza Kotarbińskiego. Bywał w kawiarni Bliklego. Boksował. Tak też nazwał swojego psa – Boks. Zakochał się w Teresie Żarnówerównie, członkini Komunistycznej Partii Polski. To ona wciągnęła go w sprawę Wielkiej Przemiany. Mietek wyczuwał, że idzie nowe. Że świat burżuazji odchodzi do przeszłości.

1923 rok to dla niego szczyt. Pod pseudonimem Rekuć wystawił w Zachęcie monumentalne kompozycje o tematyce religijnej. Nikt go z nimi od dawna nie kojarzył, choć Mietek wcześniej malował z furią sceny Apokalipsy, Mesjasza. Jego krytycy nie mogli się nachwalić. Gdy dowiedzieli się, kto zacz, szlag ich trafił. Za bardzo odstawał, zbyt ostentacyjnie się nie słuchał. Wziął udział w wernisażu w Wilnie, gdzie razem z Żarnówerówną pokazali rzeźby i grafiki, nazywane poezjografią albo poezjoplastyką. Zakochał się bowiem Mietek w fotomontażu, plakacie. W 1924 roku razem założyli pismo „Blok”, w którym Szczuka wyłożył swój program artystyczny. Jego plakat „Amnestia dla więźniów politycznych”, opublikowany w broszurze, został częściowo skonfiskowany i ocenzurowany. Nikt przed nim plakatem politycznym się w Polsce nie zajmował. Projektował nowoczesne osiedla robotnicze i obszernie pisał o potrzebie nowej wizji budownictwa. Oczywiście miał ją gotową. Współorganizował Międzynarodową Wystawę Architektury Nowoczesnej w Warszawie w 1926 roku. Rok później wziął udział w Wystawie Nowoczesnej Architektury w Moskwie. W tym roku założył też pismo „Dźwignia”, w którym opublikował esej „Sztuka a rzeczywistość”. No a chwilę potem miało miejsce to spotkanie w Pięciu Stawach.

3.

Przez długi czas nie mogłem znaleźć jego zdjęcia w sieci. Te w jego monografii, pióra Sterna i Bermana, pt. „Mieczysław Szczuka”, też nie są zbyt wyraźne. Widziałem jego portret, oglądam go teraz w internecie, ale za chwilę znów nie pamiętam, jak wygląda. Podobno miał bardzo wyraziste niebieskie oczy. Stal, typowa dla ludzi gór? Podejrzewam, a jest to podejrzenie graniczące z pewnością, że nie dbał o takie sprawy. Zakładam, że nie fotografowałby się dziś na ściankach medialnych. Z relacji o nim wiadomo, że niespecjalnie troszczył się o honoraria. Toteż nie miał pieniędzy.

W czwartym numerze „Dźwigni” Szczuka opublikował tekst „Sztuka a rzeczywistość”, który przedrukowujemy w tym numerze „Nowego Obywatela”. Chyba nigdy wcześniej nie czytałem tekstu sprzed wojny, który wybrzmiałby dziś tak aktualnie. Jest celujący, bo Szczuka jasno nazywa rzeczy.

Gdzie dziś jest sztuka, a gdzie rzeczywistość? Rzeczywistość włączyła turbo. Reportaż chełpi się, że tylko on nadąża, goni jak policjant za zbójem w amerykańskich filmach. Internet też nie nadąża, ale przynajmniej nigdy, jak wyrocznia delficka, nie zostawia człowieka bez słowa. Sztuka przyjęła postawę krytyczną i przez długie lata wychodziło jej to przekonująco. Tyle że dalsza krytyka już nic nie wnosi, bo ten świat potrzebuje teraz nadziei, wiary i lepszej pogody. Więc pasowałoby się znów nauczyć go afirmować. Zachwycać się tym, co jest, co pozostało. Wyjść do ludzi. Jak? Ironia i szydera są narzędziami krytyki. W jaki sposób się zachwycać, nie odwołując się do patosu, komunikując się z ludźmi w ich nowym języku, który formy zachwytu wyparł albo oskubał do nagich „wow”, „omg”? Trzeba szukać nowego, podpowiada Szczuka. Bo otaczanie się minionym, bibelotami, antykami, które – owszem – koją pamięć, ale nie oferują nadziei zmiany, to drobne, nieszczególne, ale jednak oszustwo. I rejterada. Proszę czytać.

Andrzej Muszyński

komentarzy