Perspektywy austriackiej lewicy społecznej i problemy z obywatelstwem

·

Perspektywy austriackiej lewicy społecznej i problemy z obywatelstwem

·

Kto wiedział, jak się nazywał urzędujący prezydent Austrii? Do niedawna nikt. Kto wiedział, co się dzieje w tym kraju, oprócz noworocznego koncertu filharmoników, imprezy skądinąd arcykonserwatywnej? Od paru lat nikt. Dopiero trwające ponad pół roku wybory prezydenckie w 2016 r. przypomniały, że Austria jest czymś więcej niż najstabilniejszym przyczółkiem Zachodu, służącym wschodnim Europejczykom do zarabiania euro. Tymczasem na październik rozpisano już przyspieszone wybory parlamentarne.

Przypomnieliśmy sobie o istnieniu tego kraju, gdy dzienniki doniosły o wynikach pierwszej tury prezydenckiej elekcji – wygrał ją kandydat skrajnej prawicy. Był to Norbert Hofer, kandydat partii FPÖ, która w późnych latach 90. zasłynęła nagonką na mniejszość słoweńską, a dziś zdobywa poparcie obiecując osiągnięcia austriackiego państwa socjalnego, ale tylko dla „prawdziwych Austriaków”. Fakt, że ograniczenia dostępu do mieszkalnictwa czy opieki zdrowotnej oznaczają w istocie zniesienie tych świadczeń, nie odstręcza sporej grupy wyborców – zwłaszcza ludności z prowincji, która z wielu tych udogodnień i tak nie korzysta.

Drugie miejsce zajął kandydat Zielonych, Alexander van der Bellen, który po niezwykle długiej kampanii wyborczej został w grudniu 2016 r. prezydentem republiki. Kandydaci tradycyjnych partii Wielkiej Koalicji – socjaldemokratów (SPÖ) i chadeków (ÖVP) – nie mieli szans. Tymczasem Austria była dotąd urządzona jako państwo partyjne, w którym liczne instytucje są zdublowane (istnieje np. Czerwony Krzyż sympatyzujący z socjaldemokratami i osobny, bliski chadekom; podobnie jest z klubami sportowymi czy organizacjami turystycznymi), a jeszcze więcej z nich jest tradycyjnie związanych z jedną z dwóch wielkich partii – centrala związkowa czy koleje są więc tradycyjnie „czerwone”, a izba przemysłowo-gospodarcza – „czarna”.

Nietrudno sobie wyobrazić, że wyjście z czarno-socjaldemokratycznego klinczu nie musi być koniecznie skrajnie prawicowe i ksenofobiczne. Dojrzewanie ruchów społecznych często musi potrwać sporo czasu, ale w czerwcu ubiegłego roku z inicjatywy pluralistycznego lewicowego bloga Mosaik zorganizowano konferencję nowej inicjatywy. Ruch nazwano Aufbruch – co znaczy po niemiecku przełom albo wymarsz. Na konferencji organizacyjnej obecne było ponad 1000 osób, najwięcej na tego rodzaju wydarzeniu austriackiej lewicy społecznej od dziesięcioleci.

Były więc Socjalistyczna Młodzież Austrii, młodzieżówka socjaldemokratów, Młodzi Zieloni – podobnie niezbyt zadowoleni z polityki „dorosłej” partii, były organizacje kobiece, inicjatywy przeciwko ACTA, umiarkowani trockiści z Socjalistycznej Partii Lewicy i przedstawiciele największych związków zawodowych. Aufbruch z jednej strony nie zorganizowało się w formalną strukturę partyjną, z drugiej zaś przeprowadziło szereg protestów pracowniczych (m.in. w wielkiej sieci drogerii Müller), spotkania organizacyjne również w mniejszych miejscowościach kraju czy blokadę budowy szkodliwej dla środowiska elektrowni wodnej na rzece Murze. Są więc duże szanse na przezwyciężenie pułapek sfragmentaryzowanej polityki Nowej Lewicy odziedziczonych po 1968 r. i na stworzenie na nowo ruchu na rzecz emancypacji każdego.

Wydaje się, że utrzymanie entuzjazmu z pierwszych miesięcy ruchu – bardzo podobnego do atmosfery kongresu założycielskiego polskiej Partii Razem – może być trudne bez formalizacji działania organizacji. To zaś wymaga pilnej odpowiedzi na pytania o jej stosunek do istniejących formacji politycznych, których członkowie znaleźli w Aufbruchu. Nadzieja jednak znów się pojawiła.

Pewne alternatywy dla duopolu zużytych chadeków i socjaldemokratów i dla agresywnej prawicy FPÖ istnieją też w polityce samorządowej. Dużą rolę we władzach Wiednia odgrywają Zieloni – w praktyce jednak największe poparcie uzyskują w zgentryfikowanych dzielnicach śródmiejskich i reprezentują głównie interesy nowego mieszczaństwa. Stąd też wiele miejsca w ich dyskursie zajmują kwestie ekologicznego transportu, ale już w zakresie coraz mniej aktywnej polityki mieszkaniowej samorządu słychać głównie deklaracje dobrej woli, nie zaś chęć zupełnej zmiany warunków gry. Jednak w ramach bronienia interesów nowego mieszczaństwa Zieloni są w stanie pójść nawet na sojusz ze skrajną prawicą i podjąć brutalne policyjne akcje przeciwko migrantom, jeżeli tylko prowadzą nieszkodliwy skądinąd handel marihuaną, ale – zbyt blisko zamożniejszych dzielnic.

Drugą siłą w samorządzie drugiego co do wielkości miasta Austrii, Grazu, jest po tegorocznych wyborach Komunistyczna Partia Austrii. Odważną reprezentacją interesów eksmitowanych lokatorów i pracowników – porównywalną do działalności Piotra Ikonowicza i Ruchu Sprawiedliwości Społecznej – utrzymują od lat swoją pozycję. Jednak ich siła opiera się głównie na kilku charyzmatycznych postaciach, takich jak Elke Kahr. Widać więc ograniczenia ruchów lewicowych i alternatywnych na poziomie samorządowym.

Jeżeli kryzys może być szansą, to pojawiła się ona dla działaczy wywodzących się z Młodych Zielonych. Z jednej strony góry partyjne pogrążyły się w Realpolitik, okraszonej transformacją energetyczną. Z drugiej strony, wola młodych do konsekwentniejszego wyrażania pomysłów na zmianę reguł gry tłumiona była przez konieczność podejmowania decyzji jednogłośnie w stowarzyszonym zrzeszeniu studenckim GRAS.

W październiku 2016 r. stworzono alternatywne zrzeszenie, Zielonych Studentów i Studentek (Grüne Studierende), decydujące demokratyczną większością, o mocno socjalnej agendzie. Zimą 2017 r. doszło do konfliktu z górami partyjnymi, które nie zgadzały się na istnienie dwóch równoległych organizacji studenckich. Konflikt eskalował: przewodnicząca Młodych Zielonych Flora Petrik poparła istnienie obu organizacji, a w odpowiedzi szefowa klubu parlamentarnego Zielonych Eva Glavischnig doprowadziła do wydalenia całej młodzieżówki en bloc. Kiedy można oczekiwać rezultatów sporu? W Polsce Młodym Socjalistom stworzenie Razem zajęło dziesięć lat. Z drugiej strony, szansą mogłoby być nadanie nowego pędu Aufbruchowi przez młodych ludzi wyrzuconych z Zielonych.

Wyzwania czasów są jednak coraz większe. Chadecy z ÖVP przyjmują kurs coraz bardziej zbliżony do faszyzującej prawicy FPÖ, a z drugiej strony bardziej akceptowalny dla części społeczeństwa, bo reprezentowany przez chadeków i ich nowego lidera, Christiana Kurza, jeszcze młodszego i jeszcze przystojniejszego mężczyznę niż Norbert Hofer. Zapowiedziane na jesień 2017 r. wybory parlamentarne mogą przynieść nową koalicję. Nowy lider chadeków neoliberalne dogmaty o nieuniknionej konkurencji i erozji prawa pracy miesza bowiem z mruganiem okiem do antyemancypacyjnych poglądów Kościoła Katolickiego i, przede wszystkim, do jadowicie ksenofobicznych uogólnień ruchów faszyzujących.

Nie można ukrywać, że takie postawy znajdują pewne poparcie, a dawne robotnicze twierdze Czerwonego Wiednia zaczynają skłaniać się ku skrajnej prawicy. Z jednej strony 24% mieszkańców Wiednia pozbawiona jest obywatelstwa i związanych z nimi przywilejów. Z drugiej, ubywa dóbr wspólnych i świadczeń (czyli: środków na mieszkania, emerytury, szkolnictwo) powiązanych z obywatelstwem.

Dla osób z „obywatelstwem korporacyjnym”, multipassem i abonamentem na Luxmed, nawet jeśli nie bardzo zamożnych, taki problem jest abstrakcyjny. U tych, których jedyne obywatelstwo to obywatelstwo austriackie, powstaje wrażenie, że kołdra jest za krótka. Kwestią przyszłości ruchów emancypacyjnych jest to, czy zdołają one zaproponować konkretne rozwiązania przejściowe i przekonujące postulaty.

Kluczowe wydaje się przekonanie wyzyskiwanej większości, że nie jest to bynajmniej pościelowa kwestia krótkiej kołdry, że idzie o coś więcej niż interwencje socjalne na rzecz wykluczonych mniejszości: o emancypację różnorodnej, ale nieuprzywilejowanej większości. W tym celu jednak zarówno w Austrii, jak i w Polsce potrzeba ruchu politycznego, który zakwestionuje reguły dotychczasowej polityki.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie