Lewicowi przyjaciele neoliberalizmu

·

Lewicowi przyjaciele neoliberalizmu

·

Jest grupa polityków, dziennikarzy oraz intelektualistów, która mnie szczególnie irytuje. Nazywam ich złośliwie „lewicowymi przyjaciółmi neoliberalizmu”. To ludzie, którzy na pozór wygłaszają poglądy lewicowe, ale tak naprawdę wspierają współczesny, nieuregulowany i nierównościowy kapitalizm. Po raz pierwszy zwróciłem uwagę na to zjawisko, gdy parę lat temu przeczytałem kilka wywiadów z Magdaleną Środą. Z jednej strony składała ona deklaracje, że neoliberalizm jest – jakże by inaczej –  zły, Balcerowicz musi odejść, trzeba walczyć z nierównościami itd. Z drugiej twierdziła, że związki zawodowe i praca na etat to rzeczy, które nie pasują do współczesnego świata. W jednym zdaniu sugerowała, że potrzeba nam lewicy w stylu skandynawskim, w innym twierdziła, że gdy styka się z partią Razem, to przypominają się jej czasy komunizmu.

Środa z pewnością nie jest ani jedyną, ani najgorszą przedstawicielką tej postawy. Gwoli sprawiedliwości, trzeba powiedzieć, że polska filozofka przedstawia samą siebie jako liberałkę, więc jest pod tym względem fair. Gorzej, że najzwyczajniej w świecie wprowadza w błąd, kiedy mówi, że neoliberalizm jest zły. Sugeruje, że jest krytyczką neoliberalnych rozwiązań, a tak naprawdę odrzuca realne pomysły ich zastąpienia i utrwala szkodliwe przesądy, na przykład te dotyczące związków zawodowych. Prowadzi to do niebezpiecznego zjawiska, gdy neoliberalizm i jego symbole, takie jak Balcerowicz, wydają się z jednej strony kwestią przeszłości  („Bo nikt już nie traktuje ich poważnie”), a z drugiej trwają niewzruszenie na swoich miejscach (bo wciąż powtarzane są neoliberalne dogmaty).

Dokładnie ten sam problem jest z Robertem Biedroniem i jego zaproszeniem dla Leszka Balcerowicza, aby ten przyjrzał się finansom Słupska. Pamiętajmy, że to nie jest skorzystanie z usług takiego sobie zwykłego ekonomisty. Trudno nawet nazwać Balcerowicza typowym reprezentantem ekonomii neoliberalnej. Guru polskiej ekonomii nie ogranicza się do wolnorynkowego dogmatyzmu. Robi też wiele, aby wyrzucić myśl lewicową poza nawias dyskusji publicznej. Porównuje przedstawicieli lewicy do „ludzi o sowieckiej mentalności”, faszystów, bolszewików czy też Lenina. Innymi słowy, stara się wytworzyć w społeczeństwie skojarzenie, że lewica równa się totalitaryzm. Biedroń zapraszając go do Słupska, chcąc nie chcąc, przyczynia się do normalizowania takich postaw.

Lewicowi przyjaciele neoliberalizmu zachowują się tak, jakby nauczyli się, że po 2008 roku wypada krytykować neoliberalizm, ale nie bardzo mieli pojęcie, o co w tym wszystkim chodzi. W teorii są gotowi poprzeć różne lewicowe pomysły, ale gdy tylko ktoś chce je wprowadzać w praktyce, zaraz zaczynają sobie przypominać o komunizmie i innych strasznych rzeczach. Mogą krytykować neoliberalizm, ale nie przeszkadza im to przymilać się do jego przedstawicieli. Oczywiście ich akceptacja dla polityki neoliberalnej jest zawsze usprawiedliwiana ważnymi powodami. To nie jest tak, że popieramy neoliberalizację rynku pracy – mówią – lecz po prostu stare, lewicowe rozwiązania się nie sprawdzają, a nowych, lepszych jeszcze nikt nie wymyślił. Albo: tak, tak, trzeba nam reform prospołecznych, ale teraz ważne jest, żeby nie dopuścić Kaczyńskiego do władzy/odebrać Kaczyńskiemu władzę (niepotrzebne skreślić).

Lewicowe postulaty zawsze muszą ustąpić przed potrzebą historyczną. W przeciwieństwie do postulatów neoliberalnych, które zawsze są na czasie. Bez względu na to, co mówią fakty. W 2016 roku McKinsey Global Institute opublikował badania na temat państw należących do 25. najsilniejszych gospodarek świat. Statystyki obejmują lata 2005-2014 i wyłania się z nich ponury obraz. W przypadku 65-70% gospodarstw domowych realne dochody albo zmalały, albo pozostały na tym samym poziomie (mimo wzrostu produktywności poszczególnych państw). Zgadnijcie, w jakich krajach ten negatywny trend był najsłabszy. Ano w tych, gdzie najwięcej osób należało do związków zawodowych. Tak, te stare, niedzisiejsze organizacje, wyśmiewane przez nowoczesnych postępowców, nadal wydają się jedną z najlepszych broni przeciwko rosnącym nierównościom społecznym. No ale jak pouczają nas lewicowi przyjaciele neoliberalizmu, ich czas przeminął. Takie są obiektywne prawa przyrody, więc cóż zrobić?

Jeśli już mówimy o starych i nowych rozwiązaniach, to wymówki „lewicowych neoliberałów” też nie są pierwszej świeżości. Przecież to nic innego jak TINA (There is no alternative). „Nie ma żadnej alternatywy”, więc w praktyce musimy być chwilowo neoliberałami. Taka strategia jest wykorzystywana od kilkudziesięciu lat. To ona doprowadziła do marginalizacji lewicy. Po co bowiem głosować na neoliberalną lewicę, skoro można wprost poprzeć neoliberałów albo prawicę, która od czasu do czasu wyskoczy z prospołecznymi postulatami w sferze gospodarczej? Lewicowi przyjaciel neoliberalizmu są pod pewnymi względami niebezpieczniejsi niż otwarci neoliberałowie, bo przekleństwem lewicy ostatnich kilkudziesięciu lat było właśnie to, że pod jej szyldem ukrywali się ludzie w rodzaju Tony’ego Blaira czy Billa Clintona. Ludzie firmujący swoją rzekomą lewicowością świat wzrastających nierówności społecznych i pogarszających się warunków pracy.

Zastanawiam się, ile jeszcze razy nabierzemy się na ten trik? Ile razy stwierdzimy, że lewicowe postulaty można oddłużyć na jutro? Ile razy dojdziemy do wniosku, że ogólna sympatyczność jest ważniejsza od wierności ideałom? Ile razy będziemy nalegać, że zmarginalizowana lewica powinna być wspaniałomyślna wobec ludzi, którzy latami byli u władzy i pletli bzdury? W świecie polityki nie ma żadnych konieczności. Nie ma żadnej fizycznej blokady uniemożliwiającej wybór ludzi, którzy sprzyjają większości społeczeństwa, a nie tylko uprzywilejowanej garstce. Wystarczy nie dać robić się w konia.

dr Tomasz S. Markiewka    

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie