Platformy+. Jak możemy odzyskać Internet, nasze dane i pracę?

·

Platformy+. Jak możemy odzyskać Internet, nasze dane i pracę?

·

 

Za sprawą przesłuchań, jakim poddano w amerykańskim Senacie Marka Zuckerberga, właściciela portalu Facebook, cały świat usłyszał o mrocznej stronie mediów społecznościowych i gromadzenia danych. Zarazem jednak wiele wątków wciąż pozostaje niewypowiedzianych, a obraz relacji cyfrowych platform i systemu społeczno-ekonomicznego w skali makro jest stale poruszany w wąskich ramach „korygowania wypaczeń”. Właściwa odpowiedź leży jednak w radykalnej innowacji o charakterze nie tylko technologicznym, ale i politycznym, stawiającym w centrum zainteresowania konkretne wartości i etykę prospołeczną.

Bezpośrednią inspirację dla niniejszego tekstu stanowi analiza napisana przez Bartka Paszczę, opublikowana na portalu Klubu Jagiellońskiego. „Internet do decentralizacji. Co zrobić z Facebookiem?” to jeden z pierwszych poważnych tekstów, podejmujących na arenie krajowej problematykę, która jest przedmiotem gorącej globalnej dyskusji.

Wszechobecność Internetu i cyfryzacja niemal każdej sfery życia człowieka w sporej części świata to już nie wizja z przyszłości, lecz coraz wyraźniej zaznaczająca się teraźniejszość. Postęp technologiczny przyniósł tak szerokie możliwości nawiązywania relacji, dostępu do wiedzy i nowej jakości produkcji oraz pracy, że przez długi czas wszystkie nowe rozwiązania i narzędzia wydawały się przynosić wyłącznie korzyści. Bezkrytycznie przyjmowaliśmy fantastyczną obsługę klienta i przejrzyste interfejsy aplikacji mobilnych, nie pytaliśmy o motywację tak przydatnych przecież narzędzi, jak wyszukiwarki internetowe czy wysokiej jakości „inteligentne” systemy rekomendacji w ulubionych sklepach. Ale ostatnie lata definitywnie pokazały krótkowzroczność pochwały technologii bez uwzględnienia jej kontekstu w systemie gospodarczym. Ten system premiuje dziś przecież nie spełnianie potrzeb ludzi, ale traktuje taką konieczność jako element nadrzędnej strategii przynoszenia rosnącego zysku finansowego i dominacji rynkowej.

Nie bez powodu zatem najwyżej wyceniane spółki świata to dziś Apple, Amazon, Alphabet (dawniej Google), Microsoft, Facebook oraz chińskie platformy Tencent i Alibaba Group1. Oskarżenia o niszczące dla mniejszych podmiotów i innowatorów praktyki monopolistyczne, inwigilację, gromadzenie danych, monetyzowanie ich oraz wykorzystywanie za plecami użytkowników, wreszcie wejście „gospodarki współdzielenia” w regulowane i wrażliwe dla stabilności społeczeństwa obszary, jak mieszkalnictwo czy transport – wszystkie te zarzuty padają w atmosferze skandalu. Jednak przeciwdziałanie temu ogranicza się wciąż jedynie do symbolicznych kar finansowych i umiarkowanych regulacji, korzystnych dla obywateli (jak RODO/GDPR) lub powstających raczej w interesie lobbystów (jak tzw. ACTA 2). Czy istnieją mimo wszystko odpowiedzi bardziej ambitne?

Koncentracja świata cyfrowego

Kilka prostych przykładów powinno zarysować skalę problemu, z jakim obecnie się zmagamy. 3 na 4 dolary wydane na reklamy internetowe w USA trafiają do Facebooka i Google’a; na poziomie globalnym (wyłączając Chiny, które promują własnych czempionów cyfrowych) podmioty te kontrolują około 84% takich wydatków. Amazon odpowiada w USA za 83% rynku e-booków oraz 90% zakupów online tradycyjnych książek; w skali całego amerykańskiego rynku e-commerce obejmuje on aż 44% wszystkich rejestrowanych transakcji. Ekosystem platform staje się również silnie skoncentrowany: Google i Youtube mają jednego właściciela, podobnie jak Amazon, AWS (dostawca usług „chmurowych”), Alexa i Twitch, czy też Facebook, Instagram oraz Whatsapp.

Jeśli przyjrzymy się mediom społecznościowym i informacyjnym o największej liczbie użytkowników, surowe dane ujawnią niespotykany do tej pory zakres działania. W kolejności są to: Facebook (2,2 mld użytkowników), Youtube (1,9 mld), Whatsapp (1,5 mld), Instagram (1 mld), Qzone (0,6 mld); Weibo (0,4 mld), Twitter (0,4 mld). Również aplikacje takie, jak Uber czy Airbnb, są tak powszechne, że przy pomiarze liczby obsługiwanych użytkowników i oferty deklasują tradycyjne gałęzie biznesu. Za tymi niekwestionowanymi gigantami jest naturalnie szereg innych znanych platform, które aspirują do dominacji wybranego rynku lub jego segmentu.

Przyczyna tak wielkiej kumulacji kapitału leży w kilku mechanizmach, z których najważniejsze są dwa. Pierwszy z nich to występowanie efektu sieciowego, który (co zostało potwierdzone niedawno w oparciu o dane Facebooka i portfolio usług Tencenta) gwarantuje geometryczny wzrost tworzonej wartości, a co za tym idzie także zysku, przy niewiele kosztującym przyłączaniu nowych użytkowników. Ta zależność, nazywana prawem Metcalfe’a, długo uchodziła za swego rodzaju „mocno stylizowany fakt”; okazuje się jednak najlepszą z dostępnych estymacji. Jeśli tradycyjny przemysł zdominowały wielkie korporacje wyrosłe na efektach skali, wykazujących liniowy wzrost, to nowi „rynkowi imperialiści” mogą przejmować rynki i utrzymywać wszystkie strony korzystające z platformy jeszcze dynamiczniej i skuteczniej. Niechęć do zmiany usługi, powodowana znaczącym uszczupleniem puli dostępnych kontaktów i produktów, zależy już nie tylko od najniższej oferowanej ceny, ale od szerokiej gamy udogodnień związanych z używaniem platformy przez ogromne rzesze ludzi. Tu pojawia się druga przyczyna – gromadzenie danych i informacji pozwala stale doskonalić platformy i usprawniać ich procesy tworzenia, gromadzenia i analizy kolejnych danych, co pogłębia technologiczną przepaść między liderami a konkurencją. To dlatego każda usługa, która skutecznie tworzy sieci i zbiera dane, jest szybko wykupywana przez cyfrowych gigantów, nawet jeśli jest daleka od rentowności.

Z tej przyczyny niezliczone wezwania do bojkotu Facebooka nie przyniosą żadnego rezultatu, chociaż przypadki arbitralnego/automatycznego usuwania treści, cenzury czy sprzedawania przestrzeni reklamowej manipulatorom (fake news) są powszechnie znane. To dlatego Google do doskonalenia swoich procesów gromadzenia kapitału i omnipotentnych danych ma do dyspozycji najlepszych pracowników z całego globu.

Decentralizacja to za mało

We wspomnianym na wstępie tekście głównym argumentem, zresztą podnoszonym przez bardzo różne środowiska, w tym przez samą Dolinę Krzemową, jest decentralizacja platform i Internetu. Bartek Paszcza za Timem Bernersem-Lee2, wynalazcą WWW (Internetu) i podstawowych protokołów, jak m.in. HTTP, optuje za osłabieniem władzy gatekeeperów i rozbiciem silosów informacyjnych. Miałoby to zdemokratyzować dostęp do danych między platformami i start-upami3, a przede wszystkim oddać ponownie kontrolę nad nimi w ręce prawowitych wytwórców. W wyniku powstania nowych regulacji prawnych, w wersji minimalnej żadna platforma nie mogłaby jednostronnie odmawiać przekazania innej danych za zgodą użytkownika; w maksymalnej – użytkownik miałby pełną kontrolę nad każdym zastosowaniem danych, posiadając swego rodzaju kokpit sterowania informacjami.

Taka „interoperacyjność” wymusiłaby na platformach kooperację i możliwości jeszcze łatwiejszego dostępu oraz „przeskakiwania” z jednej usługi na drugą. W ten sposób przewaga rodziny produktów jednej potężnej korporacji zmalałaby, zaś użytkownicy mieli szansę uwolnić się ze strachu paraliżującego przed buntem i zmianą efektów sieciowych. Naturalnie, podobnie jak w przypadku nowych praw gwarantowanych w UE przez RODO (m.in. „prawa do sprzeciwu” czy „prawa do bycia zapomnianym” przez wyszukiwarki internetowe), zasady interoperacyjności mogłyby zostać wymuszone wyłącznie przy pomocy silnych prawnych regulacji oraz nowych sposobów myślenia o platformach cyfrowych – w pewnym stopniu niekompatybilnych z ich dzisiejszym działaniem i modelem biznesowym.

Poza projektem SOLID Bernersa-Lee, obejmującym stworzenie uniwersalnego formatu kokpitu i systemu sterowania danymi, trwają prace nad innymi projektami. Viktor Mayer-Schönberger, profesor University of Oxford, zasugerował utworzenie „progresywnego mandatu współdzielenia danych”, który nakazywałby każdej firmie po przekroczeniu pewnego dużego udziału w rynku (np. 10-15%) automatyczne współdzielenie zanonimizowanych danych z innymi zainteresowanymi stronami. Szukając zresztą nawet bliżej – samo RODO wprowadza prawo „przenoszalności” danych, gwarantujące każdemu użytkownikowi możliwość eksportu danych do łatwego do odczytywania formatu, a następnie rozporządzanie nimi. Niedawno zaprezentowano też pierwsze rezultaty projektu Data Transfer Project, w ramach którego kilku cyfrowych gigantów branży zezwala na szybki transfer danych (zdjęć, wydarzeń, kontaktów) między sobą.

Powyższe rozwiązania, choć warte wspierania, wymagają skonfrontowania z szerszymi spostrzeżeniami na temat współczesnego społeczeństwa i gospodarki. Oparte są one bowiem na logice, w myśl której większa konkurencja jest zawsze najlepszym rozwiązaniem i pozwoli na wyparcie starych graczy przez nowych, lepszych. Zarazem interoperacyjność nie podważa w ogóle zasad gry – „lepsza” platforma może być zatem sprawniejsza, ale niekoniecznie lepiej będzie zaspokajała potrzeby ludzi. Podstawowy wniosek płynący z dekad badań ekonomii behawioralnej, której pionierami byli choćby znani dość powszechnie Kahneman i Tversky, głosi, że rynek nie kieruje się logiką bardziej doskonałą niż wypadkowa błędów poznawczych i nieracjonalnych zachowań ludzi. Ta wiedza nie jest domeną rozważań wyłącznie alternatywnych ekonomistów na uboczach dyskusji – jest dziś podstawowym modus operandi cyfrowych gigantów.

Move fast and break things

W tym roku oficjalnie pracę rozpoczął think-tank Center for Humane Technology, skupiając wokół siebie znane postaci Doliny Krzemowej, które po epizodach fascynacji czy nawet współtworzenia największych platform przeszły na pozycje alarmistyczne. Tristan Harris, lider grupy i były główny etyk projektowania Google’a, wypowiadał się już wielokrotnie na temat stosowanych przez platformy mechanizmów uzależniających i manipulacyjnych. Celowa gra na instynktach, jak np. niezdolności ludzi do przerwania konsumpcji, jeśli nie zauważają ubywania dobra, lub fascynacji elementem losowości obecnym np. w automatach typu jednoręki bandyta, zostaje wykorzystana przy projektowaniu doświadczenia użytkownika (UX; user exprience) w celu przyciągnięcia go i przywiązania do platformy. Budowa architektury, wyświetlanie decyzji, pop-upy i sugestie powrotu do platformy, gra zniżkami oraz automatycznymi powiadomieniami – to elementy tej samej strategii, którą zna każdy przedsiębiorca technologiczny: jak stale zwiększać sprzedaż, angażować użytkownika i generować z niego wartość?

W toku zeznań dla brytyjskiego parlamentu4 Tristan Harris zauważył, że w przypadku wielu platform takich jak Facebook, pojedyncze decyzje co do stopnia wyświetlania szokujących, bulwersujących czy chwytliwych treści mogą wydłużyć czas uwagi użytkownika o miliony godzin, które oznaczają czysty zysk. Pracownicy Center for Humane Tech odkryli również, że Youtube poprzez algorytmy proponowania filmów wzmacnia przekaz zwolenników ekstremalnych teorii spiskowych, zdecydowanie faworyzując ich silnie angażujące filmy. Może to tłumaczyć, w dobie baniek internetowych, globalną popularność najbardziej absurdalnych mitów o szczepionkach czy „neomarksistowskich” spiskach. Chamath Palihapitiya, który odszedł z grona głównych postaci Facebooka, ocenił wprost, że „sprzężenia zwrotne napędzane dopaminą, które stworzyliśmy, niszczą społeczeństwo”.

Część tych rozwiązań przedefiniowała zupełnie nasze relacje społeczne – do tego stopnia, że nie tylko walczą agresywnie o naszą uwagę, ale wprost doprowadziły do uszkodzenia tożsamości i poczucia własnej wartości jednostek. Psycholożka Jean Twenge w swoim bestsellerze „iGen” pokazała szereg niezwykle niepokojących statystyk, wskazujących, że dzisiejsi amerykańscy 18-latkowie w toku zachowań takich jak randkowanie, spożycie alkoholu czy spędzanie samodzielnie czasu wolnego prezentują raczej poziom 15-latków sprzed dekady. Nie zwiększył się też czas spędzany na nauce ani na przebywaniu z rodziną. Częstotliwość wspólnych wypadów ze znajomymi spadła o 40% od początku wieku. Od czasu przekroczenia przez iPhone, czyli smartfon pierwszej generacji, nasycenia rynku w USA na poziomie 50%, wzrastają drastycznie tylko trzy statystyki: depresje i coraz gorsze przeciętne samopoczucie młodych osób, skorelowane z długością czasu spędzanego przed ekranem. Lęk przed pominięciem (FOMO; fear of missing out) jest bezpośrednio powiązany ze stałym obserwowaniem rówieśników, np. na Snapchacie, oraz próbami budowania własnego poczucia wartości w oparciu o media społecznościowe. Szczególnie dziewczynki są narażone na depresję (wzrost o 50% od 2012 r.), eksploduje też liczba samobójstw (trzykrotny wzrost od 2007 r.).

Te szokujące statystyki dotyczą oczywiście w głównej mierze mediów społecznościowych, ale wszystkie platformy mają własne metody na przywiązywanie użytkowników, konsumentów i dostawców. Od prostej inercji popytu (bezwładu wynikającego z niechęci do zmiany) przez oferowanie rzekomo darmowych produktów (bez informowania o ukrytym koszcie danych czy uwagi, do czego wrócimy), po nudging, czyli manipulowanie decyzjami – dewiza maksymalizacji zysku i zaangażowania nie zna ograniczeń.

Trudno jednak, aby było inaczej, jeśli nakłania do tego cała kultura start-upów i ekosystemu innowacji wokół nich. Fundusz venture capital (wysokiego ryzyka) Follow The Seed wprost deklaruje, że decyzje inwestycyjne są podejmowane na bazie specjalnego, obiektywnego algorytmu RavingFans®, którego strona pyta odwiedzających wprost, czy „są uzależnieni czy przewidywalni?” (Are They Addicted or Predicted?). Narzędzie zbudowane jest wokół hipotezy, że „kiedy krytyczna masa użytkowników wykształci »irracjonalny« związek z produktem lub usługą, przesuwają się z ogólnego rynku do »strefy bez konkurencji«”. Ten przykład nie ma przekreślać rynku VC jako pewnego mechanizmu gospodarczego (gdyż w pewnej formie będę go bronił), ale pokazać, jakiego rodzaju presja istnieje w sytuacji, gdy prymat rynku i kapitalistycznego zysku staje się głównym napędem finansowania i rozwoju cyfrowych platform. To dlatego dobrze uruchomiona „gwiazda śmierci”, jak nazywane są czasem suto dofinansowane start-upy, ma za zadanie niejednokrotnie przede wszystkim move fast and break things, czyli konsekwentnie rosnąć (w nadziei przyniesienia zwrotu z inwestycji) i wywracać dotychczasowy porządek – w tym porządek podtrzymujący społeczeństwo i gospodarkę.

Ukryta praca

Co jednak wydaje się znacznie ważniejsze, propozycje interoperacyjności są pozbawione analizy zagadnienia samej pracy użytkowników i przechwytywanej z niej wartości. Praca kierowcy jest zrozumiała dla każdego użytkownika Ubera, ale kto zauważa i właściwie ocenia dziś pracę niematerialną, która tworzy bezcenne strumienie danych? Bez nich ostatecznie nowe algorytmy platformy nie mogą powstać, czyli wartość jej zgromadzonego kapitału niematerialnego (opartego na wiedzy) jest od tej pracy zależna. Cała wartość tej pracy jest przechwytywana poza naszym zasięgiem i zmieniana w nowe produkty lub usługi – bez stosownego wynagrodzenia.

Drugim rodzajem ukrytej pracy jest praca uważności. Badacz komunikacji Dallas Smythe zauważył, że produktem mediów masowych nie jest tylko propaganda (jak widziała to szkoła frankfurcka), ale przede wszystkim uwaga tłumu, która jest sprzedawana reklamodawcom. Używając dziś dowolnej platformy, poświęcamy ograniczoną przecież uwagę, a nasze reakcje, przesunięcia palcami po ekranie smartfona i drobne intelektualne ćwiczenia (jak choćby rozwiązywanie mechanizmów reCAPTCHA przy potwierdzaniu internetowych formularzy), są pieczołowicie zbierane i zmieniane w wielomiliardowe zyski. Ten argument idzie dziś znacznie dalej. Ekonomista Michael Goldhaber był nawet zdania, że z racji obfitości informacji (danych) to właśnie uwaga jest dobrem rzadkim, o które może trwać rywalizacja gospodarcza. Choć w dobie silosów danych i praw własności intelektualnej jest to argument niepełny, to jego wymowa uświadamia, jak wiele różnych form pracy i mikropracy pozostaje niedocenionych.

Wreszcie – praca nabywana jest niezwykle często sprekaryzowana, rozdrobniona na mikrozadania i mikrowypłaty, przygotowana tak, by maksymalnie ułatwić firmom „włączanie” i „wyłączanie” pracowników w dowolnym momencie oraz trzymanie ich na dystans karzących algorytmów platformy. Amazon Mechanical Turk to sztandarowy przykład tego typu filozofii, która pracę odziera z godności i stabilizacji. Gig economy to dziś trend, który jest uważany przez organizacje społeczne i związki zawodowe za jedno z największych zagrożeń dla stabilnej przyszłości pracowników. Często też podział skomplikowanego procesu na części uniemożliwia dostrzeżenie końcowego efektu (np. wartościowego produktu informatycznego), ułatwiając praktyki rażącego zaniżania wypłaty. Częsta jest też praktyka przerzucania kosztów na dostawców pracy – ostatecznie, w przeciwieństwie do tradycyjnych zakładów, nowe platformy opłacają wyłącznie wykonywane zadania, ale nie troszczą się o sprzęt, jego amortyzację, stosowne ubezpieczenia czy podnoszenie kwalifikacji pracowników.

Cały ten obszar problemowy pracy musi znaleźć bardziej złożoną odpowiedź na swoje pytania – oznaczającą nie tylko konieczność przeprojektowania sposobu dysponowania danymi, ale także relacji użytkowników z platformą. Przechwytywanie niepostrzeżenie pracy i presja na jej elastyczność oraz rywalizację o najniższą cenę, są jednymi z motorów napędowych ogromnych nierówności, które podzieliły społeczeństwa świata na bogatych menedżerów i technologicznych liderów oraz niedostosowanych, słabo opłacanych wykonawców najprostszych usług.

Zabawa w Boga

Cyfrowi giganci dotychczas pozostawali nietknięci, a pojedyncze odpowiedzi broniącego się społeczeństwa, jak RODO czy propozycje wymuszenia interoperacyjności, wydają się niedostosowane do wizji przyszłości i możliwości największych firm. Ten rozdźwięk ujawniło Google w materiale, który wyciekł mniej lub bardziej celowo do sieci. W ramach techniki „spekulatywnego projektowania” zespół Google X (spółki zależnej szukającej eksperymentalnych, przełomowych technologii) przygotował film wyjaśniający potencjalny dalszy rozwój rodziny produktów firmy w oparciu o teoretyczną ramę nawiązującą do lamarckiańskiej epigenetyki.

Księga (ledger) naszych danych jest w nim traktowana jako idealna postać człowieka, niezanieczyszczona losowym szumem, na wzór redukcjonistycznej hipotezy człowieka jako wyłącznie nośnika genów. Wobec tego długofalowym kierunkiem i celem nie powinno być projektowanie dla użytkownika (user-centered design), ale projektowanie dla księgi (ledger-centered design). Chodzi o kompletność księgi, jej rozwój w kierunku idealnej opowieści, optymalizacja jej szeregów liczbowych. Użytkownik musi pamiętać, że jest tylko czasowym nosicielem księgi (jako pewnego abstrakcyjnego bytu ideowego) i wobec tego może być kontrolowany, obserwowany i nakłaniany do pewnych wyborów, dla jej dobra. Zbiór wszystkich ksiąg ma umożliwić również przewidywanie ludzkich zachowań, następnie eliminację biedy, głodu i przestępczości.

Czy ten projekt jest tylko spekulacją, czy raczej skrótem filozofii, jaka przyświeca najbardziej zideologizowanym adeptom technologii cyfrowych? Algorytmy, a wkrótce sztuczna inteligencja (AI), mają być naszymi przewodnikami i konstruktorami rzeczywistości coraz silniej przesyconej informacjami i skomplikowanym problemami. Chętnie stosowane „czarne skrzynki” algorytmów, decyzje podejmowane dla ułatwienia za kulisami, poza naszymi oczami, są jednak przecież kierowane przez projektantów rozwiązania, a cele im przyświecające nie muszą być zbieżne z celami użytkownika – ba, rzadko są.

Świetnie długofalową złożoność problemu ujął komentator podobnej dyskusji na moim profilu na (nomen omen) Facebooku: „W świecie, gdzie decyzja kredytowa może być uzależniona od miejsca, w którym mieszkasz, albo od twoich dotychczasowych decyzji konsumenckich, zapominamy o jednym – człowiek może odciąć się od innych ludzi i świata cyfrowego na jedną dobę i po powrocie być zupełnie inny. Tym, co czyni nas ludźmi, jest zdolność do refleksji na własny temat, którą scjentystyczny, redukcjonistyczny świat odrzuca”. Zysk firmy i jej kontrola nad księgami redukują ludzi do przedmiotów procesu produkcji i reprodukcji, odrzucając wszelką sprawczość i podmiotowość. Utopijna wiara w wyznaczony z góry, deterministyczny bieg postępu technologicznego jest tutaj usprawiedliwieniem dla kapitalistycznego, kognitywnego totalitaryzmu, gdzie fabryka sieci staje się celem samym dla siebie.

Regulate fast and break up

Być może zamiast interoperacyjności należy zwrócić uwagę na rozmiary tych firm i nadmierną przewagę rynkową, jaką dysponują. To również z niej wyrasta strategicznie, zdawałoby się, wszechogarniające, egoistyczne myślenie i definiowanie celów firmy. Część komentatorów argumentuje, że firmy te należy rozbić w ramach postępowań antymonopolistycznych, tak jak miało to miejsce w USA ze Standard Oil na początku ubiegłego wieku. Analiza zaangażowania w różne branże całej grupy kapitałowej mogłaby pozwolić na wydzielenie takich produktów i usług, których oddzielenie od reszty korporacji mogłoby zmienić finansowy układ sił i doprowadzić do zmiany kierunku rozwoju danego rozwiązania technologicznego.

Jeszcze innym przykładem polityki gospodarczej wobec gigantów może być przypadek AT&T (znanego też jako Bell Systems), głównego dostawcy telekomunikacji w Stanach. Monopol AT&T z racji na efekty sieciowe został zatwierdzony przez rząd federalny, ale pod szeregiem warunków. W 1925 r. na ich mocy powstały w pełni opłacane przez monopol laboratoria Bell Labs, które w kolejnych dekadach doprowadziły do wynalezienia choćby tranzystorów, mikrochipów, paneli słonecznych, lasera oraz praktycznych zastosowań dla mikrofal. W 1956 r. rząd wymusił uwolnienie wszystkich starszych patentów innym amerykańskim firmom (powstała w ten sposób np. Motorola) oraz licencjonowanie nowych za symboliczne opłaty.

Interoperacyjność może zatem być częścią rozwiązania, ale takiego, które wychodzi daleko poza nią samą. Tristan Harris sugerował w parlamencie, że powaga sytuacji jest już na tyle wielka, iż uzasadnione jest choćby nakazanie wyłączenia pewnych reklam (np. politycznych). Podobnie jest w pełni zrozumiałe, że wobec zagrożenia destabilizacji rynku mieszkaniowego przez najem okazjonalny w turystycznych miejscach czy rynku przewozów, niektóre miasta, regiony i kraje reagują zakazem danego rozwiązania. To oczywiście krótkowzroczne, ale może być pierwszym sensownym krokiem do opracowania alternatywy, która przynosi zupełnie nową jakość.

Etyczne platformy

Niektóre głosy w środowisku innowatorów i ekonomistów sugerują jednak, że pora całkowicie przebudować znany nam dziś świat cyfrowej infrastruktury i aplikacji, z których na co dzień korzystamy. Alternatywą dla regulacji może być bowiem stara odpowiedź ruchów społecznych – samoorganizacja wokół nierynkowych zasad.

Center for Humane Tech argumentuje, że potrzeba nam więcej skupienia na projektowaniu platform etycznych, kierowanych przede wszystkim troską o człowieka (co bywa określane jako human-centered design) i jego naturalne, behawioralne potrzeby. Cyfrowe narzędzia miałyby zatem stać się ethical by design, czyli nie oferować opcji sprawdzenia i weryfikacji danych w długich procesach i nie tworzyć skomplikowanych architektur pozwalających na odzyskanie przez nas kontroli nad danymi, ale stawiać sobie za cel w pierwszej kolejności zaspokojenie bezpieczeństwa i podmiotowości człowieka – a dopiero później zysku z działalności. Takie zasady wymagałyby, jak argumentuje także założyciel World Economic Forum Klaus Schwab, zmian w procesie edukacji inżynierów i naukowców tak, by stawiali nową „przysięgę Hipokratesa” na pierwszym miejscu, uświadamiając twórców cyfrowych rozwiązań co do realnego wpływu ich pracy.

Kluczowym głosem w tej dyskusji jest także Trebor Scholz z New School for Social Research. Jego chętnie komentowany artykuł „Platform Cooperativism vs the Sharing Economy” na nowo zdefiniował problemy gospodarki współdzielenia i platform przez zaoferowanie realnej propozycji powrotu do kolektywnej samoorganizacji – przy jednoczesnym wykorzystaniu mocy nowych technologii i gospodarki naprawdę opartej na wiedzy. Głównym założeniem proponowanego przez niego platformowego kooperatyzmu jest zatem sklonowanie „technologicznego serca” cyfrowych platform – mediów społecznościowych, narzędzi gospodarki współdzielenia, serwisów dla freelancerów, portali e-commerce, oprogramowania sprzedawanego w modelu SaaS i wielu innych – przy jednoczesnym przeprojektowaniu algorytmów i struktury własności tak, aby była transparentna, demokratyczna i z zasady redystrybuująca tworzoną wartość.

Celem takich alternatywnych spółdzielczych platform jest zatem stworzenie nowego ekosystemu innowacji i nowej infrastruktury, która wysadza logikę kapitalistyczną. Ostateczny cel – nieco utopijny kierunek, do którego aspiruje cyfrowa ekonomia społeczna – wymaga identyfikacji głównych wartości przyświecających progresywnej praktyce polityczności. Propozycją znanego badacza ruchu  peer-to-peer Michela Bauwensa są trzy sfery: zrównoważenie (sustainability), otwartość (openness) oraz solidarność (solidarity). Oznacza to, że nowe platformy muszą mieć świadomość swojego wpływu na lokalny rynek i lokalną społeczność i działać w większej harmonii; muszą stawiać sobie za cel włączanie szerokich grup interesariuszy i rośnięcie potencjalnie na cały świat, tak jak najbardziej dynamiczne start-upy; wreszcie muszą opierać się na zasadzie wsparcia użytkowników najsłabszych, dyskryminowanych, najgorzej wynagradzanych czy uzależnionych od rozwiązania, oferując im systemową pomoc.

Marina Gorbis z Institute for Future przeprowadziła badania z udziałem samych pracowników gig economy. Pozwoliły one opracować zestaw zasad, jakich sami pracownicy życzyliby sobie na platformach i jakie pozwoliłyby uczynić je etycznymi, egalitarnymi i przyczyniającymi się naprawdę do wzrostu społecznego dobrobytu. Zestaw Gorbis zawiera 8 kluczowych punktów:

  1. maksymalizacja zarobków pracowników,
  2. stabilność i przewidywalność mechanizmów,
  3. transparentność – zarówno algorytmów, jak i na poziomie dostępu do danych,
  4. przenoszalność produktów oraz reputacji społecznej pomiędzy platformami,
  5. podnoszenie kwalifikacji – co oznacza pozyskiwanie nowych zdolności oraz tworzenie ścieżek awansu i zmiany obowiązków,
  6. przynależność społeczna – pokonanie bariery zatomizowanej, indywidualistycznej pracy przez więzi z ludźmi,
  7. eliminacja stronniczości – algorytmów, ale i samych ludzi na platformie,
  8. stworzenie mechanizmów dla informacji zwrotnych (feedback).

Mimo rosnącej popularności działań Center for Humane Tech czy ruchu platformowego kooperatyzmu, rozwiązań prawdziwie egalitarnych wciąż brakuje, a sukcesy pojedynczych platform (jak np. Stocksy) przytaczane są nazbyt regularnie. Czego brakuje, żeby skutecznie stawić czoła cyfrowym gigantom?

Cyfrowe spółdzielnie, związkowe aplikacje

Prawdziwa potrzeba leży w przekonaniu masowych, oddolnych organizacji społecznych oraz związków zawodowych do zainwestowania konkretnej ilości czasu i pracy w cyfrowe platformy, a następnie do popularyzacji ich wśród własnych członków, w celu wykorzystania dźwigni organizacji do skontrowania ogromnych środków wydawanych na marketing i popularyzację rozwiązań korporacyjnych. Okaże się to nie do przecenienia w kontekście długiego trwania kryzysu możliwości reprodukcji społecznej i strzeżonych informacji. Konieczne jest też prowadzenie eksperymentów na poziomie lokalnym, regionalnym czy miejskim, z nowymi typami usług publicznych, od otwartego crowdsourcingu problemów różnych grup społecznych, aż po rozwiązania bardziej ambitne.

Przykładem, który chętnie przytaczam – szczególnie w kontekście nadchodzących wyborów samorządowych – jest propozycja budowy skomplikowanej platformy zarządzania zasobem nieruchomości, które włączałyby krótkoterminowy wynajem (w stylu Airbnb), ale i najem długoterminowy, system zarządzania aktami notarialnymi, podatkami (w tym m.in. od śledzonych z wysoką dokładnością pustostanów), czy nawet transparentne i etyczne algorytmy prowadzące do zmniejszania marży przez zmianę równowagi siły negocjacyjnej i redukcję asymetrii informacji między lokatorami a deweloperami, inwestorami oraz spekulantami nieruchomości. Taka platforma mogłaby stać się podstawą do budowy ponadnarodowej, globalnej sieci miast odpowiedzialnych społecznie. Czy Polska nie mogłaby być pionierem, oferując tak niezwykle odważne technologie w służbie mieszkańców?

Potrzeba leży wreszcie w tworzeniu opartych o instytucje państwowe lub środki publiczne inkubatorów, akceleratorów i narzędzi zmierzających do znalezienia najlepszych sposobów komunikowania się, elastycznej pracy, sprawiedliwego handlu i przedsiębiorczości na bazie cyfrowych dóbr wspólnych. Nie ma to być wspieranie start-upów dla wspierania start-upów ani innowacji dla innowacji, lecz oferowanie możliwości rozwojowych wyłącznie tym rozwiązaniom, które rzucają wyzwanie status quo platform nieetycznych oraz gromadzących bez opamiętania władzę i kapitał.

Digital podpalił nasz świat

W trakcie przesłuchań Zuckerberga w amerykańskim Senacie, republikański senator z Południowej Karoliny spytał zupełnie szczerze CEO Facebooka: „Jeśli kupię Forda i nie jestem z niego zadowolony, mogę kupić Chevroleta. Jeśli nie podoba mi się Facebook, do jakiego produktu o podobnym charakterze i randze mogę się zapisać?”. Odpowiedź jest dziś tak samo niejasna, jak wówczas. Czy decentralizacja danych wystarczy, szczególnie, gdy staną się one przedmiotem wielkiej rywalizacji między głównymi inżynierami sztucznej inteligencji, napędzanymi przez rosnącą wrogość bloków gospodarczych: zachodniego oraz azjatyckiego? Jeśli chcemy jako społeczeństwo postawić na regulatorów, nie zatrzymujmy się na interoperacyjności.

Jeśli jednak trudno nam uwierzyć w zdolność systemu politycznego i prawnego do reagowania, zaufajmy słowom Lawrence Lessiga, twórcy Creative Commons: „kod jest prawem”. I napiszmy ten kod raz jeszcze, etycznie, egalitarnie i z myślą o człowieku przed zyskiem.

Przypisy:

  1. Za platformą analizy danych finansowych Ycharts.
  2. List naukowca przetłumaczyliśmy i wydaliśmy jako aneks do książki #FutureInsights: Technologie 4.0 a przemiany społeczno-gospodarcze, która ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej SGH na początku 2018 r.
  3. Tutaj dla jasności: szybko skalowalne firmy bazujące na nowych technologiach.
  4. Posiedzenie Digital, Culture, Media and Sport Committee brytyjskiego House of Commons z dnia 22 maja 2018 r. w sprawie fake news, dostępne na stronie parlamentu Wielkiej Brytanii.
komentarzy