Upłynął kolejny rok dzielący świat od przewidywanej przez korporację RAND na połowę przyszłej dekady wojny o globalną hegemonię między Stanami Zjednoczonymi a aspirującymi Chinami. Z całą pewnością można powiedzieć kilka rzeczy. Po pierwsze – wojna nie wybuchła. Po drugie – Chiny utrzymują światowy prymat pod względem PKB w jednostkach przeliczeniowych (najwyższą wartość nominalną mają Stany Zjednoczone). Wzrost gospodarczy ChRL odrobinę zwalnia, są to jednak różnice rzędu dziesiątych części procenta, wynosząc tak czy inaczej co najmniej 6,5%. Imponuje również rozwój chińskiego potencjału militarnego. W roku 2018 zwodowano tam aż sześć niszczycieli, w tym trzy bardzo dużego i silnie uzbrojonego typu 055; dla porównania – w Stanach Zjednoczonych zwodowano dwa niszczyciele. W budowie znajdują się trzy chińskie lotniskowce, które dołączą do jednego eksperymentalno-szkolnego i pierwszego będącego jednostką stricte bojową, który wejdzie do służby w bieżącym roku. Z drugiej strony, Amerykanie nie zasypiają gruszek w popiele – zatwierdzony na rok 2019 wydatki na zbrojenia wyniosą rekordowe 716 miliardów dolarów. Jawne i niejawne wydatki Chin są szacowane na „jedynie” nieco ponad 200 miliardów dolarów.
W dziedzinie stosunków między mocarstwami miniony rok był bogaty w wydarzenia. W połowie czerwca amerykańska administracja rozpoczęła proces nakładania karnych ceł na produkty importowane z Chin, motywując podejmowane decyzje dążeniem do zmniejszenia własnego deficytu handlowego w stosunkach bilateralnych, który w roku 2017 wyniósł 375 miliardów dolarów. Nałożone w czerwcu cła objęły import o wartości 50 miliardów dolarów, we wrześniu – 200 miliardów. Chiny z kolei nałożyły cła odwetowe na import ze Stanów Zjednoczonych o wartości 60 miliardów dolarów. Stan ten jest zasadnie określany wojną handlową, jednak na początku grudnia na jej froncie nastał przynajmniej czasowy rozejm. Strony zgodziły się na zawieszenie w związku z prowadzonymi negocjacjami zapowiadanej na pierwszy dzień roku 2019 aż 2,5-krotnej podwyżki pierwotnie nałożonych stawek o 90 dni.
W ramach ustępstw Chiny zgodziły się na zakup w USA znaczącej ilości produktów rolnych, w tym niesprowadzanego stamtąd od 17 lat ryżu. Wydaje się jednak, że większe szanse spełnienia ma scenariusz zaostrzania się konfrontacji. Wskazywać na to może choćby zimnowojenne w duchu, pełne bardzo ostrych i kategorycznych ocen polityki Chin przemówienie wiceprezydenta Mike’a Pence’a, wygłoszone na początku października.
Rywalizacja między mocarstwami ma wpływ również na inne kraje. W minionym roku większą inicjatywę wykazywały Stany Zjednoczone – najbardziej spektakularnym jej przejawem było spotkanie Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem. Przyniosło ono porozumienie dające pewne nadzieje na uspokojenie Korei Północnej przez jej denuklearyzację, utrudniające Chinom domniemane wykorzystywanie „szalonego” sąsiada do testowania polityki Amerykanów i ich sojuszników, pozwalające skoncentrować się tym ostatnim na rywalizacji z Pekinem. W tej dziedzinie pewnym symbolem staje się zapowiadany powrót Japonii do klubu posiadaczy lotniskowców, który opuściła po roku 1945. Mimo poprawnych politycznie nazw dwie jednostki typu „Izumo” będą przenosić samoloty F-35B.
Kluczowym elementem globalnej układanki wydaje się jednak być Rosja. Obecnie pozostaje w aliansie z Chinami, który jednak nie jest oparty ani na zaufaniu (Pekin pamięta szokującą woltę Moskwy po 11 września 2001, która spowodowała wpuszczenie oddziałów amerykańskich do zdominowanej przez Rosję Azji Środkowej, tuż przy miękkim podbrzuszu Chin), ani na równowadze relacji, które są zdominowane przez bezapelacyjną przewagę ekonomiczną Chińczyków i wyczerpywanie się możliwości Rosji jako strategicznego dostawcy technologii militarnych. Grudzień przyniósł ważny głos Pata Buchanana, stwierdzającego wprost, że Stany Zjednoczone nie są w stanie rywalizować jednocześnie z dwoma wielkimi przeciwnikami, oraz że zasadniczym wrogiem jest Pekin i wzywającego do powtórzenia wobec Moskwy manewru dokonanego przez Richarda Nixona w latach 70. Zapowiedzią skracania frontów może być ogłoszenie przez prezydenta Trumpa wbrew współpracownikom wycofania wojsk amerykańskich z Syrii (co prawda wydłużonego wobec pierwotnych zamiarów) i widoczne dążenie do poprawy stosunków z Turcją, od 2015 co najmniej problematycznym aliantem.
Chińska aktywność zagraniczna była mniej spektakularna. Jak się wydaje, sztandarowy dla przezwyciężenia morskiej dominacji Stanów Zjednoczonych projekt Nowego Jedwabnego Szlaku napotyka znaczące opory. W Malezji zablokowane zostały wielkie chińskie projekty infrastrukturalne, problemy występują w Mjanmie i Pakistanie. Wiążą się one z hegemonicznym, niekorzystnym dla gospodarek mniejszych partnerów modelem stosunków ekonomicznych forsowanych przez Pekin. Nie widać również atrakcyjnej chińskiej oferty dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Wydaje się, że opracowanie takowej przez Chiny, przyzwyczajone raczej do charakteru relacji sprawdzającego się w ubogich krajach Afryki czy Ameryki Południowej, będzie musiało wiązać się z czasochłonnymi zmianami mentalnymi. Utrudniona będzie również ekspansja gospodarcza Chin w Europie Zachodniej – w grudniu rząd Niemiec zmienił rozporządzenie do ustawy o stosunkach gospodarczych z zagranicą, w sposób zwiększający możliwość wetowania przejęć niemieckich firm przez inwestorów spoza UE. Prawo to jest nieoficjalnie określane jednoznacznie jako „Lex China”.
Znaczące zmiany zachodzą za to w polityce wewnętrznej Chin. Xi Jinping faktycznie zdemontował wprowadzony jeszcze przez Deng Xiaopinga system władzy rozproszonej między kilka ośrodków – sekretarza generalnego KPCh będącego jednocześnie Przewodniczącym ChRL, premiera i Biuro Polityczne. Xi autoryzując masowe kampanie przeciwko urzędnikom szczebli od niskiego po najwyższy, oparte na zarzutach korupcyjnych, wyeliminował konkurencję i doprowadził do powstania własnej personalnej władzy, niespotykanej od czasów Mao. Obok partii kontroluje jako przewodniczący Centralnej Komisji Wojskowej armię, a jako szef rozlicznych grup roboczych zajmujących się wszystkimi kluczowymi sprawami – całość polityki państwa. W ubiegłym roku przeforsował zniesienie konstytucyjnego limitu liczby kadencji szefa partii i państwa, co daje mu władzę de facto nieograniczoną czasowo przez względy inne niż biologiczne.
Polityka ta jest określana jako problematyczna wewnętrznie – dla ogromnego aparatu biurokratycznego marchewkę zastąpił kij i strach przez czystkami. W stosunkach zewnętrznych jest ambiwalentna. W warunkach globalnej konfrontacji jednolite, skoncentrowane przywództwo może być atutem. Może jednak też zmniejszać elastyczność reagowania i zdolność absorpcji zderzeń poniżej progu eskalacji konfliktu – skoro jeden włada wszystkim i za wszystko odpowiada, może być ze względów wizerunkowych bardziej nieustępliwy.
Do sprawdzenia sensu przepowiedni o nowej wojnie światowej pozostało jeszcze około sześciu lat. Do tego czasu prorocy będą ją głosić niezmordowanie – wszak na tej melodii budują swoją obecność w przestrzeni publicznej, a nawet spektakularne kariery. Wyjaśnienie sytuacji spowoduje sformułowanie funkcjonujących rzekomo jako żelazne konieczności ciągów przyczynowo-skutkowych, prowadzących „nieuchronnie” do takiego a nie innego wyniku. Zdarzenia wychodzące poza ciągi będą pomijane jako nieistotne dla ostatecznego rezultatu, interpretowane jako wybiegi czy inicjatywy z góry skazane na niepowodzenie. Kwestie znormalizowane przez głównych graczy i traktowane co do zasady jako neutralne i niekoniecznie stanowiące kluczowe zagrożenie zostaną z kolei zabsolutyzowane i uznane za najważniejsze przyczyny. Taka nauka wynika ze znakomitej książki „Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914” Christophera Clarka, opisującej drogę do wojny, która jest przyjmowana jako jeden z modeli starcia amerykańsko-chińskiego. Nie ma podstaw, aby przyjąć, że za kilka lat narracje będą inne – w zależności od biegu wypadków w narracjach jako nieistotne będą traktowane albo zaostrzenia, albo odprężenia.
A sprawa polska? Niestety, dyplomacja naszego kraju wydaje się być najdalsza od zdolności osiągania zysków dzięki umiejętnemu balansowaniu między głównymi graczami, względnie handlowi wymiennemu związanemu z postawieniem na któregoś z nich. Z jednej strony polityka zagraniczna Polski wpada w ogromne turbulencje w związku ze sprawami najwyżej trzeciorzędnymi. Z drugiej – stosunki ze Stanami Zjednoczonymi są zdominowane przez czczy serwilizm, wydatnie wspomagany przez lobbystów ulokowanych w krajowych ośrodkach władzy. W tej sytuacji bardzo trudno o korzyści, a niezwykle łatwo o niebezpieczeństwa.
dr Jan Przybylski