Koniec zapóźnienia? Perspektywy Afryki w epoce nowej rewolucji technologicznej
Koniec zapóźnienia? Perspektywy Afryki w epoce nowej rewolucji technologicznej
Ton wiadomości napływających z Afryki Subsaharyjskiej był w ciągu poprzednich kilku dekad przygnębiająco jednostajny. Wojny domowe i konflikty etniczne czy religijne, przeradzające się nieraz w rzezie na wielką skalę. Ubóstwo, klęski głodu, rabunkowa eksploatacja zasobów naturalnych. Tym bardziej zaskakujące było pojawienie się na początku bieżącego dziesięciolecia w światowych mediach hasła „Africa rising”, wieszczącego wejście Czarnego Kontynentu na ścieżkę dynamicznego wzrostu gospodarczego. Towarzyszyły mu obrazy dynamicznie rozwijających się metropolii, na przykład w Rwandzie, oraz najbardziej uderzające, przedstawiające Afrykańczyków w malowniczych strojach plemiennych, które nie uległy zmianie od tysięcy lat, dzierżących jednak w dłoniach telefony komórkowe. Czy zatem w Afryce w istocie dzięki nowym technologiom dokonuje się rewolucja gospodarcza?
Niegościnna kolebka człowieka
Afryka Subsaharyjska jest obszarem ubogim. 21 spośród 25 krajów o najniższym produkcie krajowym brutto per capita według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego za 2018 r. leży właśnie tam. Nawet surowcowe wyspy zamożności, takie jak Gwinea Równikowa czy Gabon, w tej konkurencji dościgają tylko biedniejsze kraje europejskie. Ten stan rzeczy ma bardzo głębokie korzenie historyczne. Afryka, z wyjątkiem północnego pasa leżącego nad Morzem Śródziemnym, nigdy nie była obszarem szczególnie bujnego rozwoju cywilizacyjnego. Przyczyny tego stanu rzeczy tkwią w warunkach geograficznych. Jared Diamond w książce „Strzelby, zarazki, maszyny. Losy ludzkich społeczeństw” ujmuje problem następująco: „W subsaharyjskiej Afryce zaczęto później w porównaniu z Eurazją wytwarzać żywność na skutek ubóstwa rodzimych gatunków roślin i zwierząt podatnych na udomowienie, znacznie mniejszego obszaru, który nadawał się do lokalnego rozwoju produkcji żywności, oraz przebiegu osi kontynentalnej wzdłuż linii północ-południe, co spowalniało rozpowszechnianie metod produkcji żywności i wynalazków […] Wędrując wzdłuż osi północ-południe, przecina się strefy ogromnie różniące się klimatem, typem środowiska, ilością opadów, długością dnia oraz rodzajami chorób, upraw i żywego inwentarza. Dlatego też przemieszczanie się udomowionych roślin i zwierząt z jednej części Afryki do drugiej napotykało wielkie trudności. Tymczasem w Eurazji gatunki bez przeszkód wędrowały między oddalonymi od siebie o tysiące kilometrów społeczeństwami, żyjącymi na tej samej szerokości geograficznej, o podobnym klimacie i długości dnia”.
Ograniczona produkcja żywności redukowała wielkość populacji i tempo jej rozwoju. W roku 1000 szacowana liczebność ludności Europy wynosiła około 35 milionów, natomiast ponad dwukrotnie większej Afryki poniżej pasa pustyń (dla uproszczenia w dalszej części tekstu będzie ona nazywana po prostu „Afryką”) – około 22 miliony. Do 1600 r. populacja Europy wzrosła ponad trzykrotnie, Afryki – dwukrotnie. Powolne było również rozprzestrzenianie się technologii takich jak ceramika czy obróbka metali. W Afryce nie nastąpił niezależny rozwój pisma (zostało ono przyniesione dopiero przez Europejczyków i Arabów), co w oczywisty sposób ograniczało możliwości kumulowania wiedzy. Z kolei dla kluczowego dla rozwoju militarnego (a przez to politycznego) konia, który dotarł poza Saharę dopiero po 1000 r., barierą stała się strefa występowania much tse-tse, rozpoczynająca się tuż poniżej pustyń.
Efektem nałożenia się powyższych czynników było niewyłonienie się w Afryce wielkich i trwałych organizmów państwowych, powstałych w wyniku rozwoju cywilizacyjnego, a z drugiej strony ten rozwój stymulujących. Stanowiąca wyjątek Etiopia stała się wskutek izolacji geograficznej oraz politycznej, powstałej po arabskim podboju Afryki Północnej, skamieniałością świata późnoantycznego. U progu ery nowożytnej Afryka pozostawała zatem politycznie na poziomie plemion tworzących czasem efemeryczne państwa, częściej jednak podzielonych na zwaśnione wioski. Niski poziom organizacji skutkował brakiem stymulacji wzrostu gospodarczego przez scentralizowaną władzę, wprowadzającą porządek dzięki ustanowieniu i egzekucji prawa (różnice pomiędzy obszarami, na których zaistniały struktury państwowe a ich pozbawionymi, przedstawiają Daron Acemoglu i James A. Robinson w książce „Dlaczego narody przegrywają” na przykładzie ludów Lele i Bushong). Technologicznie natomiast region nie wykraczał poza wczesne średniowiecze, jak w części Europy pozostającej poza wpływami rzymskimi.
W konfrontacji z europejską ekspansją oraz arabską penetracją Afryka stała zatem na straconej pozycji. Do końca XIX wieku została, poza Etiopią, mimo epizodów twardego oporu, podbita przez dynamicznie rozwijające się państwa europejskie.
Falstart w nowoczesność
Epoka kolonizacji miała rozmaite aspekty. Z jednej strony oznaczała zniewolenie lokalnych populacji, sprowadzenie ich do roli siły roboczej eksploatowanej bezwzględnie, a nieraz we wręcz zbrodniczy sposób. Z drugiej, sprowadziła do Afryki technologie hamowane wcześniej przez warunki geograficzne, począwszy od upraw. Populacja kontynentu zaczęła zatem dynamicznie przyrastać, a między rokiem 1900 a 1950 zwiększyła się dwukrotnie. Koniec ery kolonialnej pozostawił dziedzictwo dwoiste. Afryka poznała nowoczesne technologie, uzyskała też możliwość dostępu do wiedzy. Nie otrzymała jednak narzędzi pozwalających na efektywne korzystanie z niej.
Mimo zaczątków zmian w późniejszym okresie, kolonie pozostawały źródłami produktów rolnych i surowców, zarządzanymi przez europejskie administracje i pozbawionymi istotnego przemysłu, nie mówiąc nawet o ośrodkach rozwoju techniki. Edukacja lokalnych społeczności była płytka i powierzchowna, umożliwiając tylko obsługę efektów odbywającego się gdzie indziej rozwoju technologicznego, obsługę w dodatku pod nadzorem białych wyższych kadr. Wyłaniające się państwa były zazwyczaj od zarania obciążone brzemieniem problemów: stanowiły twory wykreślone na mapach przez kolonizatorów w poprzek granic plemiennych lub komasowały w granicach państwowych miriadę plemion oraz języków. Infrastruktury komunikacyjne były tworzone z myślą o eksploatacji zasobów. W większości krajów powstały tylko pojedyncze linie kolejowe, wiodące od najbardziej zasobnego regionu ku głównemu portowi wywozowemu.
Zalążkowe nowoczesne lokalne elity zostały zatem postawione w obliczu trudności, których pokonywanie gdzie indziej było dziełem nierzadko krwawych procesów trwających setki lat. Dodatkowym czynnikiem było nałożenie się dekolonizacji na zimnowojenną rywalizację między globalnymi blokami. Związek Sowiecki z satelitami czy Chiny wspierały oczywiście ruchy antykolonialne, a państwom już niepodległym udzielały wsparcia politycznego i pozwalały im budować potencjały militarne niezależnie od dawnych metropolii kolonialnych. Nie były jednak w stanie udostępnić efektywnych wzorców gospodarczych, a eksportowane przez nie rozwiązania polityczno-społeczne były najniższej jakości, co pogłębiało tylko istniejące problemy. Co gorsza, wśród liderów politycznych znacznie więcej niż postaci formatu Julius Nyererego czy Jomo Kenytatty było postkolonialnych kleptokratów jak Mobuto Sese Seko, wywodzących się z prokomunistycznych ruchów antykolonialnych jak Robert Mugabe, czy nawet harmonijnie łączących negatywne wpływy, jak „krokodyl z Ugandy” Idi Amin.
Spowodowana upadkiem Związku Sowieckiego przerwa w rywalizacji między blokami nie przyniosła Afryce wytchnienia. Lata 90. były znaczone rzeziami w Rwandzie i wojnami domowymi m.in. w Zairze, Liberii i Sierra Leone, doprowadzającymi poszczególne państwa do upadku. Region trwał w biedzie, stagnacji i skrajnej peryferyjności. Pozostawał zagłębiem surowców, eksploatowanym przez globalne centra przemysłowe. W samej Afryce udział kluczowego dla realnego rozwoju lokalnych gospodarek przemysłu produkcyjnego w PKB, pobudzającego aktywność również w innych sektorach, wynosił na początku bieżącej dekady około 6% (w porównaniu do 23,8% w Unii Europejskiej).
Wschodząca Afryka?
Od lat 70. dwudziestego wieku do pierwszej dekady obecnego wieku w opisach sytuacji w Afryce dominowały w związku z nakreślonym powyżej stanem rzeczy narracje, według których była ona „kontynentem beznadziei”, gdzie upływały „stracone dekady”. Nastawienie światowych opiniotwórczych mediów i analityków uległo zmianie na początku bieżącej dekady z uwagi na stabilizację wysokich wskaźników wzrostu gospodarczego w skali całego kontynentu.
Przed większość okresu po 2000 r. tempo wzrostu w Afryce, sięgając 6% PKB rocznie, przekraczało analogiczny parametr dla Azji Wschodniej. Gospodarki krajów liderujących pod tym względem, takich jak Nigeria, Kenia, Uganda, Rwanda czy Tanzania, osiągały wskaźniki rzędu 8–10% rocznie, a w przypadku Angoli i Etiopii wzrost wynosił wręcz kilkanaście procent w ciągu roku. Dało to tygodnikowi „The Economist” asumpt do ukucia w 2011 r. hasła „Wschodząca Afryka” (Africa Rising), które stało się sztandarem dla nowej narracji. Afrykę zaczęto postrzegać jako region o największych na świecie perspektywach i rezerwach wzrostu. Zwracano uwagę na wielkość populacji, która również w „straconych dekadach” rozwijała się dynamicznie, wzrastając z 366 milionów w 1970 r. do ponad miliarda w 2010 r. (dane dla całego kontynentu). Jednak z powodu stagnacji ekonomicznej na bardzo niskim poziomie, pozostawała ona w ogromnej mierze zasobem niewykorzystanym jako producenci i konsumenci. U globalnego kapitału, w sytuacji stopniowego wzrostu kosztów pracy w eksploatowanych jako rezerwuary taniej siły roboczej Europie Środkowo-Wschodniej i Azji, pojawiła się nadzieja na nowe nieprzebrane zastępy pracowników za niskie stawki, dotychczas niedostępne z uwagi na problemy infrastrukturalne i niestabilność polityczną czy wręcz zagrożenie wojenne.
Na początku dekady w Afryce Subsaharyjskiej uległa zmniejszeniu także liczba konfliktów, a sytuacja w krajach, które jeszcze niedawno były takie, jak Rwanda czy Demokratyczna Republika Konga (dawny Zair), przynajmniej względnie uspokoiła się. Na tle wydarzeń na północy, takich jak wojna domowa i interwencja w Libii, południe mimo np. permanentnie występujących aktów przemocy religijnej w Nigerii, stało się relatywnie spokojne.
Obszarem, któremu poświęcono szczególną uwagę, stała się rewolucja komunikacji, związana z nowoczesnymi technologiami, takimi jak telefonia komórkowa i Internet. Dawniej sytuacja pod tym względem była w Afryce Subsaharyjskiej wyjątkowo zła. W 1990 r. liczba abonentów telefonii stacjonarnej wynosiła tam 3 na 1000 mieszkańców i była najniższa na świecie. Dla porównania w Azji Południowej wynosiła 7, w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie – 38, w Ameryce Łacińskiej – 55, a w zaniedbanej przecież pod tym względem Polsce – 86. Upowszechnienie infrastruktury komórkowej i dostępność tanich urządzeń spowodowały radykalną zmianę sytuacji. W 2011 r. liczba abonentów telefonów komórkowych w Afryce Subsaharyjskiej wyniosła aż 758 na 1000 mieszkańców. Oczywiście przyrosty odnotowano i w innych regionach świata (w Azji Południowej do 807, w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie do 1323, w Ameryce Łacińskiej do 1240, w Polsce do 1327), jednak wzrost w Afryce był zdecydowanie największy i spowodował osiągnięcie wskaźników tego samego rzędu, co w krajach relatywnie rozwiniętych. Biorąc pod uwagę dotychczasową rachityczność usług publicznych i spowodowane warunkami naturalnymi oraz rzadką siecią szlaków trudności komunikacyjne, fakt ten należy uznać za epokowy. O jego wpływie na życie może świadczyć historia bohatera jednego z reportaży, mieszkającego w okolicach kongijskiej Kinszasy. Gdy przed nastaniem ery telefonii komórkowej zmarła jego matka mieszkająca w odległej o kilkadziesiąt kilometrów w linii prostej rodzinnej wiosce, dowiedział się o tym dopiero po dwóch tygodniach. Pojawienie się telefonów komórkowych zupełnie zmieniło sytuację, umożliwiając np. dynamizację funkcjonowania jego biznesu polegającego na dostarczaniu na miejski targ artykułów rolnych, pozwalając dzięki uzyskiwanym w czasie rzeczywistym informacjom na dostosowanie asortymentu do aktualnego zapotrzebowania. Szybkość przepływu informacji wzrosła z liczonej w dniach do w zasadzie natychmiastowej.
Liczba użytkowników Internetu również uległa w ostatnich dwóch dekadach w Afryce znacznemu wzrostowi. W 2011 r. szacowano ją na 10% populacji, co stanowiło pięciokrotny wzrost w porównaniu ze stanem z 2005 r. Pozostawała relatywnie niska nawet na tle regionów słabiej rozwiniętych (dla porównania Azja 23%, Afryka Północna i Bliski Wschód 26%), jednak od tego czasu wzrosła ponad dwukrotnie, co pozostaje najwyższym tempem na świecie.
Niestety, postępom w dziedzinie infrastruktury telekomunikacyjnej nie towarzyszyły analogiczne zjawiska w pozostałych jej elementach. W latach 1990–2011 pogorszeniu uległ stan i tak słabej infrastruktury drogowej oraz kolejowej. Należąca do najniższych na świecie gęstość dróg spadła w tym okresie z 0,11 do 0,09 km/km2, sieci kolejowej natomiast z 0,004 do 0,002 km/km2. Afryka była jedynym regionem świata, w którym nastąpił taki spadek. Niedostateczne są również zdolności w zakresie energii elektrycznej i dostęp do niej. W większości krajów nie ma go ponad 75% mieszkańców (w obszarach wiejskich wskaźnik ten jest jeszcze gorszy), stanem dobrym w skali kontynentu jest wskaźnik dostępności wynoszący około 50%.
Pozytywnym aspektem sytuacji jest za to spadek analfabetyzmu. Według danych Banku Światowego udział populacji potrafiącej czytać i pisać w grupie powyżej 15 lat wynosił w 2010 roku 59% (dla porównania w 1984 r. – 51%), a do 2016 r. wzrósł do 64%. Poprawie ulegają również wskaźniki skolaryzacji, jednak przy sporych zastrzeżeniach wobec jakości edukacji.
Niepewna stabilność rozwoju
Część optymizmu żywionego na początku dekady w odniesieniu do perspektyw Afryki zdążyła do dziś wyparować. Dynamika wzrostu ujęta w skali regionu za lata 2010–2015 spadła do 3,5% PKB rocznie. Największa w nim gospodarka Nigerii odnotowała w 2016 r. pierwszą od ćwierćwiecza recesję (spadek o 1,6%), analogiczne zjawisko dotknęło trzeciej co do wielkości gospodarki Angoli.
Niekorzystne okazało się silne skorelowanie regionalnego wzrostu gospodarczego z cenami surowców, w tym ropy naftowej. Eksportujące ją kraje zostały poniekąd uderzone rykoszetem rywalizacji między Rosją a Stanami Zjednoczonymi wspieranymi na Bliskim Wschodzie przez Arabię Saudyjską. Znaczący spadek cen ropy, który rozpoczął się w 2014 r. i w ekstremum na przełomie lat 2015 i 2016 przekroczył 2/3 początkowej wartości, był tu bardzo odczuwalny z uwagi na wysoki udział tego surowca w wartości eksportu, w przypadku Nigerii sięgający 80%. Gospodarki m.in. Zambii, Mozambiku i Gwinei odczuły z kolei spadek cen rud metali. W ujęciu całościowym, surowce stanowią wciąż 80% wartości afrykańskiego eksportu. Region jest zatem wrażliwy na cykle i fluktuacje w gospodarce globalnej, determinowane przez sytuację w światowych centrach produkcji – Stanach Zjednoczonych, Chinach i Unii Europejskiej.
Wspomniane załamanie cen spowodowało w krajach surowcowych znaczące problemy, radykalny spadek przychodów i cięcia wydatków budżetowych, w tym najważniejszych – inwestycyjnych. Doprowadziło to do negatywnego przewartościowania długookresowych prognoz dotyczących ich perspektyw gospodarczych.
Kryzys surowcowy oszczędził kraje wschodu Afryki: Etiopię, Kenię, Tanzanię i Ugandę. Odznaczają się one inną strukturą gospodarek, w których najważniejszą rolę odgrywa rolnictwo, a jego produkty dominują w eksporcie (rząd 80%). Dzięki temu utrzymały się na ścieżce stabilnego wzrostu, utrzymując wskaźniki rzędu wzrostu PKB na poziomie 6–10% rocznie.
Najważniejszą barierą na drodze do stabilizacji afrykańskiego wzrostu wydaje się słabość przemysłu produkcyjnego, generującego wysoką wartość dodaną, zapewniającego miejsca relatywnie dobrze płatnej pracy oraz stymulującego rozwój innych branż, czy to w ramach kooperacji w produkcji, czy w zaawansowanych usługach. Roli takiej nie może siłą rzeczy spełniać przemysł wydobywczy, w którym wartość dodana wynosi zaledwie 10%, w dodatku nie potrzebuje on wielu pracowników (w skali całej Afryki odpowiada za zaledwie 1% zatrudnienia). Niskotowarowe rolnictwo ma co prawda duże potrzeby w zakresie siły roboczej, jednak nie zapewnia wysokich zysków. Tymczasem nawet w Kenii, najbardziej uprzemysłowionej w Afryce Wschodniej, przemysł odpowiada za zaledwie 14% PKB, a składają się nań zakłady przetwórstwa żywności, rafineria ropy naftowej oraz rozproszone wytwórstwo artykułów użytkowych niewykraczające poza wytwarzanie drobnej elektroniki czy montaż importowanych samochodów. Podobnie wygląda sytuacja w Nigerii.
Niekorzystnej sytuacji na pewno nie zmieni lokowanie przez globalne koncerny wytwórni przemysłu lekkiego, w szczególności odzieżowego, stanowiących najbardziej klasyczny przypadek eksploatacji taniej siły roboczej dla osiągnięcia maksymalnych zysków ze sprzedaży w zupełnie innej części świata. Zła sława tej branży, zasłużenie ugruntowana w krajach Azji Południowo-Wschodniej, znajduje swoje odbicie w Afryce. Autorzy raportu „Afryka wielu prędkości” Polskiego Centrum Studiów Afrykanistycznych stwierdzają: „Wydaje się, że w obliczu niskich cen surowców państwa afrykańskie, w których odgrywają one dominującą rolę, nie mają obecnie innego wyjścia, jak przyspieszone wdrożenie strukturalnych reform ukierunkowanych na dywersyfikację ich gospodarek, wzmocnienie rynków wewnętrznych i zintensyfikowanie inwestycji infrastrukturalnych”. W szczególności niezbędne są wspomniane inwestycje w infrastrukturę, bez których, jak się wydaje, nie sposób myśleć o poważnym rozwoju przemysłu generującego nawet średni dochód.
Tymczasem zaległości Afryki w dziedzinie infrastruktury w 2010 r. oceniano na aż 1 bilion dolarów. W latach 2010–2016 deficyt finansowania inwestycji szacowano w skali kontynentu na 100 miliardów dolarów rocznie, a spadek cen surowców i redukcje wydatków budżetowych jeszcze problem pogłębiły. W ostatnich latach zrealizowano co prawda kilka wielkich projektów infrastrukturalnych, takich jak rafineria ropy naftowej pod Lagos w Nigerii, Tama Wielkiego Odrodzenia na Nilu Błękitnym w Etiopii, której elektrownie będą miały moc 6 GW, linie kolejowe Mombasa – Nairobi w Kenii oraz Luau – Lobito w Angoli, a nawet pierwszą na kontynencie linię metra w etiopskiej Addis Abebie. Potrzeby pozostają jednak ogromne. Jak podkreślają autorzy wspomnianego raportu PCSA: „Afryka wciąż pozostaje miejscem, gdzie – w większości przypadków – oprócz produktu czy pomysłu biznesowego należy także »przynieść ze sobą« infrastrukturę niezbędną do realizacji danego projektu”. Dynamiczny rozwój telekomunikacji jest oczywiście warunkiem sine qua non rozwoju przemysłowego, umożliwia korzystanie z płatności mobilnych, ale sam przez się dynamizuje co najwyżej najdrobniejszy biznes, opowiadający polskiemu handlowi w „szczękach” na początku postkomunistycznej transformacji. Droga od tej skali do solidnych, prorozwojowych fundamentów gospodarki jest daleka. Całość komórkowo-internetowej rewolucji odbyła się w Afryce dzięki rozwiązaniom opracowanym gdzie indziej, pochodzącym z importu, na miejscu co najwyżej montowanym.
Rola państw
Spowodowany czynnikami naturalnymi historyczny brak silnych i trwałych struktur państwowych fatalnie zaciążył na rozwoju Afryki w minionych tysiącleciach. Często bardzo kiepska jakość postkolonialnych aparatów państwowych, której wciąż żywym symbolem pozostaje Robert Mugabe, położyła się cieniem na minionych dekadach. Bez odrobiny wątpliwości należy założyć, że bez poprawy w tym względzie region nie będzie w stanie kontynuować ścieżki rozwoju. Przestrzeń dla owej poprawy pozostaje ogromna. Znakomita większość krajów afrykańskich lokuje się w dolnych rejonach rankingów Transparency International – dotyczy to również, znajdujących się skądinąd w niezłej sytuacji, Tanzanii, Etiopii czy Kenii. Słabość aparatów państwowych nie ogranicza się jednak do korupcji, rozciągając się na systemowe myślenie o państwie. Bardzo niskie pozostaje zaangażowanie w tworzenie i utrzymanie skutecznych systemów opłat za energię elektryczną, infrastrukturę drogową czy dostawy wody. Ogranicza to możliwości „naturalnego” finansowania jej rozwoju, zmuszając władze do sięgania po dotacje z kasy państwowej, co z kolei utrudnia zdecydowanie ocenę efektywności zarządzania przedsiębiorstwami i ewentualne jej korekty.
Problem systemowy rozciąga się na samą podstawę finansowania państwa, czyli podatki. W państwach afrykańskich wpływy z podatków wynoszą tylko 20% PKB, w porównaniu z 33% w krajach OECD. Aparaty państwowe finansują się głównie z wpływów ze sprzedaży stanowiących publiczną własność surowców i/lub z pomocy zagranicznej. Owocuje to słabością „kontraktu fiskalnego”, na mocy którego obywatele płacą za zarządzanie sprawami publicznymi i rozliczają władze z jego efektów. Z jednej strony niewielkie znaczenie podatków we wpływach powoduje, że urzędnicy nie są szczególnie zainteresowani tworzeniem warunków stymulujących wzrost dochodów obywateli, z drugiej ci ostatni mają na co dzień słabe bodźce dla aktywności politycznej, stawiania wymagań i wywierania presji. Ułatwia to utrzymanie się nawet skorumpowanych i kleptokratycznych władz – reakcje na sprzeniewierzanie środków niepochodzących bezpośrednio z kieszeni obywateli, a np. z pomocy zagranicznej, są określane jako słabe. Oczywiście z dwojga złego lepiej, żeby psychopatyczny dyktator, jakich w najnowszej historii Afryki nie brakowało, zaspokajał swoje potrzeby w sposób inny niż łupienie obywateli, jednak skoro „dłużej przeora niż klasztora”, a dyktatorzy nie są wieczni, długofalowo znacznie korzystniejszy jest model sprzyjający rozwojowi niż tylko defensywny, chroniący w szczególnych okolicznościach.
Chiny: nowy kolonizator czy nadzieja?
W nowoczesnych dziejach Afryki czynniki chiński zaczął odgrywać rolę w epoce dekolonizacji. Pekin wspierał ruchy antykolonialne zrazu solidarnie z Moskwą, a po pęknięciu bloku komunistycznego na dwie stolice – w konkurencji do niej. W tym drugim przypadku prowadziło to do nieraz dramatycznych przeorientowań, jak w odniesieniu do angolskiej organizacji UNITA, która mając maoistowskie korzenie zawarła strategiczny sojusz przeciwko promoskiewskiej FNLA ze Stanami Zjednoczonymi i Republiką Południowej Afryki. Chiny epoki Mao zapewniały ruchom antykolonialnym i nowo powstałym państwom wsparcie materialne i dostawy broni, jednak siłą rzeczy ich wpływ na sytuację gospodarczą był symboliczny. Państwo Środka samo było niezwykle zacofane i ubogie, poza kopiami sowieckiego uzbrojenia nie wytwarzało niemal żadnych produktów nadających się na eksport. Stan ten ulegał stopniowo zmianie dzięki przeobrażeniom gospodarczym w Państwie Środka, jednak według danych zgromadzonych przez School of Advanced International Studies Uniwersytetu Johna Hopkinsa jeszcze w roku 1992 wartość chińskiego eksportu do całej Afryki Subsaharyjskiej z wyłączeniem RPA wynosiła zaledwie 829 milionów dolarów, importu natomiast – 333 miliony.
Kolejne lata przyniosły skokową dynamizację wymiany handlowej i w roku 2018 wartość chińskiego eksportu wzrosła do 61,3 miliardów dolarów, importu natomiast do 64 miliardów dolarów. Długookresowo bliski równowagi bilans handlu z Chinami, fabryką świata, jest poniekąd paradoksalny i świadczy o wciąż bardzo niskiej sile nabywczej afrykańskich społeczeństw, które nie są w stanie wchłonąć większego wolumenu chińskiej produkcji, wyraźnie przecież tańszej niż zachodnia. Wyroby przemysłowe wszelkiego rodzaju, od elektroniki i maszyn po tekstylia, stanowią bowiem lwią część, rzędu 90%, chińskiego eksportu do Afryki, z kolei w imporcie podobny udział mają ropa naftowa, rudy metali i produkty rolne.
Jednak w ogóle, a także z uwagi na globalną rywalizację supermocarstw, interesujące może być porównanie wartości handlu Afryki ze Stanami Zjednoczonymi. W roku 2017 amerykański eksport wyniósł zaledwie 8,2 miliarda dolarów, a import niecałe 17 miliardów. Chiński handel z Afryką odznacza się również korzystniejszą dynamiką w czasie: co prawda w stosunku do rekordowego roku 2014 (jak wspomniano wyżej, daty istotnej z uwagi na załamanie cen bardzo istotnych dla afrykańskiej gospodarki surowców) eksport z Chin był w roku 2018 o nieco ponad 21% niższy, natomiast import do nich – niższy o niemal 6%, jednak w przypadku wartości obrotów ze Stanami Zjednoczonymi spadki te wyniosły do 2017 odpowiednio ponad 54% i 58%. Widać zatem wyraźnie, że Chiny są obecnie dla krajów afrykańskich znacznie ważniejszym partnerem gospodarczym niż ich globalny współzawodnik, a bilateralna wymiana handlowa pozostaje znacznie mniej wrażliwa na zmieniające się czynniki.
Początek bieżącego wieku przyniósł również napływ do Afryki chińskich inwestycji bezpośrednich. Rosły one dynamicznie, w szczytowym dotychczas roku 2008 osiągając poziom rzędu 5 miliardów dolarów rocznie. Według danych Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju ich łączny poziom w roku 2016 sięgnął około 30 miliardów dolarów. Wiodącymi inwestorami w regionie pozostawali jednak Amerykanie (około 55 miliardów dolarów), aczkolwiek ich zaangażowania, podobnie jak handlu, dotyczyła niekorzystna dynamika – w roku 2015 ujemny bilans przepływu inwestycji wyniósł trzy miliardy dolarów.
Charakter chińsko-afrykańskiej wymiany handlowej, w której pierwsza strona sprzedaje dobra wysoko przetworzone, importując w zamian surowce, nabywanie przez inwestorów z ChRL ziemi rolnej w Afryce oraz intensywne kredytowanie tamtejszych gospodarek (95,5 miliarda dolarów między rokiem 2000 a 2015), dają asumpt do oskarżania Pekinu o uprawianie własnej wersji polityki kolonialnej. Bliższa weryfikacja danych każde jednak zachować ostrożność wobec tego rodzaju narracji. Przykładowo, według danych School of Advanced International Studies skala chińskich zakupów gruntów rolnych w roku 2016 była znacznie mniejsza niż pojawiająca się w mediach wielkość 6 milionów hektarów (1% areałów uprawnych w Afryce), wynosząc zaledwie nieco ponad 250 000 hektarów. Tymczasem wielkości areałów nabytych przez inwestorów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych w tym samym okresie mieściły się w przedziale 1,5–2 milionów hektarów.
Charakter wymiany handlowej z Afryką jest bardzo podobny w przypadku wszystkich regionów uprzemysłowionych, w przypadku towarów produkcji chińskiej jednak znaczenie mają ich relatywnie niskie ceny, zwiększające dostępność dla lokalnych konsumentów, co znajduje odbicie w wielkości importu. Wreszcie charakter chińskich inwestycji pozostaje korzystniejszy dla krajów afrykańskich. Amerykańskie były lokowane przede wszystkim w przemyśle naftowym (według danych za lata 2000. ich udział w całości sięgał 75%). Z kolei udział inwestycji chińskich w branży budowlanej dorównuje napływającym do górnictwa, znaczące są również przemysłowe. Chińczycy są największymi zagranicznymi inwestorami w zagraniczną infrastrukturę. Według danych konsorcjum Deloitte za rok 2018 chińskie inwestycje komercyjne zapewniały 18,3% finansowania afrykańskich projektów infrastrukturalnych, te pochodzące z krajów UE 5%, natomiast ze Stanów Zjednoczonych – zaledwie 1,7%. Wydaje się zatem, że przy całej nierównowadze między stronami chińskie zaangażowanie w Afryce pozostaje relatywnie korzystne dla tego kontynentu.
Długa droga do przebycia
Hasło „Africa Rising” okazało się zbyt optymistyczne. Ogólny stan spraw w Afryce Subsaharyjskiej uległ co prawda w stosunku do „straconych dekad” poprawie, niektóre kraje weszły na ścieżki stabilnego wzrostu, jednak przed regionem stoi ogrom problemów strukturalnych. Droga do przezwyciężenia wielowiekowego zapóźnienia cywilizacyjnego jest bardzo długa i nie ma bynajmniej pewności, że jej pokonanie będzie możliwe. Obecny wzrost gospodarczy dokonuje się z bardzo niskiego poziomu bazowego. Największe gospodarki Afryki pozostają w ogromnym stopniu uzależnione od surowców, które co prawda w okresach prosperity dają ogromne dochody, jednak przełożenie ich na fundamenty trwałego rozwoju pozostaje bardzo trudne. Dla aparatów państwowych łatwo dostępne środki są często rodzajem narkotyku, wprawiającego w euforię w okresie obfitości, ale po zakręceniu kurka wskutek zmiany fazy cyklu pozostawiającego stan głodu w połączeniu z efektami zatrucia.
Ogromne pozostają potrzeby w zakresie rozbudowy infrastruktury i przemysłu wytwórczego. Sprawę pogarsza pozostawanie ich w stanie sprzężenia zwrotnego: bez infrastruktury nie powstanie przemysł, a bez stabilnego źródła finansowania, którym jest właśnie on, trudno sfinansować inwestycje, nie uciekając się do zadłużenia.
Osobną sprawą pozostaje sama możliwość rozwoju zaawansowanej produkcji w zglobalizowanym świecie. Wskutek procesów mających korzenie w „długim trwaniu” niemal jedynym kapitałem Afryki pozostaje tania siła robocza. Rynki wewnętrzne pozostają ubogie i mało chłonne. A możliwość powtórzenia przez innych drogi Chin, od dostarczyciela pracy po wielkiego gracza w dziedzinie zaawansowanych technologii, wydaje się wątpliwa. Samo ewentualne lokowanie przez zewnętrzne podmioty przemysłu opierającego się na nisko wykwalifikowanej pracy w regionach bardzo ubogich przynosi im co prawda pewne korzyści, pozostaje jednak pod tym względem ogromna nierównowaga między stronami, inwestor korzysta niepomiernie bardziej. Ponadto zasadne stają się wątpliwości dotyczące perspektyw taniej pracy w sytuacji postępów robotyzacji i automatyzacji. Mimo zatem pewnych pozytywnych zjawisk, takich jak rewolucja w dziedzinie komunikacji, perspektywy Afryki pozostają wielką niewiadomą.
Należy przy tym pamiętać o potencjalnie niezwykle negatywnych konsekwencjach zmian klimatycznych. Według najbardziej niekorzystnego scenariusza RCP8.5 IPCC wzrost średnich temperatur w Afryce będzie przekraczał wskaźnik globalny i do 2050 wyniesie 2 stopnie względem poziomu z 1950, a do 2100 roku 4 stopnie przy wzroście opadów w regionie okołorównikowym wynoszącym 30%, a spadku ich na północy i południu o 10–20%. Pogorszy to i tak niełatwe warunki życia i może mieć bardzo negatywny wpływ na produkcję rolną. Ludność Afryki zamiast dążyć do wzrostu może być zmuszona do walki o przeżycie.