Fronta*

·

Fronta*

·

 

W kabinie przypominającej przebieralnie odzieżowej sieciówki – mini słownik czesko-rosyjski. Na kartce formatu A5 wydrukowane najważniejsze zwroty, pomocne w pracy ochrony. Ostatnia z obujęzycznych par to zarazem ostatni ze środków prewencji – dalej ochroniarz obszukujący pracowników magazynu wychodzących z pracy już się nie posunie. „Sundejte kalhoty – snimitě štany”, czyli „zdejmijcie spodnie”, po czesku i po rosyjsku w czeskiej transkrypcji.

Rozbierają do majtek, przekraczając swe uprawnienia służbowe. A mimo to w męskiej szatni kwitnie handel świeżo wyniesionymi markowymi ciuchami. Kradną i handlują głównie pracownicy tymczasowi – nomadzi, wędrujący z ubytovni na ubytovnię, z jednej pracy do drugiej. Koordynatorzy z agencji przywłaszczają sobie część pieniędzy robotników za wykonanie zlecenia, a robole odzyskują to potem okradając pracodawcę. Temu być może bardziej opłaciłoby się zatrudniać wszystkich pracowników bezpośrednio niż tracić dodatkowe pieniądze wskutek kradzieży, jednak mechanizm wzajemnie ze sobą powiązanych kół musi się kręcić. Bo nie wystarczy już, że kręci się jedno koło, nawet dwa, żeby ruszyć z miejsca. Gdyby pozbyć się wszystkich elementów pośredniczących, to nagle okazałoby się, że owszem, sam mechanizm działa sprawniej, ale porzuconych wokół, zbędnych elementów jest tyle, że tarasują drogę. A w systemie wielokołowym, dzięki zatrudnieniu pracowników tymczasowych, kadra zarządzająca pobiera premie za oszczędności uzyskane wskutek optymalizacji czasu pracy, koordynatorzy mają zapewnione etaty i przy okazji zapewniają bankom prowizje, otwierając konta brygadnikom, wykupując ubezpieczenia dają zyski firmom ubezpieczeniowym, kierując na badania – dostarczają pacjentów lekarzom medycyny pracy, gwarantują też komplet mieszkańców ubytovniom – hotelom robotniczym o bardzo niskim standardzie. Czasami dochodzi do tego telefonia komórkowa, systemy płatnicze powiązane z usługami, kulturą, rozrywką czy sportem – wstępem do kina, teatru, na basen, saunę czy siłownię. To dlatego robotnicy i robotnice muszą ściągać spodnie. Obnażając się do bielizny, utrzymują rozbudowany rynek pośredników i sieć wzajemnych interesów. A że skrupulatna kontrola wymaga czasu, więc kolejka przed wyjściem z pracy przypomina kolejki do świecących pustkami sklepów z czasów gospodarki planowej. Wtedy planowano tak, że nie dla każdego starczało, teraz wolny rynek wytwarza za dużo i w związku z tym musi sztucznie pompować konsumenckie potrzeby. Turbokapitalizm nie dopuszcza pojęcia „constans”. W świecie globalnej konkurencji trzeba sprzedawać więcej od innych, jednocześnie tnąc koszty.

Tymczasem adresaci rosyjskojęzycznego nakazu ściągania spodni – Ukraińcy, pokornie stoją w kolejce do wolności. Raczej nie kradną, a przynajmniej nie chwalą się tym w szatni. Ich – pracowników terminowych spoza strefy Schengen, utrata pracy kosztowałaby dużo więcej. Sama spłata wizy to minimum 2 miesiące pracy za darmo. Sofija mówi, że ceny są przeróżne. Czasem tysiąc, czasem nawet tysiąc osiemset euro. Nigdy nie wiesz, ile zapłacisz. W kraju w stanie wojny spadły dochody, za to wzrosła i tak gigantyczna korupcja. Teraz jeszcze trudniej załatwić cokolwiek bez łapówki. Dodaje, że majątki prezydenta Poroszenki i jego świty urosły kilkakrotnie, bo każda wojna to złoty interes dla władzy. Tylko szarych ludzi karmi się strachem i ochłapami. Dlatego boją się stracić pracę, dzięki której mogą choć trochę pomóc rodzicom, dzieciom, małżonkom, rodzeństwu, tym, którzy pozostali w staczającej się na dno biedy ojczyźnie. Pracują po 12 godzin, zapisują się na nadgodziny we wszystkie soboty. Delikatne jak Sofija dziewczyny tyrają czasem równie ciężko jak mężczyźni. Ale mimo wszystko to faceci mają gorzej, bo każdy powrót z zagranicy po przedłużenie wizy może się dla nich skończyć powołaniem na wojnę. A wtedy przepustkę do harówki w lepszym świecie zastąpi wiza do piekła.

Jednak my – obywatele tego lepszego świata, zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy, przed jakim koszmarem uciekają uchodźcy. Lubimy za to przyklejać łatki słabszym, uciśnionym i – w naszym mniemaniu – po prostu gorszym. Sławek, polski znajomy pracujący na poczcie, opowiadał, że kiedyś jego czescy koledzy zaczęli narzekać na imigrantów, używając mało parlamentarnych słów. A gdy zwrócił im uwagę, że on również jest imigrantem, odpowiedzieli dyplomatycznie: „No, ale ty jesteś jak swój. Chodzi o tych wszystkich Syryjczyków czy innych Ukraińców”. Z kolei Jiří, rodowity prażak, programista zatrudniony w dużej, amerykańskiej korporacji, zamawiając telefonicznie taksówkę, prosił dyspozytora, żeby czasem nie przysyłał mu jakiegoś Ukraińca. Kiedy zarzuciłem mu dyskryminację i myślenie stereotypami, zaczął się tłumaczyć, że swego czasu jechał z Ukraińcem, który wiózł go okrężną trasą, żeby wyciągnąć dodatkową kasę. Zapytany, czy ma pewność, że to był Ukrainiec, czy może raczej Rosjanin, Białorusin, Mołdawianin albo Kazach lub Czeczen, odpowiedział, że w sumie nie wie. Słyszał tylko język rosyjski, a jednych od drugich odróżnić nie umie.

Tymczasem w magazynie kradną paradoksalnie ci, którzy mają lepiej – obywatele Schengen. Im nikt nie sprzedaje wizy po nieokreślonej cenie ani nie wręcza biletu do wojska. Im sprzedaje się sen o wolności, wolnym rynku, swobodnym przepływie kapitału, i w ramach tej wolności uzależnia kredytem czy abonamentem. W handlu kradzionym towarem przewodzą Cyganie z czeskim i słowackim obywatelstwem, rodzimi Słowacy i Czesi, Węgrzy, Bułgarzy, Polacy, Rumuni. Z reguły narkomani, którym kiepska wypłata nie starcza na skero, piko czy inne używki.

Gdy się przebieramy, Gabor, węgierski Rom, który przybył do Pragi ze Słowacji, wyciąga zza pazuchy dżinsy. „Damskie, innych nie udało mi się zajebać. Ale możesz wziąć dla dupy, u mnie najlepsze ceny” – zachęca, prezentując mi spodnie typu slim-fit. „W sumie jak nie masz dupy, to możesz wziąć dla siebie. Niby damskie, ale teraz się takie nosi” – dopowiada, widząc mój brak zainteresowania i próbując mimo to coś jeszcze ugrać. Gabor ma dziewczynę z Polski i słownictwo w rodzaju kurwa, dupa, chuj, pizda, spierdalaj, zajebać, opanował do perfekcji. Cieszy się jak dziecko, że udało mu się wywieść w pole ochronę, podczas gdy Ukraińcy pewnie cieszą się, że nie stali w kolejce do lekarza z komisji wojskowej. Tam też usłyszeliby rozkaz „snimitie sztany”, jednak tamta kolejka nie kończyłaby się dla nich wolnością. Tamta fronta wiodłaby na front i mogłaby się kończyć niewolą lub śmiercią. Bo wojna to nie zabawa w kotka i myszkę z ochroną magazynu, a ucieczka przed powołaniem do wojska nie ma nic wspólnego z uciekaniem przed wymiarem sprawiedliwości, wręcz odwrotnie. Młodzi ukraińscy chłopcy, którym przed wezwaniem do obrony ojczyzny udało się wyjechać na saksy do Pragi, Warszawy, Berlina, obojętnie jakiego miasta obojętnej Europy, uciekli przed wielką niesprawiedliwością.

* Fronta – czes. kolejka, grupa ludzi stojących jeden za drugim.

komentarzy