Robotnicza Brygada Obrony Warszawy (1920)

·

Robotnicza Brygada Obrony Warszawy (1920)

·

Stara wiara. Bojowcy, którzy w latach 1904-1905 nieraz wystrzałami rozmawiali z carską policją, żandarmerią czy wojskiem, a za niemieckiej okupacji wzięli na swe sumienie oberszpiclów – jak Schulze i jego pomocnicy. Broń krótka – to dla nich nie nowina, a granaty ręczne to przecież te same pomarańcze, którymi częstowali Konstantinowa czy Skałłona. Dawniej, za carskich czasów, w pojedynkę, samotnie staczali potyczki z całymi oddziałami rosyjskimi, więc i dziś żadna przewaga ich nie peszy.

W Alejach Jerozolimskich, w lokalu Okręgowego Komitetu Robotniczego Polskiej Partii Socjalistycznej, gdzie mieści się dziś Komisja Wojskowa [Wydział Wojskowy PPS], organizatorzy brygady robotniczej – po wszystkich pokojach, po ławach i stołach, pod ścianami, grupki robociarzy, którzy przybyli z podmiejskich okolic, śpią lub gadają. Bije z twarzy zaciętość i duma robotnicza. Będzie to najbardziej może ideowo i narodowo uświadomiony żołnierz. Niejedną już słyszeli albo sami prowadzili w czasach przedwojennych dyskusję z esdekami, dzisiejszymi komunistami polskimi, o niepodległości i taktyce socjalistycznej. Znają doskonale ich zasadę „organicznego wcielenia Polski do Rosji”, którą postawiła ongi Róża Luxemburg. Pamiętają, że za carskich i pruskich czasów [komuniści] byli przeciwnikami terroru – akcji z bronią w ręku, bo to była rzecz ryzykowna. Pamiętają, jak wówczas esdecy mówili o pracy w związkach zawodowych i dopiero gdy zwycięstwo bolszewików w Rosji dało im udział we władzy, stali się zwolennikami tego terroru, stosowanego do zwyciężonych i słabszych, nie do carskich czy beselerowskich żołdaków, ale do nieprawomyślnych pod względem komunistycznym robotników.

W obronie niepodległości i w obronie czystości zasad socjalizmu i demokracji zaciągają się do szeregów, by walczyć przeciwko najezdniczej armii sowietów.

Licznie, bardzo licznie napływają ochotnicy. W ciągu 4 dni był już gotowy batalion. Robotnicy fabryki Ursus, robotnicy elewatorów zgłosili się gremialnie, związek [zawodowy] kelnerów zmobilizował wszystkich zdolnych do służby czynnej, a pracodawcom dał żony, siostry i narzeczone ochotników na zastępczynie.

Organizują brygadę „towarzysze”. Jest między nimi poseł Barlicki o płomiennej wymowie, i milczący, a nieugięty Arciszewski, tzw. Stanisław, jeden z dawnych kierowników organizacji bojowej [OB PPS], jest stary legun kapitan Jaworowski, czyli inaczej Świętopełk albo Antoni.

Koło nich gromadzą się tłumy nowych żołnierzy – robotników, towarzyszów z PPS, dla których świętymi są tradycje Montwiłłów, Mirskich, Okrzejów i Baronów, umierających na szafocie z okrzykiem „Niech żyje niepodległa Polska!”.

Bolszewicy chcą wejść do Warszawy, by rozwinąć nad nią sztandar czerwony z inicjałami Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Ale na okopach, które Warszawy bronią, spotkają czerwone sztandary batalionów robotniczych PPS, które dadzą im mocną odprawę. Wystarczy tylko widzieć tych robotników-żołnierzy.

 

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Wiarus – pismo dla żołnierzy polskich” nr 34/1920. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł. 

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie