Życie kontra Maszyna

·

Życie kontra Maszyna

·

Spotkałem się w miejscowym pubie z moim przyjacielem Markiem. Widujemy się tam w każdy wtorek wieczorem, w tej maleńkiej wiosce na zachodzie Irlandii, by napić się guinnessa i grać w szachy. Zazwyczaj przegrywam.

Gdy graliśmy, duży telewizor na ścianie zaczął nadawać wieczorne wydanie wiadomości. Pierwszą z nich była śmierć irlandzkiego gangstera w amerykańskim więzieniu. Drugim był skandal związany z rządowymi planami poprawy dostępu do internetu na terenie kraju. Ze względu na potencjalnie nielegalne konszachty ministra rządu powiedziano, że Irlandczycy będą musieli czekać dłużej niż planowano, aby uzyskać dostęp do taniego i szybkiego łącza szerokopasmowego.

Szacuje się, że do 2025 r. internet będzie zużywał jedną piątą światowej energii elektrycznej.

Trzecią wiadomością była publikacja raportu o stanie życia na Ziemi. W raporcie napisano, że odkąd się urodziłem we wczesnych latach siedemdziesiątych, ludzkość wybiła 60% wszystkich ssaków, ptaków, ryb i gadów. Ta bezprecedensowa masakra życia innego niż ludzkie była wynikiem skolonizowania przez ludzi większości powierzchni planety na własny użytek. Najbardziej dramatyczny spadek odnotowano w Ameryce Środkowej i Południowej, gdzie populacje dzikich zwierząt spadły o 89% w ciągu mniej niż półwiecza. „To znacznie więcej niż tylko utrata cudów natury, choć i to jest rozpaczliwie smutne” – powiedział człowiek z WWF, który przygotował raport. „To faktycznie zagraża przyszłości ludzkości”.

Pomyślałem, że to „znacznie więcej” było znaczące, zwłaszcza jeśli takie słowa wyszły od organizacji zajmującej się dzikimi zwierzętami.

Od czasu powstania ludzkiej cywilizacji 83% wszystkich dzikich ssaków zostało wyeliminowanych przez ludzi. Współczynniki wymierania są obecnie nawet 1000 razy wyższe niż ich poziomy z czasów przedludzkich. Nawet gdyby wskaźniki te powróciły do normy w ciągu następnego półwiecza, odbudowa świata przyrody zajęłaby około 5–7 milionów lat.

Ten news na temat raportu trwał w telewizji około trzech minut.

Brendan, właściciel baru, pochylił się nad kontuarem w naszą stronę. „Wrzućcie do ognia więcej darni, dobrze, chłopcy?” – powiedział. Odłamałem kawał z długiej, sprasowanej kłody torfu i wrzuciłem go do pieca.

Torf to najbardziej zanieczyszczające paliwo kopalne na świecie, intensywność jego emisji jest wyższa niż w przypadku węgla. W Irlandii znajdują się trzy elektrownie opalane torfem. 99% oryginalnych irlandzkich torfowisk zostało zniszczonych na paliwo.

Rząd irlandzki wycofał ostatnio swoje publiczne zobowiązanie do podwyższenia skromnego podatku węglowego od torfu, węgla i ropy, w obawie przed reakcją społeczną. Irlandia nie realizuje obecnie żadnego z międzynarodowych celów w zakresie zmiany klimatu.

Po przegranej w szachy wsiadłem na rower i w świetle księżyca pojechałem do domu. Zauważyłem puste plastikowe worki po nawozach, upchane w żywopłotach i rowach, a z zimowych gałęzi unosiły się strzępy czarnej folii, jak duchy dawno martwych gawronów. Na ciemnej drodze o mało nie wjechałem do dużej dziury, zrobionej niedawno przez traktor. Ciągniki jeżdżące po naszej drodze stały się teraz tak wielkie, że regularnie uszkadzają drogi i wymagają wycinania żywopłotów i drzew przydrożnych, czasami prawie do poziomu gruntu, aby mogły przejechać.

Największym ciągnikiem używanym obecnie w Irlandii jest Case IH Quadtrac. Ma maksymalną moc 683 KM i zawiera oprogramowanie do automatycznego zarządzania wydajnością, które może regulować prędkość, obroty silnika i działania skrzyni biegów zgodnie z zaprogramowanymi instrukcjami.

Irlandia jest najmniej zalesionym krajem w Europie.

Wiadomość o eliminacji większości żywych istot przez gatunek ludzki pojawiła się trzy tygodnie po ostatnim raporcie IPCC na temat zmian klimatycznych. Wydawanie, a następnie ignorowanie raportów IPCC na przestrzeni ostatnich trzech dekad stało się międzynarodowym rytuałem dyplomatycznym. Podobnie jak wszystkie poprzednie raporty IPCC, także i ten spotkał się z zainteresowaniem i lawiną nagłówków i hashtagów przez dzień lub dwa, zanim spadł z agendy wiadomości w otchłań zapomnienia.

Raport IPCC ostrzegał, że aby osiągnąć uzgodniony cel zapobiegania globalnemu ociepleniu o więcej niż 1,5 stopnia, globalna emisja gazów cieplarnianych musiałaby spaść do zera w ciągu trzydziestu lat. Wymagałoby to „szybkich i daleko idących” przekształceń na całym świecie w zakresie użytkowania ziemi, energii, przemysłu, budynków, transportu, miast i praktycznie wszystkiego innego. Gdyby każdy naród wywiązał się z obecnych zobowiązań w zakresie redukcji emisji (czego nikt się nie spodziewa), temperatura planety nadal wzrosłaby o trzy stopnie, dwukrotnie przewyższając rzekomo „bezpieczny poziom” ocieplenia. Ostatni raz na świecie było o trzy stopnie cieplej w epoce pliocenu, dwa miliony lat temu.

Wiele z tego może się wydarzyć za życia moich dwojga małych dzieci.

Raport IPCC powstał prawie dziesięć lat po szczycie klimatycznym w Kopenhadze w 2009 roku. Kopenhaga była ostatnim wielkim zjazdem klimatycznym, szeroko nagłośnionym jako „ostatnia szansa” na powstrzymanie tego, co się dzieje z klimatem. Tysiące ludzi przyleciało i przyjechało z całego świata na miejsce szczytu, aby wziąć w nim udział lub zaprotestować przeciwko niemu. Latanie na międzynarodowe szczyty było rytuałem w pierwszej dekadzie XXI wieku. Przez jakiś czas, pod koniec ery liberalnej, myśleliśmy, że międzynarodowe szczyty mogą zmienić sytuację. W tamtych czasach nadzieja była walutą. Wszyscy chcieli być postrzegani jako „mający nadzieję”, zwłaszcza sponsorzy korporacyjni. Coca-Cola specjalnie na szczyt przygotowała reklamę poświęconą zmianom klimatu. Był to duży obrazek przedstawiający ich butelkę, oznaczoną jako Butelka Nadziei.

Szczyt w Kopenhadze zakończył się bez porozumienia. Stany Zjednoczone i Chiny, dwaj najwięksi emitenci gazów cieplarnianych na świecie, odmówiły przyjęcia jakichkolwiek wiążących celów. Obecnie w atmosferze jest więcej dwutlenku węgla niż kiedykolwiek od czasu wyewoluowania homo sapiens.

Z perspektywy czasu widać, że Kopenhaga reprezentowała Szczyt Nadziei. Od tamtej pory szło już z górki. Ostatniemu raportowi IPCC nie towarzyszyły żadne deklaracje nadziei. Atmosfera zmieniła się nieodwracalnie w ciągu tej krótkiej dekady. Nikt już nie ma nadziei. Teraz wszyscy się okopujemy.

„Nadzieja – pisze Derrick Jensen – jest tym, co trzyma nas przykutych do systemu… nadzieja jest tęsknotą za przyszłym stanem, nad którym nie mamy sprawstwa. Oznacza to, że jesteśmy zasadniczo bezsilni”.

Niedawno w Wielkiej Brytanii wybuchła kampania post-nadziei. Ruch nazywa się Extinction Rebellion. Oświadcza on, że obecnie przeżywamy „kryzys planetarny” i że czas na marsze, składanie petycji i symboliczne wywieszanie banerów z kominów już minął. Extinction Rebellion organizuje masowe obywatelskie nieposłuszeństwo w miejscach publicznych, aby zaakcentować, że życie na Ziemi zamiera.

W listopadzie 2018 r. Extinction Rebellion zorganizowało akt masowego obywatelskiego nieposłuszeństwa w Londynie, wyłączając pięć mostów w mieście. Udział wzięło 6000 osób, a ponad pięćdziesiąt zostało aresztowanych. To, jak zapowiedzieli organizatorzy, dopiero początek. Ich ostatecznym celem jest „spowodowanie zakłóceń gospodarczych, które doprowadzą władze do stołu negocjacyjnego”, zmuszając rząd do podjęcia radykalnych działań w celu ochrony Ziemi.

Tego samego dnia we Francji miał miejsce kolejny akt masowego obywatelskiego nieposłuszeństwa. Wzięło w nim udział 280 000 osób w ponad 2000 różnych miejscach w całym kraju. Ponad 400 osób zostało rannych, a jedna kobieta zginęła. To wszystko było częścią ogólnokrajowego protestu przeciwko podwyżce cen paliw. Rząd podniósł podatki od oleju napędowego, próbując „odzwyczaić” Francję od paliw kopalnych.

Podczas obu tych protestów na zachodnim wybrzeżu USA szalały najbardziej niszczycielskie pożary w historii Kalifornii. Napędzane silnymi wiatrami i zaostrzone przez rekordowe susze, do tej pory zabiły prawie 100 osób, zniszczyły ponad 18 000 siedzib ludzkich i zrównały z ziemią 150 000 hektarów. Dziesięć dni później prawie 1000 osób zaginęło w wyniku największego z tych pożarów, który ocenia się na zneutralizowany w zaledwie 65 procentach.

Zakłada się, że przyszłe warunki atmosferyczne w Kalifornii, stworzone przez zmiany klimatyczne wywołane działalnością człowieka, będą sprzyjać bardziej regularnym i niszczycielskim pożarom – wynika z badań opublikowanych na dwa miesiące przed wybuchem ostatnich pożarów. Ogień widać nawet z kosmosu.

Amerykański prezydent zareagował na pożary na swoim koncie na Twitterze, sugerując, że to zła gospodarka leśna, a nie zmiany klimatu, była winna ich bezprecedensowym nasileniu i zasięgowi. Powiedział, że wstrzyma federalne fundusze dla Kalifornii, chyba że zaczną coś robić inaczej. Tysiące ludzi, którzy nie lubią prezydenta, odpowiedziało na swoich kontach na Twitterze, wyjaśniając, jak bardzo się mylił, jakim jest obrzydliwym człowiekiem, jak katastrofalna jest zmiana klimatu i jak należy pilnie coś z tym zrobić.

Jarod Lanier, informatyk z firmy Microsoft, oszacował, że gdyby wszyscy na świecie usunęli wszystkie swoje konta w mediach społecznościowych, przyczyniłoby się to w znacznym stopniu do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Internetowe urządzenia do przechowywania danych emitują obecnie mniej więcej tyle samo, co cały światowy przemysł lotniczy.

Ekolog Aldo Leopold zginął w 1948 roku podczas walki z pożarem lasu na sąsiedniej posesji w stanie Wisconsin. Jego książka „A Sand County Almanac”, zbiór esejów o ochronie przyrody, które teraz wydają się na tyle niewinne, że wywołują łzy u czytelnika, została opublikowana pośmiertnie w następnym roku i od tego czasu jest ekologicznym klasykiem. Leopold jest być może najbardziej znany z tego, co nazwał „etyką ziemi”: wezwaniem do rozsądnego i moralnego związku między ludzką cywilizacją a resztą życia na Ziemi, napisanym w czasie, gdy społeczeństwo konsumpcyjne właśnie wyszło z bloków startowych i dopiero zaczynało nabierać tempa. „Słuszne jest to, co sprzyja zachowaniu spójności, stabilności i piękna wspólnoty biotycznej. Niesłuszne jest to, co temu nie sprzyja” – głosi główna zasada „etyki ziemi”.

Bodźcem do tego zwodniczo prostego stwierdzenia, wyjaśnił Leopold, była potrzeba rozszerzenia wspólnoty moralnej poza wspólnotę ludzką. „Krótko mówiąc, etyka ziemi zmienia rolę Homo sapiens ze zdobywcy, który podporządkowuje sobie ziemską wspólnotę, w jej pełnoprawnego członka i obywatela. Pociąga to za sobą szacunek dla innych członków tej wspólnoty, a także dla wspólnoty jako takiej” – głosił [powyższe i poniższe cytaty za polskim wydaniem „A Sand County Almanac” z 2004 r. – przyp. redakcji „Nowego Obywatela”]

Od śmierci Leopolda jego etyka ziemi stała się sławna, często cytowana, podziwiana, naśladowana, ale w praktyce całkowicie ignorowana.

„Podobnie jak wiatr i zachody słońca, także dzikie rośliny i zwierzęta były traktowane jako coś zupełnie oczywistego do czasu, kiedy postęp cywilizacyjny zaczął je niszczyć” – napisał Leopold w tej samej książce. „Teraz stoimy przed pytaniem, czy coraz wyższy »standard życia« wart jest swojej ceny płaconej w tym, co naturalne, dzikie i wolne. Dla nas, którzy stanowimy mniejszość, okazja zobaczenia dzikich gęsi znaczy więcej niż możliwość oglądania telewizji, zaś szansa na znalezienie sasanki jest prawem równie niezbywalnym, jak wolność wypowiedzi”.

Ani sasanka, ani wolność słowa nie wydają się już niezbywalne. Telewizja też nie radzi sobie zbyt dobrze. Szacuje się jednak, że do 2019 r. będzie ponad 5 miliardów użytkowników smartfonów.

Wpływ regularnego korzystania ze smartfonów na ludzki mózg obejmuje wywoływanie stresu fizjologicznego i reakcje strachu, pierwotnie powstałe, aby pomóc nam unikać drapieżników; uzależnienie od dopaminy, depresję, zmniejszenie zdolności analitycznego myślenia oraz nieprawidłowe funkcjonowanie kory przedczołowej mózgu, które może prowadzić do nieprzewidywalnych, a czasem niebezpiecznych zachowań.

Kiedy byłem młody, myślałem, że świat jest podzielony na dobrych i złych ludzi, i że jestem jednym z tych dobrych. Później, nieco już starszy, myślałem, że został podzielony na poinformowanych i nieświadomych ludzi, i że byłem jednym z poinformowanych. Jeszcze starszy, choć wciąż nie dość stary, myślałem, że podzielono go na złe elity i dobre masy, a ponieważ nie miałem pieniędzy ani władzy, muszę należeć do tej drugiej kategorii. Przez wiele lat wierzyłem, że ta druga kategoria składa się z ludzi, którzy gdyby znali prawdę o masakrze życia innego niż ludzkie, domagaliby się znacznych zmian w społeczeństwie i byliby gotowi do odpowiednich ofiar.

Byłem idiotą.

Teraz myślę, że ludzie lubią wygodę materialną, rozrywkę i konformizm, i nie poprą nikogo, kto grozi im odebraniem tych rzeczy. Myślę, że nawet ludzie, którzy mówią, iż te rzeczy powinny zostać odebrane, aby zapobiec końcowi życia na Ziemi, tak naprawdę nie mają tego na myśli.

Mieszkam w małym gospodarstwie i uprawiam własną żywność. Sadzę dużo drzew. Mam toaletę kompostową. Posiadam też samochód, kampera, laptopa, system stereo, setki książek z pulpy drzewnej i trzy półki z płytami kompaktowymi wykonanymi z ropy.

„Jesteś na Ziemi” – pisał Samuel Beckett. „Nie ma na to lekarstwa”.

96% biomasy ssaków na Ziemi to ludzie i zwierzęta gospodarskie i hodowlane. Pozostałe 4% to dzikie stworzenia.

Odkąd zaczęliśmy mierzyć to w latach siedemdziesiątych XX wieku, tylko dwa razy zdarzyło się, że światowe emisje gazów cieplarnianych raczej spadły, a nie wzrosły. Pierwszym był upadek Związku Radzieckiego w 1990 r. Drugim był „niemal upadek” światowej gospodarki w 2008 r. Jedynym wydarzeniem w moim życiu, które zbliżyło się do spowolnienia ekobójczej machiny śmierci, którą nazywamy „gospodarką globalną”, był upadek. Przypadkowy.

Wszystkie nasze obietnice zmian spełzły na niczym. Zatrzymywaliśmy swoje szaleństwo tylko wtedy, gdy coś szło nie tak.

Z punktu widzenia Ziemi jako całości, a nie z zaściankowego punktu widzenia uprzemysłowionych ludzi, wniosek wydaje się równie nieunikniony, jak ponury. Upadek gospodarki przemysłowej jest najprawdopodobniej jedynym sposobem zapobieżenia masowej zagładzie życia na Ziemi.

Do diabła, próbowaliśmy wszystkiego innego.

Zainspirowany Aldo Leopoldem, ostatnio dużo myślałem o etyce stojącej za tą rzeczywistością. Pomyślałem, że potrzebujemy nowego zestawu wytycznych. Pewnych moralnych drogowskazów na erę ekobójstwa. Czegoś, co pokieruje naszym własnym współudziałem i globalnym stanem wyjątkowym. Etyka horrorcenu.

Może to być coś takiego:

Rzecz jest słuszna, gdy utrudnia postęp ludzkiej gospodarki przemysłowej. Jest zła, kiedy robi odwrotnie.

Ma to zaletę prostoty, ale myślę, że nie zapewnia wystarczającej ochrony przed tymi, którzy twierdzą, iż cel uświęca środki. Wysadzanie w powietrze samolotów pełnych ludzi w końcu zahamowałoby rozwój gospodarki. Ale musimy być rozsądni. Mamy do czynienia z innymi istotami ludzkimi.

Zatem bardziej finezyjnie:

Każde działanie, które utrudnia rozwój ludzkiej gospodarki przemysłowej, jest działaniem etycznym, o ile nie szkodzi życiu. Każde działanie, które świadomie i niepotrzebnie wspiera ludzką gospodarkę przemysłową, jest działaniem nieetycznym.

To już brzmi lepiej.

„Pod warunkiem, że nie szkodzi życiu” nie zawiera klauzuli ucieczki dla potencjalnych Unabomberów. A „świadomie i niepotrzebnie” oznacza, że nadal możemy jeść i ogrzewać domy zimą. Interpretacja takich zasad zajmie także przyszłych filozofów moralności, co jest niefortunnym efektem ubocznym.

Czy ktoś może temu sprostać? Prawdopodobnie nie. Nadal uwielbiam zapach dymu torfowego w zimową noc. Ale co jeszcze możemy zrobić? Podaj mi swój lepszy pomysł, przyjacielu. Przedstaw mi realistyczną propozycję.

Zamieniam się w słuch.

Amputowałbym sobie wszystkie palce, gdybym wiedział, że to uratuje inny gatunek przed wyginięciem. Nie kiwnąłbym palcem, żeby ocalić tę cywilizację przed upadkiem. Ani teraz, ani nigdy.

Tak się dzisiaj czuję. Zobaczymy, czy zmieni się to jutro.

Bycie zdezorientowanym jest w porządku, nie ma też niczego złego w byciu słabym ani w braku wiedzy o tym, co zrobić. Naprawdę jedyną rzeczą, która nie jest w porządku, jest odwrócenie się od problemu.

Wiemy, w czym tkwi problem. W tym, co wszyscy robimy. Ludzie. Nie tylko bogaci, nie tylko biedni, nie tylko na Zachodzie, nie tylko na Wschodzie. Nie tylko złe elity czy źli prezydenci. Nie oni. My. Wszyscy z nas.

Nic z tego nie jest tak naprawdę niczyją winą. A jednak nadal tu jesteśmy. Życie kontra maszyna. Zawsze wiedzieliśmy, że do tego dojdzie. Wiedzieliśmy o tym dawno temu.

Jesteśmy jak bogowie, ale nie udało nam się stać wystarczająco dobrymi w tej roli, a teraz zabrakło nam czasu. I nie jesteśmy bogami, jakimi mieliśmy nadzieję być. Jesteśmy Lokim, zabijamy piękno dla zabawy. Jesteśmy Saturnem pożerającym nasze dzieci. Jesteśmy Molochem, który mówi: chodź, wrzuć swojego noworodka do naszych ognisk.

Ile więcej jeszcze spalimy?

Czasami nierobienie niczego jest lepsze niż robienie czegoś. Czasami jest odwrotnie.

Czasami trzeba włożyć kij w szprychy z taką dokładnością i determinacją, jak tylko można, nawet jeśli będzie to oznaczać, że zostaniemy wyrzuceni z jadącego pojazdu.

Zatrzymaj swoje kroki teraz, na ziemi, na której jesteś. Przestań gadać. Nic nie wiesz i żadne z twoich słów nie ma znaczenia.

Poświęcaj uwagę. Dawaj miłość. Dawaj schronienie.

Wykonuj swoją pracę.

tłum. Magdalena Okraska

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się wiosną 2017 w piśmie „Orion”.

Paul Kingsnorth (ur. 1972) – ekolog, poeta, publicysta, aktywista ekologiczny. Współzałożyciel międzynarodowej sieci skupiającej społecznie zaangażowanych pisarzy „The Dark Mountain Project”. Był przez dwa lata jednym z redaktorów znanego pisma „The Ecologist”, współpracował z Greenpeace. W roku 2001 znalazł się w pierwszej dziesiątce corocznej listy brytyjskich troublemakers przygotowywanej przez pismo „New Statesman”. Autor książek poświęconych ruchom społecznym, globalizacji i ochronie środowiska – „One No, Many Yeses”, „Real England”, „Uncivilization”, „Confessions of a Recovering Environmentalist”, „Savage Gods”. Autor kilku powieści, które otrzymały prestiżowe nagrody lub były do nich nominowane. Jego teksty publicystyczne ukazywały się m.in. na łamach „The Independent”, „Guardian”, „Daily Telegraph”, „Daily Express”, „Le Monde”.

komentarzy