Czerwone onuce i antyfaszyzm w interesie Kremla

·

Czerwone onuce i antyfaszyzm w interesie Kremla

·

Można powiedzieć, że Polska ma szczęście. Prawie nie mamy bowiem lewicy prorosyjskiej. Z pewnym wyjątkiem.

Napaść Rosji na Ukrainę ukazała bezmiar głupoty lewicy w krajach Zachodu. W tym jej znanych postaci. Zaczęło się tam jeszcze większe niż dotychczas wybielanie Rosji, neokolonialne wywody o jakoby naturalnej rosyjskiej „strefie wpływów” w Ukrainie, o „imperializmie” NATO i „sprowokowaniu” Rosji przez tenże sojusz, i tak dalej, i temu podobne. W Polsce takich postaw jest znacznie mniej. Z przyczyn oczywistych – my tutaj nie tylko wiemy od dawna, czym jest i do czego jest zdolna Rosja, ale i widzimy z bliska, co się dzieje w pobliżu.

W Polsce prawie nie mamy zatem fenomenu, który na Zachodzie zwany jest tankies. Czyli prorosyjskiej lewicy. Czyli lewicowego odłamu tego, co w Polsce szyderczo nazywamy się onucami. Piszę „prawie”, gdyż trochę mamy. Dzisiaj będzie o właściwie jedynym zauważalnym środowisku tego typu – prorosyjskim, antyukraińskim, propagującym takie poglądy już od ładnych kilku lat, na długo przed obecną wojną, choć uruchomionym, co za przypadek, po poprzedniej napaści Rosji na Ukrainę.

Będzie zatem mowa o portalu Strajk.eu, utworzonym w październiku 2014. Zasługuje on na uwagę nie tylko ze względu na to, co opiszę dokładnie poniżej, czyli zaawansowaną prorosyjskość. Chodzi także o to, że jest to właściwie jedyne w Polsce środowisko prorosyjskiej lewicy „nowoczesnej”. Pozostałe środowiska lewicowo-prorosyjskie są/były dalekie od tego, co obecnie uważa się za główny nurt lewicy. Rekrutowały się głównie z niszowych środowisk postkomunistycznych, z lewicy narodowej (a nierzadko moczarowskiej), z różnych grupek narodowych, które do orientacji prorosyjskiej dołożyły poglądy socjalne itp. Wszystkie one były dalekie od współczesnej lewicowości. Portal Strajk jest właściwie jedynym bardziej zauważalnym środowiskiem w Polsce, które łączy tematykę socjalną, prorosyjskość oraz wątki feministyczne, zainteresowanie prawami mniejszości seksualnych itp. To są właśnie nasi tankies, gdyż, tak jak na Zachodzie, dokonują syntezy prorosyjskości z, mówiąc symbolicznie, paradami równości czy antyrasizmem, nie zaś, jak robią to inne opcje krajowej mikrolewicy prorosyjskiej, z wzdychaniem za akcją Hiacynt i marcem ‘68.

Warto przyjrzeć się temu fenomenowi dokładnie, na przestrzeni lat, pod kątem poglądów, uwikłań i personaliów.

Wielki Spisek na Majdanie

Najpierw kilka szczególnie pysznych cytatów, żeby wprowadzić w ten specyficzny klimat. Dotyczą one wydarzeń na kijowskim Majdanie podczas protestów trwających od jesieni 2013.

20 listopada 2017 mogliśmy na portalu Strajk przeczytać, że na Majdanie protestujący zostali ostrzelani przez swoich, a za wszystkim stali Amerykanie. „15 listopada włoska Canale 5 […] nadała reportaż Giana Micalessina o masakrze na kijowskim Majdanie z 20 lutego 2014 r. […] Włoski dziennikarz dowodzi, że masakry, w której zginęło 80 osób, dokonano z rozkazu szefów opozycji, w porozumieniu z Amerykanami. […] Jak wiadomo, oficjalna wersja władz ukraińskich mówi, że do manifestantów i policjantów strzelali owego fatalnego dnia niezidentyfikowani »ludzie Janukowycza«. Zdaniem Micalessina to tzw. fake news. […] Dziennikarz pracował długo nad tematem. W Skopje, stolicy Macedonii, znalazł dwóch Gruzinów, w innym »kraju Europy wschodniej« dotarł do trzeciego. Twierdzi, że to właśnie oni 20 lutego 2014 r. strzelali do tłumu i policjantów z okien hotelu Ukraina. Rozmówcy Micalessina opowiadają, że około 15 lutego, w majdanowym namiocie Gruzinów pojawił się Mamulaszwili wraz z »instruktorem amerykańskim«, oficerem 101 dywizji powietrzno-desantowej USA Brianem Christopherem Boyengerem, który odtąd wydawał im rozkazy. Boyanger walczył później w Donbasie po stronie rządu ukraińskiego, był członkiem Legionu Gruzińskiego. 18 lutego Gruzini poznali Serhija Paszynskiego, późniejszego przewodniczącego ukraińskiego parlamentu. To on kazał tego dnia przepuścić zatrzymany przez oburzonych manifestantów samochód z automatyczną bronią snajperską. Następnie przenieśli się do hotelu Ukraina, gdzie spotkali innych byłych wojskowych, Litwinów, którzy również strzelali do tłumu z okien 20 lutego. […] Między grupami snajperów strzelających z okien hotelu Ukraina, w którym stacjonowali też szefowie opozycji, krążyły – wydając rozkazy – trzy osoby: Mamulaszwili, Boyenger i Parasiuk. Snajperzy mieli strzelać do obu grup: manifestantów i Berkutu, by »wywołać chaos«, co się udało. Podczas gdy z górnych pięter strzelano, na dole hotelu zajmowano się rannymi. Po kilku godzinach, zgodnie z rozkazami strzelający porzucili broń i po prostu uciekli. Było to łatwe, z powodu ogólnego zamieszania”.

Tego typu opowieści portal serwował już wcześniej. 15 października 2015 pisał: „Jeden z angielskich dziennikarzy, Gabriel Gatehouse, zwraca w filmie uwagę, że ogień prowadzony jest z okna hotelu Ukraina. Ustalono, że to okna pokoju 1132, który wówczas był wynajmowany przez Igora Jankiwa, działacza partii Swoboda, poza działalnością polityczną zajmujący się strzelectwem sportowym. Sąsiednie pokoje zajmowali wspomniani działacze Swobody”.

23 czerwca 2016 Małgorzata Kulbaczewska-Figat cytowała, bez większego komentowania, opowieści jednego z bohaterów swojego reportażu z Ukrainy: „Oligarchowie umieją bronić swojego, na różne sposoby. Zaaranżowanie przewrotu? A czemu nie? Chodzi o sterowane »instytucje pozarządowe«, opłacenie liderów, zagwarantowanie odpowiedniego przekazu w mediach i w internecie? Wyposażenie Prawego Sektora i innych agresywnych organizacji, w tym zwykłych faszystów? Tak, ale nie tylko, mówi Dmitrij. Majdan kilka razy już zaczynał się rozchodzić, ludzie tracili wiarę w zwycięstwo. I co wtedy? Właśnie wtedy działo się coś dramatycznego. Ludzie znowu czuli gniew. Zostawali, chcieli walczyć dalej. […] o przebiegu wydarzeń wokół Majdanu nie wiemy. Kto tak naprawdę podejmował decyzje w krytycznych dniach? Czy ktoś nie podsunął Janukowyczowi katastrofalnych rozwiązań? Czy nie mieliśmy do czynienia z przerażającą prowokacją?”. W innej części tego tekstu czytamy: „Właśnie na drzewa na Instytuckiej radzi mi zwrócić uwagę Maksim Szpaczenko, dziennikarz i obrońca praw człowieka. To one, opowiada, najlepiej świadczą o tym, że z Majdanem było coś stanowczo nie tak. Młode drzewa na Instytuckiej pojawiły się akurat tam, bo krótko po tym, gdy Janukowycz uciekł i stało się oczywiste, że władzę przejmuje nowa ekipa, wycięto wszystkie starsze, które nosiły ślady kul z trzech najkrwawszych dni, od 18 do 20 lutego 2014 r. Dlaczego nowym rządzącym tak na tym zależało? Czy nie dlatego, że na podstawie śladów kul można byłoby ustalić ich bieg, wskazać miejsce oddania strzałów, a potem dojść do tego, skąd właściwie strzelano? Kto właściwie strzelał? Kto sprawił, że w trzy dni i noce padło więcej ofiar, niż przez poprzednie trzy miesiące protestów? Tak naprawdę nikt tego nie badał i nie rozstrzygnął. Wygląda na to, że nowa władza miała coś poważnego do ukrycia, a wersja wydarzeń, którą opowiedziała światu, była naciągana”.

Tak się wygina obrońca Putina

Było o Ukrainie? To teraz będzie o Putinie. 10 sierpnia 2019 Jarosław Pietrzak tak pisał na portalu Strajk w tekście „Reductio ad Putinum”: „[…] żaden ze współczesnych autokratów, nowych ani starych, miękkich ani twardych, nie jest demonizowany na skalę porównywalną z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. […], to Jelcyn, nie Putin, wytoczył czołgi na Dumę, to Jelcyn, nie Putin, utrzymał się u władzy na drugą kadencję, dzięki gmeraniu obcego (amerykańskiego) rządu i jego agencji w rosyjskich wyborach. […] W Rosji Putina opozycyjna czy zbuntowana kultura jest marginalizowana, odcinana od publicznych funduszy, ale książki są bez problemu wydawane, filmy i muzyka i tak powstają (wielki rynek w narodowym języku pomaga) i tylko nieliczni artyści (jak Pussy Riot) spotykają się z realnymi, pokazowymi represjami”.

Komuś jeszcze mało? To cytujmy dalej tekst Pietrzaka: „Jednym z głównych wątków zachodniego dyskursu demonizującego Putina są zabójstwa krytycznych dziennikarzy, jakoby na zlecenie samego władcy Kremla. Cohen zwraca uwagę na dwa aspekty. Po pierwsze, dokładnie tyle samo dziennikarzy, po 41, zostało zamordowanych pod rządami Jelcyna (tylko dwie kadencje), co przez cztery kadencje rządów Putina. Nawet to stanowiłoby więc jakąś poprawę w stosunku do epoki przed Putinem, przy założeniu, że odpowiedzialność Putina za wszystkie przypisywane mu zabójstwa dziennikarzy byłaby pewna. Po drugie bowiem te zarzuty opierają się jednak na spekulacjach i na założeniu, że to jest przecież »oczywiste«. Samo to, że dziennikarz ginie pod rządami tego czy innego prezydenta, nie wystarczy za dowód, że to na jego zlecenie. Cały świat traktuje przypadek Anny Politkowskiej, jakby odpowiedzialność Putina za jej śmierć była pewnikiem, jakby ktoś ją udowodnił – tymczasem jej koledzy z redakcji utrzymują, że była to raczej robota czeczeńska. Ważne miejsce w książce Tony’ego Wooda zajmuje krytyka mitów dotyczących rosyjskiej polityki międzynarodowej pod rządami Putina. Wood nie wierzy, że Putin wkroczył do gabinetów Kremla z wielkim strategicznym planem odbudowy Rosji jako imperium, którego macki rozejdą się po całej planecie, i od tamtego czasu wizję tę przebiegle i konsekwentnie realizuje (aż obsadził swoją marionetkę w Białym Domu, jak chce najbardziej niedorzeczna wersja tej fantazji). Upadek ZSRR pociągnął za sobą dobrowolną demilitaryzację Rosji, którą trudno porównać z czymkolwiek w nowożytnej historii. Rosja we wczesnym stadium neoliberalnej transformacji zredukowała swoje wydatki zbrojeniowe o 95%. Ambicją rosyjskiej klasy politycznej – w tym samego Jelcyna – było, aby Rosja, jeśli tylko zrzuci pancerz i wypluje zęby, a potem wykaże się jako wzorowy uczeń globalnych instytucji neoliberalizmu, została przyjęta w szeregi „wolnego świata”. Marzeniem było zbliżenie i integracja z Zachodem, nie wyłączając NATO. Prozachodni paradygmat Kremla wcale się nie zmienił wraz z przejęciem władzy przez Putina. Przez pierwsze dwie kadencje Putin poruszał się po świecie, spoglądając przez takie same okulary. Dopiero u władzy do Putina i jego administracji zaczęło powoli docierać, że rosyjska miłość do Zachodu jest uczuciem nieodwzajemnionym. Że rozszerzenie NATO o byłe państwa Bloku Wschodniego (w tym trzy byłe republiki radzieckie), wbrew obietnicom dawanym przez Billa Clintona Gorbaczowowi, że nic takiego nie nastąpi, było obliczone jako posunięcie skierowane przeciwko Rosji. Że pragnieniem Zachodu, wcielonego m.in. w NATO i Unię Europejską, jest pogłębianie marginalizacji Rosji, dystansu od niej, jej osłabianie, jej osaczanie przez podsuwanie coraz bliżej jej granic oddziałów US Army, aż po instalowanie u władzy neonazistów tuż pod rosyjskimi granicami, w kraju, którego ogromna część populacji czuje się kulturowo powiązana z Rosją (Ukraina). […] Trzeba sobie zadawać pytanie, czy Zachód pozostawił Putinowi jakiś większy wybór. […] Na całym Zachodzie złowieszcze spojrzenie Putina ma przyciągać uwagę zaniepokojonych demontażem demokracji społeczeństw, by zapomniały patrzeć tam, gdzie ten montaż naprawdę się odbywa. […] Tak, Rosję Putina charakteryzuje daleko posunięty autorytaryzm, ale trudno byłoby wykazać, że dramatycznie większy niż dwadzieścia lat temu. We Francji, Stanach Zjednoczonych i Hiszpanii wykazać coś takiego byłoby natomiast całkiem łatwo. […] Fiksacja na punkcie Putina jako demona, który jakoby chce pogrzebać nasze wolności, ma za zadanie odwracanie naszej uwagi od tego, kto je nam (już, szybko i sprawnie) odbiera naprawdę. Fiksacja na punkcie Putina jako tego, który jakoby zagraża światowemu pokojowi, ma za zadanie odwracać naszą uwagę od tego, kto naprawdę dwoi się i troi, żeby doprowadzić do kolejnej wielkiej wojny (Amerykanie i ich najbliżsi sojusznicy)”.

Nie trzeba tego, jak sądzę, komentować.

Onuce jawne i mniej jawne

Zanim zaprezentuję państwu dalsze smakowite cytaty z tego rezerwuaru, powiedzmy nieco o kadrach. To wszystko nie pisze się przecież samo, nie zamawia samo, nie promuje samo, nie wynagradza samo itp.

Kadry portalu Strajk.eu można podzielić na trzy grupy. Pierwsza działa jawnie, wręcz z dumą i zadowoleniem, nie kryje się z sympatiami do Rosji i z niechęcią do okcydentalistycznej orientacji Ukrainy. Drugą są tacy, którzy w ostatnim czasie chyba nieco zwątpili, albo po prostu pomyśleli, że mają przed sobą jeszcze kawał życia i niekoniecznie warto być kojarzonym z tego rodzaju wywodami. A trzecia grupa to tacy, którzy starannie tuszują swoje niedawne uwikłanie w takie klimaty.

Redaktorem naczelnym i założycielem portalu jest Maciej Wiśniowski. Oraz, jak twierdzi, jego sponsorem przy pomocą środków ze swojej działalności gospodarczej. Pojawiały się opinie i podejrzenia, że wokół portalu są rosyjskie pieniądze, ale nikt tego jasno nie wykazał. Wiśniowski doktoryzował się w Moskwie, spędził w Rosji kawałek życia, miał żonę Rosjankę, a sympatie wobec tego kraju deklaruje wprost. Publikował m.in. w „Głosie Rosji”, później w powstałym na jego bazie (nie)sławnym portalu Sputnik News itp. W swojej autoprezentacji na portalu Strajk przedstawia się wprost m.in. jako rusofil. W początkach 2021 został przez opozycyjne Echo Moskwy oskarżony, że wchodzi w skład grupy osób, którą stworzył pułkownik Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji Jewgienij Umierienkow. Wytoczył redakcji proces w rosyjskim sądzie, twierdząc, że nikt go nie werbował i nie opłacał, a Rosję popiera i lubi bezinteresownie. Sprawa jest zatem jasna, zero ściemy.

Inną znaną postacią z tego grona jest Agnieszka Wołk-Łaniewska. Pierwsza szefowa portalu, przez długie lata związana z mediami postkomunistycznymi, regularna autorka kremlowskiego portalu Sputnik. Również ona nie kryje się z takimi poglądami od lat, a media opisywały ją już niemal dekadę temu jako osobę ze środowiska prorosyjskiego w Polsce. Obecnie pisuje m.in. do tygodnika „Przegląd”, który od lat prezentuje sporo wyrozumiałości wobec Rosji.

Teraz pora na drugą grupę. W ciągu ostatniego roku stopka redakcyjna portalu Strajk mocno się przerzedziła. Zniknęła np. Małgorzata Kulbaczewska-Figat – przez lata bardzo aktywna autorka. Przygotowała dla portalu wiele materiałów dotyczących Ukrainy. Zrobiło się o niej głośniej latem 2020 roku, gdy wzięła udział w rosyjskiej „konferencji naukowej”, której uczestnicy przyjęli stanowisko mówiące, że ZSRR nie ponosi odpowiedzialności za… mord w Katyniu. Co prawda odcięła się od tego stanowiska, ale sam udział w takim spędzie mówi wiele o powiązaniach. Obecnie jest „koordynatorką” portalu „Na argumenty”, na którym tematyka ukraińska i rosyjska w zasadzie nie występuje.

Inną osobą, która przez bardzo długi czas była związana z portalem, jest Piotr Nowak. Zanim rozpoczął aktywność w Strajku, miał na koncie np. współpracę z prorosyjską skrajną prawicą. Po napaści Rosji na Ukrainę w roku 2014, środowiska prorosyjskiej skrajnej prawicy w Polsce zorganizowały „manifestację antywojenną” pod… ambasadą Ukrainy w Warszawie. Tak, to nie pomyłka, Ukrainy – nie pod ambasadą Rosji. Oprócz działaczy Falangi, ludzi związanych z Xportalem czy Mateusza Piskorskiego, pojawił się tam także Nowak i wygłosił przemówienie. Później przez długie lata i jeszcze po obecnej napaści Rosji na Ukrainę był członkiem redakcji portalu Strajk i nie przeszkadzały mu treści tam publikowane – te już cytowane oraz te obficie cytowane poniżej.

Dziś jako autora można go znaleźć np. w… „Rzeczpospolitej”. Bynajmniej nie zaprzestał zupełnie związków z portalem Strajk. Prawie rok po napaści na Ukrainę, 30 stycznia 2023, Nowak gawędził z szefem portalu Wiśniowskim:

Oprócz pojedynczych personaliów warto wspomnieć jeszcze o kilku „grupowych” inicjatywach ludzi z tego środowiska. Na przykład o tym, że powiązana z władzami kremlowskimi agencja informacyjna NewsFront, mająca na celu wspieranie prorosyjskich nastrojów w innych krajach, chętnie przedrukowywała treści ze Strajku, co opisał portal Frontstory. Ten sam portal w sierpniu 2021 opublikował polskie tłumaczenie materiału z vsquare.org, wskazującego związki twórców Strajk z aktywnością Rosji w Afryce w tamtejszych wyborach, mającą zabezpieczać interesy Kremla. W wyjeździe wzięli udział Wiśniowski, Kulbaczewska-Figat i Bojan Stanisławski, a w tle całej inicjatywy silne były wedle portalu wpływy Mateusza Piskorskiego. Sam Piskorski cieszył się zainteresowaniem redaktorów Strajku już wcześniej, podczas odsiadki za domniemaną działalność szpiegowską. Portal zamieszczał detaliczne relacje (23 kwietnia 2018, 18 lipca 2018), z rozpraw Piskorskiego oraz pisał, że „Lider Zmiany określany jest niekiedy mianem pierwszego więźnia politycznego rządów PiS”.

Jeszcze ciekawszym „wydarzeniem wyjazdowym” ludzi z tego kręgu była wizyta Wołk-Łaniewskiej i Kulbaczewskiej-Figat we wrześniu 2021 u Marii Zacharowej, dziś okrytej niesławą rzeczniczki prasowej rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Redaktorkom Strajku towarzyszył Paweł Dybicz z wspomnianego tygodnika „Przegląd”:

Onuce wstydliwie skrywane

Najciekawszym, bo dzisiaj mało znanym w tej roli przypadkiem długotrwałego współpracownika portalu Strajk jest Przemysław Witkowski. „Tropiciel faszyzmu”, moralizator, specjalista od rozliczania i pouczania, człowiek, gdy trzeba, doskonałej pamięci sięgającej wielu lat wstecz, a od pewnego czasu próbujący się legendować jako osoba o poglądach krytycznych wobec Rosji putinowskiej, a nawet rozliczający innych z rzekomych sympatii prorosyjskich. Tylko o swoich uwikłaniach tego typu akurat „zapomniał”. Odkąd zaczął karierę w mediach liberalnego mainstreamu, gdzie robi za „eksperta od ekstremizmów”, niedawne uwikłanie w portal prorosyjski mogłoby mu przecież zaszkodzić.

O Witkowskim napisałem tekst w roku 2021. Opisałem tam w wykonaniu tej postaci zmyślenia w artykułach, pseudonaukowe i przestarzałe brednie w książce wykazane mu przez fachowców ds. danej tematyki, pijacką awanturę urządzoną lokatorom mieszkania wynajmowanego innym oraz oczernianie ofiar zajścia, wulgarne i prymitywne wypowiedzi publiczne, współpracę ze środowiskiem paranoicznie „antysyjonistycznym” (takim, które krytykę polityki Izraela zastąpiło zupełnie szurskimi teoriami na ten temat) itp.

A także domniemaną przemoc seksualną i niestosowne zachowania wobec kobiet. W tej ostatniej kwestii szybko pojawiły się nowe informacje. Po opublikowaniu mojego tekstu, na jednej z facebookowych lewicowych grup dyskusyjnych zareagowała pewna kobieta ze środowiska liberalno-lewicowego, wówczas partnerka jednej ze znanych postaci z kręgów „Krytyki Politycznej”. Była ona oburzona opisaniem tego wątku przeze mnie, ale przyznała, że zna sprawę i domniemaną ofiarę, tj. swoją koleżankę i że to sprawa „prawdopodobnie ciężka”. W tej samej kwestii skontaktowała się ze mną pisemnie znana feministka, również związana z podobnymi środowiskami lewicowo-postępowymi, m.in. współpracownica „Krytyki Politycznej”. Także ona potwierdziła, że zna sprawę i przed kilkoma laty czytała relację domniemanej ofiary zachowań Witkowskiego. Z jej relacji wynika wprost, że chodzi o poważne zachowania i zarzuty, w dodatku niejednokrotne. Opis autorstwa domniemanej ofiary określiła ona słowem „przerażający”. Do tematu prawdopodobnie wrócimy, choć istnieją przesłanki, by sądzić, że jest to sprawa raczej dla stosownych instytucji publicznych.

Opublikowanie mojego tekstu niewiele zmieniło w poczynaniach Witkowskiego. Nadal jest on współpracownikiem „Krytyki Politycznej”, która publikuje jego teksty mimo krążących właśnie w okolicach tego środowiska informacji o nagannych zachowaniach Witkowskiego wobec kobiet. Zintensyfikował on także współpracę z tygodnikiem „Polityka”, który najwyraźniej nie widzi niczego niewłaściwego w takim zestawie poczynań swojego autora. Swoją drogą także i przy okazji współpracy z tym pismem Witkowski okazał się być sobą w całej okazałości. Gdy na stronie internetowej „Polityki” opublikował tekst o skrajnej prawicy na Dolnym Śląsku, na Twitterze jego znajomy dziennikarz, Jacek Harłukowicz, długo związany z wrocławską „Gazetą Wyborczą”, napisał rozżalony, że to właściwie nic więcej niż tylko przepisanie informacji z cyklu jego tekstów na podobny temat, publikowanych przez lata, a tekst Witkowskiego nie zawiera wzmianki o źródłach informacji. Pod tekstem Witkowskiego dopiero po tej reakcji pojawiła się dodana adnotacja o czerpaniu z tekstów Harłukowicza, ale czujni internauci uchwycili moment, gdy niczego takiego pod nim nie odnotowano. Cóż, typowe zagranie Witkowskiego, które to już tego typu:

Witkowski pojawia się także w Onecie czy Superexpressie. A także na łamach pisma „Herito”, wydawanego przez publiczną instytucję Międzynarodowe Centrum Kultury z siedzibą w Krakowie. Publikuje tam np. materiały o Romach, choć jego zupełną ignorancję w tym temacie obnażyły, w sposób kompromitujący Witkowskiego, dwie fachowe badaczki podczas tej debaty: https://www.youtube.com/watch?v=1yv55uff6M0&t=2958s

Witkowski jest nadal zatrudniony przez warszawską prywatną uczelnię Collegium Civitas. Pełni także wedle swojej autoprezentacji funkcję „Senior Research Director” w organizacji Instytut Bezpieczeństwa Społecznego – zajmującej się przeciwdziałaniem ekstremizmowi politycznemu, finansowanej m.in. z grantów europejskich, informującej o swojej współpracy z ABW, CBŚ, Komendą Główną Policji itp. Niedawno organizacja o nazwie Akcja Demokracja ogłosiła, że wydaje broszurkę Witkowskiego w ramach projektu realizowanego „dzięki dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG”. Nawiasem mówiąc, Witkowski chętnie zarzuca swoim oponentom politycznym działanie „za pieniądze” i „dla pieniędzy”. Jest to nader zabawne w przypadku kogoś, kto pozuje na ideowca, ale dużą część, jeśli nie całość swojej aktywności „antyfaszystowskiej” realizuje odpłatnie w podmiotach i inicjatywach hojnie finansowanych i posiadających spore zasoby materialne.

Ciekawe, czy współpracownicy i sponsorzy wspomnianych podmiotów posiadają wiedzę o niedawnych uwikłaniach Witkowskiego. Na przykład właśnie o jego intensywnej, niedawnej i długiej współpracy z portalem Strajk. Tym samym, na którym publikowano wywody, że do protestujących na Majdanie strzelali ich sojusznicy i że Putin jest oceniany zbyt surowo oraz sporo podobnych opowiastek, które znajdziecie poniżej.

Witkowski rozpoczął współpracę z portalem Strajk najpóźniej latem 2015. Trwała ona jeszcze w II połowie roku 2018. Witkowski był tam m.in. autorem tekstów w rubryce „Komentarz dnia”. W tym czasie ukazywało się na tym portalu mnóstwo tekstów zajadle prorosyjskich i antyukraińskich. Jeszcze w grudniu 2019, raptem trzy lata temu, Witkowski wziął udział w jednej z cyklu rozmów prowadzonych dla portalu Strajk przez wspomnianą Kulbaczewską-Figat – jedną z autorek najczęściej piszących na tym portalu o Ukrainie w duchu bliskim temu, co serwuje Kreml w swojej propagandzie; to także ona, przypomnę, wzięła udział w konferencji, gdzie podważano rosyjskie sprawstwo mordu w Katyniu oraz w spotkaniu z rzeczniczką rosyjskiego MSZ.

Witkowski robił to wszystko niedawno oraz długo po rosyjskiej inwazji na Ukrainę w 2014. Robił to, mimo iż orientacja tego portalu była jasna i wyrażana dziesiątkami tekstów, publikowanych w tym czasie, gdy Witkowski regularnie z nim współpracował. Robił to także mimo faktu, iż przed przekazem portalu Strajk i jego rolą we wspieraniu rosyjskiej propagandy ostrzegano publicznie, w tym w środowisku bliskim Witkowskiemu. Robiły tak np. ex-współpracownice tego portalu Marcelina Zawisza i Justyna Samolińska z partii Razem, gdy zdecydowały się z niego odejść. Pisali o tym ostrzegawczo Tomasz Piątek i Igor Isajew – obaj to znajomi Witkowskiego.

Należy zatem zapytać: ile forsy zarobił Witkowski za długą współpracę z portalem zajadle prorosyjskim? I kto mu tę kasę wypłacał i z czego? Z kieszeni faceta jawnie przedstawiającego się jako „rusofil”?

Witkowski nie porzucił całkowicie kręgu portalu Strajk nawet jeszcze później. Na początku roku 2022 biesiadował ze wspomnianym Piotrem Nowakiem, który w 2014 brał udział w prorosyjskiej demonstracji wraz ze skrajną prawicą, a z portalem Strajk był związany przez lata, niemal od początków jego istnienia i jeszcze po kolejnej napaści Rosji na Ukrainę w roku 2022:

Nowak zresztą do dzisiaj pisze na Facebooku o Witkowskim per „mój przyjaciel”. Nic dziwnego, podczas kilku lat współpracy w prorosyjskim portalu można się zaprzyjaźnić.

Wewnętrzna wyszukiwarka portalu Strajk, która w 2021 po wpisaniu imienia i nazwiska poszukiwanej postaci pokazywała liczne teksty Witkowskiego, dzisiaj pokazuje tylko nieliczne teksty o nim lub z jego wypowiedziami jako „zewnętrznego eksperta”. Stare autorskie teksty Witkowskiego nadal są na portalu, ale dopiero gdy znamy ich tytuły i wpiszemy je w wyszukiwarkę zamiast imienia i nazwiska autora, pojawiają się takie wskazania. Tyle że oczywiście mało kto z poszukujących informacji na temat Witkowskiego będzie znał tytuły jego tekstów sprzed kilku lat. Nie dowie się zatem, że Witkowski był aktywnym współpracownikiem portalu i publikował tamże liczne teksty autorskie. Również szczegółowy biogram Witkowskiego w Wikipedii nie wspomina ani słowem o współpracy z portalem Strajk, choć wymienia takie miejsca, w których Witkowski publikował rzadziej, dawniej i przez krótszy okres.

Warto wspomnieć o sprawie, której nie opisałem w artykule o Witkowskim, a która nabiera dodatkowej wymowy w kontekście jego zaawansowanej współpracy z portalem Strajk. Gdy latem 2020 roku trwały w Białorusi protesty przeciwko reżimowi Łukaszenki, został w tym kraju zatrzymany przez służby reżimu m.in. polski dziennikarz Witold Dobrowolski, znany np. z relacjonowania oporu stawianego w Donbasie przez Ukraińców po pierwszej z rosyjskich napaści. Gdy losy uwięzionego nie były znane, a jego samego mogły spotkać w tamtej sytuacji i w takim kraju nawet najgorsze rzeczy, Witkowski postanowił zadenuncjować Dobrowolskiego, wypisując w internecie (m.in. na Twitterze w komentarzach pod tweetem znanego polityka) o związkach Dobrowolskiego ze skrajną prawicą. Na podłość i potencjalnie fatalne skutki takiego donosu w takiej sytuacji zwróciła uwagę dziennikarka „Tygodnika Powszechnego” Monika Andruszewska, wskazując, jak poważne niebezpieczeństwa mogło to oznaczać dla aresztowanego: https://www.facebook.com/monikandruszewska/posts/3312401715473114

Witkowski, jak na osobę próbującą się dzisiaj przedstawiać jako krytyk obecnych rosyjskich porządków, ma na koncie sporo tego rodzaju „przypadków”. Przypadkowo przez kilka lat publikował na zajadle prorosyjskim i antyukraińskim portalu po pierwszej napaści na Ukrainę, przypadkowo gaworzył na jego kanale youtubowym zaledwie trzy lata temu, przypadkowo przyjaźni się z długotrwałym członkiem jego redakcji i uczestnikiem pajacowań „antywojennych” pod ambasadą kraju napadniętego, a także przypadkowo donosi, kim jest osoba siedząca w areszcie Łukaszenki. Same przypadki. Wszystkie w wykonaniu osoby, która chętnie i publicznie rozlicza innych z dowolnych spraw, łącznie z takimi kwestiami, jak np. pisanie doktoratu u „niewłaściwej” osoby lub opieka naukowa nad „niewłaściwym” doktorantem. Co innego zaawansowana współpraca z prorosyjskim portalem i prawdopodobne figurowanie na liście płac u rusofila.

Kolejny taki przypadek to współpraca Witkowskiego z osobnikiem o nazwisku Jakub Woroncow. To postać marginalna, znana głównie z niszowych blogów, trollowania w internecie, kolportowania plotek i zwykłych zmyśleń, mitomańskich i łatwych do obnażenia wywodów o swojej aktywności społecznej itp. Przedstawia się jako „researcher” czy „doktorant Uniwersytetu SWPS”, a od pewnego czasu, podobnie jak Witkowski, pozuje na krytyka Rosji. On z kolei, zapewne także przypadkowo, ma tymczasem na koncie długotrwałą współpracę z tygodnikiem „Przegląd”. Woroncow publikuje tam co najmniej od lata 2017, a jego najświeższy tekst dla tego czasopisma to koniec lutego 2023, niemal rok po napaści Rosji na Ukrainę. Tymczasem „Przegląd” to jedno z nielicznych w Polsce większych pism o orientacji odległej od krytyki Rosji. Stanowi ono nietypowy miks klimatów postkomunistycznych, lewicujących, demokratyczno-liberalnych oraz konserwatywno-endeckiego „realizmu”, w tym w aspekcie sporej wyrozumiałości wobec Rosji.

Na łamach „Przeglądu” wielokrotnie, w tym po napaści Rosji na Ukrainę w 2014, pojawiała się krytyka rzekomej „rusofobii” w Polsce. „Przesycona emocjami opowieść o zbrodni katyńskiej pozostaje kamieniem węgielnym rusofobii”; „Ślepa rusofobia ma w Rzeczypospolitej długie i uparte tradycje”, „Rusofobia to (wielki) biznes robiony na Polakach. Ktoś dużo zainwestował w naszą rusofobię – to zapewne bardzo opłacalna inwestycja” – to wybrane przykłady spośród licznych takich wywodów. W 2017 z okładki bił po oczach tytuł „Polska chora na Rosję”. W tym samym roku okładkowy temat brzmiał „Nacjonalizm i kult zbrodniarzy. Czego chce Ukraina?”. Takich treści było więcej: Ukraina to nacjonalizm, kult OUN i UPA, wszystko niemal żywcem wyjęte z wywodów polskich narodowców. I z rosyjskich opowieści o „nazistach” w Kijowie: „Zapłonęły ogniska Majdanu, rozległy się szowinistyczne okrzyki. Zaczęło się szaleństwo”. Do tego opowieści, że Ukraina wali się i sypie oraz wyjeżdżają z niej ludzie – państwo upadłe, znowu niemal jak z wywodów kremlowskich. Na tych łamach „ostrzegano” także, iż „Odzyskanie przez Ukrainę – z pomocą Zachodu – wszystkich obszarów utraconych na rzecz Rosji i separatystów od 2014 r. oznacza długą wojnę i cierpienia”. I dodawano, że „To Zachód, a nie Putin odpowiada za kryzys ukraiński”.

To wszystko bynajmniej nie ustało po napaści Rosji na Ukrainę w 2022 roku. Od tamtej pory mogliśmy w artykułach z „Przeglądu” przeczytać np. „Po co Zachód od 2014 r. przeciągał Ukrainę na swoją stronę, narażając ją na odwet Rosji, skoro teraz zostawia Ukraińców samych?”, „W Ukrainie toczy się wojna amerykańsko-rosyjska, tyle że strona amerykańska walczy ukraińskimi rękami”. W tekście o Włoszech i niechęci części tamtejszego społeczeństwa do wspierania Ukrainy można było przeczytać, że lider Ligi Północnej, Matteo Salvini – ten sam, który w Polsce paradował w koszulce z Putinem już po obecnej napaści na Ukrainę – „stał się zdeklarowanym pacyfistą […] i opowiada się za wstrzymaniem dostaw broni dla Ukrainy”. Tak, jasne, „stał się pacyfistą”… Przedrukowywano tam fragmenty wręcz modelowo ukazującego perspektywę amerykańskich tankies tekstu Katriny van den Heuvel. Albo fragmenty tekstu Anatola Lievena, którego „myśl” została streszczona m.in. w wywodach, że wsparcie obrony Ukrainy przed napaścią rosyjską to dla Amerykanów proxy war (wojna zastępcza) z Rosją i że „Ów kompromisowy pokój oznaczać musi, niestety, pogodzenie się Ukraińców z utratą Krymu, prawdopodobnie Donbasu, a być może jeszcze jakichś terytoriów, oraz zaakceptowanie statusu neutralności”. Plus zwyczajowe „ale z drugiej strony” spod znaku wywodów, że Rosja robi źle, ale Zachód i USA rzecz jasna także. Tak twierdzi na łamach „Przeglądu” Samuel Moyn: „Śmiertelne żniwo działań USA zostawia działania Rosji w Ukrainie o wiele długości w tyle. Mówimy o dziesięciokrotnie większej – co najmniej – liczbie ofiar. […] Wyglądało na to, że świat jest jednobiegunowy, a wam zaoferowano rolę wasali USA. I liderzy Europy Wschodniej na to się zgodzili. […] najkorzystniejsze wydaje się więc przekazanie wschodniej Ukrainy pod kontrolę międzynarodową w celu zorganizowania jakiegoś referendum na temat demokratycznej i suwerennej przyszłości tych terenów. Razem z tym powinny iść gwarancje bezpieczeństwa dla Putina, które nie powielą błędów, jakie sprowokowały go do agresji w przeszłości. Zamiast bezmyślnie dozbrajać Ukrainę i przedłużać wojnę, powinniśmy rozpocząć proces pokojowy”. I tak dalej, i tak często na podobną nutę.

Woroncow, kolega Witkowskiego, podobno też antyputinowski, nie zauważył tego wszystkiego przez lata swojej współpracy z tym tygodnikiem. Podobnie zresztą jak i sam Witkowski, który do „Przeglądu” pisywał co najmniej w latach 2018-2020, a jeden z jego tekstów z tego tygodnika przedrukował kremlowski portal Sputnik News. Ba, Woroncow był współredaktorem jednej z książek wydanych przez związaną z „Przeglądem” Fundację Oratio Recta. Drugim współredaktorem był Paweł Dybicz. Tak, ten już wspomniany – ten sam, który jesienią 2021 spotkał się z Zacharową, rzeczniczką MSZ Rosji.

Wszystko to dzieje się oczywiście przypadkiem. Same przypadki. Niedawne, liczne, długo trwające, u dorosłych ludzi podobno dawno ukształtowanych ideowo i politycznie, podobno antyrosyjskich, podobno wyczulonych na rosyjskie wpływy, u „researcherów”, świetnie poinformowanych, chętnie rozliczających i pohukujących na innych. Nawiasem mówiąc, jedynym poważniejszym medium poza marginalnymi lub spolegliwymi wobec Rosji miejscami, gdzie Woroncow publikuje częściej, jest portal OKO Press – to budzi zdziwienie tym bardziej, że podmiot ten poświęca sporo uwagi uwikłaniom prorosyjskim w polskiej debacie.

A teraz wróćmy do treści z portalu Strajk i popatrzmy, co serwowano tam przez lata i co jeszcze niedawno nie przeszkadzało dzisiejszym współpracownikom liberalnego mainstreamu. Będę głównie cytował, bo nie trzeba zbyt wiele komentować, same treści z portalu są wystarczająco wymowne. Pisownię zachowałem oryginalną.

Antyukraińskość na pełnej

Wystarczyło, że Ukraińcy wybrali orientację prozachodnią, aby okazało się, iż jest to kraj, wedle twórców portalu Strajk, po prostu potworny.

15 maja 2015 pisano: „Petro Poroszenko zatwierdził specjalnym dekretem nowy skład powołanej przez niego w ubiegłym roku Rady Reform. Na jej czele stanął Michaił Saakaszwili – były prezydent Gruzji, znany z obłędnej rusofobii […] Nowe władze Ukrainy składają się w olbrzymiej mierze z naznaczonych – po pospiesznej zmianie przepisów – przedstawicieli jankeskich, gruzińskich i nadbałtyckich oligarchicznych koterii, dla których wspólnym mianownikiem jest bezrefleksyjne prozachodnie lokajstwo”.

12 sierpnia 2015: „W różnych mediach pojawiły się w związku z tym komentarze celebrytów, których objął ogłoszony zakaz. Jednym z nich jest reżyser i muzyk Emir Kusturica, któremu nie wolno teraz koncertować na Ukrainie. […] – To jakaś katastrofa. Nie wiem co mam powiedzieć. To jest jakaś upadła moralnie i pomylona władza. I cała ta narracja. Antyfaszystów nazywa się faszystami, a faszystów demokratami. Obłęd i tyle – podsumował rozgoryczony Kusturica”. Oczywiście „zapomniał” dodać, że zakaz otrzymał ze względu na swoje prorosyjskie gadki i krytykowanie prozachodniej orientacji Ukrainy.

A może dla odmiany wywiad z portalu z 24 lipca 2015? „Ludzie zaczęli, bez krzty opamiętania, wrzeszczeć obłędne faszystowskie slogany – zaczęli to robić także ci liberalni liderzy majdanu. Większość nie widziała nawet, co tak naprawdę krzyczy i do jakiej tradycji się odwołuje. […] To było od samego początku pod dyrygenturą faszystowskich bojówkarzy, którym liberalni liderzy dali urosnąć do rangi – tak jak powiedziałam – bohaterów; tych którzy ponieśli największe ofiary. […] Janukowycz zaczął być przestawiany jako krwawy dyktator, liberałowie byli bezradni i w zasadzie robili już tylko za masówkę dla skrajnej prawicy, bezmyślnie reprodukując ich wrzaski i pomagając im, swoim autorytetem, tworzyć nowy porządek ideologiczny na Majdanie. […] Majdan, ze względu na to, że wyniósł faszystów do rangi bohaterów i ofiar, legitymizował się niejako pogłębiając, z dnia na dzień, z godziny na godzinę, prawicowy, nacjonalistyczny, groźny dyskurs. […] Nowe ukraińskie społeczeństwo jest bardzo nacjonalistyczne, a jego mitem założycielskim jest walka z Rosją i marzenie o unitarnym, jednolitym kulturowo państwie ukraińskim. Atmosfera jest bardzo gęsta i bardzo prawicowa”.

W tym samym wywiadzie czytamy alternatywną wersję historii, w której właściwie to Ukraina… napadła na Donbas: „ludność Donbasu była bardzo apatyczna i zdepolityzowana. Według przeprowadzonych rok temu sondaży, żądano raczej umiarkowanych zmian. Nie było mowy o żadnym podziale Ukrainy czy przyłączeniu się do Rosji. Jednak władze w Kijowie ruszyły na wojnę przeciw tym ludziom. Po pierwszych bombardowaniach i ostrzałach rakietowych szybko się to zmieniło. To zresztą normalna reakcja, gdy ktoś wbiega ci do domu z bronią i zabija męża, żonę, matkę czy dziecko – ludność natychmiast jednoczy się wokół jakichś liderów, nawet tych samozwańczych, a tu sytuacja szczególnie sprzyjała separatystom”.

Realia kremlowskiej okupacji wschodu Ukrainy opisywano tak, jak gdyby była to wojna domowa bez wsparcia Rosji, a nawet napaść ze strony…Ukrainy. 3 lutego 2017 pisano: „W Radzie Bezpieczeństwa (gdzie Ukraina od niedawna jest niestałym członkiem) trwała awantura o to, kto jest winien rozpoczęciu walk. Delegat Ukrainy, Wołodymyr Jelczynko, zaprezentował zdjęcia domów mieszkalnych ostrzelanych przez separatystów. Mieszkańcy byli zmuszeni do ich opuszczenia, a mróz oscyluje koło 20 stopni, mówił Ukrainiec. Nie pokazał niestety fotografii dzielnic mieszkalnych Doniecka, ostrzelanych rakietami i artylerią ukraińską. Temperatura w Doniecku nie odbiega od temperatury w Awidijiwce, w której zresztą znajdują się zakazane przez porozumienia mińskie ukraińskie czołgi, stojące obok samochodów misji OBWE”.

Notorycznie powraca znana śpiewka o nazistach, identyczna jak wywody Putina po kolejnej napaści na Ukrainę. Nazistach, co więcej, aprobowanych ponoć przez UE. Na przykład 21 lutego 2016: „przyjaciele Kijowa od Waszyngtonu po Brukselę aż tak wiele nie chcieli. […] Nowa elita miała jedynie dopilnować, by jej fasadowe instytucje wyglądały możliwie ładnie i by nie wyzierały zza nich paskudne gęby oligarchów. W tym punkcie Europa była zresztą gotowa pójść na znaczące ustępstwo. Zgodzono się, by w tej rodzącej się »modelowej demokracji« działały nie tylko partie nawiązujące wprost do najgorszych tradycji ukraińskiego nacjonalizmu integralnego, ale i zwyczajni neonaziści. […] Może tylko nad skrajną prawicą będzie coraz trudniej zapanować. A może w ogóle nie trzeba będzie tego robić? Europa, która wierzyła, że oligarcha będzie walczył z oligarchią, może za kilka lat zgodzić się na ukraińskiego premiera-faszystę. Byle twierdził, że jest orientacji prozachodniej”.

21 listopada 2020 rzekomy spisek faszystów był jeszcze potężniejszy i groźniejszy, przy wsparciu, rzecz jasna, Zachodu: „9 listopada 1938 naziści rozpoczęli masowe pogromy Żydów w różnych miastach Niemiec. Zaczęło się od rozbitych okien, a zakończyło II wojną światową i 65 milionami zgonów we wszystkich krajach Europy. Czy na Ukrainie grozi nam powtórka? […] Przypadki przestępstw motywowanych nienawiścią do innego języka, narodowości i poglądów politycznych na Ukrainie są teraz bardzo liczne. We wszystkich tych przypadkach przestępstw organy ścigania działają wyjątkowo pasywnie. […] Jednocześnie USA i UE chętnie finansują reformy ukraińskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, jakby nie widząc, że bezpośrednio wspiera ono skrajnie prawicowych bojówkarzy”.

Takie zagrywki spod znaku prób uwikłania Ukrainy w kiepskie skojarzenia były na porządku dziennym. 11 października 2021 portal serwował opowieść: „7 października 2021 r. minęła 80. rocznica zbrodni w Babim Jarze. W kijowskim wąwozie według różnych źródeł zamordowano ok. 200 tysięcy osób, w tym do 150 tys. radzieckich Żydów. W obliczu narastającej na Ukrainie fali skrajnego nacjonalizmu i związanego z nim antysemityzmu, huczne obchody tej tragicznej rocznicy są co najmniej politycznym dysonansem. Zełeński i współczesna Ukraina uprawiając kult Bandery i jego zwolenników, chcąc się wpisać jednocześnie w nurt pamięci o Holocauście, stawiają się w politycznym i logicznym rozkroku. Oczywiście przyczyny tego stanu są znane: to wszystko chęć obłaskawienia określonych środowisk na Zachodzie. […] Sprawców przypadków zniszczenia żydowskich pomników na Ukrainie się nie wykrywa i nie karze. A kult Bandery i jego popleczników jako czystych i cnotliwych bojowników o niepodległość, mających w głowach europejskie wartości i będących zwolennikami demokracji oraz wolności obywatelskich, nie wytrzymuje krytyki”.

3 czerwca 2021 Wiśniowski stwierdzał: „Ukraiński parlament znowu zrobił wszystko, by Ukraina była kojarzona z państwem łaskawym wobec nazizmu”. 20 maja 2015 pisano: „Nowe władze Ukrainy oskarżane są często o pro-faszystowskie inklinacje. Polskie i zachodnie media próbują kamuflować to zjawisko, ale Poroszenko, Jaceniuk i jego ministrowie traktują manifestowanie swojego przywiązania do tych patologicznych idei jako punkt honoru”.

Zachód nie tylko ponoć toleruje i finansuje „nazistów”. On także, wedle portalu Strajk, de facto rządzi Ukrainą. 28 lipca 2020 pisano tamże: „Po siłowym przejęciu władzy i obsadzeniu swoimi zwolennikami struktur siłowych i wykonawczych ukraińskie społeczeństwo utraciło jakąkolwiek możliwość kontrolowania polityki swojego państwa i procesu demokratycznych wyborów. Jest dokładnie na odwrót: obecnie to ono jest kontrolowane przez zachodnie ambasady i centra analityczne, tzw. kuratorów, a także przez organizacje pozarządowe utrzymujące się z grantów zachodnich fundacji, czyli w praktyce agentów wpływu, chroniących ich interesy. Jednocześnie ani ambasady, ani fundacje nie wstydzą się publicznie dyktować swoje warunki jakoby niezależnemu państwu ukraińskiemu”.

Wedle portalu, Zachód zamierzał też robić inne straszne rzeczy. 6 lipca 2016 alarmowano: „27 czerwca we Lwowie rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe z udziałem żołnierzy ukraińskich i wojsk NATO z 13 państw, podczas których trenowano m.in. pacyfikowanie zamieszek. Ukraiński politolog Ołeh Hawicz ujawnił na Facebooku fotografie, na których żołnierze najprawdopodobniej ćwiczą rozpędzanie demonstrantów. Skomentował również, że najwyraźniej dla Zachodu tłumienie protestów obywatelskich przestało być »zbrodnią« i »łamaniem demokracji«, jak podczas Majdanu, a stało się normalną praktyką godną wręcz wspierania”. „Najprawdopodobniej”, „najwyraźniej”, tylko nic takiego się nie stało – ot, stara stalinowska szkoła sugestii.

Niewiele wcześniej pisano: „Berkut, demoniczna figura z czasu Majdanu, zniknął z kijowskich ulic, ale Gwardia Narodowa z rozpędzaniem »niewłaściwych« demonstracji radzi sobie tak samo dobrze. […] Nie zniknął problem więźniów politycznych i niehumanitarnych warunków w więzieniach. Zniknęło co najwyżej zainteresowanie nimi ze strony Unii Europejskiej”.

10 sierpnia 2016, na portalu tak uczulonym na zachodnie wpływy, zupełnie bezkrytycznie serwowano natomiast opowieści kremlowskich spec-służb: „Rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa dopiero dzisiaj poinformowała o próbie przeniknięcia na terytorium Krymu podjętej przez dywersyjno-terrorystyczne grupy ze strony Ukrainy. […] Celami ataków miały stać się kluczowe obiekty infrastruktury i zapewniania warunków bytu na Krymie – wynika z komunikatu na oficjalnej strofie FSB. Akty terroru miały przyczynić się do destabilizacji sytuacji polityczno-społecznej na półwyspie podczas przygotowywania i przeprowadzania wyborów”.

30 sierpnia 2016 od pryncypialnej redakcji dostało się także ukraińskiemu (co innego rosyjski) „militaryzmowi”: „prezydent Petro Poroszenko postanowił pochwalić się armią. Z okazji rocznicy zorganizował huczną paradę wojskową w stylu Antoniego Macierewicza z udziałem wspólnej ukraińsko-polsko-litewskiej jednostki wojskowej, która ma mężnie bronić wolną Ukrainę od zakusów rosyjskiego imperializmu. Antyrosyjska retoryka wsparta wojenno-patriotyczną frazeologią dominowała w rocznicowych wystąpieniach ukraińskiego prezydenta. […] W świątecznej antyrosyjskiej atmosferze prezydent Andrzej Duda zapewne czuł się jak w domu. […] Przybywając do Kijowa na rocznicowe uroczystości jako jedyny tak wysokiej rangi przedstawiciel innego państwa Andrzej Duda wyświadczył swemu ukraińskiemu odpowiednikowi tzw. niedźwiedzią przysługę. Gdyby nie przyjechał, wówczas Poroszenko mógłby tłumaczyć, że całe te obchody miały charakter wewnętrzny mający poświadczyć spójność i patriotyzm ukraińskiego narodu bez udziału czynnika zewnętrznego. Dzięki obecności Dudy cała ta argumentacja traci jakikolwiek sens. Obecność jednego tylko prezydenta przy nieobecności pozostałych, nawet tych werbalnie wspierających władzę w Kijowie, wykazała izolację Ukrainy na arenie międzynarodowej – i tym samym izolację Polski, która nie zauważyła, że wszyscy Ukrainę olewają. […] ukraińskiej stronie obojętna jest pisowska retoryka, ważne jest natomiast poparcie Polski dla północnoatlantyckich ciągotek Kijowa i tworzenie wspólnego frontu antyrosyjskiego – coraz bardziej archaicznego w Europie dla której ważniejsza jest Rosja jako partner gospodarczy i w coraz większym stopniu także polityczny od chaotycznej i szowinistycznej Ukrainy i podobnej, bezrefleksyjnie popierającej ją Polski”.

Autorka, która wkrótce będzie obradować z rosyjskimi „naukowcami” negującymi odpowiedzialność ZSRR za zbrodnię katyńską, ubolewała 16 lutego 2017 nad ukraińską polityką historyczną: „Równie marnie skończyło Muzeum Partyzanckiej Chwały. W parku, który ciągle jeszcze nosi imię partyzantów, został jeszcze kamień z Tatr sławiący współpracę antyfaszystów ukraińskich, słowackich i polskich. Nie wiadomo, co z nim będzie, bo po ponownym otwarciu nieczynnego aktualnie muzeum nie będzie już harmonizował z nim tematycznie. Placówka, jak czytam na kartce, ma być poświęcona »okupacji Kijowa«. Jeśli, jak wnoszę, o okupację niemiecką chodzi, to proszę bardzo, tylko dlaczego kosztem partyzantów? Pewnie gdyby walczyli pod innym sztandarem, miejsce by się dla nich znalazło… Stoi jeszcze pomnik Nieznanego Żołnierza, właśnie po stronie radzieckiej walczącego, ale czy za jakiś czas jego też jakiś patriota nie postanowi wyrzucić? Stoi monumentalna Matka Ojczyzna, ale tu akurat o przeróbkę będzie łatwo. Patronka wszystkich wspólnie walczących z nazizmem narodów ZSRR stanie się Matką Ukrainą, od wieków uciskaną, nigdy nie uwikłaną w żaden paskudny socjalizm”. Wszystko pięknie, poza informacją, że Ukraina w ramach ZSRR znalazła się nie ze względu na swój swobodny wybór, lecz podbój i okupację. A zaledwie kilka lat przed „wspólną walką z nazizmem”, kremlowskie władze zafundowały Ukrainie ludobójstwo głodem.

Wywiad z rosyjskim politologiem z 6 lutego 2017 to z kolei opowieść o zasadniczo pokojowo nastawionej Rosji, której jedynie nie należy „drażnić”: „pojawił się nowy zewnętrzny silny gracz, który najpierw odciął Krym, a potem poparł wschód Ukrainy. […] Oczywiście, kiedy w krytycznej chwili trzeba podjąć ryzyko i aktywnie działać, to Rosja potrafi to robić i to tak, że wszyscy wpadają w osłupienie. Ale ogólnie tej wojowniczej tendencji [w Rosji] […] nie ma”.

Wiemy już zatem, że Rosja nie jest wojownicza. A mimo to jacyś szaleńcy niepotrzebnie się jej obawiają. 14 czerwca 2016 portal pisał: „Odkąd rozpoczęły się ćwiczenia Anakonda-16, a Polska zdołała wyprosić możliwość bycia gospodarzem szczytu NATO, w sektorze obronności zapanowało istne szaleństwo. Wszyscy chcą wzmacniać flanki przed ewentualnym atakiem Rosjan”. W istocie, dwa lata po pierwszej napaści na Ukrainę takie obawy nie miały sensu…

Co innego sama Ukraina i Zachód. Oni, nie to co Rosja, są agresywni. Już 6 czerwca 2015 portal pisał: „Ukraina – jest prawna zgoda na okupację kraju przez obce wojska. […] Władze w Kijowie ustanowiły prawną możliwość nieograniczonego stacjonowania obcych wojsk na terytorium Ukrainy. Ewentualna okupacja przez US Army byłaby legalna. Skrajnie prawicowy, lokajski, euroatlantycki obłęd nowych władz Ukrainy nie ustaje. Piątego maja parlament w Kijowie przyjął nowelizację kilku aktów prawnych umożliwiający swobodne rozlokowanie żołnierzy obcych sił zbrojnych na terytorium kraju. […] Minister spraw zagranicznych Rosji, Sergiej Ławrow, powiedział, że nie obawia się żadnych zmian legislacyjnych na Ukrainie, zwłaszcza w tym zakresie. – Jestem przekonany, że w Unii Europejskiej nie ma szaleńców, którzy zechcą wysłać tam swoje wojsko – skomentował na konferencji prasowej w Moskwie. Co do UE – zapewne ma rację, co jednak zrobią Stany Zjednoczone?”.

Rosja wedle Strajku jest wciąż zagrożona. „Wizyta amerykańskiego dygnitarza świadczy o tym, że Stany Zjednoczone nie zrezygnowały z prób osaczania Rosji. Spotkanie z prezydentem Łukaszenką to kolejny przejaw ofensywy amerykańskiej dyplomacji w krajach byłego ZSRR. Pompeo był już w Kijowie, będzie w Kazachstanie i Uzbekistanie. Wizyta na Białorusi jest dla USA ważna także dlatego, że pod koniec zeszłego roku, wbrew powszechnym oczekiwaniom, nie doszło do skutku podpisanie dokumentu o ostatecznej integracji Białorusi i Rosji w jedno państwo. […] Objazdowa wizyta Mike’a Pompeo w krajach byłego ZSRR dowodzi, że USA nie zrezygnowały z pomysłu otoczenia Rosji wianuszkiem krajów uzależnionych od USA; na początku więzami ekonomicznymi, a później zapewne wojskowymi”.

Na portalu Strajk znajdziemy też klimaty podobne do wywodów polskich narodowców, którzy po pierwszej napaści Rosji na Ukrainę bardzo uwrażliwili się na nacjonalizm. Ukraiński, rzecz jasna. 8 stycznia 2017 redaktor naczelny portalu pisał: „najwięcej emocji budzi, przynajmniej w Polsce, problem ukraińskiego nacjonalizmu. W ciągu dwóch lat od wydarzeń na Majdanie stał się on nie tylko omawianym szeroko zjawiskiem polityczno-społecznym na Ukrainie, ale też, przede wszystkim, poręcznym politycznym narzędziem. […] Nie ma tu miejsca na rozkładanie na części pierwsze istoty ukraińskiego nacjonalizmu, niebezpiecznie często ocierającego się o nieco tylko uwspółcześnioną wersję faszyzmu. […] Majdan był tylko końcowym akcentem odbudowywania wielkopaństwowej idei przez określone kręgi polityczne, które jednak nie mogłyby działać z tak wielkim rozmachem, gdyby nie zastanawiająca bierność wszystkich po kolei władz Ukrainy od czasu odzyskania przez nią niepodległości w 1991 roku. […] mniej lub bardziej jawnie nurt miłośników tradycji OUN i UPA toczył się dość żwawo. […] nie tylko na Ukrainie, ale też i w Polsce liczące się polityczne siły udawały gorączkowo, że problem ten albo w ogóle nie zachodzi, albo jest zaledwie marginalny. Polskie elity grzeszyły tym bardziej, że akurat nasz kraj ukraiński demon dotknął w historii szczególnie krwawo i okrutnie”.

Wcześniej, 3 grudnia 2016, ten sam autor pisał: „To rosyjskie zagrożenie i potrzeba jednoczenia się przeciw wrogowi miało służyć za usprawiedliwienie dla oficjalnego milczenia o wołyńskiej tragedii, omawianej co najwyżej w wąskich gronach historyków-specjalistów. Liczono na to, że zapomnienie o tragedii ludobójstwa stanie się trwałe. Przyniosło efekt odwrotny: rósł sprzeciw wobec nieprawdziwego opowiadania historii, a nacjonaliści mogli dzięki temu ubierać się w szaty jedynych obrońców prawdy historycznej (którą też interpretowali po swojemu) i zdobywać jeśli nie nowych zwolenników, to choćby sympatyków swoich organizacji, biorących »w obronę« skrzywdzonych przez zapomnienie i bagatelizowanie”.

15 października 2017 portal donosił: „W całym kraju prezentowano wystawy przypominające działalność UPA – czy raczej pokazujące, co z krwawej i złożonej historii nacjonalistycznej partyzantki obecne władze chciałyby uczynić podstawą zbiorowej pamięci obywateli Ukrainy. […] Nie ma żadnej gwarancji, że jeśli sytuacja w Kijowie nie poprawi się znacząco, na co się nie zanosi, agresja symboliczna nie przerodzi się w zupełnie realną. Pod czarno-czerwonymi sztandarami, które powiewały wczoraj na ulicach ukraińskich miast, i tym samym wybrzmiewającym wczoraj hasłem »Chwała narodowi – śmierć wrogom!«”.

Redaktor naczelny Wiśniowski dodawał 31 lipca 2017 w stylu Grzegorza Brauna: „A co Jarosław Kaczyński robił na Majdanie 1 grudnia 2013 roku? Czy zaprosił go rząd Wiktora Janukowycza, wciąż jeszcze wtedy sprawujący władzę? Nie, Jarosław Kaczyński przyjechał popierać demonstrantów na Majdanie i zachęcać do obalenia rządu. […] Kończył przemówienie okrzykami upowskiej proweniencji »Sława Ukrainie, herojam sława« stojąc obok lidera skrajnie nacjonalistycznej partii Swoboda”.

Na portalu oddawano głos prorosyjskim separatystom z terenów okupowanych i propagowano ich wizje. 18 lipca 2017: „Głowa […] Donieckiej Republiki Ludowej, Aleksander Zacharczenko, ogłosił dzisiaj, że w celu zakończenia wojny w Donbasie konieczne jest powstanie nowego państwa pod nazwą Małorosja. […] – Aby zatrzymać wojnę domową, dokonaliśmy przeglądu sytuacji i doszliśmy do wniosku, że Ukraina jest państwem nieistniejącym (upadłym). Kijowski reżim nie jest w stanie odżegnać się od wojny domowej – stwierdził Zacharczenko. […] My, przedstawiciele byłej Ukrainy ogłaszamy o powstaniu nowego państwa, które jest następcą Ukrainy. Ustaliliśmy, że nowe państwo będzie nazywać się Małorosja, ponieważ nazwa Ukraina zdyskredytowało się. Stolica Małorosji ustanawiamy miasto Donieck – czytamy w karcie powstania Małorosji”.

Z kolei w reportażu Kulbaczewskiej-Figat możemy poznać bez kontrowania „wizję, którą przedstawił mi Władimir. Rozpad Ukrainy. Koniec. Wyczerpanie potencjału państwa, które w 1991 r. powstało z nieprzystających części o różnej historii i niewiele zrobiło, żeby je do siebie zbliżyć. Wschód i część południa – do Rosji. Zachód – może do Polski. Bukowina – do Rumunii. Zakarpacie – chętnie wezmą Węgrzy. Zostaje kilka obwodów centralnych, dawne Prawobrzeże, polsko-rosyjska kość niezgody. To nie jest całkowita fantazja, mówił Władimir. Opowiadał, że gdy jeszcze pracował w administracji publicznej, w ministerstwie spraw wewnętrznych, rozważali scenariusze upadku ukraińskiego państwa i tego, co należałoby robić, żeby się przed zagrożeniami bronić. Wyszło im, że aby przestało istnieć, potrzebna jest sekwencja wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów. Dokładnie takich, jakie wstrząsają tym krajem od 2013 r. Czy władza się broni? Raczej potęguje chaos i nie rozwiązuje żadnych problemów. […] Oligarchowie wyjdą na swoje. Fakt, jeśli Ukraina przestanie istnieć, to oni nie będą już mieli czym trząść. Ale do ich majątków nikt się nie dobierze. Co ukradli, to ich, w najgorszym razie wyjadą na »zasłużoną emeryturę«. A zwykli ludzie? Może nawet lepiej na podziale by wyszli? Ludzie już rozumieją, że Majdan niewiele zmienił. […] A trzeciego Majdanu nie będzie, podsumowuje mój rozmówca. Każdy z Majdanów był zorganizowany, przedstawiał jakieś postulaty, jedne na serio, inne bardziej na pokaz, ale jednak. Nieważne, na ile protestujący wiedzieli, o co naprawdę chodzi i kto pociąga za sznurki – ktoś całą rzecz planował, nawet jeśli nie zawsze utrzymał kontrolę nad sytuacją. Oligarchowie, którzy dawali pieniądze na scenę czy zbrojenie Prawego Sektora mieli konkretny pomysł, do czego cała rzecz ma doprowadzić”.

O Ukrainie po jej prozachodnim zwrocie nie ma na portalu właściwie niczego dobrego. W wywiadzie z ukraińskim politologiem, orędownikiem „federalizacji” kraju, czytamy 24 grudnia 2017: „Ukraina przez 26 lat swego istnienia, ze szczególnym uwzględnieniem ostatnich trzech lat, udowodniła, że nie zdała egzaminu i że jest państwem upadłym. Nie chodzi tylko o to, że nie kontroluje całości swojego terytorium, lecz o to, że nawet te ziemie, nad którymi ma kontrolę, w istocie są pod władzą półwojskowych, militarystycznych ugrupowań, które robią, co im się żywnie podoba za zgodą centralnych władz lub często zgoła bez niej. […] Ukraina nie jest państwem demokratycznym. Jest państwem totalitarnym, gdzie nie można mieć innych poglądów niż oficjalne. […] Przyszłość Ukrainy określana jest z zewnątrz. Przede wszystkim z Waszyngtonu i tam jak na razie wszyscy są z Ukrainy zadowoleni, bo realizuje podstawowe zadanie – przyczynia problemów Rosji i jednocześnie Europie”.

Dobrze radził sobie natomiast, rzecz jasna, Viktor Orbán, twardy gość, sprawny polityk, troskliwy obrońca Węgrów na Zakarpaciu, robiący dobre interesy surowcowe z Putinem dla korzyści swojego narodu. Co innego gdy o Ukraińców chcieli dbać ukraińscy politycy, wtedy to zły nacjonalizm. Pisano zatem: „Tymczasem w Budapeszcie 27 września ogłoszono podpisanie 15-letniego kontraktu na dostawy gazu z Rosji. […] Surowiec będzie dostarczany przez Serbię (nitka Tureckiego Potoku) i dodatkowo przez Austrię […] Niezwykle nerwowo zareagowali Ukraińcy. Wezwano ambasadora węgierskiego w Kijowie do siedziby rządu. Groźne pomruki i narzekania słychać było z ul. Bankowej, siedziby Prezydenta Ukrainy. Zapowiedziano wobec Budapesztu »stosowne retorsje«. Uważa się bowiem, iż ten kontrakt uderza bezpośrednio w Kijów. Rzecz w tym, że Moskwa zmniejszy dotychczasowe dostawy gazu na Węgry i na Bałkany przez terytorium Ukrainy […]. Za tranzyt Ukraińcy liczą sobie dużo więcej, niż Gazprom płaci za dostawy innymi drogami. […] W tle jest jeszcze sprawa węgiersko-ukraińska: Węgry od lat apelowały w różny sposób, aby Kijów zrezygnował (wobec licznej mniejszości węgierskiej mieszkającej na Zakarpaciu) z agresywnej i permanentnie realizowanej polityki ukrainizacji. Kijów pozostał głuchy na te apele, uderzając w Węgrów tymi samymi ustawami, które wyrzucały z przestrzeni publicznej język rosyjski. Rząd Orbana nie znalazł powodów, by iść Ukrainie na rękę, zwłaszcza, że zapewnienie krajowi dostaw gazu to sprawa dość podstawowa”.

I tak dalej, i tak w kółko. Zamęczyłbym państwa jeszcze kolejnymi i kolejnymi cytatami w podobnym tonie. Bez trudu można to sprawdzić samemu, odwiedzając portal i w jego wyszukiwarce wpisując „Ukraina”. Więc jeszcze tylko garść tytułów innych przykładowych tekstów: „Ukraińskie państwo broni zbrodniarza z UPA. TVP też się nie popisała”, „Prokurator generalny Ukrainy za dalszą wojną w Donbasie”, „Ukraina: prezydent Poroszenko był chłopcem na posyłki Amerykanów”, „Ukraina nie będzie świętować pokonania nazistów”, „Ukraina: straszne sceny protestów przeciwko powracającym z Chin”, „Mike Pompeo objeżdża włości: Białoruś, Ukraina, Kazachstan, Uzbekistan”, „Ukraina zamyka szkoły z braku opału i kupuje nową broń”, „Deputowani ukraińskiej Rady Najwyższej chcą oficjalnie świętować rocznicę sojuszu z Hitlerem”, „Ukraina – jeden z najnieszczęśliwszych krajów świata. Badania nie kłamią”, „Ukraina ingerowała w amerykańskie wybory?”, „Ukraina: zatrzymania i represje za świętowanie Dnia Zwycięstwa”, „Ukraina pluje Polsce w twarz. 2017 rokiem UPA na Wołyniu”, „Ukraina – manifestacje z okazji urodzin Bandery” (z tekstu dowiemy się, że zgromadziły oszałamiająca liczbę… tysiąca osób), „Gazprom boi się, że Ukraina będzie podbierać gaz z rurociągu”…

Oprócz tego teksty prorosyjskie. Opowiadające w kremlowskim duchu o interesach separatystycznego prorosyjskiego Naddniestrza. Powtarzające narrację Orbana w sprawie mniejszości węgierskiej w Ukrainie. Oraz „antyimperializm” w tej wersji, w której niewiele i bardzo spolegliwie mówi się o imperializmie rosyjskim. Niemal identyczne z narracją Konfederacji i okolic częste alarmowanie na temat „banderyzmu”. I tak dalej.

Czasami pojawiają się materiały o Ukrainie o socjalno-lewicowej wymowie, ale wiele ma postać po prostu szczucia na wszystko, co w Ukrainie związane z opcją prozachodnią i „pomajdanową”. A Rosja? Tu jest znacznie bardziej wyrozumiale. Czasami elita władzy popełnia jakiś błąd. Czasami coś o braku praw mniejszości seksualnych. Czasami jakiś strajk. Czasami coś o szwankującej ekologii. Ale w zupełnie innym natężeniu tekstów, emocji, potępień i krytyk. Choć to jedno z większych państw świata. Marnie wypadające we wskaźnikach obrazujących zamożność, rozwój społeczny, nierówności itd. Kraj całych regionów i obszarów ubóstwa. Wielkich kontrastów między Moskwą i kilkoma bogatymi miastami a całą resztą. Autorytaryzmu i daleko posuniętej monowładzy. Napaści motywowanych rasistowsko-etnicznie. Trzymania pod butem całych nacji. Mocno ograniczonych swobód obywatelskich czy medialnych. I nie trzeba do posiadania wiedzy o tym „amerykańskiej propagandy”. Mówią o tym od lat, mniej lub bardziej swobodnie, czasami już spoza granic kraju, osoby i środowiska lewicowe, anarchistyczne, kontrkulturowe, mniejszościowe itp. Naszych rusofilów to niezbyt boli. Zapewne zasób wrażliwości wyczerpał im się w Ukrainie.

Przed drugą wojną

Co gorsza, Ukraina cały czas ponoć dążyła do nowej wojny. A gdy nawet nie dążyła, to robili to za nią inni. Kto? Rzecz jasna „faszyści” i „proamerykańskie lobby”. 29 grudnia 2019 pisano: „Do końca rozwiązania sytuacji na wschodzie Ukrainy wciąż daleko, ale dzisiejsza wymiana jest sygnałem, że proces pokojowy nie jest bez szans na realizację, choć obserwatorzy twierdzą, że są one niewielkie. Przede wszystkim dlatego, że ekipa prezydenta Zełenskiego, który realizuje obietnicę daną podczas kampanii wyborczej doprowadzenia do pokoju na Donbasie, ma przeciwko sobie silną opozycję, w tym skrajnie prawicowych bojówkarzy i polityków. Ci ostatni nie zawahają się użyć wszelkich środków, by proces pokojowy zerwać. Nie można też nie doceniać proamerykańskiego lobby na Ukrainie, które pilnuje amerykańskich interesów. Te zaś wciąż polegają na osłabianiu Rosji, a więc i na podtrzymywaniu konfliktu, kosztem zwykłych ludzi”.

Wiśniowski pisał 13 września 2019 o wojskowej pomocy Ukrainie: „Amerykańskie decyzje wskazują, że pokój na Ukrainie w najmniejszym stopniu zależy od samych Ukraińców”. 2 kwietnia 2021 ten sam autor dodawał: „Ukraina: krok po kroku do zbrojnego konfliktu. USA wyraziły chęć udziału”. 4 marca 2021 pisano: „Wobec faktu, że w praktyce porozumienia mińskie są martwe, zaś sytuacja na linii frontu staje się coraz bardziej napięta, uzasadnione są obawy, że w dającej przewidzieć się przeszłości możliwy jest pełnoobjawowy konflikt zbrojny między DRL a Ukrainą, wobec którego Rosja nie będzie mogła pozostać obojętna”.

30 stycznia 2022 Wiśniowski stwierdzał: „NATO jest gotowe walczyć z Rosją do ostatniego ukraińskiego żołnierza […] można sobie łatwo wyobrazić scenariusz, w którym Zachód popycha do wojny Ukrainę, potem wysyła jej uzbrojenie i słowa otuchy, ale poza tym pozwala, by na wojnie ginęli tylko ukraińscy żołnierze. A wszystko to w celu realizacji swoich interesów w przepychankach z Rosją”.

15 lutego 2022, czyli 9 dni przed napaścią na Ukrainę, redaktor naczelny Strajku wyśmiewał opinie polityków krajów Zachodu i oficjeli NATO, że Rosja może planować napaść: „Ministerstwo Obrony Rosji oficjalnie ogłosiło, że wojska Południowego Okręgu Wojskowego, po zakończeniu ćwiczeń wracają do miejsc stałej dyslokacji w Kraju Stawropolskim. Ćwiczenia wspomnianych jednostek miały miejsce na przyłączonym w 2014 roku do Rosji Krymie, niedaleko od granicy z Ukrainą. Podobne komunikaty dotyczące wojsk rosyjskich, biorących udział we wspólnych rosyjsko-białoruskich manewrach na terenie Białorusi, przy granicy z Ukrainą, ogłosił rzecznik prasowy Igor Konaszenkow. Pokazano wideo z załadunku wojskowej techniki na wagony. To są te formacje, które w ciągu ostatnich tygodni zasiały strach na Ukrainie, w Europie i na świecie. Wniosek jest jeden: Rosja wycofuje się od ukraińskich granic”. Pod adresem polityków przewidujących napaść na Ukrainę, dodawał, w swoim przekonaniu zapewne błyskotliwie: „Proszę, niech ktoś da temu światu pigułkę”. Pigułka na otrzeźwienie przydałaby się jemu samemu już zaledwie nieco ponad tydzień później.

Prawie wszystko po staremu

W momencie rosyjskiej napaści na Ukrainę na portalu zapanowała konsternacja. Kilka pierwszych tekstów ubolewało ogólnikowo nad zaistniałym scenariuszem. Były też wywody o solidarności z ukraińskimi „zwykłymi ludźmi”, a nawet sucha informacja, że w Rosji trochę osób protestowało przeciwko wojnie. Odważnie. No może niezbyt, ale na tle dotychczasowych wywodów owszem.

Szybko wrócono do normy. Piotr Nowak, przyjaciel antyfaszysty Witkowskiego, tak się przejął faktem, że na głowy i domy Ukraińców spadają bomby, że aż skrupulatnie analizował rzekome korzyści, jakie odniesie z tego… PiS. 10 marca 2022 pisał: „Z nieba spadła ta wojna premierowi Morawieckiemu. Wiecie dlaczego? Zaraz wam opowiem. Ale najpierw wprowadźmy się w odpowiedni nastrój. […] Społeczeństwo jest przerażone i zachwycone sobą zarazem. Wojna i niespotykany nigdy wcześniej festiwal empatii dają Polakom solidnego kopa, jak po wódzie i lekach. […] Smutne jest to, że tak właśnie może się stać. Prawica już teraz wywinęła się spod topora pikujących sondaży, stosując retorykę zgody i jedności społecznej w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Pobrzmiewają już nuty militarne, jak również kult żołnierza, armii i bezpieczeństwa. Władza będzie mogła oskarżyć o próbę destabilizacji i putinowskiej agentury każdego, co ośmieli jej się sprzeciwić. I z całą pewnością będzie z tego narzędzia korzystać”.

Redaktor Wiśniowski dodawał oskarżycielsko pod adresem… Polski: „Rosja oznajmiła, że zamierza wyznaczać swoje strefy wpływów dokładnie tak, jak do tej pory czynili to inni najwięksi gracze. Pokazuje, że jest imperium, którego nie można nie uwzględniać w globalnej rozgrywce. Nie chcieli, żeby dosiadła się do stolika? Sama sobie bierze krzesło, nie pytając nikogo o zgodę, łamie zasady, bo uznała, że może. USA też dostaną to, czego chciały od początku: odepchnięcie Rosji poza nawias łacińskiego świata. […] I jeszcze: osłabiona, rozczłonkowana Ukraina przestanie być dla Polski konkurencją, której w milczeniu się obawiali – w rolnictwie, przemyśle wydobywczym, maszynowym, stoczniowym. […] Dziś warto też zadać sobie pytanie: czy tu, w Polsce, nasi politycy, czy my zrobiliśmy wszystko, żeby tej wojny nie było? Nie. Od lat do niej popychaliśmy. Kretyńską i agresywną narracją w polityce wschodniej, odmową kontaktów i rozmów, poniżaniem każdej ze stron, nieznośną i niczym nieuzasadnioną wyniosłością wraz przekonaniem swojej pańskiej wyjątkowości. Kiedy już było jasne, że wojna czai się na progu, nikogo nie było, kto zaproponował pośrednictwo w organizacji rozmów, spotkań, zmniejszenia napięcia. To nie my do końca próbowaliśmy dyplomacji. Przeciwnie, produkowano setki patriotycznych bzdetów, militaryzowano społeczna przestrzeń. Zadowoleni?”.

Kilkanaście dni po napaści Rosji na Ukrainę, gdy najezdniczy sołdaci mordowali, gwałcili i niszczyli, Wiśniowski zajmował się ważną tematyką: „Ukraina ma wygraną w kieszeni: Adam Słomka z kumplami spieszy na pomoc”.

30 marca 2022, w trakcie wojenno-napastniczej hekatomby w Ukrainie, ukazał się na portalu tekst detalicznie wyliczający, ile Polska wydaje na zbrojenia, a konkluzja brzmiała: „Gdybym miał wskazać najdokładniejszą metaforę polskiego militaryzmu, to byłoby to uzależnienie od alkoholu czy narkotyków. Polska nie jest na tym etapie nałogu, w którym diler proponuje młodemu marihuaniście darmową próbkę speeda czy kokainy. Polska ćpa amerykańską broń na potęgę i aby zaspokoić głód, wyniesie do lombardu srebra domowe, biżuterię żony czy rozpruje dziecku świnkę skarbonkę”.

W tekście opublikowanym nieco ponad dwa tygodnie po rosyjskiej napaści, czytaliśmy, że to, rzecz jasna, wina Zachodu: „Momentem przełomowym był oczywiście 2014 rok. Kiedy z jednej strony Putin chciał zrobić restart, powiedzieć »dawajcie, zaczynamy od początku«, uwolnił Chodorkowskiego i wykonał gesty, które miały zademonstrować jego otwartość. A Zachód w odpowiedzi zrobił przewrót w Kijowie”. W tym samym materiale mowa o antyrosyjskich nastrojach w różnych krajach po zbrodniczej napaści na Ukrainę: „Wojna to zawsze wybuch szowinizmu i nacjonalizmu. Kraje, które do tej pory pozycjonowały się jako wzorce demokracji i tolerancyjności, w czasie wojny zrzucają maski i zaczyna się ksenofobia, nienawiść […] To idzie według znanych klisz: dehumanizowanie przeciwnika, heroizacja walczących po właściwej stronie. W tej sytuacji fala antyrosyjskich działań jest zauważalna: rosyjskich studentów zwalniają z uczelni. […] W mediach społecznościowych też jest strasznie”. Tak, gdy Rosjanie bombardowali, mordowali i gwałcili, mogło im się zrobić przykro, gdyż w różnych krajach ktoś powiedział o nich brzydko. Albo nawet napisał w internecie.

1 marca 2022 na portalu ubolewano: „Do żenującego aktu wandalizmu doszło w Parku Kościuszki w Katowicach. Nieustaleni dotąd sprawcy oblali czerwoną farbą nagrobki żołnierzy radzieckich, a na głównym pomniku wypisali hasło sugerujące, że miał być to gest poparcia dla Ukrainy”. 20 marca 2022 Wiśniowski stanął w obronie pokrewnego sobie ideowo pracownika Uniwersytetu Warszawskiego, który napisał, że „Maksymalne straty ludności wśród ludności cywilnej są w politycznym interesie banderowskiej ekipy Zełenskiego i NATO”. Po tym, jak słowa te spotkały się z potępieniem ze strony innego pracownika UW, sugerującego, że takie wywody powinny być napiętnowane, Wiśniowski stwierdził: „W Polsce nie jest już tylko duszno. W ogóle nie da się oddychać”.

I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Chyba tylko szybko kurcząca się stopka redakcyjna sprawiła, że materiałów na portalu jest coraz mniej, a sporą część bieżącej oferty portalu Strajk stanowią obecnie youtubowe pogawędki Wiśniowskiego ze Stanisławskim: a to z pretensjami pod adresem polskiej lewicy, że nie jest „antywojenna”, a to o „polskiej propagandzie wojennej”, która jest „toporna”, a to o „celach Zachodu” w wojnie na Ukrainie. Tylko jakoś nie o ofiarach rosyjskiej napaści, masowych zniszczeniach, uchodźcach wojennych, tysiącach ludzkich tragedii itp. Bo to już nie są uchodźcy z łukaszenkowskiej granicy, a zniszczenia nie są skutkiem „amerykańskiego imperializmu”, więc krytyczno-analityczna drobiazgowość i lewicowa empatia rozwiały się. Jak mgła nad Wołgą.

***

Czy takie wywody powinny mieć w Polsce miejsce? Cóż, demokracja i wolność słowa powinny być dla wszystkich. Tym się przecież różnimy od Rosji czy Białorusi. Ale warto to wszystko udokumentować, przypomnieć, zestawić personalia. W tym te, które dzisiaj udają, że w takim towarzystwie nigdy ich nie było. I te, które „zwalczają faszyzm”, tylko ten kremlowski jakoś im nie przeszkadzał, gdy redaktor-rusofil robił im przelewy za teksty publikowane tuż obok wyżej cytowanych plugawych bredni.

Remigiusz Okraska

Zdjęcie w nagłówku tekstu: WikiImages from Pixabay.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie