Annie myje włosy szamponem Elseve

·

Annie myje włosy szamponem Elseve

·

Ernaux pisze książki o konflikcie i awansie klasowym – to najszybsza i najkrótsza odpowiedź na pytanie w rodzaju „o czym to jest?”. Można oczywiście wikłać się w długie opowieści: „to jest o dziewczynie, która próbuje się wykształcić na nauczycielkę, a po drodze boryka się z rozmaitymi problemami”. Ale to będzie dokładnie ta sama opowieść.

Co ciekawe, w naszej części Europy postrzegamy awans klasowy nieco inaczej, bo takie podejście wpoiła nam radykalna poprawa warunków życia wielu osób pomiędzy przedwojniem a czasami PRL. Oczekujemy zatem historii ogromnej zmiany, wręcz przemiany szarego ptaka w łabędzia, oczekujemy dziewczynki z zapałkami jako punktu wyjściowego. To właśnie definicja awansu w stylu polskim – a na nią nakładają się jeszcze amerykańskie, silnie u nas obecne kalki, czyli mit „od pucybuta do milionera”.

Tymczasem historia Annie Ernaux skupia się na niuansach tego konfliktu i walki. Na drobnych znakach, które dawały jej koleżanki z internatu czy studiów, by pokazać, że „nie jest taka jak one”, a może nawet „nigdy nie będzie”, jak by się nie starała. Annie, bohaterka i właściwie alter ego autorki – bo to są powieści biograficzne – nie jest sierotą czy córką murarza, lecz pary sklepikarzy. Jej pomysły na kształcenie się, zapisywanie do kolejnych szkół, zdobywanie dyplomów nie są zupełnie niedorzeczne dla klasy społecznej, w której się wychowała. Mimo to okazuje się, że każda próba przekroczenia niewidzialnych (niby) ram tej klasy jest sabotowana – przez otoczenie i przez samą Annie. Najsilniej zaś drzwi trzymają ci, do których świata miałaby ewentualnie dołączyć.

Czytając „Ciała”, jak i „Lata”, poprzednią powieść Ernaux, sama przyłapywałam się chwilami na „polskiej” wykładni tego konfliktu. Chociaż czułam ból i nieadekwatność bohaterki dla pewnych środowisk (bo znam je z własnego doświadczenia), to czasami dowody na poczucie jej nieprzystawalności wydawały mi się błahe. Ktoś coś szeptał i zamilkł, gdy weszła do pomieszczenia? Może po latach pamięć to wyolbrzymia. Nigdy nie uśmiechała się do zdjęć, a powodem były krzywe zęby? Mam ten sam problem.

A jednak, choć wydaje nam się, że Annie ostatecznie trafiła tam, dokąd chciała, kreśli ona obraz społeczeństwa francuskiego lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych jako wręcz kastowego, pełnego pułapek i nieprzekraczalnych granic, za zbliżenie się do których grożą dotkliwe kary.

„Ciała” są oczywiście o ciele. Ciele – narzędziu pracy, ciele – źródle przyjemności seksualnej i związanych z tym obszarem problemów. Ciele oczekującym na płód, bo życie przedwcześnie chce postawić bohaterkę w roli matki. Wszystkie te funkcje ciała autorka ponownie wiąże w jedno i układa w kontekstach klasowych. „Z jednej strony były inne dziewczyny, te z pustymi brzuchami, z drugiej ja”, pisze Ernaux, podkreślając wprost, że ta „wpadka” to bezpośredni rezultat bycia córką jej klasy społecznej. Wie, że wczesna, przekreślająca szanse na dalszą edukację ciąża to zjawisko immanentne dla jej środowiska. „Inne dziewczyny” nie mają tych problemów – może nie angażują się w kontakty seksualne z przypadkowymi mężczyznami, a może w potrzebie mają się do kogo zwrócić „z problemem”. Annie nie może porozmawiać ani z rodzicami, ani z koleżankami, które uważają ją za „puszczalską”. Chłopak, który jest sprawcą ciąży, ledwo odpisuje na list i pozostawia jej wolną rękę, co brzmi dobrze, ale nie znaczy absolutnie nic, a wręcz krzyczy przesłaniem „nic mnie to nie obchodzi, radź sobie sama”.

Bohaterka musi zatem pokątnie załatwić aborcję – sama sobie, nie mając pieniędzy ani odpowiednich kontaktów. Nie jest to łatwe we Francji końca lat pięćdziesiątych. Żaden system nie wydaje się jej chronić. Pierwsza, najbardziej zapadająca w pamięć część książki, dotyczy właśnie wątpliwości i miotania się bohaterki, bo „zaraz zacznie być widać”. Przemierzamy z nią ulice miasta, szukając pokątnie zapisanych na karteczce adresów akuszerek, odwiedzamy gabinety drogich lekarzy, którzy udają, że nie wiedzą, o co Annie chodzi, obserwujemy, jak zdobywa się na wyznania, które i tak nie przynoszą spodziewanej ulgi. To totalna opowieść o ciele – ciele, w którym jest inne ciało, którego bohaterka książki chce się pozbyć. Udręka bohaterki jest silnie wyczuwalna – ta część powieści to najbardziej przykuwające fragmenty.

Ciało jest także przedmiotem (a może podmiotem?) kolejnych tekstów z tego tomu, bo książka Ernaux to kilka zebranych opowiadań, opublikowanych wcześniej przez francuską prasę. Czytamy o walce z nadwagą, która to (nadwaga i walka) ma oczywiście kontekst klasowy. Bohaterka czuje się „za ciężka”, klocowata, niezgrabna przy swoich wiotkich koleżankach z klasy średniej i wyższej. Postanawia zatem nie jeść, by im dorównać – im, a raczej ich ciałom. Ta opowieść o pokrętnych relacjach kobiety z jedzeniem i uzależnianiu poczucia własnej wartości od liczby kilogramów jest bardzo na czasie i dotyczy niemal każdej z nas.

U Ernaux jest mnóstwo dosadności, lecz nie jest ona wulgarna dzięki wyjątkowemu językowi, jakim opisane są kwestie fizjologiczne, poronienie, seks. W jej książkach pełno jest potu, spermy, śliny, krwi i innych wydzielin, ale czytelnik nie ma wcale wrażenia, że czyta coś, co zostało napisane, by szokować. Żadne z „cielesnych” wyznań nie wydaje się dodane jako niepotrzebny ozdobnik. Ernaux po prostu nam opowiada – o sobie, o swoim życiu – biorąc na warsztat te emanacje i manifestacje ludzkich przeżyć, które zazwyczaj się w takim opisie pomija. Nie koncentruje się tylko na „myślałam”, ale także na „czułam”, i to w dodatku „czułam ze wszystkimi tego fizycznymi przejawami”: potem, drżeniem, podnieceniem seksualnym, głodem, krwawieniem. Ciało jako obiekt, ale i podmiot, absolutnie króluje u Ernaux. Jest swoim ciałem. Wszyscy jesteśmy swoimi ciałami.

Niesłychanie gęsty, niepodrabialny język autorki czyni tę prozę wyznaniową więcej niż znośną. Ta „opowieść o dorastaniu we Francji”, jakich zapewne wiele, błyszczy dzięki bezlitosnemu ujęciu, na jakie autorka się zdecydowała. Mamy wrażenie, że mówi nam wszystko, że wraz z nią zaglądamy wprost do głowy piętnasto- czy dwudziestopięcioletniej Annie, że widzimy jej przeżycia od wewnątrz, a nie po prostu obserwujmy opisywaną bohaterkę. Historia kobiety, która opowiada o swojej młodości, to wyświechtany motyw literacki. Ernaux podjęła go jednak z ziemi, uprała, wysuszyła, i zastanowiła się, co można z niego zrobić. Sztukowanie narracji gęstym językiem niesie te powieści dalej, niż autorka pewnie mogła sobie wymarzyć. To powieść autobiograficzna, praca z pamięcią – ale przy ciągłej obecności Ernaux jako współczesnej, równoległej narratorki, która opisuje „tamtą Annie”, jednocześnie wtrącając coś od dzisiejszej siebie. Dwie kobiety – ta, którą była i ta, którą się stała – niosą trud tej opowieści. Opowieści odważnej, bezkompromisowej, także politycznie i społecznie, a nie tylko w wymiarze osobistym. Znane hasło „prywatne jest polityczne” znajduje odzwierciedlenie w książkach Ernaux. Obrywa się od niej Francji, stosunkom społecznym, systemowi edukacji i ochrony zdrowia. Nic nie jest takie proste, jak się wydaje, a sama pozycja autorki na drabinie klasowej także ewoluuje. Na ile potrafi dotrzeć do „tamtej dziewczyny”, odcyfrować po latach jej odczucia i motywacje? Ma się wrażenie, że robi to bez wysiłku, a przecież jest to wciąż jednak opowieść na pograniczu prozy wyznaniowej i fikcji literackiej. Mimo to czytelnik nie ma innego wyjścia niż w nią wierzyć.

Magdalena Okraska

Zdjęcie w nagłówku tekstu: StockSnap z Pixabay

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie