Za życiem po wyroku (TK)
Czy państwo, które restrykcyjnie reguluje warunki przerywania ciąży przynajmniej pomaga na kolejnych etapach życia?
(ur. 1986) – adiunkt w Instytucie Pracy i Spraw Socjalnych, dyrektor ds. badań w Instytucie Polityki Senioralnej Senior Hub, członek komisji ekspertów ds. osób starszych przy Rzeczniku Praw Obywatelskich i ekspert ds. polityki społecznej Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Czy państwo, które restrykcyjnie reguluje warunki przerywania ciąży przynajmniej pomaga na kolejnych etapach życia?
Polska należy do krajów z najniższym odsetkiem osób po 50. roku życia pracujących zawodowo. Przez lata wiele z nich przechodziło na wcześniejsze emerytury i renty, o których otrzymanie dziś znacznie trudniej. Obecnie coraz więcej osób starszych zasila szeregi bezrobotnych, a w dodatku bardzo trudno powrócić im w tym wieku na rynek pracy. Choć poziom zatrudnienia osób na przedpolu starości wzrósł w ostatnich latach, Polska nadal jest w tyle za unijnymi standardami. Zatrudnienie w grupie wiekowej 55–64 lat wyniosło w 2015 roku 45,8%, co jest najniższym wskaźnikiem w całej Unii Europejskiej (średnia to 50,8%).
Chociaż polskie społeczeństwo, o czym wiadomo od dawna, jest jednym z najszybciej starzejących się w Europie, przygotowanie systemu polityki publicznej na wyzwania związane z tym faktem przebiega bardzo opieszale. W głównym nurcie debaty publicznej prawie w ogóle nie toczy się na ten temat dyskusja, choć poważne konsekwencje starzenia się populacji będą widoczne niemal w każdej dziedzinie życia społecznego i polityki państwa.
Jeśli wsłuchamy się w narrację obecnej władzy, zobaczymy, że kuleje społeczny wymiar myślenia o edukacji. Widać to także po pierwszych przeprowadzonych i zapowiedzianych ruchach. Cofnięcie „reformy sześciolatków” niesie wiele problemów, np. zmniejszenie szans na znalezienie miejsca w przedszkolu dla trzylatków. Likwidacja godzin karcianych może ograniczyć części uczniów dostęp do zajęć pozalekcyjnych. Plan likwidacji gimnazjów również nie niesie realnej obietnicy wyrównywania szans, natomiast stan przejściowości i zagrożenia zwolnieniami nauczycieli nie tworzy dobrego klimatu dla efektywnej pracy z uczniem, zwłaszcza tym z trudnościami. Mając to na uwadze, z obawami spoglądam na tory, na które weszła polityka edukacyjna po ostatnim przesileniu politycznym. Nadaktywność w przewracaniu do góry nogami instytucjonalnych ram polityki oświatowej, a w dalszej kolejności także programu (zwłaszcza jeśli chodzi o przedmioty humanistyczne), może sprawić, że z pola widzenia znikną potrzeby i problemy uczniów w trudnej sytuacji. Warto, byśmy wyciągnęli naukę i przemyśleli to, zanim zadzwoni szkolny dzwonek. Oby był to dzwonek budzący do otwarcia się na realne wyzwania społeczne stojące przed polską szkołą, a także na rozsądne modyfikowanie dokonań poprzedników i podjęcie na nowo problemów, z którymi sobie nie poradzili.
Zapowiadaną „dobrą zmianę”, która miała przyjść wraz z ostatnimi wyborami, charakteryzować miał wyraźnie socjalny rys. Prezentowała się tak zwłaszcza w oczach tych, którzy czuli się dotąd wykluczani i pomijani w przestrzeni publicznej i politycznej agendzie. Za jedną z takich grup można uznać tzw. wykluczonych opiekunów dorosłych osób niepełnosprawnych. Warto z perspektywy pierwszego niemal półrocza nowych porządków przyjrzeć się, czy coś uległo zmianie w sytuacji tej grupy, czy zostały chociaż zarysowane jakieś koncepcje, przedstawione projekty, zmienione zasady dialogu z reprezentacją środowiska. Do przyjrzenia się sprawie skłania także fakt, że niedawno minęły dwa lata od głośnego protestu wykluczonych opiekunów, a w kwietniu mija 1,5 roku od wydania przez Trybunał Konstytucyjny niezrealizowanego wciąż wyroku, który zobowiązywał do zmiany prawa regulującego sytuację socjalną tej grupy. Losy wykluczonych opiekunów pokazują, że dla części poszkodowanych przez los i państwo grup społecznych zapowiadana hucznie „dobra zmiana” okazała się co najwyżej zwykłą wymianą elit, i to w dodatku dającą się zilustrować powiedzeniem „zamienił stryjek siekierkę na kijek”. A w katastrofalnej sytuacji wykluczonych opiekunów żadna zmiana nie rysuje się na horyzoncie.
W Polsce sfera zamówień publicznych odpowiada za prawie 10% PKB, co na tle unijnych standardów nie jest wskaźnikiem zbyt wysokim (średnia UE to prawie dwa razy tyle), ale jednak na tyle pokaźnym, że taka jej wielkość może oddziaływać na poszczególne segmenty rynku, z których część jest bardzo silnie zależna właśnie od popytu ze strony instytucji publicznych. Na przykład w branży ochroniarskiej zamówienia publiczne to 40 proc. rynku, w usługach sprzątania jest to zaś aż 60 proc. Niestety, zazwyczaj głównym kryterium przy zamówieniach publicznych jest niska cena – dowiadujemy się z raportu NIK opublikowanego latem 2015 r.
Źródłem zagrożeń jest nie sama możliwość wykorzystywania umów cywilnoprawnych (ta posiada w przypadku niektórych prac istotne walory), ale raczej fakt, że umowy te są stosowane nadmiernie często, co wiąże się z nadużyciami (wtedy to przede wszystkim umowa cywilnoprawna funkcjonuje jako „umowa śmieciowa”), oraz to, że osoby wykonujące pracę w oparciu o tego typu umowy – często pozbawione możliwości wyboru innej formy zatrudnienia – nie są odpowiednio zabezpieczone społecznie.
Rok Rodziny, ogłoszony w 2013 r. przez polski rząd, przyniósł sporo praktycznych zmian, poczynając od urlopów rodzicielskich, a kończąc na przygotowaniu programu „Mieszkanie dla młodych”. Pojawiło się wiele zapowiedzi i projektów, ale także zaniechań i błędów. Jaki zatem obraz wyłania się z rządowych poczynań? Co władza – przedstawiając ów czas jako pasmo sukcesów na niwie rodzinnej – pominęła? Co warto rozważyć i naprawić w przyszłości?
Na tym można byłoby zakończyć wywód. I wielu to czyni. Chciałbym jednak – bynajmniej nie z przekory, ale w imię prospołecznej wizji – wskazać na słabości przechylenia w drugą stronę. Ma ono miejsce, gdy zaczynamy postrzegać i przedstawiać WOŚP oraz podobne akcje wyłącznie przez pryzmat ich negatywów, a w tle malujemy wizję państwa socjalnego, w tym publicznej służby zdrowia, bez żadnej skazy ani słowa krytyki. Symbolem tej postawy, dość w ostatnim czasie popularnej wśród części lewicowych internautów, mogą być hasła typu „Hate WOŚP, love NFZ”. Myślę, że ten rodzaj myślenia i jego obecność w debacie publicznej rodzi szereg pułapek, wręcz zagrożeń.
Jeszcze do niedawna nawet w środowiskach lewicowych nierzadkie było przekonanie, że wsparcie powinno być adresowane do najbardziej potrzebujących, czyli najuboższych, a więc spełniających kryterium dochodowe. Dlaczego dzieci Kulczyka miałyby dostawać tyle samo co dzieci z byłych PGR-ów lub wielkomiejskich enklaw biedy? Środków mamy przecież mało, a trzeba trafić do najbardziej potrzebujących, zaś korzystanie ze świadczeń przez osoby z klasy średniej czy wyższej to przecież marnotrawstwo ograniczonych zasobów. Czy na pewno?
Masowy społeczny zryw – wyrażony między innymi liczbą zebranych podpisów w imię „ratowania maluchów” – naprowadza na znany nie tylko z polskiego podwórka trop wewnętrznej kolonizacji przez warstwy, których świadomość, interesy i preferencje uzyskują hegemonię i w sposób miękki zaszczepiają określone postawy pozostałym grupom. W istocie retoryka, którą od początku posługują się autorzy akcji „Ratuj Maluchy”, wyraża „źle” rozumianą perspektywę korzyści przedstawicieli klasy średniej i ich rodzin. Występowano w obronie maluchów ogółem, a tymczasem kryło się pod tym mniej lub bardziej uświadomione reprezentowanie interesów dziecka zadbanego, wyposażonego w domu w odpowiedni kapitał kulturowy i materialny, żyjącego w warunkach ekonomicznego i emocjonalnego bezpieczeństwa.
Cieszy, że Donald Tusk coś zrozumiał, przechodząc drogę z pozycji dość egzotycznych i niebezpiecznych do nieco bardziej pragmatycznych. Dobrze, że wie już, iż PKB nie mierzy wszystkiego, a państwo musi interweniować w rozmaite sfery życia zbiorowego, do czego potrzebne są podatki. Nieco dziwi, że tak wytrawny polityk opanowanie wspomnianego elementarza uznaje za przejaw dojrzałości, ale cóż – należy życzyć dalszych, oby jak najszybszych postępów na drodze ku zrozumieniu rzeczywistości społecznej. Póki co, poglądy, a tym bardziej czyny szefa rządu z socjaldemokracją mają jednak niewiele wspólnego.
Państwo interweniujące w stosunki gospodarczo-społeczne może przyczyniać się do wzrostu popytu (lub zahamowania jego spadku), a ten będzie nakręcać gospodarkę. Nie przypadkiem Brazylia weszła w fazę długotrwałego rozwoju właśnie dzięki wydobyciu z nędzy 20 milionów ludzi za pomocą państwowych świadczeń różnego rodzaju. Zabezpieczenie przed biedą, wykluczeniem czy brakiem możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb to jednak nie tylko podtrzymanie rynku, ale także ograniczenie kosztów, które koniec końców i tak publicznie trzeba będzie ponieść. Wykluczenie społeczne ogranicza potencjał konsumencki, ale także możliwości jednostki w zakresie wytwarzania dóbr materialnych i kulturalnych oraz pełnienia ról społecznych. Państwo opiekuńcze chroniąc przed wykluczeniem, chroni się przed kosztami, jakie musiałoby z czasem ponieść.
Choć szkoły specjalne są częścią polskiej rzeczywistości oświatowej od blisko stu lat, wydają się prawie nieobecne w debacie edukacyjnej. Tymczasem w szkolnictwie specjalnym zachodzą ciekawe procesy. Bynajmniej nie stanowi ono skansenu dawnych praktyk, lecz jest żywym i dynamicznym systemem instytucji, wrażliwym na zjawiska demograficzne, społeczne i edukacyjne.
Sposób, w jaki zarzuty o antysemityzm sformułowano wobec „Przedwiośnia”, jest dość znamienny dla funkcjonowania tego pojęcia w dyskursie części środowisk i w takiej postaci wydaje się bardziej szkodzić, niż pomagać w mierzeniu się ze zjawiskiem rzeczywistego antysemityzmu. A przy okazji przyczynia się do nierzadko niesprawiedliwej delegitymizacji wielu poglądów, środowisk i postaci. Także tych nieżyjących, które same nie są w stanie się obronić. Źle by się stało, gdyby Żeromski wszedł w ich poczet.