Polityka z ludzkim policzkiem

·

Polityka z ludzkim policzkiem

·

Niedawna medialna burza wokół śmierci Eluany Englaro, Włoszki, którą po 17 latach śpiączki przestano dokarmiać i uśmiercono biologicznie, pokazuje jak dwuznaczne są dzisiaj wybory ideologiczne i światopoglądowe. A także jak niebezpieczne jest poruszanie się po minowym polu o nazwie „wartości”.

Całe biblioteki można zapełnić traktatami etycznymi, które zrodziła ludzka myśl w ciągu wieków, świeckich i motywowanych religijnie, powstałych na Zachodzie i w wielu innych kulturach i cywilizacjach. Dla mnie natomiast fundamentalne jest w tej kwestii jedno jedyne zdanie autorstwa znakomitego francuskiego chirurga, René Leriche’a. Brzmi ono tak: „Tylko jeden ból łatwo znieść: ból innych”.

Przypomina mi się ono zawsze, gdy przetacza się kolejny front wojny etyczno-kulturowej – a to w sprawie eutanazji, a to aborcji, a to właśnie w obliczu takich wyzwań, jakie niesie ze sobą sprawa Eluany Englaro. Cytowane zdanie Leriche’a, które wszak nie dotyczy tylko bólu czysto fizycznego i bezpośrednio odczuwanego, popycha mnie w kwestiach etycznych w stronę tego, co określa się mianem prawicy. Lewica, jakby wbrew swemu pierwotnemu etosowi, obecnie nazbyt pochopnie szafuje lekceważeniem bólu, rzecz jasna bólu innych. Do tych „prawicowych” pozycji w rzeczonej kwestii doszedłem, paradoksalnie, z lewicowego punktu wyjścia. Nie miało to nic wspólnego z chrześcijaństwem, z cywilizacją zachodnią, z prawem naturalnym itp. Znam osobiście jeszcze przynajmniej kilkanaście osób, które zajęły „prawicowe” pozycje w kwestii aborcji czy eutanazji właśnie taką okrężną drogą. Chyba najtrafniej wyraził to mój kolega, wieloletni wegetarianin i działacz na rzecz praw zwierząt, który powiedział kiedyś: wystrzegam się jak tylko mogę wszelkich praktyk związanych z cierpieniem żywych istot, a miałbym godzić się na aborcję, czyli niszczenie formy życia osobników mego własnego gatunku?

Można w nieskończoność przerzucać się argumentami, czy aborcja to „zabójstwo”, czy „usunięcie zlepka komórek”, czy dotyczy „dziecka”, czy „zygoty”, przytaczać opinie naukowców spod znaku „pro-life” i „pro-choice”. Ale w ostatecznym rozrachunku chodzi o zalążkową formę życia – w dodatku taką, którą każdy z nas kiedyś był. Nie mam wątpliwości, że bardzo problematyczne, a wręcz upokarzające jest urodzenie dziecka niechcianego, a jeszcze bardziej – wychowywanie go w stanie biedy i materialnych „braków”. Nie ma w tym nic godnego pochwały i żadne moralizowanie tego nie zmieni. Ale to za słaby argument, aby zezwalać na aborcję „na życzenie” lub „ze względów socjalnych”.

Tyle, że same zakazy niczego nie rozwiązują – z tego też powodu odmawiam zgody na dominację prawicowych poglądów w kwestii antykoncepcji i polityki socjalnej. Jeśli nie chcemy aborcji motywowanych uznaniowo lub finansowo, to powinniśmy zakazowi przerywania ciąży dać wsparcie w postaci taniej i łatwo dostępnej antykoncepcji, a rodzicom – realną pomoc finansową i instytucjonalną, aby wychowanie dziecka nie uczyniło z ich życia koszmaru. To właśnie mógłby być program lewicy, gdyby odeszła od nonszalanckiego traktowania zalążkowych form życia – zamiast „społeczeństwa skrobankowego”, byłoby to „społeczeństwo wspierające” świadome macierzyństwo i wychowanie dzieci. Byłby to również program uczciwej prawicy, która powinna uznać, że po pierwsze nie wszystkich obywateli obowiązuje katolicka wykładnia moralności, a po drugie – że jeśli chcemy „chronić życie”, to wypada to robić czynem, nie zaś przy pomocy nic nie kosztującego moralizowania i umywania rąk od cudzych problemów. Znacznie lepiej „chroni życie” – czyli ogranicza skalę aborcji – używanie prezerwatyw i pigułek antykoncepcyjnych, realna pomoc socjalna dla rodzin (nie zaś jej karykatura w postaci becikowego) czy gęsta sieć tanich żłobków i przedszkoli, niż ustawowy zakaz, w którego cieniu bez przeszkód funkcjonuje podziemie aborcyjne i „turystyka skrobankowa” do nieodległych Czech.

Dzisiejsza lewica porzuciła wszelką empatię, a w kwestiach etycznych zachowuje się tak, jakby chodziło co najwyżej o hodowlę jedwabników. Jednak prawica jest wrażliwa o wiele zbyt wybiórczo, aby jej „wartości” traktować serio. Sprawa śmierci Eluany Englaro pokazuje ten problem dobitnie. Trafnie zauważył Cezary Michalski, że sprawa śmierci Włoszki stała się kolejną okazją do politycznej mobilizacji środowisk, które wycierają sobie gębę „wartościami”, lecz nierzadko składają się z osób będących w wielu innych kwestiach antytezą jakichkolwiek wartości godnych pochwały. Jeśli czołowym moralistą staje się taka kanalia, jak Silvio Berlusconi, to mamy do czynienia z obrzydliwą tragifarsą i z niczym więcej.

Michalski jednak idzie w moim przekonaniu o krok za daleko. To prawda, że „wartości” i wymachiwanie sztandarem z nimi stanowią obecnie poręczny, dziecinnie prosty sposób mobilizacji politycznej. Nic tak nie emocjonuje hufców zwolenników dzisiejszej prawicy jak wizje „cywilizacji śmierci”, „upadku obyczajów”, „zagłady cywilizacji” i w ogóle Sodomy i Gomory, która jakoby miała się czaić tuż za rogiem. Całe mnóstwo łajdaków wychodzi z politycznego niebytu lub utrzymuje się na powierzchni tylko dlatego, że „konsekwentnie bronią życia” lub „troskliwie kultywują zagrożone tradycje”. Ale nie sposób uznać, że wśród tychże hufców nie ma – również na poziomie przywódców – ludzi szczerze przejętych takimi ideałami. Z Berlusconim należy się nie zgadzać i nie należy go szanować, natomiast z Markiem Jurkiem można się nie zgadzać, ale należy go szanować.

Sedno problemu tkwi gdzie indziej. Otóż nawet ta część prawicy, która autentycznie broni wartości niezależnie od tego, czy czerpie z owego faktu korzyści polityczne, jest ślepa na jedno oko, a zamiast ludzkiej twarzy posiada ludzki zaledwie jeden policzek. Ci sami, którzy współczują niszczonym zarodkowym formom człowieka lub protestują przeciwko odłączeniu chorych od aparatury podtrzymującej życie, bądź też są bardzo sceptyczni wobec eutanazji, jednocześnie na innych płaszczyznach popierają rozwiązania sprzeczne z ochroną życia. Sztandarowym przykładem takiej krótkowzroczności jest stosunek „wartościowej”, czyli neokonserwatywnej prawicy wobec ochrony środowiska. Grupy te przekonują, że najważniejszy jest człowiek i że nie można poświęcać jego dobrej kondycji na rzecz „jakichś roślinek”. Po pierwsze jednak, trudno znaleźć przykład faktycznego i dotkliwego prześladowania ludzi w imię „ochrony roślinek”. Po drugie zaś, człowiek jest w sensie biologicznym dokładnie taką samą częścią przyrody jak owe roślinki, a spustoszenia w ekosystemie odbijają się również na nas – prędzej czy później, ale zawsze. Wystarczy wiedzieć, jak ogromne i przeraźliwie bolesne żniwo zbierają tzw. choroby cywilizacyjne.

Ci sami „obrońcy życia”, którzy gotowi są publicznie ronić łzy nad Eluaną Englaro, zajadle zwalczają np. pomysły odwrotu w transporcie od nieograniczonego spalania ropy naftowej – tak jakby tysiące ludzi nie umierały z tego powodu w ogromnych boleściach na raka czy białaczkę. Ci sami ludzie, którzy uważają, że „ochrona życia” jest najwyższą wartością, przeciwstawną bezdusznej, materialistycznej koncepcji „prawa kobiet do własnego brzucha”, jednocześnie gotowi są rozerwać na strzępy każdego, kto proponowałby właśnie niematerialistyczne ujęcie problemu dewastacji środowiska, gdyby PKB miało od tego zmaleć o choćby 0,01%. Ci sami, którzy uważają transplantację organów za moralnie podejrzaną i sprzeczną z naturą, bez mrugnięcia okiem popierają o wiele większą i wciąż nieodgadnioną w kwestii skutków ingerencję w naturę, jaką stanowią manipulacje genetyczne czy klonowanie zwierząt – a przeciwników takich praktyk określają, dokładnie tak, jak sami są zwani przez oponentów: zacofańcami i ciemniakami.

Ale problem ten ma jeszcze szerszy wymiar, mianowicie gospodarczy. Nawet gdyby uznać, że taki wolny rynek, jaki wychwala neokonserwatywna prawica, jest najlepszy z punktu widzenia wskaźników makroekonomicznych i gwarantuje najszybszy globalny wzrost zamożności (co oczywiście jest dyskusyjne), to od kilku dekad wiadomo, że szeroko pojętą lepszą jakość życia – a więc nie tylko wysokie wskaźniki PKB, lecz także zaspokojenie wielu nieekonomicznych potrzeb czy dbałość o nie do końca materialistyczne aspekty ludzkiego bytowania – zapewniają te rozwiązania, które umownie można nazwać „społeczną gospodarką rynkową”. Owa jakość życia obejmuje nie tylko przyrost bogactwa, ale także jego w miarę równomierną dystrybucję w społeczeństwie, niski poziom przestępczości, łatwo dostępne i niedrogie usługi publiczne, dobrze zachowane środowisko, poczucie bezpieczeństwa egzystencjalnego (np. w obliczu starości) itp. Nie musi ona wcale iść w parze z zacofaniem, a wręcz przeciwnie – nierzadko nowoczesność i innowacyjność rozkwita prężnie na takim właśnie podłożu, jak choćby w Finlandii.

Gdyby trzymać się czysto materialistycznych i indywidualistycznych wskaźników, to być może np. system emerytalny, który opiera się na rozwiązaniach kapitałowych – każdy odkłada na swoją emeryturę i dostaje tyle, ile uskładał – jest wedle nich optymalny i sprawiedliwy. Ale czy ma on coś wspólnego z wartościami wspólnotowymi i z troską o słabszych? Czy emeryt, który otrzyma mizerne ochłapy z OFE, nie zasługuje na ochronę i wsparcie i czy jest on mniej bezbronny niż „życie poczęte”, skoro przyczyną niskich świadczeń niekoniecznie jest lenistwo i niechęć do pracy, lecz np. zamieszkiwanie w regionie, w którym dominują niskie płace? Być może z indywidualistycznego i materialistycznego punktu widzenia optymalna i sprawiedliwa forma gospodarki to taka, w której zakazano związków zawodowych, a pan i władca – pracodawca – wyciska z zatrudnionych ile się da. Ale czy pomiatanie pracownikami i wypłacanie im groszowych pensji przy braku realnych alternatyw – np. w regionie wysokiego bezrobocia – ma cokolwiek wspólnego z wartościami? I czy owi pracownicy na pewno są mniej bezbronni niż ci, których presja społeczna (rodziny, lekarzy itp.) skłoni do eutanazji?

„Cywilizacja śmierci” ma różne oblicza. Czasem jest to śmierć na ginekologicznym fotelu, innym razem w „klinice eutanazyjnej”. Czasem śmierć z głodu lub z przepracowania. Zawsze jest to jednak cywilizacja, w której łatwo znosimy ból – ból innych.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie