Lewica moich marzeń (szkic do portretu)

·

Lewica moich marzeń (szkic do portretu)

·

Truizmem jest stwierdzenie, że lewica znajduje się dziś w stanie głębokiego kryzysu. Sytuację tę określa kilka czynników. Demontaż socjalnych funkcji państwa oraz myślenia w kategoriach prospołecznych nie jest efektem tajemniczego spisku. Liberalne lobby wypracowało spójną strategię polityczną oraz język ideologiczny, dostosowane do przeobrażeń kulturowych i technologicznych, a także do tych błędów popełnionych przez lewicę, które złożyły się na negatywne – bo i takie były – aspekty państwa opiekuńczego. Rozrost biurokracji, pewnego rodzaju „sztywność” i omnipotencja struktur władzy i redystrybucji kapitału, zostały celnie wypunktowane przez przeciwników polityki prospołecznej. Oczywiście, zjawiska te zostały znacznie wyolbrzymione i demonizowane na potrzeby propagandy liberalnej.

Ofensywie neoliberalizmu sprzyjały przemiany kulturowe i technologiczne. Te pierwsze podminowały etos wspólnotowy – zarówno „organiczny”, jak i oparty na wtórnych więziach społecznych – i sprawiły, że popularna stała się opcja indywidualistyczna. Myślenie o słabszych i przegranych nie tyle odeszło do lamusa, ile przybrało postać typową dla dawnych form liberalizmu, tj. ckliwej troski i filantropii zamiast rozwiązań systemowych. Indywidualizm wyrodził się w kiepską imitację wzorca self-made mana – poleganiu na sobie i eskalacji praw jednostkowych nie towarzyszy poczucie odpowiedzialności za otoczenie społeczne. Jeśli ktoś przegrywa w tym wyścigu, to zarówno w oczach innych, jak i własnych, jest odpowiedzialny za ów fakt, bez zwracania uwagi na warunki, w jakich przyszło mu działać. Taki etos kulturowy nie skłania ani do rozwiązań systemowych, obejmujących na równych zasadach całą populację lub jej istotną część, ani też do zorganizowanych form oporu i wspólnych wysiłków na rzecz zmiany status quo.

Przeobrażenia technologiczne z kolei zaowocowały błyskawicznym rozwojem sił wytwórczych, a co za tym idzie – obfitością dóbr użytkowych. Dzisiejsze średnio-młode pokolenie funkcjonuje w takim otoczeniu materialnym, o jakim poprzedniemu nawet się nie śniło, o naszych dziadkach nie wspominając. Nierówności społeczne istnieją nadal, a nawet uległy pogłębieniu, lecz są maskowane obfitością technologicznych gadżetów i łagodzone łatwą dostępnością wielu produktów niegdyś elitarnych. Oczywiście odwrotną stroną tego medalu są takie choćby zjawiska, jak nabywanie wielu dóbr na kredyt (powszechne zadłużenie społeczeństwa), malejąca jakość i „tandetyzacja”, wysokie koszty zewnętrzne produkcji (np. zanieczyszczenie środowiska czy likwidacja miejsc pracy przenoszonych do krajów o tańszej sile roboczej), a także nowe, niekiedy znacznie bardziej dotkliwe, formy i reguły stratyfikacji społecznej, wyznaczane choćby przez szybko zmieniające się mody kulturowe. Obfitość dóbr materialnych sprawia jednak, że wszystko wydaje się być w zasięgu ręki każdego chcącego, znów stymulując myślenie w kategoriach skrajnie indywidualistycznych. Naturalna w takich warunkach i silnie wspierana komercyjnymi przekazami postawa hedonistyczna również podkopuje myślenie w kategoriach dobra wspólnego i troski o słabszych – dziś w wyjątkowym w dziejach stopniu wypada być lepszym i silniejszym, tzn. mieć szybciej i w większej ilości dostęp do nowych dóbr materialnych.

Powyższe przeobrażenia systemu kapitalistycznego wsparte zostały ideową ewolucją środowisk lewicowych, które niegdyś skutecznie zajmowały się ograniczaniem jego niedogodności. Również one porzuciły etos wspólnotowy na rzecz postawy indywidualistycznej. Dzisiejsza lewica operuje kategoriami de facto liberalnymi – broni indywidualnej swobody, akcentuje wolność w sferze „stylu życia”, antagonizuje różne grupy społeczne wedle kryteriów kulturowych. Dawna socjaldemokracja, zwłaszcza w okresie powojennym, doceniała znaczenie „pokoju społecznego” i poszanowania wspólnego etosu, a w spór z elitami politycznymi i ekonomicznymi wchodziła w celu stworzenia lepszych warunków do realizacji ideałów egalitarnych.

Dziś lewica robi coś zgoła innego: podkopuje zbiorowy etos, a w kwestii praw domaga się nie tyle równości dla wszystkich, ile formalnych lub symbolicznych przywilejów dla dość dowolnie wybranych środowisk mniejszościowych. Dobrze ilustruje ten proces popularność wśród „nowej lewicy” (czyli dominującego współcześnie nurtu całej lewicy) radykalnych postulatów ruchu mniejszości seksualnych oraz feministycznego. Dawna lewica broniła homoseksualistów przed prześladowaniami fizycznymi oraz nierównością wobec prawa. Obecna lewica traktuje „kulturę gejowską” jako niemalże wzorzec do naśladowania, rzekomo lepszy niż „homofobiczny” etos większości społeczeństwa. Kiedyś lewica uważała, że kobiety jako obywatelki czy pracownice powinny mieć takie same prawa, jak mężczyźni. Dziś lewica natomiast zdaje się stawiać na konflikt między żeńskimi a męskimi postawami, rzekomemu „patriarchatowi” przeciwstawiając postulaty „władzy kobiet” czy ich „wyzwolenia”.

Na takim gruncie dokonuje się erozja dobra wspólnego, pewnego minimum konsensualnego oraz samej demokracji. Z jednej strony, podkopywane są one przez dominację myślenia liberalnego, które w praktyce oznacza, że „duży (czyli na ogół potężniejszy finansowo) może więcej” i że jest to jakoby stan naturalny. Z drugiej strony, eskalacja wzorców indywidualistycznych owocuje niemożnością określenia interesów społecznych, zwłaszcza długofalowych, a tym bardziej zorganizowanego, zbiorowego działania na ich rzecz. Efektem jest wychodząca z dwóch przeciwstawnych pozycji, lecz zbiegająca się u celu krytyka czy wręcz pogarda wobec „motłochu”, „plebsu”, „biernych mas”. Dla liberałów nie są one podmiotem godnym zaistnienia jako czynnik sprawczy procesów politycznych – raczej robi się wszystko, aby takie próby zneutralizować czy wyśmiać. Dla „nowej lewicy” natomiast nie są dość nowoczesne i „postępowe”, a każda próba artykulacji ich przekonań wydaje się doktrynerom tej formacji potencjalnie niebezpieczna, gdyż odwołująca się częstokroć do zgoła odmiennego systemu wartości oraz do postaw, które nie mieszczą się w „racjonalnym” kanonie.

„Nowa lewica” oczywiście próbuje dokonać dość ekwilibrystycznych prób dowodzenia, że np. wyzyskiwani robotnicy oraz geje są towarzyszami tej samej walki. Jednak takie sojusze ani nie są realne (w najlepszym razie będąc krótkotrwałymi porozumieniami), ani też nie mają silnego wspólnego mianownika, gdyż problemy obu grup dotyczą całkiem różnych sfer życia i innych mają przeciwników. Pierwsza zmaga się z elitami władzy i/lub pieniądza oraz z wadliwymi, niekorzystnymi dla nich mechanizmami systemowymi, druga natomiast głównie z „milczącą większością” (bowiem gros elit politycznych i kulturowych już od dawna całkowicie aprobuje etos mniejszości seksualnych jako w pełni uprawniony). „Nowa lewica” (a także liberałowie) działa dziś na rzecz uprzywilejowanych mniejszości lub nie tyle realnych, co wyobrażonych grup większościowych (np. zakładając, że ogół kobiet utożsamia się z postulatami feministycznymi). Realna większość społeczeństwa jest dla niej w najlepszym razie „obcym ciałem”, w najgorszym zaś przeszkodą w realizacji swoich zamiarów.

O ile w liberalizmie taka postawa dziwi mniej – choć i on w przeszłości nacechowany bywał dążeniami do upodmiotowienia kolejnych, szerszych warstw społeczeństwa – o tyle w przypadku lewicy można wręcz mówić o zarzuceniu całego etosu określającego historycznie tę formację. Wystarczy porównać, jak wiele uwagi „nowa lewica” poświęca mniejszościom seksualnym, „patriarchatowi” czy „postawom represyjnym”, a ile np. humanizacji pracy, wzmacnianiu i rozszerzaniu procesu demokratyzacji czy równym szansom.

Aby obraz był pełny, konieczne jest dopełnienie go o postawę środowisk konserwatywnych. Eskalacji uległy takie wątki myśli konserwatywnej, jak jednostkowa odpowiedzialność za własne czyny. Zminimalizowano natomiast faktyczną, nie deklaratywną, troskę o wspólnotę. W sferze gospodarczej główny nurt konserwatyzmu idzie dziś ramię w ramię z liberałami. W sferze kulturowej konserwatyzm z kolei stanowi coś w rodzaju psów Pawłowa. Problemy, które w stopniu przesadnie wielkim zaprzątają główny nurt konserwatywnej prawicy to kwestie mniejszości seksualnych, życia płciowego, moralności itp., postrzegane w opozycji do postaw „nowej lewicy” – jeśli ona coś popiera, konserwatyści automatycznie są przeciw. Zniknęło natomiast z horyzontu tych środowisk to, co było istotne dla – zwłaszcza powojennej – „prawicy społecznej” (chadecy, ordoliberałowie, zwolennicy nauki społecznej Kościoła czy choćby „klasyczni” konserwatyści, jak przedthatcherowscy Torysi), czyli tworzenie systemowych podstaw stabilności społecznej, godnego życia i dobra wspólnego.

To właśnie (neo)konserwatyści są największymi beneficjentami status quo. Z jednej strony, podniesienie przez „nową lewicę” do rangi czołowych problemów spraw obyczajowych pozwala prawicy na demagogiczną mobilizację elektoratu wokół tych kwestii, bez konieczności oferowania rozwiązań programowych w wielu innych, daleko istotniejszych sferach życia. Z drugiej, destabilizacja społeczna, będąca efektem neoliberalnych reform, rodzi zapotrzebowanie na różne „szalupy ratunkowe” – w myśl zasady „jak trwoga to do Boga” – którymi są w tej rzeczywistości postawy religijne, rozmaite fundamentalizmy, kreowanie wrogów („na zewnątrz” lub w łonie naszego kręgu kulturowego) etc. Pozwala to współczesnej prawicy nie tylko prowadzić politykę neoliberalną, ale i zarazem, w przewrotny sposób, kreować się na obrońców przed jej skutkami (urojone „uzdrowienie moralne” ma być lekiem na faktyczny chaos kulturowy i społeczny, będący efektem liberalizacji gospodarki), zapewniając sobie wpływy i poparcie społeczne.

W obliczu porzucenia przez „nową lewicę” i część konserwatystów postaw prospołecznych, nie istnieje w zasadzie żadna poważna siła intelektualna i polityczna, która przeciwstawiłaby się skrajnie nieegalitarnej polityce gospodarczej i społecznej. O ile w krajach Zachodu można mówić o pewnych „zaworach bezpieczeństwa” i „przeciwciałach”, jak obrona utrwalonych przez lata zdobyczy socjalnych w Niemczech czy Francji, a przede wszystkim stosunkowo udane próby godzenia wyzwań liberalizacji gospodarki i globalizacji z postawą prospołeczną, znane z krajów skandynawskich, o tyle w Polsce i całym byłym bloku sowieckim sytuacja jest o wiele gorsza. Nie ukształtowały się u nas bowiem żadne trwałe i silne ugrupowania prospołeczne ani lewicowa, egalitarna „tkanka kulturowa” (nic bardziej nie dowodzi pseudolewicowości PRL-u niż dzisiejsza hegemonia liberałów i prawicy). Dominująca część lewicy to de facto związek zawodowy dawnych członków i sympatyków partii komunistycznej, odległy nie tylko od konsekwentnej obrony ideałów egalitarnych, ale często wręcz nie znający i nie rozumiejący ich, traktując uznaniowość i niedobory materialne realnego socjalizmu jako „normalny” odpowiednik zachodnich demokratycznych państw opiekuńczych. Prawica w Polsce jeszcze bardziej niż jej zachodni odpowiednicy jest skażona ultraliberalizmem gospodarczym, w obecnej zaś formie wsparta przez bezradne ideowo i miotające się między sprzecznościami w sferze gospodarczej środowiska populizmu religijnego, sięgającego do anachronicznych wzorców w definiowaniu wspólnoty narodowej i ustroju gospodarczego. „Nowa lewica” nie jest u nas formacją znaczącą politycznie, ale dość wpływową w sferze ideowej, a przy tym bezrefleksyjnie naśladowczą wobec wzorców zachodnich, usiłując niejako na siłę dokonać modernizacji społeczeństwa. Brakuje wyrazistej siły prospołecznej – zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Takiej, która byłaby wierna ideałom egalitarnym i etosowi obywatelskiemu (państwo jako wspólnota równych obywateli, nie zaś „silna, zwarta i gotowa” struktura etniczna), a jednocześnie rozumiejąca lokalną specyfikę kulturową, gospodarczą i polityczną.

Ten brak jest dotkliwy, ale daje szansę na przywrócenie do politycznego krwiobiegu formacji, którą można by nazwać „odnowioną socjaldemokracją”. Wobec powyższego opisu sytuacji, powinna ona rozważyć takie postawy i zjawiska:

1. Konsekwentna opcja prospołeczna i egalitarna, jako silna opozycja wobec neoliberalnego systemu wartości. Powinna ona dokonać krytyki i wypracować metody rozwiązania problemu „starych” form nierówności społecznej – ze względu na dochody, pochodzenie społeczne, podział terytorialny itp. Koniecznie musi jednak także rozpoznać i zaproponować alternatywę wobec wielu różnych nowych, nierzadko mniej widocznych, choć dotkliwych form nierówności i dyskryminacji. Dziś nierówności społeczne dotyczą nie tylko rosnącej rozpiętości dochodów, ale również nie zawsze wprost skorelowanej z nimi różnicy w dostępie do wiedzy i informacji, korzystania z infrastruktury (np. rozwój transportu indywidualnego kosztem ograniczania nakładów na transport publiczny), jakości produktów i usług (np. tańsze, ale bezwartościowe wyroby spożywcze z hipermarketów), warunków egzystencji (np. przebywanie w zanieczyszczonym środowisku czy zdewastowanym krajobrazie).

Działania na rzecz realizacji ideałów egalitarnych nie mogą zatem być oparte wyłącznie na dawnych metodach socjaldemokracji, w których czołową pozycję odgrywała redystrybucja dochodów. Muszą one zostać wsparte szeroko rozwiniętymi działaniami edukacyjnymi, zredefiniowaniem paradygmatu kulturowego, mniej materialistycznym ujęciem kwestii, które składają się na „godne życie”.

Polityka redystrybucji i jej formy muszą też uwzględnić nowe wyzwania i wnioski z analiz współczesnych trendów. Jednym z kluczowych problemów jest proces automatyzacji pracy, czyli długofalowe zmniejszanie się ogólnego zapotrzebowania na pracę w krajach rozwiniętych – w tej kwestii należy przemyśleć np. koncepcję skrócenia ustawowego czasu pracy, a także powszechnego dochodu gwarantowanego, który zabezpieczałby materialne podstawy bytu wszystkich członków społeczeństwa. Z kolei w sferze wspierania pożądanych i wartościowych postaw, a także jako forma przeciwdziałania marginalizacji znacznej części społeczeństwa, warta uwagi wydaje się koncepcja docenienia i wynagradzania pracy domowej kobiet czy wymierna ocena pożądanej społecznie, lecz często nieodpłatnej pracy w sektorze pozarządowym.

Aby uniknąć przerostów biurokracji oraz drenażu finansów publicznych, polityka taka w mniejszym stopniu musi opierać się na „rozdawnictwie”, bardziej zaś na tworzeniu infrastruktury i instytucji, które stanowiły będą naturalny fundament polityki egalitarnej. Główną miarą skuteczności polityki prospołecznej nie powinna być wysokość nakładów budżetowych czy stawek podatkowych, lecz faktyczna poprawa jakości i poziomu życia ogółu społeczeństwa, zadowolenie z funkcjonowania instytucji publicznych oraz wskaźniki obrazujące postawy egalitarne.

2. Obrona sektora publicznego oraz krytyka modelu „urynkowienia” wszelkich sfer życia. Instytucje publiczne nie tylko są ważnym narzędziem prowadzenia przez państwo polityki prospołecznej i egalitarnej, ale częstokroć oferują one – wbrew liberalnej propagandzie – usługi lepszej jakości. W kilku krajach negatywnie zakończyły się eksperymenty z prywatyzacją kolei czy służby zdrowia. Podobnym problemem jest rzadziej dostrzegana, lecz równie dotkliwa kwestia prywatyzacji usług komunalnych czy postępujący proces patentowania wiedzy i aspektów kultury (zwłaszcza w nowych dziedzinach i formach, jak media cyfrowe czy biotechnologia). Nie tylko ograniczają one dostęp części społeczeństwa do różnych dóbr i usług, ale także pozbawiają państwo i społeczności lokalne możliwości prowadzenia samodzielnej polityki na rzecz realizacji ideałów egalitarnych.

Jednak także w tej kwestii należy dokonać krytycznego oglądu dotychczasowych doświadczeń. W sferze publicznej zdarzają się patologie, których ukrywanie czy lekceważenie jest szkodliwe, bowiem podważa zaufanie do tego sektora oraz ułatwia neoliberałom całościową krytykę takich rozwiązań. Instytucje publiczne powinny się cechować jawnością działania i podejmowania decyzji, poddaniem się kontroli społecznej, wysoką jakością usług i etosu, przejrzystością finansową i oszczędnością w wydatkowaniu środków budżetowych, merytokratycznym doborem personelu etc. Zadaniem lewicy nie jest eskalowanie wydatków na rzecz swoistego worka bez dna, jakim bywają wadliwie skonstruowane lub źle zarządzane instytucje publiczne. Nie istnieją takie kwoty, których nie można zmarnować.

3. Obrona państwa narodowego. Z dotychczas znanych form organizacji bytu zbiorowego, to właśnie państwo narodowe wydaje się najbardziej sprawdzoną i skuteczną płaszczyzną realizacji ideałów prospołecznych. W dzisiejszych czasach, aczkolwiek jego możliwości zmalały w efekcie procesów globalizacyjnych, pozostaje ono nadal znaczącą siłą decyzyjną, posiadającą narzędzia umożliwiające trwałą korektę poczynań wielkiego, ponadnarodowego kapitału (tej siły nie posiadają ani społeczności lokalne, ani oddolne inicjatywy społeczne). Jednocześnie państwo narodowe umożliwia wpływ obywateli na decyzje ich dotyczące, którego brak cechuje całkowicie lub w znacznie większym stopniu instytucje ponadnarodowe.

Należy jednak wystrzegać się postaw izolacjonistycznych. Tradycją lewicy jest – w nieskompromitowanym znaczeniu tego słowa – internacjonalizm. Dziś oznacza on po pierwsze konieczność współpracy ponadnarodowej, gdyż wskutek procesów globalizacyjnych los mieszkańców różnych krajów jest podobny w stopniu znacznie większym niż niegdyś. Po drugie, internacjonalizm podyktowany jest rozsądkiem, gdyż w wielu kwestiach pojedyncze państwa są zbyt słabe – konieczne jest wypracowanie form sojuszy, np. współpracy regionalnej czy tworzenia bloków państw o podobnych problemach i zbliżonym potencjale. Po trzecie, internacjonalizm oznacza moralną odpowiedzialność za losy mieszkańców innych krajów czy kontynentów, co jest szczególnie istotne w obliczu „umiędzynarodowienia” wielu problemów (głód, ubóstwo, skażenie środowiska, likwidacja miejsc pracy, terroryzm, hegemonistyczna polityka militarna itp.).

Udział w strukturach ponadnarodowych nie powinien być oparty na wyzbywaniu się prerogatyw i narzędzi suwerenności, nie może również dokonywać się w oparciu o arbitralne decyzje podejmowane bez wyraźnego przyzwolenia obywateli. Powinien mieć postać dobrowolnych, dwustronnych układów, z możliwością wycofania się z nich i zachowania prawa weta.

Siła i suwerenność państwa narodowego muszą mieć także – oprócz symbolicznych – realne podstawy o charakterze finansowym/gospodarczym. Oznacza to konieczność zachowania przez państwo kontroli nad strategicznymi sektorami gospodarki oraz zasadami udziału w ponadnarodowych strukturach (np. polityka celna). To właśnie państwo powinno mieć decydujący głos w takich kwestiach, jak przepływ towarów czy ludzi. Kontrola ta jednakże powinna opierać się na rozwiązaniach nowoczesnych i pozbawionych wad dawnego typu ingerencji w owe sfery życia społecznego.

Suwerenność państwa narodowego musi być wsparta także solidnym przemyśleniem problematyki udziału w globalnej gospodarce i tzw. wolnym handlu. Konieczny jest rzetelny bilans zysków i strat otwarcia granic na swobodny przepływ towarów i pracowników, oszacowanie, czy faktycznie zawsze korzystne są tzw. zagraniczne inwestycje lub produkcja eksportowa zamiast rozwoju w oparciu o własne siły i wedle priorytetów rynku wewnętrznego i potrzeb społeczeństwa.

4. Odnowienie demokracji. Państwo jest dla obywateli i to oni powinni być głównym zbiorowym podmiotem decyzyjnym. Jest to szczególnie istotne wyzwanie w świecie, w którym oprócz oligarchizacji gospodarki dokonuje się także podobny proces w sferze polityki („demokracja medialna”) oraz trwa alienacja struktur władzy i instytucji publicznych. Wciąż istotnym, a może nawet bardziej aktualnym niż dawniej elementem myśli socjaldemokratycznej powinno być zwiększanie i utrwalanie wpływu społeczeństwa na decyzje dotyczące jego problemów. Nie powinien on ograniczać się tylko do sfery ogólnopolitycznej (wybory władzy przedstawicielskiej), lecz obejmować różne szczeble i sfery porządku społecznego – np. samorząd terytorialny (aż do szczebla osiedlowego), stosunki pracy („demokracja przemysłowa”), społeczną kontrolę nad instytucjami publicznymi, a przede wszystkim kwestie własnościowe (np. wsparcie spółdzielczości czy akcjonariatu pracowniczego).

Państwo nie powinno być odgórnym „regulatorem” tych zjawisk ani ustanawiać jakiegoś „właściwego” porządku, lecz tworzyć formalno-prawne i instytucjonalne ramy oraz system zachęt (np. na poziomie edukacji) do zaangażowania się obywateli w życie publiczne. Socjaldemokracja powinna twórczo i aktywnie odnieść się do takich kwestii i metod, jak referenda, „demokracja elektroniczna”, tzw. budżet partycypacyjny i innych form zaangażowania społeczeństwa w podejmowanie decyzji i kształtowanie własnego losu.

5. „Rewitalizacja” tkanki społecznej. Aby demokracja i udział w życiu publicznym mogły się umocnić i rozwijać, potrzebna jest gęsta sieć formalnych i zwyczajowych mechanizmów i instytucji, przy pomocy których obywatele będą mogli partycypować we współtworzeniu porządku społecznego. Państwo powinno dbać o to, aby istniały silne i wielorakie ośrodki takiej aktywności społecznej.

Nie powinno jednak dokonywać zbyt silnej ingerencji w to, jak społeczeństwo dokonuje samoorganizacji – znów chodzi raczej o tworzenie dogodnego gruntu do rozwoju inicjatyw obywatelskich niż o ich odgórne kreowanie. Takie ośrodki powinny być dla państwa partnerem zachowującym możliwie dużą autonomię i samodzielność – czy będą to organizacje tzw. trzeciego sektora, czy media lokalne, czy struktury związków wyznaniowych. Państwo silne nie może oznaczać państwa omnipotentnego. Ideałem powinna być synteza państwa opiekuńczego oraz „społeczeństwa opiekuńczego”, które wspiera struktury odgórne w ich celach i zadaniach, ale jednocześnie kontroluje je i zabezpiecza swobody obywatelskie.

6. „Jakość życia”. Odnowiona socjaldemokracja powinna krytycznie spojrzeć na tę część głównego nurtu ekonomii i własnej tradycji, którą można umownie określić jako „produktywistyczną”. Dotychczasowe wskaźniki dobrobytu należy zrewidować lub poszerzyć o takie kwestie, które znalazły uznanie w oczach wielu członków społeczeństwa, a także są coraz częściej wskazywane przez naukowców jako istotne składniki „dobrego życia”. Rewizji należy poddać perspektywę „ilościową” i wzbogacić ją o docenienie aspektu jakościowego.

Dotychczas mierniki kondycji społecznej obejmowały głównie sferę materialną. Są one jednak poddawane coraz powszechniejszej krytyce. Po pierwsze dlatego, że często zafałszowywały rzeczywistość, obejmując zarówno zjawiska pozytywne, jak i negatywne. PKB rósł zarówno wtedy, gdy zapewniano kolejnym członkom społeczeństwa dach nad głową, jak i wówczas, gdy „oszczędny” – w sensie dbałości o ochronę środowiska – właściciel nowej fabryki emitował zanieczyszczenia i podwyższał wskaźniki chorób cywilizacyjnych. Dziś te ilościowe mierniki są coraz bardziej problematyczne – choćby dlatego, że również w zamożnych społeczeństwach nie rośnie liczba osób zadowolonych z życia, a obfite żniwo zbierają tam różnorakie patologie (narkomania, choroby psychiczne czy przemoc), które częstokroć nie mają nic wspólnego z ubóstwem. Nawet w sferze stricte gospodarczej często to, co jest korzystne z punktu widzenia wskaźników makroekonomicznych, jednocześnie oznacza zjawiska negatywne w mikroskali (np. potanienie wielu produktów, ale przy jednoczesnej likwidacji miejsc pracy i przeniesieniu produkcji do uboższego kraju lub regionu). Oznacza to konieczność ostrożnego podejścia do standardowych wskaźników oraz zerwanie z rozpatrywaniem zjawisk ekonomicznych w oderwaniu od pozostałych uwarunkowań.

Osobnym aspektem tego zjawiska jest szeroko pojęta ekologia. Rozumiana nie tylko jako standardowa „oszczędność surowców” czy „dbałość o przyszłe pokolenia”, lecz w kontekście tego, że życie w zdrowym, czystym, pozbawionym hałasu środowisku oraz możliwość obcowania z dobrze zachowaną przyrodą i krajobrazem są jedną z elementarnych potrzeb społecznych oraz składników dobrego życia jednostek, częstokroć nie mniej istotnymi niż wysokość zarobków czy dostęp do innych dóbr i usług, jak edukacja czy służba zdrowia. Podobnym problemem jest także kwestia konsumpcjonizmu – psychologowie coraz częściej wskazują na zjawisko swoistej symbolicznej przemocy związanej z presją posiadania wciąż większej ilości produktów. Odnowiona socjaldemokracja nie może takich zjawisk postrzegać wyłącznie przez pryzmat ilościowy, lecz uznać, że niekoniecznie „więcej znaczy lepiej”.

7. Prymat życia nad ideologią oraz poszanowanie autentycznych tradycji. Aby społeczeństwo było demokratyczne i samorządne, państwo i jego agendy nie powinny nazbyt mocno ingerować nie tylko w rozwiązania formalne, lecz także ostrożnie postępować wobec nieformalnego kodeksu zachowań i etosu zbiorowego. Muszą wystrzegać się pokus odgórnego tworzenia i forsowania rzekomo jedynie słusznych rozwiązań wbrew woli społeczeństwa i jego podgrup. Wszelkie zmiany powinny być wyważone, ostrożne oraz odwołujące się do zbiorowego common sense. Nie oznacza to stagnacji i braku inicjatyw twórczych ani też ugruntowywania istniejących postaw patologicznych, lecz oparcie wszelkich zmian na powszechnym systemie wartości oraz lokalnych tradycjach kulturowych, gdyż tylko wówczas zmiany owe będą autentyczne i trwałe. Socjaldemokracja powinna wystrzegać się siłowego „importu” rozmaitych wzorców i trendów, a także być wyczulona na pokusy inżynierii społecznej.

8. Zmiana i stabilizacja. Ten swoisty „konserwatyzm” nie może oznaczać udawania, że świat stoi w miejscu. Krytycznie należy odnieść się do propagowanych przez prawicę wielu tzw. naturalnych praw i postaw. Pewne stosunkowo stałe zachowania i preferencje jednostek i zbiorowości nie powinny być obiektem ataku i zmasowanej krytyki, lecz jednocześnie nie należy roztaczać miraży „starych dobrych czasów” ani utrwalać postaw patologicznych. Rozsądnemu czerpaniu z doświadczeń przeszłości nie powinno towarzyszyć „obrażanie” się na nowe trendy i bezrefleksyjne dezawuowanie ich.

Należy twórczo przemyśleć takie choćby zjawiska, jak nowe modele życia rodzinno-partnerskiego, przemiany sfery seksualnej, trendy kulturowo-rozrywkowe, starając się dostrzec ich zalety oraz delikatnie korygować te tendencje, które mogą stanowić zagrożenie dla ładu społecznego.

9. Konsensus, prawa i obowiązki. Dominującej dziś kulturze egoizmu i eskalacji żądań z jednej strony oraz renesansowi wizji spod znaku „nadzorować i karać” z drugiej, należy przeciwstawić próbę wypracowania konsensusu satysfakcjonującego jak najszersze kręgi społeczeństwa, przy zachowaniu możliwie dużej swobody dla opcji mniejszościowych, jeśli tylko nie są w rażący sposób destrukcyjne i sprzeczne z ładem społecznym. Należy minimalizować udział w wyniszczającej społeczeństwo „wojnie kulturowej”, w której lubują się zarówno środowiska konserwatywnej prawicy, jak i „nowa lewica”. Polityka w kwestiach spornych powinna się opierać raczej na wsparciu i ochronie, zamiast na nakazach i zakazach.

Przykładowo, budzący wiele kontrowersji problem aborcji nie powinien być przez socjaldemokrację rozwiązywany ani przez zaostrzanie regulacji antyaborcyjnych, ani też przez ułatwianie tzw. wolnego wyboru kobiety w kwestii tak delikatnej biologicznie i etycznie, jak pewna forma życia ludzkiego. Istniejące ograniczenia prawa do przerywania ciąży należy wzbogacić o działania na rzecz faktycznego rozwiązania problemu (edukacja seksualna i powszechnie dostępna antykoncepcja, realne finansowe i instytucjonalne wsparcie rodzin i matek, ułatwienia w systemie adopcyjnym, zmiana wzorców kulturowych i postaw wobec samotnych matek i urodzeń pozamałżeńskich etc.). Z kolei różnego rodzaju postawy mniejszościowe (np. seksualne czy kulturowe) powinny mieć zagwarantowane równe prawa obywatelskie i realne wsparcie w rozwiązywaniu ich specyficznych problemów, ale jednocześnie nie mogą być traktowane jak uprzywilejowane „święte krowy”. Większość musi szanować postawy mniejszościowe (poza destrukcyjnymi lub rażąco sprzecznymi z powszechnym etosem kulturowym), a państwo – ochraniać je przed presją ogółu. Natomiast mniejszości powinny uszanować większościowe odczucia i postawy. W sferze publicznej należy natomiast minimalizować znaczenie osobistych preferencji. Zarówno np. gej jak i „homofob” powinni być na tej płaszczyźnie oceniani nie przez pryzmat indywidualnych zachowań i preferencji, lecz z punktu widzenia ich postaw wobec dobra wspólnego, a w instytucjach publicznych „lewak” i „faszysta” muszą być rozliczani nie ze swych poglądów, lecz z fachowości.

Remigiusz Okraska

P. S. Powyższy tekst powstał pierwotnie wiosną 2007 r. na potrzeby dyskusji programowej. Miała się ona toczyć w środowisku skupionym wokół prospołecznego think tanku, którego powołanie planowała wspólnie redakcja „Obywatela” i Ryszard Bugaj. Ostatecznie inicjatywa nie rozwinęła skrzydeł z tzw. przyczyn obiektywnych. Niedawno odnalazłem powyższy tekst w swoim archiwum i po drobnych zmianach postanowiłem go zaprezentować czytelnikom.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie