Tory wciąż znikają
Koniec z likwidowaniem linii kolejowych – zadeklarował po wygranych wyborach rząd PiS. Tymczasem Grupa PKP nadal demontuje tory.
Na początku stycznia mogliśmy przeczytać dwa teksty, które, potraktowane łącznie, doskonale streszczają sytuację polityczną w kraju. Pierwszy to wywiad z Agnieszką Holland opublikowany na stronie „Kultury Liberalnej”. Znana reżyserka uważa, że Polska znajduje się w stanie wyjątkowym – demokracja upada, PiS niszczy kraj, faszyzm stoi u bram. Sposobem na rozwiązanie tych problemów jest zdaniem Holland mówienie o nich najgłośniej, jak tylko się da. Kto tego nie robi, ten nie rozumie skali zagrożenia i szkodzi Polsce. Na uwagę, że ta strategia nie działa, Holland odpowiada: „Problemem nie jest to, iż ludzie obojętnieją, ale że od początku nie chcieli słuchać ostrzeżeń. A jeśli ludzie zatykają uszy, musisz krzyczeć coraz głośniej”.
Drugi tekst to krótkie omówienie sondażu CBOS, opublikowane na stronach „Gazety Wyborczej” pod wymownym tytułem „2017 był dla Polaków najlepszym rokiem od 1989”. 65% badanych rodaków stwierdziło, że poprzedni rok był dobry dla nich i ich rodzin. 49% oceniło, że 2017 był rokiem dobrym także dla Polski, co mogłoby się wydawać nieszczególnym wynikiem, gdyby nie to, że to najlepszy rezultat od 1989 roku. Polacy i Polki optymistycznie patrzą także w przyszłość – aż 46% uważa, że kolejny rok będzie lepszy, a tylko 6% sądzi, że czeka nas gorszy. Pozostałe osoby albo nie mają zdania, albo lokują się pośrodku.
Takie wyniki oczywiście zupełnie nie pasują do alarmistycznego tonu Agnieszki Holland. Forumowicze na stronie „Wyborczej”, najwyraźniej stojący po stronie polskiej reżyserki, próbowali sobie tłumaczyć ten stan rzeczy na różne sposoby: a to niewiarygodnością CBOS-u, a to rządową propagandą, a to głupotą swoich rodaków. Prawda jest jednak taka, że większość ludzi, co zauważa sam CBOS, ocenia dany rok przez pryzmat swojej sytuacji materialnej, a ta w porównaniu z poprzednim latami dla sporej części Polaków była całkiem niezła, choć oczywiście daleka od doskonałości.
Większość ludzi nie interesuje się sprawami związanymi z sądami czy Trybunałem Konstytucyjnym tak bardzo, jak czyni to grupka polityków, dziennikarzy i intelektualistów. Zazwyczaj to jest ten moment, gdy jakiś zwolennik totalnej opozycji unosi się oburzony i zaczyna tłumaczyć, jak wielkie znacznie dla rządów prawa i demokracji ma to, co wyprawia PiS z Konstytucją oraz sądami. Jak można to lekceważyć? Jak można to usprawiedliwiać? Jak można to relatywizować? Ale tu nie chodzi o to, że działania PiS-u w tych obszarach są usprawiedliwione (bo nie są), lecz o proste zauważanie, że dla dużej części Polaków nie jest to aż tak istotne. Żaden krzyk ani szantaż moralny nie zmienią letniego nastawienia rodaków w odniesieniu do tych spraw. Każdy, kto mieni się obrońcą demokracji, musi to zrozumieć i wziąć pod uwagę. Ostatecznie w demokracji chodzi też o ludzi, prawda? O ich odczucia, dobrobyt i poglądy.
Brutalne fakty są więc takie, że mamy potężny rozdźwięk między elitami a społeczeństwem. Te pierwsze krzyczą, że Polska się wali i jest tak strasznie, że trzeba się zacząć zastanawiać, czy istnieje jakieś słowo gorsze niż „faszyzm”, bo nazwanie PiS-u faszystami to już za mało. Społeczeństwo z kolei odpowiada: wiele rzeczy nas denerwuje, ale w porównaniu z poprzednimi latami jest w sumie całkiem dobrze. Agnieszka Holland próbuje za ten stan rzeczy winić środowiska takie jak „Kultura Liberalna”, które niedostatecznie mocno biją na alarm. Ale nikt rozsądny nie może uwierzyć, że „Kultura Liberalna”, „Nowy Obywatel”, Rafał Woś czy partia Razem, które wspólnie mają mniejszy wpływ na opinię publiczną niż pojedyncze autorytety liberalne, są w stanie otumanić Polaków i Polki. Prawda jest banalniejsza: ludzie nigdy nie walczyli o abstrakcje i piękne idee, za to zawsze – o życiowe konkrety. Gdy Dominika Wielowieyska narzekała, czemu lekarze, domagając się lepszych warunków płacy, sięgają po tak drastyczne środki jak głodówka, słusznie przypomniano jej, że wiele słynnych protestów, w tym te najbardziej uświęcane w polskiej tradycji, brało się właśnie z takich „błahych” spraw. I właśnie dlatego do dziś jedną z najskuteczniejszych akcji przeciwko PiS-owi pozostaje „czarny protest”. Wiele kobiet zrozumiało, że oto istnieje bliskie, namacalne zagrożenie dla ich praw. Nie potrzebowały do tego pouczeń ze strony Tomasza Lisa o wartości demokracji.
Tak właśnie powinna wyglądać walka tych, którym rzeczywiście na sercu leży dobro kraju. Mniej naburmuszonych haseł o końcu demokracji, Polsce poza Europą i PiS-owskim totalitaryzmie, a więcej wskazywania na konkretne bolączki poszczególnych grup społecznych, którym partia Kaczyńskiego albo nie pomaga, albo wręcz przeszkadza w prowadzeniu godnego życia. Więcej mówienia o ludziach do ludzi, a mniej podniecania się własną elitarnością. To oczywiście bardzo nie spodoba się części opozycji. Wywiad z Holland dobitnie pokazuje, że wiele osób wciąż jest na etapie „im głośniej, tym lepiej i skuteczniej”. Nie bardzo potrafią zrozumieć, że rzeczywistość jest trochę bardziej skomplikowana, a najgroźniejszym przeciwnikiem danego polityka niekoniecznie jest ten, który najgłośniej go krytykuje. Czego jednak spodziewać się po środowisku, w którym wciąż pokutuje naiwna wiara w to, że za władzę PiS-u odpowiedzialność ponosi dobry występ Zandberga w studiu TVP, co rzekomo doprowadziło do wyeliminowania Zjednoczonej Lewicy z sejmu (a gdyby tylko ludzie Millera i Palikota znaleźli się w sejmie to ho ho, demokracja kwitłaby w najlepsze!). Nie ogólnoświatowy bunt przeciwko neoliberałom, nie błędy poprzedniego rządu, nie fatalna kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego, ale przedstawiciel partii, która uzyskała 3% w wyborach, ukształtował naszą scenę polityczną…
Zaciekli liberałowie nie pomogą w najbliższym czasie w budowaniu lepszej Polski. Zbytnio są zajęci własnymi fantazjami. Ale zawsze są ludzie „pomiędzy”, do których warto i trzeba mówić. Ludzie, którzy czują, że liberalna opowieść o naszym kraju uległa wyczerpaniu, ale PiS od czasu do czasu przeraża ich na tyle, że odczuwają słabość wobec haseł o potrzebie stworzenia totalnej opozycji pod przywództwem Petru czy innego Kijowskiego. Im warto nieustannie przypominać kilka prostych prawd. Wielkie słowa sprzeciwu, którymi tak lubią szafować liberalne elity, od dwóch lat jedynie umacniają władzę Kaczyńskiego. Mówienie o tragicznej sytuacji Polski jest wyrazem pogardy dla ludzi, którym, np. z powodu 500 plus, dopiero od niedawna zaczęło się w tej Polsce znośnie żyć. Wszystkie pomysły jednoczenia się w obronie demokracji okazują się po czasie pomysłami na zebranie się wokół kilku facetów z rozbuchanym ego. W naszym kraju jest wiele rzeczy do poprawy. Nikt nie potrafi zagwarantować, że PiS nie pójdzie w stronę faszyzacji Polski. Nieporadność rządu na arenie europejskiej może w końcu skończyć się bardzo źle. Ale rozwiązaniem tych bolączek nie jest obrażanie się na rzeczywistość wokół nas, lecz próba uwzględnienia jej w naszych działaniach politycznych.
dr Tomasz S. Markiewka
Koniec z likwidowaniem linii kolejowych – zadeklarował po wygranych wyborach rząd PiS. Tymczasem Grupa PKP nadal demontuje tory.
„Jeśli nie mogę do tego tańczyć, to nie jest moja rewolucja” – powiedziała w ubiegłym stuleciu Emma Goldman, urodzona na Litwie anarchosocjalistka i feministka. Właściwie to nie wyrzekła tego zdania dosłownie, jest to parafraza dłuższej wypowiedzi, jednak być może nie miałaby nic przeciwko temu, żeby przypisywać jej tę wypowiedź. Jej rewolucja była świetlistą, lekką ideą, otwarciem drzwi do ekspresji, do wyobraźni, do tego, by móc robić piękne, promienne rzeczy. Moja rewolucja, choć poglądy ekonomiczno-polityczne mam nieidentyczne z poglądami Emmy – w odróżnieniu od niej, wierzę w struktury i instytucje społeczne – jest wydarzeniem podobnym, wyzwalającym energię, sprawiającym, że chce się żyć.