Tak rodził się polski kapitalizm

·

Tak rodził się polski kapitalizm

·

Książka Rafała Wosia „Zimna trzydziestoletnia. Nieautoryzowana biografia polskiego kapitalizmu” to jedna z zaledwie kilku pozycji, jakie po 1989 r. krytycznie podjęły zagadnienie polskiej transformacji ustrojowej, w wyniku której wprowadzony został w Polsce kapitalizm, a raczej jego najbardziej ortodoksyjna odmiana.

Jeżeli istnieje coś wspólnego dla wszelkich definicji krytycznego myślenia, to z pewnością to, że oparte jest ono o mechanizm stawiania zasadniczych pytań, bez których nie tylko nie można wyciągnąć właściwych wniosków, ale w dodatku ich brak uniemożliwia jakąkolwiek realną zmianę. Jest to o tyle ważne, że tych pytań w Polsce po 1989 roku nie stawiano lub były w różny sposób skutecznie zagłuszane. Woś przygląda się polskiej transformacji gospodarczej właśnie z tej pozycji, krytycznego podejścia, które przejawia się w szukaniu odpowiedzi na niełatwe pytania o genezę polskiego ustroju gospodarczego oraz przedstawieniu ogromnych kosztów społecznych tej zmiany, które odczuwamy do dzisiaj.

Taka perspektywa była przez długi czas marginalizowana przez elity, które stały za zmianą ustrojową. Z oczywistych względów skłania to do postawienia pytania, co zadecydowało o takim stosunku twórców III Rzeczpospolitej do najważniejszych kwestii społeczno-gospodarczych, a także o charakterze wprowadzanych zmian i sposobie ich wdrażania. Dlaczego jako jedyny kraj w regionie zdecydowaliśmy się na taką, a nie inną wersję kapitalizmu?

Woś uważa, że proces zmian ustrojowych z końca lat 80. obarczony był przede wszystkim deficytem demokracji. Projekty reform, a potem same reformy były wynikiem uzgodnień w zaciszu gabinetów, co przeczy zasadzie transparentności w demokratycznym państwie prawa. W ciągu zaledwie dwóch dni zmieniono ustrój gospodarczy, uchwalając przez sejm (w dodatku sejm kontraktowy, nie posiadający legitymacji demokratycznej) pakiet 10 ustaw, w żaden sposób nie konsultowany ze społeczeństwem. Jak pisze Woś: „Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że dialog społeczny był przez elitę reformującą kraj traktowany jako potencjalne utrudnienie”.

Wprowadzane zmiany dodatkowo uniemożliwiały lub znacznie utrudniały budowanie społeczeństwa obywatelskiego, czego przykładem będzie ustawa o związkach zawodowych, poważnie utrudniająca samoorganizację świata pracy. Decydenci, którzy niegdyś walczyli z reżimem w strukturze związku zawodowego „Solidarność”, po zdobyciu władzy zaczęli zwalczać samorządność pracowniczą. Gdyby tego było mało, rząd Mazowieckiego wysyłał policję przeciwko strajkującym i protestującym grupom zawodowym. Na ulice ludzie wychodzili z powodu niezgody na brak możliwości partycypacji w budowie nowego porządku, którego architekci wcale nie zamierzali słuchać głosu obywateli. Głosem krytycznym mówiła nie tylko „ulica”, ale także część inteligencji, w osobie choćby prof. Tadeusza Kowalika. Warto zacytować słowa Wosia o Jacku Kuroniu, uważanego przez środowiska liberalne za lewicowca: „Wielu działaczy dawnej opozycji protestuje […]. Inni, jak Jacek Kuroń, popierają nowy antypracowniczy kurs Solidarności”.

Przemiany ustrojowe, polegające na zmianie stosunków własnościowych, spowodowały, w imię wychwalanej własności prywatnej, wyprzedawanie polskiego majątku. Szczególnie mocno dotyczyło to przemysłu. Te niezwykle ważne aspekty zmian przełomu lat 80. i 90. opisuje Woś: „…czerwiec 1990 – pierwsza fala protestów społecznych […] Rząd Mazowieckiego decyduje się na siłowe rozwiązanie kryzysu. Tylko wicepremier rządu Janicki z ZSL w geście protestu podaje się do dymisji. […] lipiec 1990 – z inicjatywy rządu Mazowieckiego zostaje uchwalona ustawa prywatyzacyjna. Sankcjonuje ona uwłaszczenie nomenklatury oraz otwiera drzwi do sprzedaży majątku narodowego inwestorom zagranicznym”.

W konsekwencji ludzie tracili pracę, a państwo nic w zamian im nie oferowało, poza tandetnymi hasłami typu „wolny rynek to dla przedsiębiorczych ludzi prawie raj”. A skoro ma być raj, to najlepiej jeśli państwa na tym rynku nie będzie w ogóle. Od teraz problemy bezrobocia, wyzysku, warunków pracy i zasad bezpieczeństwa pracy to w zasadzie domena graczy rynkowych, państwo ma się ograniczać do roli gwaranta bezpieczeństwa publicznego, a więc bezpieczeństwa postrzeganego prymitywnie, bo jedynie w postaci bezpieczeństwa fizycznego, ale już nie np. bezpieczeństwa na rynku pracy.

W obliczu procesu prywatyzacji pracodawcą staje się kapitał prywatny, często zagraniczny, nakierowany zazwyczaj na doraźny i szybki zysk, a taki kierunek musi prowadzić do maksymalizacji przychodów i minimalizacji kosztów. Biorąc pod uwagę wejście do polskiej gospodarki ogromnych podmiotów ekonomicznych, pracownik wystawiony przez państwo na ich łaskę musiał gromadzić w sobie ogromne pokłady negatywnych emocji, których upust za pewien czas da o sobie znać. Brak jawności oraz debaty nad wprowadzanymi reformami gospodarczymi stworzył podatny grunt dla rozmaitych teorii spiskowych, które funkcjonują do dzisiaj i są instrumentalnie rozgrywane przez niektóre ugrupowania polityczne. Właściwie nie ma w tym nic dziwnego: teorie spiskowe zawsze stanowią wypadkową braku jawności i transparentności ośrodków decyzyjnych oraz niedostatecznego poziomu wiedzy dotyczącej mechanizmów sprawowania władzy.

Ta postać deficytu demokracji przyniosła ogromne konsekwencje społeczne. Deficyt demokracji, skorelowany z wzrastającymi napięciami społecznymi, przybrał postać tykającego ładunku wybuchowego, z czasem zaczyna rozsadzać III RP. Należy stwierdzić po 30 latach istnienia nowej Polski, że jednym z jej fundamentów był ogromny deficyt demokracji, a każda debata na ten temat była marginalizowana. Najbardziej wymownym faktem świadczącym o tym, że ten margines to jednak większość społeczeństwa i nie można go już dłużej zamiatać pod dywan, był wynik wyborów w 2015.

Opowieść o polskim kapitalizmie Rafał Woś zaczyna od przemian roku 1989, skupiając się na przedstawieniu jego głównych autorów, wcześniej walczących w formule „Solidarności” z reżimem komunistycznym. Dla autora najważniejsze jest ukazanie ówczesnych decydentów politycznych w roli osób stanowiących o kształcie polskiej transformacji gospodarczej. Obraz będący wynikiem tej analizy jest w swej istocie zaprzeczeniem obrazu, który od 1989 r. dominuje w ogólnopolskich mediach (publicznych i prywatnych), co nie oznacza, że głosów takich jak Wosia wcześniej nie było, bo oczywiście były. Problem polega na tym, że największe media, odpowiedzialne za kształtowanie światopoglądu, a właściwie cały establishment zdecydowanie takie głosy zwalczał, sięgając po koronny argument w postaci zarzucania takim głosom populizmu.

Zaskakująco na tym tle wypada narracja i program polityczny „Samoobrony” Andrzeja Leppera, które przypomina Woś. Zaskakująco w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lepper skutecznie mobilizuje tę część społeczeństwa, która bardzo wiele straciła na przemianach własnościowych. Mobilizuje ją przeciwko Balcerowiczowi, który miał w zwyczaju pozostawianie ofiar przemian samym sobie. Znamienne, że Balcerowicz nie potrafi rozmawiać z drugą stroną przy pomocy argumentów, łatwo zaczyna się złościć, przy okazji robiąc się z tej złości purpurowym. Woś pisze, iż „Krytyk Balcerowicza z definicji musi być ignorantem. A już na pewno spieranie się z nim to strata czasu”.

To właśnie w programie ugrupowania Leppera znalazły się postulaty prowadzenia polityki społecznej przez państwo czy rozumienie suwerenności jako niezależności od ponadnarodowych korporacji. Niestety, popularność Andrzeja Leppera doprowadza do akcji przeprowadzonych niemal równolegle przez „Gazetę Wyborczą” oraz PiS (seks-afera i afera gruntowa), których skutkiem była cywilna śmierć Leppera, od tej pory uważanego przez opinię publiczną za osobę skompromitowaną.

W tym samym czasie establishment polityczny zamyka oczy na ogromne koszty społeczne podejmowanych decyzji, a jednocześnie narracja, którą upowszechnia, jest mniej więcej taka: „wprowadziliśmy wolny rynek, czyli przestrzeń, gdzie człowiek może w najbardziej pełny sposób się realizować, a jeżeli komuś się nie powiodło nawet przy stworzeniu tak przychylnych warunków, to oczywiście jest to przykre, ale nie ma lepszego rozwiązania, nie ma lepszego sposobu na pomoc ludziom, a my nic więcej nie możemy dla nich zrobić, nawet jeśli byśmy chcieli”. Czyli, mówiąc inaczej, ktoś, kto sobie nie poradził w brutalnym kapitalizmie, niech zdycha, bo widocznie jest za słaby i niegodny funkcjonowania w tak wspaniałej rzeczywistości.

Cała ta machina trzymała się bardzo dobrze aż do momentu, gdy kosztów społecznych nie można już było przykryć nieuprawnioną narracją o sukcesie gospodarczym. To, że prędzej czy później niezadowolenie społeczne zostanie w ten czy inny sposób zinstytucjonalizowane, było oczywiste. Niezadowolone społeczeństwo, nieznające wartości demokratycznych, których nie szanowali ojcowie założyciele, dało władzę populistom. A oni zrobili coś, co wcześniej nie miało miejsca – uczciwie trzeba im to oddać i wyciągnąć z tego wnioski. Mianowicie pierwszy raz w historii III RP społeczeństwo zobaczyło, że transfer społeczny i redystrybucja dochodów są możliwe i że nie jest wcale tak, iż Polska jest biednym krajem, którego na to nie stać. Zamiast wyciągnąć z tego lekcję i przestać wielbić wolny rynek, opozycja parlamentarna już ma odpowiedź, a pobrzmiewa ona w dość eufemistycznych sloganach, że wszystko, co robi PiS, jest złe. Swoją drogą to nieco zaskakujące, żeby opozycja nie miała do zaoferowania nic ponadto. A może zaskakujące tylko na pierwszy rzut oka? Może są gorliwymi uczniami swoich okrągłostołowych nauczycieli?

À propos tezy, zgodnie z którą liberałowie legitymizują obecny stan, traktując go jako najlepszy z możliwych, a mianowicie, że Polska jest za biedna np. na podniesienie płacy minimalnej, warto przypomnieć, że w USA 32% pracowników to tzw. pracujący biedni. Natomiast jeśli spojrzeć na poziom PKB, to jest on najwyższy na świecie. Problemem więc nie jest biedne państwo, lecz niesprawiedliwy podział owoców wzrostu gospodarczego. Z identyczną sytuacją mamy do czynienia w Polsce, gdzie ojcowie założyciele o proweniencji liberalnej panicznie lamentowali, że program 500 plus rozsadzi budżet, podczas gdy sami dokonywali nieporównanie większego w swej skali transferu kierowanego do największych podmiotów ekonomicznych, stawiając Polskę na ostatnim miejscu w Europie biorąc pod uwagę wysokość opodatkowania korporacji.

Rafał Woś wobec tego w pełni zasadnie pyta zatem, dlaczego intelektualiści tacy jak Michnik, Mazowiecki, Kuroń, Kaczyńscy, Tusk, Balcerowicz, Geremek, Tischner, a także działacze wywodzący się z klasy robotniczej, jak Frasyniuk czy Wałęsa, z tak zadziwiającą łatwością, bez specjalnie głębszych przemyśleń, oddali polską gospodarkę zagranicznemu kapitałowi, który mógł wybrać najlepsze kąski ze stołu naszej gospodarki, oraz technokratom pokroju Balcerowicza, dla których wprowadzenie książkowego modelu neoliberalnej gospodarki było ważniejsze niż jego korekta, którą uzasadniał ogromny kryzys społeczny, skutkujący pozostawieniem za burtą polskiego życia społeczno-ekonomicznego znacznej części społeczeństwa. Może tutaj należy szukać rodowodu absencji połowy społeczeństwa w życiu demokratycznym państwa? Rafał Woś pisze: „Nie ma odpowiedzi na pytanie, jak ten chrześcijański personalista (czytelnik Maritaina i Mouniera), chadek typu Ludwika Erharda […] mógł stać się patronem radykalnie niesolidarnej transformacji?”; „Dlaczego syn komunistycznego aparatczyka, jeszcze ok. 20 roku życia deklarujący się jako marksista, staje się w czasach transformacji najbardziej gorliwym zwolennikiem skrajnie antyspołecznej terapii szokowej?”.

Autor przywołuje licznych ekspertów ekonomicznych związanych z politykami przełomu roku 1989, co wyklucza tezę o braku orientacji w mechanizmach rządzących gospodarką przez wspomnianych polityków, uważanych przez niemałą część społeczeństwa za tuzy intelektu. Co ważne, ekonomiści ci prezentowali różne paradygmaty ekonomii, a więc nie można im zarzucić braku wiedzy związanej choćby ze skutkami wprowadzanych reform. Jeśli zatem dysponowali niezbędną wiedzą ekonomiczną i wiedzą o konsekwencjach wprowadzenia poszczególnych modeli, na których oparta będzie transformacja ustroju gospodarczego, to dlaczego wybrali kierunek najbardziej dewastujący społeczeństwo? Dlaczego spośród różnych narzędzi wybrali walec, który rozjechał demokrację? Zdrowy rozsądek zapewne wykluczyłby powyższy wybór, a zatem czy kluczową rolę odegrały tutaj emocje? A może interesy? Albo ugruntowana w głowach intelektualistów przez ekonomistów przybyłych z Zachodu wizja amerykańskiego snu? Woś pisze: „W dojrzałym procesie politycznym taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca. Sachs oraz pośrednio Soros skorzystali z tej samej ścieżki, którą w następnych latach będą szli inni lobbyści, mając w pierwszej fazie przemian wręcz nieograniczony dostęp do nieopierzonych solidarnościowych decydentów”.

Pytania, które mało kto odważył się wprost zadać architektom Polski po 1989 r., to właśnie najmocniejsza strona książki Wosia. Pytania oraz próba odpowiedzi, ale próba nie obarczona piętnem znajomości ani interesownością, co powodowałoby jej stronniczość lub nieobiektywność. Odpowiedź musi uwzględniać wszystkie istotne elementy, przy czym na tle powyższej książki można je ująć w postaci kontekstu społecznego, ekonomicznego i politycznego. Odpowiedź osadzona w takim kontekście pod względem merytorycznym nawet nie może zostać porównana z twierdzeniami tzw. głównego nurtu, że „nie było innej drogi”. Taka odpowiedź środowisk liberalnych i prawicowych otwiera i jednocześnie zamyka dyskusję na temat polskiej transformacji gospodarczej.

Ta książka jest dla mnie ważna jeszcze z jednego powodu. Przez pewien czas pracowałem w markecie za stawkę 3 zł za godzinę. Gdy w Stanach Zjednoczonych wybuchł kryzys, polski rząd w poszukiwaniu oszczędności obniżył mi stypendium naukowe, a jednocześnie (co w ramach modelu, który faworyzuje wielki biznes, jest paradoksalnie naturalne) z tak zgromadzonych oszczędności dokapitalizował banki, których kadra zarządzająca miała środki na wypłacanie sobie premii, a która to kadra menedżerska do tego kryzysu doprowadziła. Jak zatem widać, dla twórców III RP oraz ich uczniów w postaci kolejnych premierów i prezydentów, bardzo ważne były wartości. Ale jakie? Egoizm, kult rywalizacji w postaci wyścigu szczurów, rozbicie solidarności społecznej, dewastacja społeczeństwa obywatelskiego czy święte i nienaruszalne prawo własności to fundamenty nowego ładu. Zabrakło natomiast miejsca na zdecydowanie bardziej ludzkie wartości o znaczeniu społecznym, jak wrażliwość czy solidaryzm. To wszystko stanowiło dla mnie asumpt do przyjrzenia się tej sytuacji, szczególnie gdy premier Tusk wychodząc na kolejną konferencję jedyne co miał do powiedzenia w sprawach gospodarczych, to tyle, że właściwie nic nie może zrobić. Czy naprawdę nic? Z kolei przyzwolenie na upowszechnienie umów śmieciowych czy specjalnych stref ekonomicznych, gdzie funkcjonują ponadnarodowe korporacje nie płacące w Polsce podatków i gdzie istnieją zmowy płacowe, przyszło jemu i podobnym z lekkością.

Osobie, która interesuje się zagadnieniami transformacji gospodarczej roku 1989, „Zimna trzydziestoletnia” przynosi wiele nowych informacji, szczególnie nowe spojrzenie na twórców nowego ładu gospodarczego, sposób wprowadzanych zmian oraz skalę skutków wprowadzonego modelu gospodarczego. Obraz tych skutków jest przytłaczający. I nie może być inny, skoro w ramach nowego ładu uprzywilejowuje się tylko jedną grupę, którą stanowi biznes (głównie wielki), a większość społeczeństwa zostaje pozostawiona sama sobie, za burtą liberalnego okrętu. Którego kapitanowie jedyne co mają im do zaproponowania, to skrajnie fałszywe i po ludzku bardzo krzywdzące stwierdzenia, w tym najbardziej powszechne, mówiące, że jeśli ktoś nie radzi sobie na wolnym rynku, to sam jest sobie winny.

Marek Hałubiec

Zdjęcie w nagłówku tekstu: fot. Magdalena Okraska

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie