Mniej morałów, więcej szczegółów. Progresywna polityka po pandemii
Mniej morałów, więcej szczegółów. Progresywna polityka po pandemii
W rozpoczynającej się wkrótce trzeciej dekadzie XXI wieku świat wydaje się potrzebować prospołecznej i demokratycznej korekty. Podsumujmy szybko stan obecny: systemy społeczno-polityczne zglobalizowanego świata trzeszczą w szwach. Kraje rozwinięte Europy oraz Stany Zjednoczone nie są w stanie uporać się z niedowładem status quo. Olbrzymie i pogłębiające się nierówności ekonomiczne cofają osiągnięcia dwudziestowiecznych państw dobrobytu. Postępuje oligarchizacja. Pomimo istnienia formalnych procesów wyborczych, pełnoprawne obywatelstwo powiązane ze sprawstwem w kwestiach publicznych jest faktycznie udziałem coraz węższej, uprzywilejowanej klasy społecznej. Następuje erozja demokracji, gdyż w praktyce demos ma we wspólnocie politycznej coraz mniej do powiedzenia. Pandemia koronawirusa uwidoczniła społeczne koszty słabości struktur państwowych i kruchość łańcuchów dostaw rozciągniętych przez globalizację do granic wytrzymałości. Przyspieszonej akumulacji kapitału na szczycie hierarchii społecznej jako rewers towarzyszy kryzys ekologiczny. Nieracjonalne regulacje i podporządkowanie społeczeństwa prywatnym interesom przyspieszają niszczenie zasobów i powstrzymują przed działaniami w obszarze zmian klimatycznych pomimo egzystencjonalnego charakteru tego wyzwania. Przewidywane ocieplenie zintensyfikuje globalne napięcia polityczne.
Zainteresowany utrzymaniem status quo zorganizowany wielki kapitał posiada zasoby pozwalające na zaciekłą obronę przed zmianą. Jednak siły prospołeczne, jako naturalny pretendent oferujący alternatywę, powinny być mimo to bliskie przejęcia władzy. Powinniśmy obserwować powstanie wielkich koalicji sił postępowych, lewicowych i republikańskich, takich jak te, które w latach trzydziestych ubiegłego wieku jednoczyły się w Stanach Zjednoczonych wokół postaci Franklina D. Roosevelta, a we Francji wokół Leona Bluma. W takich postępowych, demokratycznych koalicjach istotną rolę powinny odgrywać siły lewicy. Niestety, ruchy progresywne, na czele z kampanią Berniego Sandersa o uzyskanie nominacji Partii Demokratycznej do prezydentury USA, a w Wielkiej Brytanii z Partią Pracy pod wodzą Jeremy’ego Corbyna, zanotowały spektakularne porażki. Co więcej, chociaż na tle zachodnich partii socjaldemokratycznych ruchy te miały daleko lepszą diagnozę rzeczywistości oraz odważniejsze i bardziej adekwatne propozycje odpowiedzi na wyzwania naszych czasów, to winą za porażkę tych politycznych insurekcji należy obarczyć nie tylko przeciwników.
Wiele „krytyk”, które spadły na te kampanie, było czynionych ze złą wolą, nie uwzględniając dużego natężenia kontrdziałań establishmentu. To nie była równa walka. Przykładowo, badania London School of Economics wykazały, iż trzy czwarte całości przekazu prasowego i omówień działań Corbyna w brytyjskich mediach było negatywnych i zniekształconych, aby pokazać lidera Partii Pracy w niekorzystnym świetle. Jednak kampanie Corbyna i Sandersa nie uniknęły niewymuszonych błędów. Pisano już wiele o chybionych taktykach tych ruchów oraz o coraz bardziej uprzywilejowanym składzie klasowym lewicy, a także o wpływie nowolewicowej agendy kulturowej na rosnący dystans elektoratu pochodzącego z klasy ludowej wobec lewicy. Warto jednak zaznaczyć kolejny, mniej oczywisty wspólny mianownik obu ruchów po dwóch stronach oceanu. Lewicowcy tacy jak Corbyn i Sanders, jako osobiście szlachetni nieugięci wojownicy dobrych spraw, przyzwyczaili się do posiadania moralnej racji.
Aktywista nie zawsze ma rację
Ostatnie trzydzieści lat jednoznacznie potwierdziło obawy lewicy i innych krytyków globalizacji i neoliberalizmu. Słabnięcie pozycji klasy robotniczej (a raczej, ze względu na spadek liczby przemysłowych miejsc pracy, klasy ludowej) i związków zawodowych miało służyć wzmocnieniu konkurencyjności gospodarek, a okazało się trwałą tendencją w uzgadnianiu podziału dochodu narodowego. Pozycja właścicieli kapitału stale się poprawiała. Nierówności majątkowe i dochodowe, jak wiemy choćby z badań Thomasa Piketty’ego, wciąż narastały i zwiększały dystans między klasą rentierów a zwykłymi pracownikami najemnymi. Zwijające się sektory publiczne łakną dziś przychodów podatkowych, które w ostatnich 30 latach malały, gdyż zmniejszano obciążenia wobec korporacji i ludzi zamożnych. Finansjalizacja doprowadziła do globalnego kryzysu w 2008 r., zaś niewłaściwie regulowane korporacje przyspieszają problem katastrofy klimatycznej, zgodnie z przewidywaniami postępowców sprzed dekad. Globalizacja produkcji służy głównie korporacjom, często mając niewiele wspólnego z poprawą produktywności, a więcej z rentami regulacyjnymi, podatkowymi i obniżaniem kosztów pracy.
Nieetyczna często polityka zagraniczna niektórych państw Zachodu, na czele z wojną przeciw Irakowi, dokonywana pomimo protestów pryncypialnej lewicy, również z perspektywy czasu jest uważana za błąd. Coraz częściej nawet w mediach głównego nurtu przyznaje się słuszność (w dawnych sprawach) tym, którzy jak Corbyn i Sanders od dekad sytuowali się po dobrej stronie historii. Nie tylko w oczach zagorzałych sympatyków propozycje Corbyna i Sandersa wyglądały więc na idee, których czas nadszedł. Przeciwdziałanie katastrofie klimatycznej, bardziej sprawiedliwe rozłożenie ciężarów utrzymywania dóbr wspólnych, zatroszczenie się o najsłabszych, których frustracja tak często przeradza się w poparcie dla prawicowego populizmu. Trudno się nie zgodzić z takim programem.
Nie ujmując zasług zarówno ruchowi Sandersa, jak i Partii Pracy pod wodzą Corbyna, ich wizje były propozycjami niewystarczającymi. Ich antyoligarchiczne intuicje i etyczny sprzeciw wobec ciągłego ustępowania neoliberałom były dobre. Ich niedostatki nie oznaczają rehabilitacji technokratów spod znaku neoliberalno-socjaldemokratycznej „trzeciej drogi”. Można jednak mieć wątpliwości, czy Sanders byłby dobrym prezydentem USA, a Corbyn dobrym premierem Wielkiej Brytanii. Niestety, dekady bycia w niszy i jednocześnie „po dobrej stronie” politycznie wyjałowiły postępowców, ucząc ich bezrefleksyjnego podejścia, w którym stare, uproszczone wiecowe formułki zastąpiły głęboką refleksję. Refleksja nad skomplikowanymi procesami, do przejęcia kontroli nad którymi aspirują krytycy obecnego systemu, jest niezbędna. Odległy od przejęcia władzy aktywista zupełnie inaczej widzi procesy niż potencjalnie rządzący aspirant do władzy. Używając pojęć Maxa Webera, ten pierwszy całkowicie stawia na etykę przekonań i może sobie pozwolić na pominięcie etyki odpowiedzialności. Dobrze tę postawę moralistycznego lewicowego aktywizmu pokazuje włoski problem imigracyjny. Włoscy lewicowcy mówią jednym głosem z katolickim papieżem, opowiadając się za otwartymi granicami dla przybywających przez Morze Śródziemne imigrantów, a przeciwko nieetycznym praktykom zawracania łodzi na morzu przez straż przybrzeżną. Tymczasem skuteczne rozwiązanie jest bardziej skomplikowane (często tak jest w przypadku społecznych procesów), nieoparte ani na rozrywającej politycznie Włochy niekontrolowanej imigracji, ani na działaniach na morzu – lecz na pokojowych działaniach w Libii i w głębi Afryki.
Dekady bycia po etycznie „dobrej stronie”, ale bez władzy, skutkują przyjęciem przez aktywistycznych lewicowców jednoznacznych prostych uogólnień. Odrzucenie skomplikowania i technikaliów zaczyna się mścić, gdyż ostatecznie to suma małych regulacji podtrzymuje mechanizmy władzy. Stwierdzenie, iż na obecnym systemie korzystają „bogaci” lub „kapitaliści”, do pewnego momentu wyjaśnia rzeczywistość, ale w przypadku poruszania się po mechanizmach legislacji i administracji – zaczyna zaciemniać obraz. To właśnie podejście stało u źródła braku protestu (a także braku zrozumienia) przy transferze bogactwa do zamożnych, jakim były działania legislacyjne w amerykańskim Kongresie w trakcie pandemii.
Po co pacyfiście armia?
Sprzeciw wobec wojny w Iraku na równi z globalnym kryzysem finansowym stał się generacyjnym doświadczeniem aktywistów tworzących kadry ruchu progresywnego na całym Zachodzie. Jedną z formułek lewicowców, uznanych za receptę na bardziej pokojowe i przyjazne współistnienie narodów, jest zapewnienie, iż „wystarczy, że Zachód nie będzie się wtrącać”. Historia pełnych hipokryzji interwencji zbrojnych świata Zachodu (chociażby państw NATO w Libii w 2011 r.) daje pretekst do takich stwierdzeń. Prowadzi to jednak donikąd. Czy w przypadku zagrożenia czystkami etnicznymi i zniszczenia autonomicznego terytorium Rożawy Zachód miał, zgodnie z wyświechtaną formułką, absolutnie nie interweniować?
Absurd uznawania kręgu państw i kultury Zachodu jako niemal jedynego źródła zła, do czego przyczynili się głoszący „odwrócony” ekscepcjonalizm amerykański (tj. USA jako źródło wyjątkowego zła) intelektualiści w rodzaju Howarda Zinna, nie pozwala ani zrozumieć historii, ani odpowiedzieć na nowe wyzwania. Formułka „wystarczy, że Zachód nie będzie się wtrącać” zmienia się pod wpływem faktów czasem w „gdyby tylko (w przeszłości) Zachód się nie wtrącił”, usprawiedliwiając nieetyczne działania państw nie-zachodnich. To oczywiście odbiera sprawczość nie-Zachodowi, wmawiając mu niezdolność do równie nieracjonalnych i etycznie obrzydliwych czynów, jak te dokonywane przez dziedziców cywilizacji Grecji, Rzymu i Oświecenia. Ma to szereg istotnych implikacji nie tylko z obszaru dyplomacji, ale także walki ze wspólnymi zagrożeniami ekologicznymi oraz zrównoważenia społecznego międzynarodowego podziału pracy, w tym globalizacji i roli gospodarki chińskiej.
Podejście obu wspomnianych polityków w zakresie bezpieczeństwa pozostawiało wiele do życzenia. W przypadku Corbyna, co ważne z polskiego punktu widzenia, jest on od dawna NATO-sceptykiem. Obszar bezpieczeństwa międzynarodowego i międzynarodowych sojuszy uważany jest często przez ruch progresywny za wymysł będący efektem złej woli, a stacjonowanie wojsk natowskich w innych krajach uważane za niemal zawsze wrogie. Znani aktywiści młodszego i średniego pokolenia w amerykańskim ruchu progresywnym (np. Max Blumethal, Aaron Mate, Danny Haiphong, Daniel Immerwahr) zdają się nie dowierzać, że amerykańskie wojska w Korei Południowej czy amerykańska flota na Tajwanie stacjonują za zgodą i dość powszechną akceptacją tamtejszych społeczeństw.
Sprzedawane w sensacyjnej otoczce modne obecnie geopolityczne rozważania zaćmiewają fakt, iż za dzisiejszym porządkiem światowym stoją motywacje dużo starsze niż hiperkapitalistyczna reakcja ostatnich 30–40 lat. Głównie są to motywacje zapewnienia Stanom Zjednoczonym swobody kształtowania swojej wewnętrznej polityki i społeczeństwa. Warto przypomnieć argument Michaela Linda (z książki „The American Way of Strategy”), według którego USA wkroczyły do wojen światowych w XX wieku defensywnie, celem uniknięcia militaryzacji społeczeństwa. Warto pamiętać, że do II wojny światowej USA weszły nie za namową oligarchów, lecz pod wodzą progresywnego prezydenta Franklina D. Roosevelta i socjalisty-wiceprezydenta Henry’ego Wallace’a. Obronna militaryzacja (stworzenie „twierdzy USA”) byłaby nieuchronna, gdyby jeden kraj poprzez polityczne zdominowanie Europy (Rosja lub Niemcy) lub Azji (Chiny lub Japonia) mógł zmobilizować populacje oraz przekierować przemysły w kierunku zbrojeń. Do dzisiaj ta obronna logika wysuniętych pozycji ma swoje racjonalne podstawy. Na przykład broniąc Tajwanu, Stany Zjednoczone bronią dostępu całego świata do półprzewodników spoza Chin.
Nieposiadanie bardziej łaskawej dla świata Zachodu interpretacji spraw międzynarodowych miało swoje realne konsekwencje i koszty dla obu inicjatyw. Ich czołowym przeciwnikiem był establishment biznesowy, głównie sektor finansowy z Wall Street, londyńskiego City i rajów podatkowych korony brytyjskiej, mobilizujący medialną propagandę przeciwko Labour i Sandersowi. Jednakże liderzy-aktywiści zorganizowali sobie dodatkowych przeciwników, w tym elity bezpieczeństwa zewnętrznego (wywiad, armia, dyplomacja) i zaniepokojonych sojuszników ładu atlantyckiego. Antyimperialistyczne, zwalczające zachodni postkolonializm automatyzmy szefa labourzystów kierowały jego zainteresowania na Bliski Wschód i uniemożliwiły mu zrozumienie roli NATO oraz podjęcie intelektualnej pracy nad wyzwaniem ze strony Chin (a także podjęcie kwestii praw Ujgurów, jednej z wielkich humanitarnych tragedii tego stulecia). Osobiście szlachetni Corbyn i Sanders doświadczyli wielkiej niesprawiedliwości, ale ich naiwne rozumienie kwestii bezpieczeństwa międzynarodowego, oparte na życzeniowym myśleniu, nie mogło nie wywołać reakcji. Obaj byli też najgrzeczniejszymi i najmniej skutecznymi rewolucjonistami na świecie: szczerze wierząc w zwyciężającą taktykę siły pokoju i dobrych intencji, zostali rozgromieni przez twardą realpolityczną kampanię przeciwników.
Jak lewica pomogła miliarderom
Myślenie formułkami wytłumaczy bardzo wiele z kolejnej, mniej zauważonej porażki lewicy, do której doszło pod koniec marca 2020 r. w Kongresie USA (kiedy Sanders stracił już szanse na prezydencką nominację Demokratów). Był nią blamaż związany z zalegalizowaniem największego w tym pokoleniu transferu bogactwa od społeczeństwa do najbogatszych. Pod wpływem pandemii, środowiska wielkiego kapitału zareagowały zgodnie z logiką „doktryny szoku” opisanej przez Naomi Klein, dokonując olbrzymiego zastrzyku płynności na rzecz świata kapitału. Jak mogło do tego dojść tak świeżo po poprzednim kryzysie finansowym i ruchu Occupy Wall Street oraz cztery lata po sławnej kampanii Sandersa z 2016 r., w której kilka razy dziennie wyklinał władzę „milionerów i miliarderów” i transfer pieniędzy do Wall Street? Z będącym w rozkwicie młodym ruchem progresywnym, mającym swych reprezentantów w Kongresie, w tym charyzmatyczną Alexandrię Ocasio-Cortez, rzucenie wyzwania finansistom powinno być tym łatwiejsze.
Ustawa znana jako CARES Act pokazała niezrozumienie faktycznych mechanizmów obecnej formy kapitalizmu przez najważniejszych przedstawicieli ruchu progresywnego w Kongresie i wśród komentariatu. W CARES Act dokonano niewielkich działań osłonowych na rzecz obywateli i niewystarczających dla średniego biznesu. Za to wielki biznes i sektor finansowy, łącznie z jego najbardziej spekulacyjną częścią, dostał praktycznie równoważną z darmowym pieniądzem gwarancję płynności wszystkich fragmentów rynku finansowego przez Rezerwę Federalną (bank centralny, tzw. Fed). W książkowy sposób wallersteinowski historyczny kapitalizm w nowoczesnej finansowej formie użył struktur państwa do zwiększenia swojej władzy, naginając do granic wiarygodność własnych instytucji, w tym banku centralnego i waluty. W rezultacie powstania tej legislacji przez kolejne miesiące pandemii miliarderzy pomnażają swoje miliardy prawie każdego dnia. Tylko jednego takiego dnia szef Amazona Jeff Bezos zwiększył majątek o 13 miliardów dolarów. Miliony Amerykanów tymczasem lądują na bezrobociu, niemal bez środków do życia i bez prawa do opieki zdrowotnej.
W czasie, gdy planowany był CARES Act, o niebezpieczeństwie alarmowały niewielkie, ale dobrze zorientowane waszyngtońskie organizacje, takie jak American Economic Liberties Project (AELP), Open Markets Institute czy magazyn „American Prospect”. Te środowiska gromadzą antykorporacyjnych ekspertów. Ponieważ, w przeciwieństwie do progresywnych aktywistów, rozumieją one język administracji, a także są sceptyczne wobec globalizacji i gospodarczych relacji z Chinami, to poprzez inicjatywy takie jak magazyn „American Affairs” mają kontakt z centroprawicowymi populistami, w tym kongresmenami, budując istotne koalicje. W czasie, gdy m.in. AELP bije na alarm w Kongresie i mediach, Sanders (mający jako senator możliwość protestu i czasowego wstrzymania legislacji) nie reaguje choćby tylko ognistym przemówieniem. Ostatecznie za CARES Act głosują wszyscy senatorzy i prawie wszyscy kongresmeni, zaś Alexandria Ocasio-Cortez dopiero po kilku tygodniach zaczyna sugerować, iż zagłosowała przeciw (głosowanie odbyło się poprzez okrzyki „za” i „przeciw”). Pojedynczych krytyków postawy lewicowych polityków zagłusza subkultura deklaratywnie radykalnych aktywistów.
Na CARES Act się nie skończyło. Na przełomie maja i czerwca wiele progresywnych organizacji nie okryło się chwałą, lobbując za niezmienioną establishmentową wersją kolejnej ustawy kryzysowej, tzw. HEROES Act. Progresywne organizacje zwalczały próbę zorganizowania poparcia dla prospołecznych korekt tej ustawy (m.in. bezpośrednie płatności do obywateli, nakładanie ograniczeń na praktyki korporacji), które antykorporacyjni eksperci z kręgu AELP próbowali organizować za pośrednictwem progresywnej demokratki Pramili Jayapal i republikańskiego populisty Josha Hawleya. Warto zresztą zauważyć, że współpraca Jayapal z republikanami idzie w kontrze do coraz popularniejszej w części kręgów lewicowych taktyki deplatformizacji osób o odmiennych poglądach.
W tej historii, obok frustracji, pobrzmiewa coraz silniejsza nutka nadziei. Środowiska takie jak AELP, będąc w codziennym kontakcie z biurami kongresmenów, próbują na bieżąco tworzyć przeciwwagę wobec zarejestrowanych korporacyjnych lobbystów i opłacanych przez korporacje ekspertów z think tanków (obserwowałem sposób pracy tych środowisk, uczestnicząc w telekonferencji AELP i American Prospect z kongresmenem Markiem Pocanem, szefem „Progressive Caucus” w Partii Demokratycznej). Ponieważ często otarli się wcześniej o pracę w Kongresie, mają dużą zręczność rozgrywania konfliktów i zdolność dostrzegania szans. Do ich grona można zaliczyć m.in. znaną w środowisku zwolenników Sandersa nowojorską profesor prawa Zephyr Teachout, kandydatkę na prokuratora stanu Nowy Jork, Matta Stollera, a także Sarah Miller czy też naczelnego „American Prospect” Davida Dayena.
To właśnie ich praca sprawiła, iż na agendę zaczynają trafiać konkretne zapisy w legislacjach. AELP oddziałuje również, poprzez łączniki takie jak think tank American Compass, na antyneoliberalny nurt amerykańskiej centroprawicy, inspirując antymonopolowe i propracownicze ruchy prawicowego senatora Josha Hawleya, ale też edukując innych. Od jakiegoś czasu pozytywne inicjatywy wychodzą z biura nowo nawróconego na antyneoliberalizm senatora Marco Rubio. Zaskakująco progresywne propozycje wychodzą też z biura senatora Mitta Romneya. Język, którym posługują się ci antyoligarchiczni działacze, omija rafy niszowej lewicowej identyfikacji i pozwala budować sojusze. W rooseveltowskiej tradycji argumentują za „ekonomicznymi prawami” i „otwartością rynków”, „obroną demokracji”, nie głowiąc się nad konstruowaniem i obroną teoretycznego socjalistycznego państwa przyszłości. Ich newslettery – „BIG” Matta Stollera i „Unsanitized” Davida Dayena – trafiają do dziesiątek tysięcy członków amerykańskiego establishmentu, edukując ich i zmieniając nastawienie. Stoller, pracujący w Kongresie w trakcie poprzedniego kryzysu, jest uważany przez lobby finansowe i skoncentrowany kapitał za jednego z najbardziej znienawidzonych (i skutecznych) przeciwników. To wszystko, przy braku zamożnych sponsorów i patronatu jakiejkolwiek frakcji politycznej, zostało zbudowane oddolnie.
Z czym walczyć?
Jak wskazują antykorporacyjni eksperci, mówienie o ogólnym „kryzysie kapitalizmu” słabo wyjaśnia obecną władzę akumulatorów kapitału. System gospodarczy jest od kilku dekad podporządkowany działaniom świata finansów. W świecie finansów centralna rola globalnie przypada Stanom Zjednoczonym. Instytucje USA są opanowane przez ludzi o poglądach sprzyjających dwóm procesom: finansjalizacji oraz koncentracji. Prawodawstwo tworzone przez Kongres w ostatnich dekadach wspierało te procesy oraz częściowo delegowało politykę gospodarczą do technokratycznych, niedemokratycznych instytucji, jak biuro OIRA (oceniające prawodawstwo z punktu widzenia doktryn budżetowych i mogące zatrzymać jego implementację) oraz Rezerwa Federalna.
Deregulacja finansów i koniec opartego na stałych kursach wymiany systemu Bretton Woods sprawiają, że Rezerwa Federalna pełni kluczową rolę dla finansów całego świata. Z przywileju wiarygodności dolara i amerykańskich obligacji korzysta Wall Street.
Jak wykazał Adam Tooze w „Crashed”, finansowe elity USA mają w istocie imperialną mentalność, traktując stabilność systemu światowych finansów jako swoje zadanie. W momentach krytycznych Rezerwa Federalna zapewnia nieograniczoną płynność podmiotom od banków po fundusze private equity. W skrajnym przypadku, jak podczas pandemii Covid-19, pośrednio gwarantując wartość nie tylko aktywów giełdowych, ale i prywatnych kontraktów. Poza demokratyczną kontrolą, w rękach Fed, znajduje się decyzja o tym, kto, zgodnie z tzw. efektem Cantillona, będzie miał w momencie trudności finansowych pierwszy dostęp do finansowania („nowych pieniędzy”) umożliwiający atrakcyjne kosztowo przejęcie aktywów.
Do USA napływa pieniądz z całego świata, który sprzedaje Amerykanom towary i usługi, a zostaje w Wall Street jako ulokowane przez cudzoziemców zyski zamieniane przez finansistów w inwestycje. Fundusze emerytalne i powiernicze to największe podmioty rynku akcji i papierów wartościowych. Podmioty takie jak Vanguard i BlackRock zarządzają pieniędzmi właścicieli kapitału w mniejszych subfunduszach. To dzięki takim podmiotom olbrzymie wolumeny pieniędzy napędzają oderwaną od fundamentów hossę na giełdzie amerykańskiej. Banki zapewniają finansowanie i same uczestniczą w grze na rynkach finansowych. Dużo mniejsze, lecz aktywniejsze fundusze (tzw. private equity) zajmują się inwestowaniem pieniędzy klientów zarówno w finanse, jak i bardziej tradycyjnie w przejmowanie całych spółek, często również łączenie ich ze sobą, wpływając na koncentrację rynku. Część funduszy dokonuje pasożytniczej praktyki usuwania aktywów, celowo bankrutując spółki lub przenosząc produkcję zagranicę. Osobnym segmentem rynku są hedge funds, zarabiające na ryzykownych instrumentach pochodnych.
Wszystkie te instytucje lokują nadwyżki. Skąd powstają nadwyżki? Jak w książce „Trade Wars Are Class Wars” pokazują Matthew C. Klein i Michael Pettis, do tak wielkich rozmiarów nadwyżki, poza zamożnymi Amerykanami, przyczynia się zagranica, obecnie często Niemcy i Chińczycy. Inwestują w bezpieczne papiery, obligacje skarbowe, sprzedane w USA nadwyżki handlowe, wypracowane dzięki zaciskaniu pasa na biednych we własnych krajach. Ze względu na coraz bardziej pasożytnicze praktyki zarządzających akumulacją kapitału, Wall Street nie jest w stanie lokować nadwyżek w produktywne inwestycje coraz bardziej rozgrabionej realnej gospodarki, a zamiast tego pompowana jest bańka aktywów, m.in. poprzez podbijanie cen akcji (kupowanie własnych akcji poprzez mechanizm buy back) oraz podbijanie cen bańki aktywów pod zastaw pożyczek. Wysokie ceny aktywów (np. nieruchomości) jeszcze bardziej przyczyniają się do zbiednienia większości społeczeństwa. Nie tylko w USA, ale wręcz na całym świecie globalizacja i konkurencja stają się pretekstem do osłabienia pozycji pracowników i zwykłych gospodarstw domowych oraz wspierania bogatych warstw i korporacji.
Do tego obrazu finansjalizacji należy dodać drugi kluczowy element: koncentrację. Faktyczna władza nad systemem nie znajduje się w rękach ultrazamożnych osób indywidualnych, lecz w rękach struktur korporacyjnych. Władza w korporacjach oczywiście często sprawowana jest przez profesjonalistów będących lub stających się multimilionerami, lecz nie wynika ona z majątku osobistego, a z miejsca w korporacyjnej hierarchii. Ta zaś wynika z umiejętności spełniania oczekiwań rynku akcji i instytucji kredytujących, a także z umiejętności politycznego zdominowania swojego segmentu rynku. Rola korporacji w systemie akumulacji kapitału jest komplementarna do finansjalizacji i wymaga ekstremalnej koncentracji każdego rynku towarów i usług poprzez postępującą oligopolizację i monopolizację. Proces koncentracji nabiera wręcz większej dynamiki niż procesy finansjalizacji, co można poznać po rosnącym przełożeniu siły tych firm na regulowanie rynków. Wielkie firmy monopolowe, takie jak Amazon, mają większe przełożenie na rzeczywistość gospodarczą niż finansowi potentaci.
Rola potentatów technologicznych, obecnych codziennie w życiu miliardów użytkowników, jest bardziej znana niż fakt zdominowania np. rynku okularów korekcyjnych przez jedną firmę (działającą pod wieloma markami). W książce „Goliath” Matt Stoller opisuje stuletnią walkę między siłami demokracji a siłami władzy monopoli, pokazując jak w latach 70. i 80. wypuszczono z butelki z trudem tam wtłoczonego w czasach Nowego Ładu dżina monopolizacji. Gdy John D. Rockefeller umierał, Walter Lipmann pisał, że już nigdy żadnemu człowiekowi nie pozwoli się zostać tak bogatym. Historia Jeffa Bezosa pokazuje, że był zbytnim optymistą. Stoller wskazuje, iż monopole występują na tak różnych rynkach, jak np. rynek strzykawek czy też rynek sprzętu do cheerleadingu. Uzyskujące przewagę rynkową firmy z pomocą finansowania przejmują konkurencję i zaczynają samodzielnie regulować rynek i prawa konsumenta podług swoich potrzeb, bez interwencji państwa. Redaktor naczelny magazynu „American Prospect”, David Dayen, w swojej nowej książce „Monopolized” („Zmonopolizowani”) wymienia szereg drobnych konsekwencji wynikających z monopolizacji i wzrostu siły przetargowej sektora opieki zdrowotnej, poprzez procedury kontraktowane w sieciach prywatnych szpitali po rozpowszechnienie się zakrzepicy żył w wyniku lotów samolotami coraz mniejszej liczby linii lotniczych, nieuregulowanych prawem i niemuszących dbać o dobro pasażerów.
Koncentracja i monopolizacja mają także istotny wymiar w polityce międzynarodowej. Stoller już w 2011 r. przewidywał, iż rozciągnięcie łańcucha dostaw leków i substratów skończyć się może niedoborami i zależnością od politycznego szantażu. Pandemia koronawirusa unaoczniła to wyraźnie. Szaleństwo globalizacji zagroziło także sektorowi bezpieczeństwa. W latach 90. kilkadziesiąt firm obronnych połączyło się w cztery główne, które zdominowały rynek zamówień Pentagonu i dostarczały przeszacowany sprzęt. Co gorsza, łańcuchy dostaw są mocno zależne od Chin. Dayen wskazuje, iż żaden system obronny amerykańskich firm nie może powstać bez udziału chińskich firm. Podporządkowanie społeczeństwa i systemu politycznego w USA i wielu krajach Europy bezrozumnej akumulacji kapitału sprawia, że autorytarne Chiny z łatwością są w stanie osiągać cele zwiększające ich władzę polityczną poprzez oferowanie jako zachęty odrobinę wyższych stóp zwrotu.
Od teorii do zmiany
Jak ta teoretyczna wiedza ma się do udowadnianych wcześniej niedostatków ruchów progresywnych? Czym, poza większą szczegółowością procesów, różni się od znanych obserwacji Thomasa Piketty’ego dotyczących nierówności? Otóż cytowani tutaj Stoller, Dayen i inni są nie tylko teoretykami, ale też mają za sobą pracę w Kongresie lub administracji, przeciągającą skromnymi siłami w stronę antykorporacyjną szczegółowe rozwiązania różnych legislacji, np. paktu handlowego USA-Kanada-Meksyk. Podsumowując, niejako obok ruchu progresywnego i bez jego zasobów zorganizowała się siła z dobrze rozrysowanym planem ataku na mechanizm dominacji prywatnych inwestorów, a także na funkcjonowanie państwa po zmianach. Ich plan rozpoczyna się od zorganizowania poparcia dla zwołania przesłuchań i śledztw w kongresie USA, o czym mówi się np. w kontekście praktyk platformowych Amazona i innych firm. Dalszym krokiem byłoby retroaktywne odwrócenie zgód na łączenia wydane w przeszłości oraz nowe rozbicia platform (np. odbicie medium społecznościowego Facebook od firmy Facebook mogącej zarabiać na sprzedaży reklam, danych). To wszystko jest możliwe w ramach interpretacji już istniejącego prawa. Następnie przywrócono by regulacje rooseveltowskiego Nowego Ładu, zarówno wobec monopoli, jak i sektora finansowego, aby zgodnie z intencją FDR uwolnić obywateli spod jarzma prywatnej dominacji i braku wolności w sferze ekonomicznej.
Jak do tego powinni się odnieść postępowcy? Na bazie kampanii Sandersa z 2016 r. powstała materialna baza ruchu progresywnego, pozwalająca na lepiej zorganizowany udział w procesie politycznym. Ruch posiada rzesze młodych sympatyków zapewniających dziesiątki milionów dolarów finansowania szeregowi organizacji takich jak Our Revolution, Justice Democrats, Sunrise Movement, Democratic Socialists for America (DSA). Aktywiści koncentrują się na edukacji, „organizowaniu struktur oddolnych” oraz wystawianiu kandydatów w ramach Partii Demokratycznej (z dobrym skutkiem, np. w wyborach stanu Nowy Jork w tym roku). Oddolna organizacja, a nawet reprezentacja, nie wpłyną na konkretne prawne zapisy bez znajomości biurokratycznych szczegółów. Alians ruchów progresywnych z antykorporacyjnymi ekspertami jest naturalny. Otwiera się okienko możliwości związane z rysującym się pęknięciem w establishmencie USA, dotykające różnych frakcji akumulujących kapitał. Słabsze elementy amerykańskiego establishmentu szukają ochrony przed monopolistami-gigantami.
To moment na zauważenie tej możliwości i zawiązanie paktu. Zarówno entuzjastyczna młodzież progresywna, jak i otwarcie socjalistyczna część obozu prospołecznego, zorganizowana wokół DSA i czasopisma „Jacobin”, z pewnością może mieć do odegrania pozytywną rolę polityczną. Jednak pokonanie oligarchii i efektywna organizacja demokratycznego ładu wymagają politycznej siły i szerokiej koalicji interesów. Przegrupowanie ruchu progresywnego w epoce „po Berniem” musi dawać szerokie możliwości koalicji grup elektoratów. Lepiej od AOC w roli lidera sprawdziłby się budujący szerokie koalicje m.in. ze związkowcami i przemysłowcami senator Sherrod Brown, odwołujący się do tradycji rooseveltowskiej. Być może zbudowany na etycznej niezgodzie na oligarchizację ruch progresywny ostatnich lat jeszcze okaże się zdolny poprowadzić front sił demokratycznych do systemowej zmiany.
Krzysztof Mroczkowski (ur. 1987) – publicysta, ekonomista i historyk. Stały współpracownik „Nowego Obywatela”.