Szkoła wśród-nas-biorczości

·

Szkoła wśród-nas-biorczości

·

Od siedmiu lat badam organizacje alternatywne wytwarzające wartość ekonomiczną, między innymi spółdzielnie. Bardzo często wraca w moim materiale badawczym wątek współpracy, w pewien mocny i szczególny sposób. Bardzo trafnie oddaje ten sposób wypowiedź warszawskiego spółdzielcy, nazwijmy go Świętopełkiem: „Im więcej ludzie działają razem, tym bardziej widzą, że mogą zrobić dużo więcej. […] Nie uczą nas tego w szkole, na uniwersytecie; cały czas jest tylko o przedsiębiorczości, konkurencji, ale nie ma o współpracy. A potem mówią, że ludzie nie współpracują i że konkurencja jest naturalna. Musimy się wszystkiego uczyć sami”.

W Polsce działa ogromna ilość uczelni wyższych posiadających przedsiębiorczość w nazwie lub oferujących pełną edukację na poziomie wyższym w zakresie przedsiębiorczości. Oferowane są kursy przedsiębiorczości dla studentów różnych niezwiązanych z biznesem kierunków, od szkół teatralnych po medyków. Przedsiębiorczość pojawia się w podstawach programowych polskich liceów i techników. Uczą się przedsiębiorczości także uczniowie zasadniczych szkół zawodowych.

Niektóre szkoły podstawowe oferują lekcje przedsiębiorczości, a wśród celów edukacji na poziomie klas IV-VII wymienia się „rozwijanie kompetencji takich jak kreatywność, innowacyjność i przedsiębiorczość”. Ba, nawet niektóre przedszkola uczą przedsiębiorczości. Uczniowie mają do dyspozycji podręczniki i zeszyty do ćwiczeń z przedsiębiorczości, a przedszkolaki – bajki o przedsiębiorcach. Dzieci i młodzież uczą się podejmowania decyzji finansowych, projektowania działań przedsiębiorstwa, nabywają „podstawowe umiejętności konkurencyjnych zachowań”. Wśród celów zajęć z przedsiębiorczości dla liceów i szkół zawodowych występuje „Docenianie roli przedsiębiorców budujących w sposób odpowiedzialny konkurencyjną gospodarkę oraz dostrzeganie znaczenia wolności gospodarczej i własności prywatnej jako filarów gospodarki rynkowej”. Uczeń szkoły zawodowej, między innymi, „rozpoznaje mocne i słabe strony własnej osobowości”; odnosi je do cech osoby przedsiębiorczej; „zna korzyści wynikające z planowania własnych działań i inwestowania w siebie” oraz „sporządza projekt własnego przedsiębiorstwa oparty na biznesplanie”. Konieczność nabywania takiej wiedzy uzasadniana jest w następujący sposób:

[Uczniowie] powinni więc posiadać podstawową wiedzę nie tylko z zakresu nauk ścisłych, przyrodniczych i humanistycznych, ale także społecznych, a zwłaszcza ekonomicznych. Wiedza ta daje podstawy do kształtowania umiejętności oraz postaw przedsiębiorczych potrzebnych do funkcjonowania we współczesnej, globalnie uwarunkowanej gospodarce.

Nie ma natomiast nigdzie mowy o konieczności kształtowania postaw współdziałania i współpracy ani o tym, że są one potrzebne we współczesnej gospodarce. Przedmiot współpraca nie istnieje. Nie ma programów z wzajemności (mimo że istnieje taki obszar badawczy, m.in. w naukach zarządzania, i ma się bardzo dobrze). Nie ma wyższych szkół współpracy i współodpowiedzialności. Nie ma wśród celów edukacyjnych rozwijania umiejętności współdecydowania ani działania na rzecz dobra wspólnego.

Jakie to ma skutki? Ano takie, że Świętopełk i jego koleżanki i koledzy muszą uczyć się wszystkiego od nowa, wielkim nakładem energii, wysiłku i zdrowia, a zdolność ich ciężko zdobytej wiedzy do akumulacji systemowej jest niewielka. Do akumulacji wiedzy potrzebne są struktury szkoły i akademii. Wszyscy kolejni Świętopełkowie muszą wypracowywać tę wiedzę od nowa, albo prawie od nowa (na szczęście wzajemność jest silnym impulsem działania człowieka, więc uczą się, jak się dzielić wiedzą z „konkurencją” – używając języka obowiązującego w naszych czasach). Ale ma to także skutki dla zwykłych ludzi, w zwykłych korporacjach. Następująca historia Ścibory i Świętomiry jest, niestety, dość typowa.

Ścibora kierowała zespołem jakości od wielu lat. Była bardzo energiczna – podejmowała dziesiątki inicjatyw jednocześnie, zawsze miała w toku więcej projektów, niż mieściło się w opisie działań zespołu na stronie firmy. Chroniła swój zespół przed zakusami władz, które wciąż szukały „wolnych mocy przerobowych”. Jednak nie umiała delegować. Wszystkie te projekty robiła sama, a właściwie – sama przy pomocy wyrobników z zespołu, którzy dostawali do wykonania jakiś fragment, ale bez przynależnej odpowiedzialności i mocy decyzyjnej. Była jedyną osobą znającą całokształt tych projektów i gdy zlecała innym kawałki zadań, nigdy nie opowiadała o ich znaczeniu dla całości. W jej zespole pracowało kilka naprawdę kompetentnych osób, w tym Świętomira, która widziała dokładnie, co się dzieje, ponieważ miała naprawdę duże doświadczenie w branży i niejeden taki projekt z powodzeniem prowadziła. Ścibora zorientowała się w pewnym momencie, jak bardzo kompetentną osobą jest Świętomira i wówczas coś się zmieniło, ale nie tak, jak, zgodnie z zasadami dobrego zarządzania, powinno. Wręcz przeciwnie. Ścibora zaczęła ukrywać przed Świętomirą co bardziej interesujące projekty, zaczęła jej podbierać kontakty, bez jej wiedzy i zgody przejęła jej sztandarowy projekt, w którym współpracowała z wieloma partnerami, którzy bardzo ją cenili i znali od wielu lat. Za to zaczęła mikrozarządzać Świętomirą, de facto utrudniając jej wykonanie nawet prostych zadań. Tak jakby starała się ją powstrzymać przed wykonaniem dobrej pracy. Świętomira, osoba naprawdę zaangażowana w swoją pracę, poprosiła szefową, by po prostu wyznaczyła jej jakąś rolę, a sama zarządzała całością. Nie miała ambicji gwiazdorzenia, chciała móc pracować w spokoju. Ścibora jakby wówczas się opamiętała i przez jakiś czas współpraca była niezła. Szefowa brylowała, Świętomira pracowała. Jednak nie interesowała się w ogóle tym, co jej pracowniczka robi i nie odpowiadała na e-maile, jakby po prostu odpuściła sobie cały obszar projektu, nad którym Świętomira pracowała – sama, bo pozostałymi członkami zespołu Ścibora zarządzała dokładnie tak samo, jak od początku, to znaczy mikrokontrolując wszystko, przepytując za plecami jednych z tego, co robią drudzy, podsycając plotki, siejąc niedomówienia.

Sama tyrała jak nieprzytomna. Organizm nie dawał już rady na zakrętach, zażywała anydepresanty i piła coraz więcej alkoholu po godzinach. W pewnym momencie rodzina odmówiła współpracy i została sama – mąż nie chciał rozwodu po wieloletnim małżeństwie, ale stwierdził, że nie daje rady funkcjonować w związku i wyprowadził się „na próbę” z domu. Ścibora zareagowała na to wzmożoną aktywnością zawodową. Przyjęła dodatkowy projekt gigant, który miał być sztandarowy dla polskiego oddziału korporacji. Wszyscy spodziewali się, że tym razem zmobilizuje do pracy zespół, który przygotował się do boju. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Wyglądało na to, że Ścibora idzie na samotne zderzenie czołowe z największym projektem firmy. Projekt był widoczny i modny, więc naczelny w końcu uszczęśliwił ją na siłę pomocnikiem, który biegał między gabinetami jej i szefa z coraz bardziej sztucznym i zestresowanym uśmiechem. Ścibora nie miała na ten projekt zasobów, nie miała kompetencji, nie miała czasu. Miała zespół, który był gotowy zmobilizować swoje kompetencje i zawalczyć o zasoby. Ale nie skorzystała z tej możliwości. Nie zatrudniła też nowych osób, co sugerował jej (o dziwo) naczelny. Coraz bardziej widać było, że spóźnia się z innymi, zwykłymi projektami. Coraz bardziej widać było, że przestała się w ogóle zajmować zespołem, skończyły się nawet plotki za plecami i mikrosterowanie. Przez dwa miesiące pracowała na 3 etaty z niedającym się zrealizować projektem polegającym na wymyślaniu dziesiątek procesów, wdrożeniu nowych technologii, zorganizowaniu nowych sieci działania. Wszystkie te procesy po wdrożeniu wymagają nadzoru. To też zdawała się próbować robić sama. Świętomira próbowała z nią porozmawiać, zaproponowała pomoc i radę. Ścibora nawet już się nie denerwowała, miała pusty wzrok, patrzyła przez nią na ścianę naprzeciwko. Następnego dnia wysłała do wszystkich pracowników e-mail, że bardzo im dziękuje, że ich ceni i szanuje, ale że musi zrezygnować, bo doznała wypalenia zawodowego. Po prostu nie przyszła do pracy. Wszystkie projekty leżały rozgrzebane tu i ówdzie, właściwie w czasach, gdy wszystko jest online nie bardzo było nawet wiadomo, gdzie kawałków szukać. A może ich nie było w ogóle. W dokumentacji panował nieprawdopodobny chaos. Zespół w końcu dostał projekty do pracy, ale w postaci stajni Augiasza, nie do ogarnięcia, wielkiej piramidy nieprzystających do siebie bezsensownych kawałków, z których nie da się nic sensownego złożyć. Zamiast wykorzystać swoje doświadczenie, Świętomira została czymś w rodzaju śmieciarki lub grabarki skądinąd bardzo ciekawych projektów, które z przyjemnością by w normalnych warunkach z koleżankami i kolegami porealizowała. Ścibora leczy się psychiatrycznie i jest po rozwodzie.

Wracając do pytania o skutki jednostronnej edukacji – wypalenie Ścibory jest jednym z nich. Ścibora byłaby pewnie energiczną i zdolną szefową w bardziej zespołowym systemie pracy. Rażące niewykorzystanie umiejętności i doświadczenia Świętomiry, to karygodne marnotrawstwo potencjału społecznego i kolejny typowy skutek nierównowagi systemu. Każdy szanujący się zespół przyjąłby ją z otwartymi ramionami. Ba, Świętomira ma tyle lat, że pamięta taką pracę zespołową i wspomina ją bardzo dobrze. Mogłaby przekazać wiedzę młodszym od siebie, bo wie, jak to robić. Ale młodsi nie mają na to czasu, nie mają do tego głowy, nie wiedzą na ogół, że jest im to potrzebne. W mediach trwa kampania o „nieblokowanie etatu przez starych młodym zdolnym”. Wyzwala to w ludziach uczucia wręcz przeciwne do chęci dzielenia się tym, co mają i umiejętności przyjmowania dobrych rzeczy od innych. To też skutek tej nierównowagi – w ludziach utrwala się przekonanie, że muszą poradzić sobie ze wszystkim sami, bo inni są ich konkurentami, naturalnymi wrogami. Gdy im się to nie udaje, to poszukują rozwiązań, które nie są dla nikogo pożyteczne, takich jak fasadowość i wyuczony narcyzm, jak pokonywanie w sobie ludzkich odczuć, jak poczucie permanentnej porażki, jak ciągła, jątrząca się zazdrość. Bo inni coś mają, a ja nie.

To czasami zdaje się być podobne do poczucia sprawiedliwości, ale jest czymś radykalnie od niego odmiennym. Aby odróżnić zazdrość od poczucia sprawiedliwości trzeba mieć kompetencje we współpracy i współodpowiedzialności. Bez tego nawet próby działania razem w dobrym celu w końcu się fragmentaryzują, przychodzi czas lansu jednych i marginalizacji drugich. Te dynamiki sprawiają, że święte protesty i społeczne bunty nie przerodzą się w konstruktywne budowanie lepszego świata, ale łatwo je rozładować nienawiścią, poczuciem własnej wyższości moralnej, agresją, obwinianiem drugiego (aczkolwiek zgodnie z moją najlepszą wiedzą, kobiety współpracują znacznie lepiej, niż mężczyźni, nawet w naszych czasach). Ale może o to właśnie chodzi władcom naszego świata? Może to jest zgodne z dynamiką sprawowania władzy na zasadzie „dziel i rządź”? Może to permanentny dzień bardzo wkurzonego i potwornie samotnego świstaka?

Więc jeśli identyfikujemy się ze Świętomirą, i pewnie troszkę ze Ściborą, jeśli kibicujemy Świętopełkowi i jego współspółdzielcom, to może znaczy, że pora przestać wszystko przed się brać (niczym pewien słynny egipski żuczek) i stać się znów człowiekiem? W końcu ludzie nie dlatego awansowali w ewolucji, że potrafili toczyć przed sobą kule większe od samych siebie, ale dlatego, że umieli współpracować. Może pora domagać się nowych programów edukacyjnych. I nowych sposobów wyrażania tego, co w nas – i wśród nas – ludzkie.

prof. Monika Kostera

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie