„Bo musi boleć” – endometrioza, zdrowie reprodukcyjne i polityka długu

·

„Bo musi boleć” – endometrioza, zdrowie reprodukcyjne i polityka długu

·

Kilka dni temu na jednej z zamkniętych grup na facebooku, zrzeszającej kobiety chorujące na endometriozę, poprosiłam jej członkinie o podzielenie się doświadczeniami z kontaktów z ginekologami. Chodziło mi konkretnie o sytuacje ignorowania i lekceważenia kobiet, które skarżą się na niepokojące objawy i potworne bóle. Oto niektóre z wypowiedzi lekarzy, przytoczone przez członkinie grupy:

„No, ma to Pani”; „Boli, bo taka Pani uroda”; „To normalne, że boli”; „Pani matkę i babcię też bolało”; „To proszę wziąć tabletkę, jak boli”; „Aż tak znowu nie boli”; „Boli? Bo musi boleć. Taka pani uroda, nie szukać sobie choroby”; „Ja nie jestem od leczenia bólu”; „Jak urodzisz to przestanie boleć”; „Urolog: »co pani za głupoty opowiada, endometrioza nie ma nic wspólnego z pęcherzem«”; „Im bardziej panią boli tym płodniejsza jest pani”; „Wszystkie was boli, wszystkie jęczycie, a nie macie pojęcia o niczym. Inne mają gorzej”; „Ja tutaj widzę, że pani jest straszną histeryczką”; „Ja też się czuję zmęczony”; „Nie rodziła to Pani nic o bólu nie wie! Może to są urojone bóle?!”; „Jajniki bolą, bo pracują”; „Jak boli, to po to są proszki przeciwbólowe, sporo tego reklamują, proszę sobie wybrać”; „No cóż, każdy dźwiga swój krzyż”; „No niechże pani nie przesadza, większych głupot nie słyszałam, żeby taka torbielka w jajniku bolała”; „Kobiety anatomicznie nie są zaprojektowane do seksu. Budowa kobiet nie pozwala na częsty seks, dlatego im więcej seksu, tym bardziej boli”; „Ma pani endometriozę, poczyta pani sobie w internecie na temat tej choroby”; „Niektóre w Pani wieku to już czworo dzieci mają”; „Pani choruje na depresję, a nie na chorobę ginekologiczną”; „Usłyszałam kiedyś od jakiejś lekarki, żebym nie płakała z bólu, bo płakać będę mogła tylko przy porodzie”; „Mówiłam że mnie boli. Lekarz na to: »jak Panią boli, to może usunąć wszystko, zmienić płeć to przestanie boleć«”; „Proszę iść do seksuologa i psychiatry, skoro Panią tak boli, ja nie mogę Pani pomóc, tutaj jest czysto”; „Wymyślasz sobie choroby, może pora abyś odwiedziła psychiatrę”; „Proszę zajść w ciążę, to bóle się skończą”; „Choruje Pani na endometriozę, bo nie lubi Pani mężczyzn. Proszę przepracować swoje problemy z psychologiem, to nie będzie Pani chorować”; „Proszę nie dramatyzować, niech Pani nie przesadza, kobiety muszą swoje wycierpieć, na endometriozę chorują starsze kobiety, nie takie młode jak Pani”; „»Pani choroba tkwi w głowie, powinna pani zgłosić się do psychiatry«. No i mąż w to uwierzył, a ja nikomu nie mogłam udowodnić, że odczuwam potworny ból”.

Statystyki podają, że co dziesiąta kobieta w Polsce choruje na endometriozę, zaliczaną przez National Health Service do dwudziestu najbardziej bolesnych chorób świata. Endometrioza to choroba układu hormonalno-immunologicznego, polegająca na obecności tkanek podobnych do endometrium poza macicą, co powoduje tworzenie się torbieli i zrostów, a w zaawansowanych przypadkach nacieków na okoliczne narządy wewnętrzne (najczęściej na jajnikach, pęcherzu moczowym, w otrzewnej wyściełającej jamę miednicy, wyrostku robaczkowym i w jelitach). Choroba objawia się chronicznym bólem, który uniemożliwia codzienne funkcjonowanie, wywołuje niepłodność, depresję i przewlekłe zmęczenie. Przeciętnie diagnoza pacjentki chorującej na endometriozę trwa od 7 do 10 lat. W praktyce oznacza to, że przez cały ten czas kobiety nie tylko walczą z przewlekłym bólem, ale też zmagają się z niezrozumieniem ze strony lekarzy, współpracowników i osób z najbliższego otoczenia. Duża część z nich nigdy nie zajdzie w ciążę. Większość przejdzie kilka, a nawet kilkanaście wyniszczających operacji.

Szybką i trafną diagnozę oraz odpowiednią profilaktykę uniemożliwiają nie tylko brak środków, wyspecjalizowanej kadry, sprzętu czy niska świadomość lekarzy i pacjentek. Powyższe wypowiedzi lekarzy, z jakimi kobiety mają do czynienia, również mają ogromny wpływ na przebieg dalszego leczenia. Wpływa na to w równym stopniu kulturowe podejście do bólu menstruacyjnego, który uważany jest za zjawisko naturalne, a często nawet wyolbrzymiane przez same pacjentki. Kobieta w gabinecie ginekologicznym wciąż bywa traktowana tak samo, jak przed ponad stu laty „histeryczka” na kozetce psychoanalitycznej – lekarze nie słuchają tego, co mówi, nie dają wiary jej słowom i odczuciom, bagatelizują objawy, na które skarżą się kobiety. Relacje panujące w wielu gabinetach ginekologicznych nadal bazują na absolutnej podległości kobiety wobec lekarza i aktualizują minione formy przemocy, których celem było i jest dyscyplinowanie kobiecego ciała i utrzymanie pełnej kontroli nad procesem reprodukcji.

Jedną z najbardziej utajonych form przemocy wobec kobiet jest wywłaszczenie ich z wiedzy na temat własnej cielesności. Kobiety, na skutek wielowiekowej opresji i wyzysku, jakim poddawane są zwłaszcza od czasów kapitalistycznej akumulacji, zostały w rażący sposób pozbawione dostępu do podstawowej wiedzy medycznej. W licznych wypowiedziach kobiet chorujących na endometriozę uwidacznia się ten sam mechanizm: początkowo jest to głęboka nieumiejętność rozpoznawania prawidłowych i nieprawidłowych reakcji własnego ciała. Wiele z moich rozmówczyń wciąż powtarza, że przez lata żyły w przekonaniu, że ból, jakiego doświadczają, jest czymś normalnym. Remedium na wszelkie dolegliwości bagatelizowane przez lekarzy stanowić ma przemysł farmaceutyczny, oferujący całą gamę środków przeciwbólowych i rozkurczowych, a także nieskutecznych suplementów na wzdęcia, zaparcia, problemy z oddawaniem moczu etc. (te ostatnie są najczęstszymi objawami rozwijającej się choroby). Wszystko to powoduje, że kobiety na własną rękę poszukują informacji na temat choroby i sposobu łagodzenia jej przebiegu. Z czasem ich wiedza na temat endometriozy, zdobywana samodzielnie, ale też dzięki wymianie doświadczeń z innymi kobietami, przewyższa wiedzę i świadomość samych lekarzy.

Leczenie endometriozy jest długie i kosztowne, gdyż wymaga holistycznego podejścia. Trwa ono przez całe życie kobiety, ponieważ choroby nie da się wyleczyć. Do najpowszechniejszych metod zalicza się dziś leczenie metodą laparoskopową, która polega na usunięciu guzów oraz uwolnieniu zrostów, a nawet histerektomię i długą kurację hormonalną, wprowadzającą kobietę w stan sztucznej menopauzy. Nie sposób wymienić skutków ubocznych wszystkich tych metod leczenia, przy czym pierwsza – czyli leczenie operacyjne – jeśli wykonana zostaje w sposób nieodpowiedni przez lekarzy niemających doświadczenia w leczeniu endometriozy, często pogarsza stan pacjentki i przyspiesza rozwój choroby. Wiele kobiet wybudzonych z narkozy nie ma kontaktu z lekarzem, który je operował. Część z nich opuszcza szpitale, nie mając pojęcia, jaka jest diagnoza i co dokładnie zoperowano.

Ta skrócona i pobieżnie opisana historia przebiegu choroby, którą może podzielić się znakomita większość kobiet dotkniętych endometriozą, ma swoje drugie, coraz mroczniejsze oblicze. Na skutek braku specjalistów, całkowitej prywatyzacji usług ginekologicznych, braku refundacji leków, braku świadomości i edukacji seksualnej tworzą się idealne warunki dla powstawania tzw. prywatnych „klinik”, oferujących kobietom kosztowne leczenie operacyjne i obiecujących uzdrowienie. Koszt takiej operacji w jednej z klinik we Wrocławiu waha się od 40 do 70 tys. zł, nie gwarantuje jednak pełnej skuteczności, bowiem endometrioza jest chorobą nieuleczalną, dlatego możliwe jest jedynie złagodzenie jej bolesnego przebiegu.

Przeniesienie diagnostyki i leczenia endometriozy do sektora prywatnego ma poważne konsekwencje dla życia i zdrowia kobiet. Coraz większa liczba zdesperowanych kobiet, chcąc uwolnić się od paraliżującego je bólu uniemożliwiającego codzienne funkcjonowanie, organizuje zrzutki, ale też zaciąga długi i bierze kredyty, by pokryć koszty leczenia operacyjnego. Dzieje się to przy jednoczesnym rezygnowaniu z pracy lub konieczności jej ograniczenia, czego skutki są – jak można się domyślać – opłakane. W warunkach całkowitej prywatyzacji opieki zdrowotnej mamy do czynienia z jedną z najbardziej drastycznych form przemocy, a mianowicie przerzucaniem kosztów związanych ze zdrowiem reprodukcyjnym i codziennym funkcjonowaniem na kobiety chore i pozbawione możliwości leczenia.

Od lat 70. feministki marksistowskie mówią o podwójnym obciążeniu kobiet pracą na dwa, a nawet trzy etaty: chodzi o nieopłaconą pracę w domu, pracę najemną poza domem i pracę emocjonalną. Wyobraźmy sobie, że ten sam ciężar dźwigają kobiety chorujące na endometriozę, tyle że przez kilka, kilkanaście, a często nawet kilkadziesiąt dni w miesiącu towarzyszy im ból, który bywa tak silny, że wywołuje wymioty i omdlenia. Taki poziom odczuwania bólu uniemożliwia wykonywanie jakiejkolwiek pracy, zwłaszcza fizycznej, a tym bardziej emocjonalnej i opiekuńczej.

Całkowita prywatyzacja leczenia chorób takich, jak endometrioza, to nowa odsłona tego samego mechanizmu przemocy, z jakim mamy do czynienia od czasów polowań na czarownice, tępienia akuszerek i zielarek, a także ugospodynniania i udomowiania kobiet. Stawką jest tu przejęcie pełnej kontroli nad całą sferą reprodukcji, począwszy od reprodukcji biologicznej i pokoleniowej, aż po edukację, opiekę zdrowotną, opiekę nad osobami zależnymi i chorymi. Prywatyzacji usług medycznych towarzyszy neokonserwatywny, pronatalistyczny zwrot, który w Polsce skutkuje całkowitym zakazem aborcji przy jednoczesnym usunięciu leczenia niepłodności z listy celów Narodowego Programu Zdrowia na lata 2021-2025. Szacuje się, że ponad połowę pacjentek leczących niepłodność stanowią kobiety chorujące na endometriozę. Ta sprzeczna logika bierze się z mechanicznego podejścia do ciała i seksualności kobiety, które postrzegane są wyłącznie przez pryzmat prokreacji i reprodukcji siły roboczej. W przeciwieństwie do kobiety zdrowej, ciało kobiety chorującej na endometriozę i zmagającej się z niepłodnością postrzegane jest jako nieproduktywne, a tym samym – niewarte leczenia.

Atak na kobiece zdolności reprodukcyjne, jak dowiodły feministki marksistowskie, m.in. Silvia Federici, Mariarosa Dalla Costa czy Maria Mies, bierze się przede wszystkim z tendencji kapitału do niszczenia wszystkiego, co wymyka się bezpośredniej kontroli, a co jest mu najbardziej potrzebne dla jego dalszej reprodukcji. Przyczyną opresji kobiet w patriarchalnym kapitalizmie jest więc nie tyle nieopłacona praca reprodukcyjna, ile strukturalna relacja między kapitałem a społeczną reprodukcją. Relację tę Lise Vogel określiła niezbędną-lecz-konfliktową, opartą na „niechętnej zależności” kapitału od tych ciał, które odpowiadają za reprodukcję i podtrzymywanie życia. Nie trzeba przytaczać bogatej literatury feministycznej zgłębiającej ten temat. Wiadomo bowiem, że ciało kobiety należy do tych obszarów, na których najbardziej odciska się piętno patriarchalno-kapitalistycznej przemocy. Medycyna, jak pisały przed laty Barbara Ehrenreich i Deirdre English, pozostająca w dużej mierze na usługach kapitału, ma swoją mroczną historię, nieodłącznie powiązaną z przemocą wobec kobiet, ubogich, mniejszości etnicznych, rasowych, seksualnych. Nie tylko przestała dążyć do poprawy naszego zdrowia i samopoczucia, ale też przyczyniła się do utowarowienia ludzkiego życia i zdrowia. Poddana całkowitej monopolizacji politycznej i ekonomicznej, stanowi ona dziś realne narzędzie władzy, decydujące o tym, kto ma żyć, a kto nie; kto ma być płodny, a kto wysterylizowany; kto jest niepoczytalny, a kto może odpowiadać za siebie; kto zostanie zaszczepiony, a kto nie.

Należy podkreślić to wyraźnie: brak dostępu do bezpłatnej i bezpiecznej opieki medycznej, a co za tym idzie – prywatyzacja leczenia chorób takich, jak endometrioza, są zamachem na warunki reprodukcji. Uniemożliwiają kobietom, ich dzieciom i społecznościom reprodukcję życia na jego najbardziej podstawowym poziomie. Są bezpośrednim atakiem na ciała kobiet i skazywaniem ich na wieloletnie tortury. Tymczasem zdrowie reprodukcyjne kobiet, obok dostępu do bezpiecznej, legalnej aborcji i opieki okołoporodowej, jest i powinno być jednym z podstawowych postulatów ruchów feministycznych. Po pierwszej fali protestów, będących reakcją na wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, u wielu rozgoryczonych kobiet, w tym aktywistek i publicystek, można było przeczytać, że od tej pory tylko kobiety bezpłodne mogą czuć się bezpiecznie i być pełnoprawnymi obywatelkami. Trudno o większą ignorancję. Bezpieczna i legalna aborcja jest bowiem nieodłącznie związana ze zdrowiem reprodukcyjnym kobiet. Wiele z nich na co dzień zmaga się z okaleczającym bólem, ze stresem, depresją i brakiem możliwości uzyskania realnej pomocy. Brak dostępu do odpowiedniej diagnostyki i leczenia powoduje, że kobiety skazane są na życie w męczarniach, a to rzutuje na ich bezpośrednie relacje z najbliższym otoczeniem: ma zasadniczy wpływ na utratę pracy, pogorszenie sytuacji ekonomicznej i w efekcie skutkuje wpędzeniem kobiety w długi. Walka o zdrowie reprodukcyjne jest jednym z kluczowych elementów stawiania oporu kapitalistycznej akumulacji, która w warunkach neoliberalnej polityki cięć dąży do obniżania kosztów społecznej reprodukcji przy maksymalizacji wyzysku.

Stawką jest więc odzyskanie dostępu do podstawowej wiedzy medycznej, którą gwarantuje w głównej mierze dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej. Prywatyzacja ginekologii powoduje, że pacjentki zmagające się z endometriozą – zwłaszcza te, których nie stać na koszty leczenia w prywatnych gabinetach i klinikach – nie tylko będą skazane na życie w męczarniach. Staną się bowiem nosicielkami ucieleśnionego długu, zmuszonymi do ponoszenia eksternalizowanych kosztów, jakie wytwarza neoliberalna polityka cięć i prywatyzacji. Bezpośrednim skutkiem tej polityki jest całkowita entropia ciała kobiety: jego fizyczne wyczerpanie, wyniszczenie i rozpad.

Katarzyna Szopa

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie