Śmierć w borze jodłowym
Skutki tej procedury dotkną wszystkich parków narodowych w Polsce.
Łatwo i lekko nie będzie. To już wiemy. Po ośmiu dekadach przerwy stajemy się znów w ciągu kilku tygodni krajem wieloetnicznym i wielowyznaniowym. Nie ma poważnych przesłanek do postawienia tezy, że ten stan nie będzie miał charakteru trwałego. Istnieje duża szansa, iż napływ uchodźców, głównie matek z dziećmi, w perspektywie kilkunastu lat przyniesie naszemu krajowi i starzejącemu się społeczeństwu korzyści. Zanim jednak to nastąpi, czekają nas trudne miesiące i lata, zaś sytuacja z pewnością inaczej będzie wyglądała w wielkich miastach i na polskiej prowincji. W niniejszym tekście spróbuję spojrzeć na problem wyłącznie z perspektywy Polski lokalnej. Konkretnie z ośmiotysięcznej gminy w centrum kraju, jednolitej pod względem etnicznym i wyznaniowym, na pół rolniczej, na pół będącej sypialnią Płocka.
Z informacji, które do mnie docierają, wnioskuję, że część ludzi zaczyna już powoli okazywać niezadowolenie, iż uchodźcy posiadają te same prawa w dostępie do zasiłków i programów pomocowych (np. program „500+”, „300+”, zasiłki rodzinne), co obywatele Polski. W sklepach emeryci zastanawiają się, czy nasze państwo, które wspiera uchodźców, będzie w stanie nadal wypłacać „13” i „14” emerytury. Ponieważ siła nabywcza złotego z miesiąca na miesiąc będzie spadać, uchodźcy mogą być wskazywani jako „główni winowajcy” omawianego procesu. Sklepowe w sąsiedniej gminie drżą o posady, bo właściciel przyjął ostatnio do pracy trzy Ukrainki. Jedna z młodych matek uczyniła mi następujący wykład: „doskonale wiadomo, że od września dzieci ukraińskie do polskich przedszkoli będą przyjmowane, podczas gdy dla jej 3-letniej córki miejsca w przedszkolu nie będzie”. Oczywiście żadne decyzje w tej materii jeszcze nie zostały podjęte, ale gołym okiem widać już pola, na których dotychczasowe problemy mogą narastać. Dotąd bowiem „Kowalska” przychodziła skarżyć się jedynie na to, że dziecko „Nowakowej” zostało szybciej przyjęte do przedszkola niż jej, bez podtekstu etnicznego dotyczącego pochodzenia „Nowakowej”. Dostęp do usług medycznych w Polsce lokalnej zawsze był na niższym poziomie w porównaniu z wielkimi miastami, a teraz, w wyniku przybycia nowych pacjentów, sytuacja musi się pogorszyć. Lekarze, których w Polsce jest zbyt mało, nie chcą pracować na terenach wiejskich. Spółka gminna, w całości należąca do kierowanego przeze mnie samorządu, od lat ma duże problemy ze ściąganiem specjalistów. Ponieważ jest to jednak problem systemowy, którego nie potrafił rozwiązać żaden rząd od dwóch dekad mojej pracy w samorządzie, mieszkańcom prowincji nie pozostaje nic innego, jak w jeszcze większym stopniu liczyć na dobre geny i łut szczęścia.
Ogólnie moje spostrzeżenie jest takie, że tarcia będą nieuchronne, gdyż niezależnie od podziałów Polak – Ukrainiec, napływ uchodźców, głównie w młodym wieku, jeszcze bardziej uwypukli różnice pokoleniowe. Generalnie ludzie młodzi, bez względu na pochodzenie etniczne, mają większe oczekiwania od państwa i samorządu niż osoby w wieku dojrzałym. Tymczasem niemal na pewno państwo i samorząd nie będą w stanie w najbliższych latach (z uwagi na kryzys uchodźczy i inflację) spełnić wszystkich oczekiwań. Wyższe ceny i ograniczona podaż towarów uniemożliwi wielu samorządom wykonanie planowanych inwestycji. Niektórzy samorządowcy i politycy będą w kampanii mówili, że „za niewykonanie wszystkich planów i obniżenie stopy życiowej odpowiedzialna jest wojna”, ale słuchający ich ludzie – elektorat, winnych mogą wskazywać konkretnie palcem.
Poważnym problemem dla samorządów może okazać się gospodarka odpadami. Zwiększony strumień odpadów komunalnych w wielkich miastach pośrednio będzie wpływał na wzrost kosztów funkcjonowania systemu na terenach wiejskich – nawet jeśli na nich uchodźców będzie względnie niewielu. Skoro bowiem ilość odpadów wywożonych dajmy na to z Warszawy do instalacji w Płońsku gwałtownie wzrośnie, a samorząd stolicy jest i będzie w stanie zapłacić za odbiór odpadów znacznie więcej niż każda jedna gmina wiejska, firmy odbierające odpady od podpłońskich gmin wiejskich będą w przetargach składać coraz wyższe oferty, a instalacja podnosić ceny odbioru.
Początkowo w większości znanych mi przypadków na terenach wiejskich uchodźcy byli przyjmowani „z odruchu serca”, tzn. ci, którzy deklarowali w rozmowach ze mną chęć ich przyjęcia, czynili to zanim w ogóle pojawiła się mowa o jakichkolwiek środkach finansowych na ten cel ze strony administracji rządowej. Wójt Gminy Łąck w powiecie płockim przyjął do budynku „zielonej szkoły” ponad 350 osób, finansując ich pobyt początkowo wyłącznie z budżetu własnego samorządu. Jego sąsiad z Gminy Nowy Duninów przyjął do świetlicy ponad 70 Romów ukraińskich także bez żadnego „ale”. Jednak z upływem czasu zdarzają się przypadki odmienne, których natężenie rośnie po wydaniu przez rząd przepisów o wypłatach w wysokości 40 zł za dzień pobytu dla podmiotu przyjmującego uchodźców. Znajoma spod Bydgoszczy usłyszała od swojej koleżanki: „czy zakwaterowałaś uchodźców? Bo to się przecież opłaca”. Jak można interpretować przyjęcie 20 osób, w tym 13 dzieci, do domku o powierzchni 130 metrów kwadratowych przez przedsiębiorcę, który z tego tytułu uzyska z budżetu państwa 800 zł dochodu dziennie, niż chęć zysku? I co się stanie z uchodźcami, jeśli środki z jakiegoś powodu nie będą wypłacane albo będą wypłacane w mniejszym zakresie?
Istotne jest, aby przystępujące do polskich szkół dzieci nie zrywały kontaktu z językiem i kulturą ukraińską. Póki co nie ma w tym zakresie jasnych wytycznych ze strony Ministerstwa Edukacji i Nauki (dopuszczone jest włączanie dzieci ukraińskich do polskich klas oraz nauka w trybie zdalnym w szkołach ukraińskich), więc każdy samorząd realizuje tego typu zajęcia „po swojemu” bądź nie realizuje wcale. Na niedaleką przyszłość kwestia wypracowania odpowiednich założeń programowych jest bardzo ważna. Trudno sobie wyobrazić, by ukraińskie dzieci były uczone w polskich szkołach o „bohaterskich wyczynach UPA i OUN w okresie drugiej wojny światowej”, a z drugiej strony wtłaczanie w głowy małych Ukraińców polskiej wersji historii na temat chociażby obrony Lwowa semper fidelis przed Ukraińcami w 1919 rokiem i rzezi wołyńskiej także skutkować musi zupełnie niepotrzebnymi konfliktami o podłożu etnicznym. Historie o tym, jak to Ukraińcy w 1943 roku rozpruwali polskim kobietom brzuchy i wkładali weń trociny, przynoszą mi w ostatnich dniach osoby, które o historii nie mają bladego pojęcia, więc tego problemu nie powinno się bagatelizować. Nie będę w tym miejscu po raz kolejny powielał swoich tez o konieczności zmian w polskiej polityce historycznej i w nauce historii, o czym pisałem niedawno. Nadmienię jedynie, że zmiany te są konieczne niemal od dziś – jeśli nie chcemy mieć problemów jutro. Nie zamiatając pod dywan najtrudniejszych tematów z relacji polsko-ukraińskich, w nauce historii dla młodych Polaków i rosnącej grupy młodych Ukraińców konieczne jest umieszczanie tych kwestii, które będą łączyć i będą zrozumiałe dla wszystkich. Powinno położyć się zatem nacisk na kwestię tolerancji w Rzeczpospolitej Obojga Narodów, na Wielką Emigrację po Powstaniu Listopadowym i niewiele mniejszą po 1945 roku czy na tematykę „bieżeństwa 1915 roku” (czyli uchodźstwa), która objęła do 3 mln potomków przedrozbiorowej Rzeczpospolitej, a który to temat zupełnie nie istnieje w polskiej świadomości historycznej. Dla gmin wiejskich włączenie dzieci ukraińskich w system edukacji będzie trudne, ale wydaje się, że i tak łatwiejsze niż dla samorządów największych polskich miast, które mogą nie dysponować warunkami lokalowymi dla przyjęcia setek tysięcy nowych dzieci. Wśród uchodźców w naszej gminie znajduje się emerytowany nauczyciel z Kijowa i w tej chwili zastanawiam się już tylko nad tym, w jakiej formie zorganizować zajęcia z literatury ukraińskiej i języka dla młodych Ukraińców, bo wszystkie „nowe” dzieci zostały włączone do dotychczasowych klas. W wielkich miastach problem na pewno będzie większy i nie tak prosty do rozstrzygnięcia. Na terenach wiejskich sytuacja też nie będzie prosta, ale jednak rezerwy w placówkach szkolnych są większe – w odróżnieniu od miast bowiem dzieci nie uczą się zazwyczaj systemem zmianowym.
W liberalnych i lewicowych mediach często stawiane są zarzuty pod adresem Kościoła rzymskokatolickiego o zbyt małe zaangażowanie w pomoc uchodźcom. Być może uwagi te nie są zupełnie pozbawione racji, choć odnotować należy, że mamy np. po sąsiedzku gminę Stara Biała, a w niej Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przyjęło do prowadzonego przez siebie Domu Samotnej Matki kilkoro ukraińskich kobiet z dziećmi. Generalnie jednak w Kościele rzymskokatolickim z pewnością tkwią jeszcze rezerwy, choć z ostatecznymi krytycznymi ocenami należy poczekać. Wymaga czasu wypracowanie spójnego stanowiska przez tak dużą wspólnotę religijną o hierarchicznej strukturze, ale rozmaitych frakcjach i zróżnicowanych poglądach społeczno-politycznych. Problemem w tym przypadku może być postrzeganie uchodźców przez dużą grupę duchownych głównie poprzez kalkę wyznaniową i etniczną. Przybysze, w większości prawosławni, na pewno nie zapełnią świątyń rzymskokatolickich. Część z nich w niedalekiej przyszłości będzie być może chciała budować na terenie RP cerkwie prawosławne. Większemu zaangażowaniu Kościoła nie pomaga też nazbyt wstrzemięźliwy język papieża Franciszka. Można odnieść wrażenie, iż najważniejsze w polityce Watykanu nie są problemy ludzi, którzy cierpią w wyniku działań wojennych, ale szeroko rozumiane interesy Kościoła w Rosji.
Patrząc z lokalnej perspektywy nie wydaje się natomiast, aby duży problem na terenach wiejskich i małomiasteczkowych miały stanowić różnice wyznaniowe. Religijność ludu ma w dużym stopniu podłoże kulturowe i powierzchowne, jej podglebie intelektualne jest płytkie. W kierowanym przeze mnie urzędzie pracuje kobieta z paszportami polskim i rosyjskim, w mojej gminie od dawna mieszkają Polki pochodzenia białoruskiego, w sąsiedniej mieszka ceniony przez tubylców przedsiębiorca budowlany pochodzenia ormiańskiego. Nigdy nie słyszałem pod ich adresem żadnych złośliwości na tle etnicznym lub religijnym ani nie słyszałem, by sami się na coś takiego uskarżali. Skala oddziaływania przysłowiowego „ksenofobicznego Radia Maryja”, jak określają ową rozgłośnię wielkomiejskie opiniotwórcze elity liberalne, jest w Polsce lokalnej mniejsza niż to się może pozornie wydawać. Problem „narastającej nietolerancji religijnej” może być czasami celowo rozdmuchiwany przez środowiska wielkomiejskie – ażeby udowadniać, że przeciętny Polak jest jednak o wiele bardziej ksenofobiczny niż np. Francuz. Oczywiście w miarę postępującego kryzysu uchodźczego wzrost zachowań nietolerancyjnych i ksenofobicznych jest nieuchronny. Jednak w środowiskach wiejskich i małomiasteczkowych nie widać zarzewia poważnych konfliktów na tle religijnym (choć znów – oczywiście w wielkich miastach i na podmiejskich „strzeżonych osiedlach” zamieszkiwanych przez wielkomiejskich liberałów może być inaczej). Znacznie większym problemem dla interesów RP może być natomiast narastająca niechęć mieszkańców polskiej prowincji do Brukseli, o ile w miarę szybko do naszego kraju nie spłyną środki pomocowe przeznaczone na utrzymanie uchodźców. Jakakolwiek próba powiązania ich przyznania z tzw. kwestią praworządności niemal na pewno interpretowana byłaby jako przejaw hipokryzji zachodnich elit.
Generalnie aklimatyzacja uchodźców znacznie lepiej powinna przebiegać w Polsce lokalnej niż w wielkich miastach. Oczywiście przy założeniu, że ten lub kolejny rząd nie podejmie decyzji o przymusowej relokacji części uchodźców do gmin wiejskich. Łatwiej zmiany zaakceptować będzie tym, którzy nie preferują skrajnie konsumpcyjnego stylu życia – typowego zwłaszcza dla wielkich miast. Obecność względnie niewielkich grup Ukraińców (większość garnie się do dużych ośrodków) wymuszała będzie na nich szybką naukę języka polskiego i – co za tym idzie – niezamykanie się w tylko własnym środowisku etnicznym. Gettoizacja uchodźców jest dużym zagrożeniem w miastach, ale na wsiach, gdzie nie ma ludzi anonimowych, już nie. W lekceważonych przez środowiska wielkomiejskie remizach strażackich i na wiejskich festynach o charakterze kulturalnym względnie łatwiej jest zorganizować przedsięwzięcia, w których ukraińscy sąsiedzi brali będą aktywny udział. Posługiwanie się z kolei w miarę sprawnie językiem polskim to automatyczna przepustka do naszego rynku pracy oraz mniejsza bądź większa akceptowalność uchodźców przez otoczenie (polskie w sensie etnicznym i rzymsko-katolickie w sensie wyznaniowym). Nawet jeśli pojawią się spory w kolejce do lekarza czy o miejsce w przedszkolu, łatwiej będzie je rozwiązać ludziom częściowo „wtopionym w społeczeństwo” na festynie przy remizie strażackiej.
Zarzuty o nieudolność pod adresem administracji rządowej czy samorządowej różnych szczebli nie wnoszą wiele poza samą krytyką. Mój pogląd nie wynika z „solidarności zawodowej” czy z twierdzenia, iż administracja nie popełnia błędów (bo popełnia ich wiele). Ale tylko ten, kto nigdy nie miał do czynienia z pracą w niej może wypowiadać osądy, że „to i tamto można było przewidzieć”, zaś rozwiązanie powstających problemów jest „proste jeśli do problemu podejdzie się w sposób profesjonalny”. Mimo zasygnalizowanych wybranych problemów, które udało mi się dostrzec z perspektywy wójta średniozamożnej wiejskiej gminy i z którymi przez wiele lat najpewniej będziemy się borykać, nie uważam, by należało popadać w pesymizm i konstatację, że problemom nie da się zaradzić. Oczywiście ich kompleksowe rozwiązanie wymagać będzie ogromnego wysiłku zarówno ze strony administracji rządowej, jak i samorządowej oraz organizacji pozarządowych. Włączenie „na nowo”, po ponad 80-letniej przerwie, dużej społeczności ukraińskiej w ramy państwa polskiego wymaga dostosowania przepisów, które obecnie tworzone są naprędce (ale inaczej być nie może) i które muszą być cyklicznie korygowane. Zwłaszcza że będą to zmiany trwałe. Zarówno nasze społeczeństwo, jak i aparat państwa muszą stać się bardziej elastyczne niż dotąd. Chociażby nostryfikacja dyplomów ukraińskich powinna być zdecydowanie uproszczona – te zmiany nie wymagają wielkiego zachodu, a będą bardzo przydatne. Im szybciej ukraiński lekarz rozpocznie pracę w wiejskiej spółce zdrowotnej, a nauczyciel w szkole (choćby na część etatu), tym lepiej nie tylko dla lekarza i nauczyciela, ale przede wszystkim dla wszystkich pacjentów i uczniów bez względu na przynależność etniczną. Krótko mówiąc: tym lepiej dla Polski.
dr Andrzej Dwojnych
Skutki tej procedury dotkną wszystkich parków narodowych w Polsce.
a wychodząc myśli tylko „ej, wy serio tak codziennie?”