Zbrojeniowe Eldorado szansą dla przemysłu?
Wypada życzyć sobie realizacji scenariuszy korzystnych.
***
Chłopska nędza
Z bólem prostuje kręgosłup styrany od wysiłku
Znój podejmuje dla marnego posiłku i czyjegoś zysku
O godność upomnieć się trudniej, gdy z pogardy co rusz praskają po pysku
I tną batami do krwi skórę
Ten co odmawia posługi ten nierozumny dureń
Młódka nie chciała ulec, więc splugawił przed rodziną siostrę i córę
Nie mogłem nic począć, ojciec przyjął to z ogromnym bólem
Co pozostało biedocie? Ukorzyć się przed jaśnie królem
Dobra ziemskie i majątki wielkie wzniesione czyimś trudem
Upodleni nędzarze smrodem i brudem
Gdy chłodny pot spływa po rozżarzonym ciele
Gdzie wzrokiem sięgnąć rodzina i przyjaciele
Miejsce od dziecka znane, po kres życia dane
Bieda jak znamię, upokorzenie zbyt dobrze zna je
Dzień rozpoczyna się wraz z wczesnym ranem
Świt przypomina, że żywot to boskie skaranie
Należycie oddaj pokłon panu prostacki chamie
Chłopa wzgarda bo dwór ścielą gęby niegodne i cwane
Pisk rodzi szmer, szmer a po nim szepty
O rety, to nie są już sekrety
Szept do szeptu w sumie robi się już szumnie
Ponad szum wyrastają krzyki
Głosy krytyki zlewają się we wrzask przeciw katom
Wojna pałacom, a pokój chatom
Żyłę na czole rozsadza niepohamowana furia
Powiada: dosyć mam traktowania jak zwykłego durnia
Żądzy gniewu nie stępi pleban ani też liturgia
Wieści w karczmie niosą upojone podszepty
Do momentu, gdy tenże chłop korpulentny
Wykrzyczał: burżuje to niegodziwe mendy
We wsi larum i jazgot
Ktoś bez rozsądku wypowiedział posłuszeństwo panom
Siekierę z drwa wyrwał jednym szarpnięciem
Zimny trzonek mocniej zacisnął w ręce
Tępe ostrze w pniu wyżyna wcięcie
Kładzie się modrzew głuchym skrzypnięciem
Myśli krążą bez ładu zanurzone w odmęcie
Od rodzimej ziemi nie da się odwrócić na pięcie
Nawet wtedy, gdy szachuje państwo nadęte
Tfu, więcej czapkował nie będę
Ani z uniżenia ściskał mycki w dłoniach
To chłopa przesłanie, nie przebierał wysłańcowi w słowach
Oddala się dworska gnida w mrok cichnącym tętentem konia
Szlachta zniewagą uczyniła z chłopa niepokornego woja
Honor to pancerz chroniący jak zbroja
Ciągle na parterze
Wszystko można dziś skomercjalizować
Twarze i symbole, młodzieżowe roku słowa
Religia i bunt także mogą być towarem
Dewocjonalia, a na koszulkach noszą Che Guevarę
Być gdzieś pomiędzy zawsze się starałem
Zdrowy rozsądek pokierował mnie na lewą flankę
Tutaj jest już spoko, choć ulegam ciągłym szokom
Kryzysom finansowym i dziurom ozonowym
Zagrożeniem wojnami, społecznymi zmianami
Drogimi mieszkaniami i majątkowymi dysproporcjami
Wyzwań co niemiara do rozwikłania, więc może starczy już teoretyzowania
Spokrewniony z anarchizmem, lecz zdaję sobie sprawę, że problemy te są polityczne
Wytyczne elastyczne, układane tak by nie strącić im włosa z głowy
No co wy? Nie udawajcie zgrai niewiniątek
Pod tym kątem, jesteście niewyobrażalnie chujowi
Odchodzą starzy, a ich miejsce wypełniają nowi
Kontynuatorzy neoliberalnego pochodu zwycięzców
Choć to nie wojna na froncie, oni wciąż biorą jeńców
Grodzenie i dzielenie tego co niegdyś łączyło
Niektórym portfelom się solidnie przytyło
Opłotowań i kamer w nowych czasach przybyło
Choćby wszystko propagandą sukcesu się okryło
To co się mogło to się spierdoliło
Budzik dzwoni, wstaje dzień w świecie który nie jest rajem
Inne były obietnice, siostro, bracie się zdaje
Gorzka, czarna kawa ociepla zimne jak lód wnętrze
Znów trzeba się wspinać piętro po piętrze
Pomimo wysiłku i starań wciąż jestem na parterze
Ha, ha, ha czego oczekiwałeś jebany frajerze?
Żyjemy w świecie gdzie wolność jest taka dokąd sięga
Własność prywatna i ile aktywów się w kieszeni posiada
A ten co nie ma spłaca dobytek w ratach
Ta relacja jest jak syndrom sztokholmski
Musisz dalej w tym trwać, pomimo że grunt jest grząski
Wyprowadzam lewy sierpowy i kończę z nimi potężnym prostym
Ten system promuje panów wyniosłych, co brzuchy sadłem im obrosły
I konkurencję, w której należy wyciąć w pień rywala
Winny każdy z tych co się na szczycie nie znalazł
Nie do wywabienia skaza w życiorysie jak tłusta plama
Każdy musi sam przetrawić swój życiowy dramat
Napięcia eskalują, w końcu rozsadzą porządek jak granat
To normalne, że poczciwemu w biedzie i tak się nie powiedzie
Rodziny w komunalkach wychudzone jak po cud diecie
Z drogi śmiecie, bo panicz Lexusem jedzie
Uśmiechnięty i przystojny, bo takiemu inaczej nie przystoi
Doprawdy piękne słowa w szczerbatym uśmiechu tracą powab
Ci którym poskąpiono urody mogą mieć na świat focha
Dziś nikt nie wznosi myśli, wszyscy chcą się wyróżniać na fotach
Do wypowiedzi nie agora, a w sieci fora
Instagram, Tik-Tok albo patobójki w oktagonach
Odlatuję stąd czym prędzej jak kapitan Wrona
Tak pięknie, globalnie
Jestem uczestnikiem skomplikowanych globalnych więzi
Mimo prawa do wolności czuję się jak na uwięzi
Układają świat krwawi dyktatorzy i marionetkowi prezydenci
Polityczna sitwa całe życie na debacie spędzi
Jak czarownice z Salem oni są jacyś przeklęci
Zabawa czyimś kosztem, może ich to zwyczajnie kręci
Dysydenci schodzą do podziemia jak czeski Krecik
To Squid Game, świat wszechmogących jak Bruce
Shell zostawia za sobą wycieki i gruz
Jak przy ludzkim dramacie zachować luz?
W Chinach zeskrobują z ulicy robotnika mózg
Który nie podołał niewolniczej pracy dłużej już
Zginął przez telefon, który ktoś wyrzuci po roku i gra blues
Znudzony szejk wytarł gębę pobrudzoną przez humus
Z klima-loży zerkał na roboli rozpływających się jak owocowy mus
Stadion na mundial w Katarze musi być panie, wiesz konkret luksus
Będziemy emocjonować się meczami
Zawodnicy znów będą bohaterami
W sklepach gadżeciarski szał
Wszyscy jesteśmy biało-czerwonymi orłami
Nie bądź malkontent, konsumuj razem z nami
Globalny świat drynda w kieszeni
Globalne ciuchy, cuda wprost nie z tej ziemi
Globalne media, one wpływają na dyskurs
Globalną żywność leniwie przeżuwam w pysku
Trujące toksyny połykam z każdym oddechem
Zagrożenia klimatyczne prezydent w Brazylii zbywa śmiechem
Więc karczują puszczę pod kolejne uprawy soi dla wołowinki
Zanieczyszczenia i fermy to wysoki koszt taniej wędlinki
Co wyląduje na moim talerzu zależy od chińskich fosforanów
I czy w Ameryce Południowej Stany nie zaprowadzą rabanu
Dla przykładu, Fruit Company zabijał dla zysku z bananów
Chamów czas pożegnać już, co wy robicie ciągle tu?
Przeorał masową kulturę odważny ruch MeeToo
Teraz mówi się głośno, że trzeba jebać seksistów
Odtąd wyważać muszę bardziej słowa
I dobrze
Niemożność pierdolenia byle czego odbierana jest jak nowomowa
Totalitaryzm albo cenzura, co za bzdura
Wreszcie skończyły się czasy, że wstydzi się nie oprawca, a ten upokarzany
Typ co się w tym nie łapie stoi jak tryk zbaraniały
Widziały gały co brały
Chyba że akurat robisz zakupy w markecie
Z wierzchu wygląda pięknie jak w żurnal-gazecie
Glutaminian, barwniki, spulchniacze ze sobą w komplecie
W takim żyjemy świecie, monokultury i rzęsiste opryski
Nie po to by karmić, a osiągać kolosalne zyski
Kształt owoców i warzyw ocenia estetów komisja
Ogromne marnotrawstwo, a nie taka ponoć była wizja
Płonące butle
Gdy się wkurwiam, taaa, to temperaturą wrzenia
Nienazwany gniew nie robi na władzy wrażenia
Kompatybilny tłum idzie z postulatami
Wiedz, że wówczas nie chcą już zadzierać z nami
Siła rewolty zwiastunem zmiany
Jak pobudzony Krakatau sejsmicznymi wstrząsami
A psami mogą szczuć, to początek jatki
Nadrzędna zasada: nie trafić za kratki
Oczy dookoła miej jak Inspektor Gadżet
Pięści, w nich kamienie, to dżungla bez maczet
Prośby nie poskutkowały, grzecznie to już było
Nie ma tu baranów, robi się już bydło
W starciu wizerunków zero do jednego dla was
A małe uciechy dla wielu jak awans
Między problemami sztuką jest zachować balans
Szczęściarze z tych, których życie to nie marazm
Odpowiedzią na wzgardę są płonące butle
Pytanie, czy ryzykować przejebanym jutrem
Jesteśmy niezadowoleni i mamy już dosyć
W końcu wasze mordy dosięgną z ulicy ciosy
Niszczycie wspólnotę bo bez niej czujecie bezkarność
To czego się boicie, solidarność, to jest prawdziwa wartość
Dlatego krzyczymy to głośno w grupie
Jebać polityków, mamy was kurwy w dupie
W starciach ulicznych nowy świat wciąż będzie się wyłaniać
Choć obwieścił koniec historii Fukuyama
Gdy jesteś przydatny, po wpadce dadzą szansę do pokajania
By odzyskać zaufanie będzie trzeba się nachapać
Komentariat żeby istnieć musi dalej gadać
A pomiędzy ludźmi wspólnej sprawy nadal będzie trwała sztama
Zatrzymujemy policyjny pochód jak weselników brama
Choć na co dzień rozpierzchnięci zlejemy się w jedność jak woodstockowe pogo
Wiesz co oni wtedy nam mogą? Naskoczyć
A batalia od propagandy po fizyczny kontakt będzie się toczyć
Pycha kroczy ponoć chwilę przed upadkiem
Systemu sługusy taszczą typa z wykręconym karkiem
Rozbiegany wzrok jak tłum, lecz nie ma mowy o popłochu
Mamy swoje prawa, choć twierdzą, że my to ci z motłochu
Dlatego świszczą kule w górze, demokracja ma konflikt w naturze
Więc spokoju nie może być tutaj dłużej
Zwłaszcza, gdy nie odpowiada nam misja rządu
Jesteś z nami człeku, to jesteś mordo w porządku
Projekty nowego życia
Audyt na rejonie, śledzi ruch monitoring
Nie ma już oprychów, którzy bili się jak Torin
Mało co zostało po nich, towar ktoś inny goni
Nikt już nikogo nie kroi, dawni jak dzieje z kronik
Żaden w brokat się nie stroi jak na stole stroik
Żyją już gdzieś indziej, jeszcze nie złożyli broni
Zjawili się nowi, którzy przyszli z hajsem po nich
Jeśli chcesz przejrzystości to to miejsce lepiej pomiń
Świat należy do tych co trupami swój ścielą pomnik
Jeden rozbija się mercem, drugi głowy rozbija o chodnik
W hajsy płodni są ci zimni jak w talerzu chłodnik
Mający za sobą grupę szanse swe zwielokrotni
Szczególnie, gdy ta grupa grupę wpływu stanowi
Działanie ponowi, rekin, który nie przyjmie odmowy
Nawet, gdy dobiega skowyt i sypią się na łeb gromy
Nowe konstrukcje ponad marność wznoszą się jak drony
Śmierdzi szwindlem ale wszystko legal jak towar oclony
Patodeweloperka zasysa tkankę miejską i zbiera plony
Zaprojektują nowe życie dookoła kiedy wyniuchają w potencjale zyski
Jeśli nie dorównasz wzrostom możesz w poduszkę kwilić bo już jest po wszystkim
Stało się ładnym to co wcześniej było brzydkim
Nieregulaminowi muszą opuścić miejsce to krokiem szybkim
Projekty nowych dzielnic
Obietnice lepszego życia
Gentryfikacja ma stare do ukrycia
I cel w podnoszeniu dla snobów prestiżu
Miejsce to samo, już bez biedoty i kiczu
Przyszło pokolenie nowe schowane za domofonem
Z zamykanym szlabanem i agencją co zapewnia ochronę
Wyjątkowi jak monarcha noszący na głowie koronę
Skoro w niej wielu upatruje celu
Zadowoli ich tylko to co jest marką deluxe
Tych obciążonych długami pochłania czeluść
Bo polityka mieszkaniowa brzmi jak oksymoron
Nigdy nie będzie cię stać, chyba że masz hajs jak Joanna Moro
Co chcą to biorą, więc mają sporo
Przestrzenny horror jest miejską zmorą
Jak Neapol z Camorrą wieczorną porą
Rachunki cię do łysa wygolą
Jak skalp, alternatyw brak, nowy miasta ład
Więc trafia cię szlag i więdniesz jak flak
Wyrosło piękne i sterylne, a dookoła toporna nijakość
Co kłuje w oczy jak starca nagość
A miało być słodko jak z kremem ciasto
Długie cienie brył padają półmrokiem na miasto
Zagęszczonego od mikro-przestrzeni niczym w chowie klatkowym
Przelazły głowy jak u kotów, no to luz, mówić nie ma o czym
Michał Matuszak
Grafika w nagłówku tekstu: Mohamed Hassan from Pixabay
Wypada życzyć sobie realizacji scenariuszy korzystnych.
Ludzie będą z powrotem uczyć się radości wspólnego życia.