Wieczór, gdy prawie zmieniono mnie w mysz
Co mają zrobić osoby, których nie stać na warsztaty z uważności czy sesje terapeutyczne po 200 zł za godzinę.
Przy okazji 11 listopada, czyli Święta Niepodległości, tematem mediów stają się uczestnicy corocznego Marszu Niepodległości w Warszawie. Odczuwalna jest atmosfera wyczekiwania na przyszłe wydarzenia, które mogą skończyć się, jak w latach poprzednich, ulicznymi starciami z policją, a te zawsze rozgrzewają media.
Środowiskiem, które szczególnie przyciąga uwagę mediów, są kibice. Jest tak nie tylko z powodu ich widoczności, czyli odpowiedniego uznakowienia własnej tożsamości (ubiór, szaliki, race, hasła, wygląd), ale przede wszystkim chuligaństwa przeniesionego ze stadionów na ulice stolicy. W tym sensie to nie kibice, a kibole, jak zaczęto ich określać. To po pierwsze. Po drugie środowisko kibiców od momentu dostarczenia im przez tzw. obóz patriotyczny, kojarzony głównie z Prawem i Sprawiedliwością, „tożsamości wyklętej”, o czym będzie jeszcze mowa, stali się problemem politycznym, choć do tego czasu byli głównie problemem kryminalnym. Od czasu hasła „Donald matole, Twój rząd obalą kibole” stali się środowiskiem politycznie opowiadającym się, a niekiedy wręcz zaangażowanym, po prawej stronie. Nie oznacza to jednak utożsamienia z PiS-em, ale raczej zajęcie pozycji opozycyjnych względem środowisk liberalnych oraz lewicowych. Kibol zaczął identyfikować się z wartościami patriotycznymi, stając tym samym po prawej stronie, choć z pewnością nie był patriotą zawsze, nie mówiąc już o różnicach istniejących w tym środowisku w podejściu do modelu gospodarczego, który ewidentnie przecież dzieli prawicę (bliżej jej odłamom do siebie w nadbudowie niż bazie).
Obrazując uliczne walki z policją, płonący samochód transmisyjny TVN-u, liberalne media zgodnie powiedzą: „Oto polscy patrioci! Zwykli chuligani!”. Liberalne media portretują środowiska patriotyczne, w tym szczególnie środowisko kibiców, jako faszystów oraz zagrożenie dla europejskich wartości ze względu na podejście do wszelkiej „inności”. Słowem: gorszą i wstydliwą część polskiego społeczeństwa, jego nienowoczesną, czekającą na wyedukowanie zakałę. Z kolei media prawicowe widzą ich jako „sól ziemi”, podkreślając wiele dobrych działań podejmowanych przez te środowiska, wskazując, iż stali się obiektem politycznej nagonki ze względu na swoje patriotyczne nastawienie widoczne choćby w oprawach meczów.
Oba obrazy tego środowiska, łatwe zresztą do zrekonstruowania dla badaczy dyskursów medialnych, są bardziej referencyjne względem siebie niż rzeczywistości. Ponadto cierpią na wysoki poziom polaryzacji, analogicznie jak ma to miejsce w przypadku portretowania przez poszczególne media sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, czyli mówiąc najprościej: wykształcona matka-lekarka z płaczącym dzieckiem versus grupa silnych i agresywnych mężczyzn. Być może nie wszyscy o tym pamiętają, albo w ogóle nie mieli czego zapomnieć, gdyż nie posiedli takiej wiedzy, ale w kilka tygodni po październikowych wyborach jedna z dziennikarek opisujących wspomnianą sytuację stwierdziła wprost, że kłamała i narracja „humanitarna”, czyli „liberalno-lewicowa”, jest w dużej mierze fałszerstwem, albowiem bliższa prawdy jest narracja prawicowo-konserwatywna (pisałem o tym szczerzej tutaj: https://nowyobywatel.pl/2024/03/03/rzeczywistosc-na-granicy/). Nawiasem mówiąc zaraz po wyborach nowy premier, który doszedł do władzy także dzięki narracji humanitarnej, natychmiast ją porzucił, a były już minister Bartłomiej Sienkiewicz nazwał organizacje aktywistów „odklejonymi”.
Przypominam tę kwestię nie tylko po to, aby odnotować fakt naiwności wiary w przedwyborcze obietnice Donalda Tuska. Chcę także przypomnieć, że z nagranych rozmów w restauracji „Sowa i Przyjaciele” można zasadnie przypuszczać, iż podpalenie budki wartowniczej pod ambasadą Federacji Rosyjskiej w czasie Marszu Niepodległości w 2013 roku było inspirowane przez Sienkiewicza w celu wywołania zamieszek, a w konsekwencji uwiarygodnienia wizerunku uczestników marszu jako chuliganów.
Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie twierdzę, że środowisko kibiców to sami grzeczni chłopcy, gdyż byłoby to nieprawdą. Nie twierdzę, że nie dokonują rzeczy złych, bo tak nie jest. Nie twierdzę, że za wszystko trzeba ich chwalić, wręcz przeciwnie.
Interesuje mnie inne pytanie: jak narodziło się chuligaństwo stadionowe jako problem polityczny? Odpowiadając na nie, chciałbym pokazać, jak tworzone, i rozgrywane są, by użyć sportowej metafory, nasze tożsamości.
Warto w tym celu wykorzystać badania kulturoznawców oraz socjologów. Aby, po pierwsze, przyjrzeć się temu środowisku w bardziej obiektywny sposób, a po drugie, zobaczyć genezę owego chuligaństwa w szerszym kontekście społecznym oraz historycznym ze szczególnym uwzględnieniem anektowania przez kapitalizm coraz to nowych obszarów życia społecznego. W tym obszarów życia klasy robotniczej, takich jak piłka nożna – sport, który wyrażał jej wartości i tożsamość.
Aby odpowiedzieć na to pytanie posłużę się znakomitym tekst Johna Clarke’a „Chuligaństwo stadionowe a skinheadzi” („Kultura i hegemonia. Antropologia tekstów szkoły z Birmingham”, red. M. Wróblewski, Toruń 2012). Autor jest badaczem kultury związanym z paradygmatem studiów kulturowych, określanych mianem szkoły z Birmingham. To o tyle istotne, gdyż badacze tej szkoły traktowali kulturę jako obszar ideologicznego tarcia pomiędzy klasami społecznymi i postrzegali ją poprzez relacje władzy. Słowem, kultura nie jest światopoglądowa neutralnie, lecz jest sposobem walki pomiędzy dominującymi a podporządkowanymi. Tym samym badacze tej szkoły, w tym Clarke, kontynuują myślenie Marksa oraz Gramsciego dotyczące panowania jednej klasy nad drugą, przy czym środkiem owego panowania jest kultura, zbudowanie swoistej hegemonii kulturowej. Będzie ona służyła burżuazji, czyli kolonizatorom życia społecznego, a dla klasy robotniczej, czyli skolonizowanych będzie przezroczystym środkiem nadzoru, tj. nie będą sobie w ogóle oni uświadamiali jej władzy i przemocy symbolicznej. „To nie ideologia, to nie polityka, ale świat sam w sobie i postęp” – twierdzą zawsze kolonizatorzy. Tak przemyca się myśl Marksa, że idee klasy panującej mają być ideami panującymi w całym społeczeństwie, a stawiający im opór muszą zostać ustygmatyzowani, odpowiednio oznaczeni i zetykietyzowani. Słowem: trzeba ich napiętnować.
Świetnym tego przykładem są właśnie losy zjawiska określanego mianem chuligaństwa stadionowego. Stało się ono problemem dla burżuazji chcącej zarobić na sporcie, który nie był ich sportem, albowiem był sportem klasy robotniczej. To wtedy tworzy się pojęcie „chuligaństwa stadionowego”, pod które podpadają określone zachowania oraz wartości, które do tej pory interesowały mało kogo spoza klasy robotniczej. We własnym interesie klasowym burżuazja zmienia percepcję tych samych zachowań oraz narzuca interpretację istniejących od dekad działań danej klasy.
Zdaniem Clarke’a piłka nożna jest ważnym elementem kultury klasy robotniczej, wręcz centralnym, albowiem wyraża wartości tejże klasy, to w tym sporcie realizują się one i mogą zostać zamanifestowane. Należą do nich, po pierwsze, ekscytacja, która jest przeciwieństwem przemysłowej rutyny, swoistym rytuałem klasowym. Po drugie, sprawność i siła fizyczna: nie ma tam miejsca dla słabeuszy i mięczaków, trzeba być twardym, przede wszystkim w sensie fizycznym, gdyż przemoc jest społecznym warunkiem przetrwania i zawsze istnieje ryzyko bijatyki (choć nie dochodzi do nich tak często jak się wydaje, twierdzi autor). Po trzecie patriotyzm lokalny. Wiele boisk było budowanych w sercu dawnych osiedli robotniczych, a piłkarze byli robotnikami nie różniącymi się zarobkami ani stylem życia od kolegów-kibiców. Budowało to poczucie wspierającej się wspólnoty. Po czwarte wola zwycięstwa. W robotniczym życiu przepełnionym kontrolą, poleceniami i wytycznymi, piłka nożna daje możliwość swoistego upodmiotowienia poprzez pokazanie indywidualnych i, w większym stopniu, wspólnotowych umiejętności oraz sprawności fizycznej. Owe upodmiotowienie polegało nie tylko na „ucieczce z ciemnej melancholii w światło walki”, ale wypowiadało sprzeciw wobec zarządców fabryki – szerzej: władzy wobec tych, którzy ją dzierżyli nad robotnikami. W tym sensie piłka nożna była formą oporu oraz wyrazem tożsamości. Nic więc dziwnego, że w przeciwieństwie do sportów klasy burżuazyjnej była traktowana „na serio”, nie jako zwykła rozrywka, „tylko gra”, ale emocjonalnie zaangażowana i realnie przeżywana manifestacja stosunku do świata.
Od początku lat 50. XX wieku dokonują się przemiany w strukturze społecznej Wielkiej Brytanii, które odbijają się na piłce nożnej. Chodzi głównie o trzy procesy: profesjonalizację, internacjonalizację i komercjalizację. Pierwszy polega na coraz powszechniejszym uświadomieniu sobie technicznych wymagań koniecznych do odniesienia zwycięstwa. Przejawia się to w trosce o taktykę, unaukowieniu metod treningowych i oczekiwaniach względem wysokiej sprawności fizycznej zawodników. Wprowadza się szereg zakazów względem boiskowej „twardej gry”. Internacjonalizacja oznacza postępujący rozwój rozgrywek międzynarodowych, uzupełniających zmagania lokalne. Komercjalizacja widoczna jest w coraz większym finansowym zainteresowaniu grą, wzrastających kwotach transferów i kontraktów, coraz wyższych wypływach za bilety i rosnących wpływach z nich; udoskonala się bazę treningową, zwiększa liczbę miejsc siedzących, poprawia stan toalet i bazy gastronomicznej (powstają nawet restauracje), a także tworzy kluby dla fanów. Wprowadza się teatralne elementy, jak puszczanie balonów przed meczem.
Zbiorczo owe procesy Clarke określa mianem „burżuazyjnienia” piłki nożnej, która od tej chwili ma być „dla wszystkich”, a w domyśle: dla klasy średniej, która nie chce takich jak do tej pory zachowań ze strony klasy robotniczej, gdyż nie są one akceptowane i naruszają jej komfort. To obecność klasy średniej wymusza nowe normy, choć do tej pory była to „rozrywka” klasy robotniczej, i to, co było dotychczas normą, np. popychający się i przeklinający kibice – teraz stają się problemem. Teraz już klasa średnia można bez obaw o utratę swojego klasowego statusu interesować się piłką nożną, gdyż futbol zostaje pozbawiony swojego wymiaru klasowego.
Jak twierdzi Clarke: „Proces burżuazyjnienia futbolu zaowocował jednym, istotnym dla dyskusji o chuligaństwie, skutkiem; doprowadził do zmiany sensu pojęcia »piłkarski kibic«. »Prawdziwy« kibic nie jest już typowym robotnikiem, żyjącym w oczekiwaniu niedzielnego meczu, człowiekiem, którego własne pochodzenie nierozerwalnie łączy się z sukcesem »jego« klubu. Zamiast tego jest racjonalnym, dokonującym selekcji konsumentem rozrywek, który obiektywnie ocenia przebieg wydarzeń na boisku ze swego miejsca na trybunach”.
Śledząc powstanie i rozwój subkultury skinheadów, którzy opanowali stadiony, Clarke zauważa, że ich styl życia polegał na utwierdzaniu starych tradycji, które wydawały się zagrożone przez zanieczyszczenie wartościami i wzorcami charakterystycznymi dla klasy średniej, w tym np. subkultury modsów. O ile ci ostatni doświadczali awansu społecznego przemieniając się w pracowników umysłowych i zamożnych konsumentów, o tyle ci pierwsi – upadku, byli ofiarami degradacji. Miejscem, gdzie jeszcze mogli poczuć się sobą, był stadion, który, jako ulegający „burżuazyjnieniu” przestawał być ich miejscem. Było to odbierane jako zabieranie im tożsamości, wysyłanie na społeczny śmietnik, często traktowanie w sposób poniżający (w trosce o zapobieżeniu przemocy zabierano im przy wejściu na stadion paski i buty).
Jak trafnie podsumowuje Clarke: „Chuligaństwa stadionowego nie należy zatem postrzegać jedynie jako próby ocalenia futbolu dla klasy robotniczej, lecz trzeba w nim dostrzec wysiłek obronny robotniczej kultury przed inwazją burżuazji. Ich przemoc, rasizm, purytanizm i regionalizm (odbicie społeczności w grupie, w której wszyscy muszą stać ramię w ramię, gdy grożą im kłopoty) są etapami odtwarzania tradycyjnego sposobu życia”.
Mówiąc najkrócej: chuligaństwo stadionowe stało się problemem wtedy, gdy burżuazja postanowiła ukraść kulturę i tożsamość klasie robotniczej. Nie jest zatem dziwne, że stawiali oni opór w sposób sobie znany, tj. przemocą, gdyż nie mieli innych zasobów (nawet zasoby publiczne i prawne były przecież w rękach innej klasy). Czy należy ich winić za obronę własnej tożsamości, i to obronę konieczną? Czy to może raczej złodziej powinien zostać potępiony?
Warto zauważyć, iż powstanie stereotypu chuligana stadionowego, zdecydowanie przesadzonego, jak twierdzi Clarke, w czym mieli udział np. dziennikarze, mogło mieć niezamierzony skutek w postaci tego, że jednostki określane tym mianem same zaczynały utożsamiać się z zachowaniami opisywanymi przez stereotyp, co jest niczym innym, jak przypadkiem dostosowywania się do wymagań stawianych przez rolę społeczną.
Historia polskiego środowiska kibiców, a nawet lokalnych wariantów tego środowiska, napisana właśnie w takiej jak u Clarke’a perspektywie, czeka na swojego autora. Można dzięki tej perspektywie zobaczyć jedną, fundamentalną kwestię: jak kapitalizm, ideologia służąca klasie posiadającej, zabiera ludzkie tożsamości, odziera ludzi z ich kultury, która pełni funkcję usensownienia swojego świata, dając możliwość zakorzenienia w nim oraz dostarczania poczucia bezpieczeństwa ontologicznego. Dzięki wspomnianej, klasowej perspektywie, można dostrzec, jak rozgrywa się nasze tożsamości, maskując przed nami fakt, że nadbudowa (światopogląd) jest efektem bazy (ogół materialnych sił wytwórczych i stosunków produkcji). Kapitalizm będzie dokonywał różnych działań, od mnożenia i dzielenia owych tożsamości, żeby to w nadbudowie ulokować różnice miedzy nami, które przecież nie istnieją ani w obiektywnym świecie, ani w naturze człowieka, lecz są społecznie konstruowane poprzez odpowiednie grupy ludzi w ich własnym interesie klasowym. Na końcu tego procesu odzierania człowieka z godności i kradzieży jego kultury, tych symbolicznie słabszych oraz ekonomicznie biedniejszych piętnuje jako sprawców przemocy oraz ofiary swojego stylu życia. Problem w tym, że takie ujęcie jest postawione na głowie, gdyż w dużej mierze myli skutek z przyczyną, albowiem agresja i niechęć do symbolicznych i realnych wrogów rośnie wprost proporcjonalnie do złodziejstwa kultury.
Zamiast czytać badaczy kultury takich jak Clarke (czy Richard Hoggart i jego znakomite „Spojrzenie na kulturę robotniczą w Anglii”) czy polskich socjologów badających środowiska kibiców (m.in. Radosława Kossakowskiego, Dominika Antonowicza, Łukasza Jurczyszyna), media zazwyczaj zapraszają psychologa, który opowie nam ewolucyjną bajeczkę o konieczności wyładowania agresji przez młodych mężczyzn, bo kiedyś na sawannie to coś, a teraz to coś innego. Albo psycholożkę, która pouczy nas o „toksycznej męskości”. Indywidualizacja, biologizacja i psychologizacja to najlepszy sposób maskowania ideologicznego wymiaru naszego życia społecznego oraz istniejących w nim praktyk, zjawisk, fenomenów, które są szybko oceniane przez to, co widoczne, lecz nie poświęcają należytej uwagi poznawczej i czasu ich faktycznej genezie oraz jej społecznemu zapominaniu.
Badania polskich wyżej wymienionych socjologów nad środowiskiem kibiców, odnotowują wiele podobieństw do opisu Clarke’a. Jednym z nich jest skala chuligaństwa. Awantury na stadionach są incydentalne, lecz nośnie medialnie, a polska norma nie odbiega od zachodniej. Jak twierdzi Kossakowski, polskie stadiony są bardzo bezpieczne, co wskazują raporty PZPN i spółki Ekstraklasa. Jego zdaniem powinniśmy się pozbyć mitu kibica, który grzecznie siedzi na trybunach i zajada się popcornem; nie widzi także problemu w zalegalizowaniu rac przy jednoczesnym pilnowaniu ich odpalania (tak sytuacja wygląda w Norwegii), gdyż jest to element kultury stadionowej. Ponadto bijatyki i ustawki, jak pisze socjolog w swoim studium o kibicach, sprofesjonalizowały się i są toczone poza stadionami, nie mówiąc już o tym, że wielu z nich ćwiczy bardzo popularne mieszane sztuki walki.
Kluczowe jednak jest to najbardziej oczywiste podobieństwo, wskazujące, że środowisko kibiców jest wspólnotową ostoją tradycyjnych wartości, w tym męskości, a stadion jest miejscem, gdzie można je manifestować nie obawiając się negatywnej reakcji, jaka spotkałaby ich w innym miejscu.
W polskim kontekście społeczno-politycznym problem chuligaństwa stadionowego, funkcjonujący jako problem dla policji, ewentualnie klubów, stał się polityczny w chwili, gdy kibice określili się politycznie. To o tyle ciekawe, że pojęcie „kibol” zostało przez te środowisko przejęte i posłużyło do samoidentyfikacji. Nie jestem wcale pewien, czy środowiska polskich kibiców (bardzo zresztą zróżnicowane) do czasu zaostrzenia się sporów politycznych i światopoglądowych były, czy też identyfikowały siebie, jako patriotyczne. Myślę, że środowiska prawicowe dostrzegły ich klasową pozycję, albowiem spora część kibiców to klasa robotniczo-ludowa i prekariusze, i skutecznie podpowiedziały im narrację, w której mogli odzyskać poczucie godności, jako że zostali wykluczeni z systemu konsumpcyjnego, symbolicznie istotnego, nowoczesnego i postępowego. To lek na alienację ekonomiczną, ale także kulturowo-symboliczną, albowiem, jak zauważają Jurczyszyn oraz Przemysław Piotrowski środowisko kibiców składa się także z osób wykształconych i studentów oraz osób ze stosunkowo wysokim poziomem materialnym, którzy z jakiś względów nie mogą być sobą w innych przestrzeniach. Wszyscy oni dostali narrację w postaci patriotyczno-wspólnotowej, analogicznie jak studiująca młodzież z dużych miast dostała samorozwój, coaching i inne tego typu praktyki indywidualistyczne nakierowane na karierę i self care.
Można z łatwością, z wyżyn akademickiego dyskursu, pośmiać się z płytkiej identyfikacji kibiców z żołnierzami wyklętymi czy ze znajomości historii, co jako żywo przypomina pohukiwanie inteligenta na religijność ludową. Trudno jednak odmówić tej narracji sukcesu w dostarczeniu części wykluczonych poczucia godności i wskazaniu na wartość przywiązania do historii i tradycji. Nawet jeśli jest ona po części wykorzystywana cynicznie, to wcale nie jest powiedziane, że choć dla pewnej grupy młodych ludzi nie ma ona żadnej autentycznie przeżywanej wartości.
Marsz Nieodległości 11 listopada jest dniem, w którym, jak mówią niektórzy z nich, mogą poczuć się Polakami, gdyż poza nim, mają poczucie, że ten kraj do nich wcale nie należy, i są tutaj obcym, a wręcz zbędnym elementem. I to nie jest tylko ich wina.
dr Michał Rydlewski
Zdjęcie w nagłówku tekstu: fot. Tomasz Chmielewski
Co mają zrobić osoby, których nie stać na warsztaty z uważności czy sesje terapeutyczne po 200 zł za godzinę.
Bo żołnierz nie jest wszechwładny, bo za nim stoi rząd jego ojczyzny, zorganizowana Ojczyzna, która mu w każdej chwili posłuszeństwo nakazać jest w stanie.