Miłość silniejsza niż śmierć

·

Miłość silniejsza niż śmierć

·

Fotografia jako artefakt, czyli coś stworzonego przez człowieka, jest medium pomiędzy zewnętrznym światem, jego materialnym utrwaleniem a patrzącym podmiotem. Znaczenie fotografii nie jest dane w samej fotografii, ale jest w oku patrzącego. Oczywiście, na pewnym poziomie możemy opisać, co na nim jest, co ono przedstawia (semiotycy nazywają to denotacją), ale jego sens wiąże się z poziomem konotacji, czyli znacznie kulturowo głębszych odniesień. Dopiero wtedy widzimy więcej niż tylko prosty opis. Wtedy zdjęcie wydaje się do nas przemawiać, uderza nas swoim wyrażeniem czegoś istotnego, pewnej prawdy, np. o francuskim państwie, a niekiedy może wręcz streszczać określone stulecie czy wyrażać dany światopogląd.

Przykładowo znane zdjęcie Chrisa Niedenthala „Czas apokalipsy” może być widziane jako dokument, albowiem w kinie „Moskwa” znajdującym się w Pałacu Kultury i Nauki był wyświetlany ten film, o czym informuje nas widoczny na zdjęciu plakat, ale także jako symbol stanu wojennego, gdyż w tym czasie było robione zdjęcie dodatkowo utrwalające transporter opancerzony „skot” i kilku zomowców.

W takim ujęciu można powiedzieć, że ta sama fotografia może funkcjonować na dwóch polach: dokumentu oraz symbolu, realizmu i tego, co dodane przez wyobraźnię patrzącego, a nawet całej patrzącej wspólnoty, która ten symbol dostrzega. „Czas apokalipsy” staje się symbolem, wręcz metakomentarzem, do zupełnie innej rzeczywistości niż Wietnam, w którym toczy się miejsce akcji filmu.

Jeden z najwybitniejszych teoretyków fotografii, Roland Barthes, stworzył kategorię punctum, czyli tego, co w zdjęciu przyciąga uwagę patrzącego: nakłuwa i niepokoi, gdyż jest tajemnicze w tym sensie, że nie możemy jasno powiedzieć, dlaczego właśnie to nas przyciąga. Punctum może być wszystko, co jest na zdjęciu i wcale nie musi być to coś, co było intencjonalnie fotografowane, lecz znalazło się tam przypadkiem. Punctum jest subiektywne, wręcz intymne, tylko dla twoich oczu, chciałoby się powiedzieć. Możesz je zobaczyć od razu, gdy spojrzysz na wykonane zdjęcie, a może ono uderzyć niespodziewanie po latach, sprawiając, że punctum staje się jednocześnie punktem opowieści o najbliższym świecie przeżywanym, np. rodziny i własnej tożsamości.

Z tego względu wyrzucając stare albumy, gardząc rodzinnymi fotografiami-pamiątkami, popełniamy zbrodnię, gdyż mordujemy możliwość rozpoznania dawnego świata, który zawsze jakoś nas formuje. Tracimy tym samym możliwość opowieści o naszych bliskich oraz koniec końców o samych sobie. Jako nastolatek możesz nie lubić rodzinnych fotografii i albumów, ale jako człowiek dorosły widzisz w nich to, czego nie widziałeś wtedy: dzięki twojemu „nażyciu się” dostrzegasz więcej, tj. nowe znaczenia i wymiary, a nawet jakieś prawdy o życiu. Jednak aby je dostrzec, fotografie, jako materialne artefakty muszą istnieć, gdyż bez nich nigdy nie uruchomi się proces nadawania nowych znaczeń, widzenia na nowo. Nasze fotografie, czy tego chciał ich twórca czy nie, opowiadają nam świat oraz nas samych. Trzeba tylko tę opowieść, w przypadku medium obrazowego, jakim jest fotografia, zobaczyć.

Taką piękną historię opowiada nam Pedro Meyer. To znany hiszpańskojęzyczny fotograf pochodzenia żydowskiego.

W diaporamie cyfrowej, czyli szeregu wyświetlanych zdjęć z podłożoną muzyką i komentarzem, zatytułowanej „I Photograph to Remember” opisuje życie swoich rodziców: Lisy i Ernesto. Czyni to na podstawie rodzinnych zdjęć: od początkowych, kilku okolicznościowych, jak zdjęcie zaręczyn, po w większości robione przez niego. Pedro od bardzo młodego wieku fotografuje, rodzina jest przyzwyczajona, że on i aparat to jedno, co sprawia, że znika poczucie dziwności i sztuczności, gdy jesteśmy fotografowani. Fotograf, który zawsze wprowadza dystans, tutaj jest członkiem rodziny, co daje mu możliwość utrwalania sytuacji w ich oryginalnym i naturalnym kontekście. Życie jest pokazywane takim, jakie jest. To ono jest tematem opowieści Meyera.

Widzimy na zdjęciach zmienianych co kilkanaście sekund, lecz trwających wystarczająco długo, żeby dobrze im się przyjrzeć, koleje życia rodziców Pedra: przede wszystkim ich wielką miłość, czułość, przywiązanie do siebie, radość z bycia razem, cieszeniem się każdą chwilą spędzaną wśród kochających się ludzi. Meyer pokazując nam fotografie opowiada historię rodziny, opisując wydarzenia większej i mniejsze wagi, czasami także całkiem zabawne, a wynikające z dużego poczucia humoru ojca.

Najbardziej przejmująca część opowieści Meyera rozpoczyna się już w czwartej minucie, kiedy ojciec Pedra, mężczyzna już w sile wieku, dowiaduje się o swojej chorobie nowotworowej. Fotografie pokazują napiętą i skupioną twarz Lisy, gdy rozmawia przez telefon z centrum medycznym. Za nią stoi wyczekujący na diagnozę ojciec. Pedro mówi, że wygląda tak, jakby czekał na wyrok na swoje życie. Potem pojawia się zdjęcie portretowe ojca zrobione, gdy dowiedział się, że został mu około miesiąca życia. W jego oczach jest wszystko, co można sobie wyobrazić, gdy człowiek dowiaduje się, że jego życie dobiega końca. Widzimy, jak Lisa i Ernesto przytulają się, ile jest w tym dotyku czułości, oddania, ale także strachu. Jak w chwili ogromnego bólu i samotności jedynym, co daje ukojenie, jest miłość drugiej osoby, która ratuje przed rozpaczą świadomości końca.

Od tego momentu projekt Meyera opowiada o umieraniu, które jest przecież częścią życia. Obserwujemy powolny, postępujący krok po kroku procesu umierania ojca, a później mamy Pedro, która także zachoruje na raka. Ten proces ma swoje tempo, ale nie tak szybkie, jak zapowiadają to lekarze, bo ci ludzie są silni i chcą żyć, bo życie to ich wzajemna miłość, wobec której diagnoza medyczna jest śmieszna, tak jak ironią losu jest fakt, że Ernesto żyje dłużej niż lekarz informujący go, iż został mu tylko miesiąc życia (przeżył trzy lata więcej). Ernesto, choć boi się śmierci, akceptuje jej nadejście. Nie wygnał jej z horyzontu własnej egzystencji, ale stawił jej czoła – i to czyni go człowiekiem w obliczu sytuacji granicznej. To raczej Pedro wydaje się bezbronny, bo nie ma słów, języka, aby powiedzieć ojcu „to coś”. „Co miałem mu powiedzieć?” – pyta. „Żeby nie umierał?”.

Nie umiemy mówić o śmierci, bo uczyniliśmy ją czymś albo estetycznym, albo zupełnie wygnaliśmy z życia. Nie umiemy w jej obliczu powiedzieć tym, których kochamy, tego, co naprawdę ważne, co sprawia, że wszyscy cierpimy, bo nie ma nic gorszego niż odchodzenie w samotności. W tym sensie żyjemy w kulturowej dziczy, jak zdiagnozował przed dekadami ten stan podejścia do śmierci historyk Philippe Ariès.

Jest piękny moment w opowieści Meyera. Ojciec prosi go, jako fotografa i syna jednocześnie, żeby zrobił mu zdjęcie. „Co mam zrobić?” – pyta ojciec. „Cokolwiek chcesz” – mówi syn. „Dobrze, to chcę latać”. Pedro fotografuje starego, umierającego ojca z rozłożonymi jak ptak ramionami. Może to nie tylko metafora? Może Ernesto naprawdę jest ptakiem, tak jak one wolnym? Może właśnie takimi powinno czynić nas życie pełne miłości?

Z czasem ojciec słabnie coraz bardziej, a czułość żony jest wprost proporcjonalna do utraty przez niego sił: całują się i przytulają nieustannie. Lisa troskliwie opiekuje się mężem, codziennie wychodząc z nim na spacer. Na jednej z fotografii widzimy podtrzymywanego przez nią i pielęgniarkę Ernesto, który nie ma już sił, aby iść tylko o własnych. Przed nimi, na zdjęciu, Pedro utrwalił coś jeszcze: uczące się chodzić dziecko, które matka trzyma za ręce. Na jednym zdjęciu widzimy początek i koniec, które są do siebie bliźniaczo podobne. Początek i koniec dzieli tylko czas. W innym momencie swojej opowieści Pedro fotografuje noworodka urodzonego w tym samym szpitalu, w którym jest jego umierający ojciec. Rozmazana dłoń dziecka wskazuje na ruch ku dłoni matki bądź pielęgniarki. Bezbronność jest słowem, które dobrze oddaje oba różne i jednocześnie podobne momenty. Na początku i na końcu wyciągamy ku komuś dłoń, aby pomógł nam żyć oraz towarzyszył w umieraniu.

Motyw trzymania się za ręce przewija się w całej diaporamie wiele razy. Dotyk zastępuje słowa, mówi więcej niż słowa, szczególnie jeśli te słowa nie istnieją, albo nie są w stanie czegoś wypowiedzieć. A może po prostu za bardzo ufamy w słowa? Rak oraz guz mózgu powodują, że Ernesto przestaje widzieć i słyszeć oraz mówić – zostaje tylko dotyk. To zmysł, który zastępuje komunikację poprzez inne, które uważamy za znacznie ważniejsze. Czy słusznie? Na jednej z fotografii widzimy ojca ściskającego dłoń syna (drugą ręką Pedro robi zdjęcie). Ściska tak mocno, że dłoń Pedro staje się niebieska.

Fotografie Meyera pokazują bez żadnej estetyzacji umieranie, odsłaniając to, co krępujące i ukrywane: degradację ciała, jego absolutną bezradność względem elementarnych potrzeb, jak toaleta; słabość, marność, a nawet brzydotę. Jest kilka takich zdjęć, które można potraktować jako pokazujące zbyt wiele, np. gdy widzimy bezbronnego ojca w łazience. Można nawet się moralnie oburzyć, że pokazują to, czego nikt nie chce oglądać. Często mówimy: „Zapamiętajcie mnie takim, jakim byłem przed chorobą, kiedy byłem zdrowy”. Ale to tylko efekt naszego lęku przed końcem, skutek zdziczałej kultury nakazującej nam odwracać wzrok od nieestetycznego ciała umierającego człowieka, który staje się tym, czym nie jest: biologiczną masą podłączoną do maszyn. Jest bowiem czymś więcej i to widać tylko w punctum.

Ponadto pojawia się pytanie, dlaczego pamiętać człowieka tylko wtedy, kiedy jest zdrowy. Choroba i umieranie to także części życia. Może właśnie wtedy okazanie miłości drugiemu człowiekowi jest najwyższą próbą człowieczeństwa? Nie ma co uciekać od tego momentu, bo wtedy umiera coś więcej niż człowiek, ginie bowiem wiara w człowieczeństwo. Może właśnie w tych chwilach ta miłość może się dopełnić? Może ona wybrzmieć właśnie z ogromną mocą w drobnym na pozór, wydawałoby się, geście trzymania za rękę, bo czasami ludzie nie potrzebują słów. Pedro zauważa także, iż personel medyczny robi to inaczej niż bliska osoba. Dotyk dotykowi nierówny, nawet jeśli wygląda tak samo, bo liczy się to, czego nie widać: emocje, coś, co różni nas od maszyn.

Gdy obserwujemy zmagania ojca z chorobą, chwile, gdy wydaje się, że koniec jest bliski oraz zaskakujące momenty polepszenia jego stanu zdrowia, Pedro otrzymuje informację, aby udać się do innego szpitala, gdyż jego mama miała krwotok mózgowy spowodowany guzem mózgu. Co więcej, okazuje się, że ona też ma raka. Od tego momentu fotograficzna opowieść Pedra skupia się na Lisie. Pedro musi zdecydować o operacji mamy, której wynik jest nieprzewidywalny. Widzimy fotografię, gdy personel ścina jej włosy, przygotowując do operacji. Pedro mówi, że nie może pozbyć się skojarzeń ze zdjęciami z obozów koncentracyjnych. W jednym i drugim przypadku, pomimo oczywistych różnic, człowiek zostaje uprzedmiotowiony, a człowieka nie można sprowadzić do jego biologiczności, zredukować do ciała. Może zdjęcia pomogą mi zrozumieć, co teraz się dzieje, mówi Pedro, gdy fotografuje wywożoną na blok operacyjny mamę.

Następna fotografia przedstawia mamę po dziesięciu dniach od operacji, i jak twierdzi Pedro, mama wygląda jak królowa. Chodzi nie tylko o elegancki ubiór. Z jej oczy bije siła. Lisa wraca do formy, żartuje, maluje się, a włosy odrastają.

Guz mózgu nie daje jednak o sobie zapomnieć i w efekcie połowa jej ciała zostaje sparaliżowana. Z godziny na godzinę jest coraz gorzej, a fotografia pokazuje nam żegnającego się z mamą Pedra, który trzyma ją za rękę. Kolejna pokazuje już zmarłe ciało zawinięte w biały materiał. Widać tylko twarz.

Pedro i rodzina nie mówią ojcu o śmierci żony, uważając, że nie ma to sensu. Ale, jak mówi Pedro, on w jakiś sposób to wiedział. Przestał jeść, trzymając godzinami jedzenie w ustach. Siedział godzinami i dłonią głaskał w powietrzu wyimaginowaną postać Lisy. Analizując tę fotografię z wyciągniętą dłonią moglibyśmy zapytać: co przedstawia? Co robi na niej ten mężczyzna? Gdybyśmy nie znali historii miłości Ernesto i Lisy, tj. całego kontekstu, w którym widzimy zdjęcia, moglibyśmy jedynie powiedzieć, oto chory i tracący kontakt z rzeczywistością mężczyzna porusza dłonią w powietrzu. Kontekst sprawia, że widzimy, jak czule dotyka zmarłą żonę. Zmarłą jednak tylko dla nas, bo nie dotyka się kogoś, kogo nie ma obok ciebie.

Ernesto umiera w dziewięć tygodni po żonie, jakby nie miał siły już walczyć, albo po prostu nie było już takiej potrzeby. W tych okolicznościach lepszym może być tylko spotkanie się w innym świecie. Bo miłość jest silniejsza niż śmierć i nie ustaje nawet po śmierci, jest czymś, co istnieje pomimo różnicy tego i tamtego świata, łącząc niewidzialną więzią żywych i umarłych.

Patrząc na te wszystkie fotografie, mówi Pedro, przypominam sobie, jak moja mama pytała: dlaczego nie możemy być tak blisko siebie przez całe życie?

Właśnie, dlaczego? Pewnie każdy z nas słyszał i nierzadko się zastanawiał nad słowami wielu umierających ludzi, co istotne, zaskakująco zgodnych, którzy żałowali, że za mało czasu poświęcali na życie, miłość, bliskość. Niby wszyscy to wiemy, a jednocześnie tak trudno zacząć, w tym sensie, żyć naprawdę, jakbyśmy nie do końca wierzyli, że jesteśmy śmiertelni. Usuwając z horyzontu naszego życia śmierć, usunęliśmy także samo życie, które ma sens wtedy, kiedy jest w nim miłość. Miłość przekracza bowiem granice światów, analogicznie jak przekracza je gest Ernesto głaszczącego Lisę, która jest przy nim mimo fizycznej nieobecności.

Patrząc na fotografie i całą opowieść Meyera o swoich rodzicach, można dojść do wniosku, że przedstawiają one nie tylko umierających ludzi, lecz streszczają także czas miłości, bliskości i czułości, który być może odchodzi. Patrząc na te fotografie widzimy to, co tracimy.

dr Michał Rydlewski

Zdjęcie w nagłówku tekstu: fot. Tomasz Chmielewski

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie