Następny przystanek?
Zbliżanie kolei do miejscowości i osiedli mocno zwolni.
Zacny czytelniku!
Autorka tych słów zwlekała trzy sezony, by przyznać Ci się do czegoś. Tak – oglądam „Bridgertonów”. Co więcej, z wypiekami na twarzy czekam na kolejną odsłonę netflixowej sagi kostiumowej, niczym panny z Mayfair na pierwszy bal sezonu. I nie wstydzę się do tego przyznać.
Oszałamiające feerią barw widowisko, oparte na serii książek Julii Quinn, ma w sobie coś, co przyciąga niczym pierwsze takty kadryla na parkiecie Vauxhall Gardens. Choć na poziomie narracji nie chodzi o nic więcej niż o to, kto złapie najlepszą partię sezonu, nie sposób oderwać się od ekranu.
Czy jednak oglądanie tej produkcji to tylko guilty pleasure? Czy może za fasadą blichtru i pięknych kostiumów, leżących jak ulał na idealnie przystojnych kawalerach i młodych damach bez skazy, kryje się coś więcej?
Podobno – jak wielokrotnie i od wielu osób słyszałam – jestem mistrzynią nadinterpretacji. I dziś, tym tekstem, chcę na ten tytuł zasłużyć. Zaryzykuję stwierdzenie, że oglądanie klasy próżniaczej w jej złotym wieku daje rodzaj katharsis, ale też eskapistycznej ulgi. Bo w końcu my – zwłaszcza w ostatnich latach – jesteśmy, mam wrażenie, coraz bardziej jak bohaterowie, znakomitego skądinąd, filmu „Wszystko, wszędzie, naraz”, podczas gdy postaci z serialu nie muszą absolutnie nic.
Ich życie polega na strojeniu się, niekończących się balach, wieczorkach, spacerach i przejażdżkach powozem. Pozazdrościć. Wzmianki o tym, z czego utrzymują się zacne rody londyńskiej śmietanki towarzyskiej, padają sporadycznie – może ze dwa razy na trzy sezony. Oczywiście ludzie ci żyją z dzierżawy ziemi, z której ich przodkowie wywłaszczyli poprzednich właścicieli. Tu odsyłam Cię, zacny czytelniku, do źródeł – poszukaj hasła „grodzenia” (enclosures), a dowiesz się wielu ciekawych rzeczy o rodowodzie niemiłosiernie nam panującego systemu ekonomicznego
Ale ad rem – chodzi więc być może o to, że w głębi serca marzymy o życiu bez konieczności codziennej walki o byt. Bez pracy, która drenuje, zamiast – jak chcieliby nam to wmawiać luminarze kapitalizmu – być źródłem radości i spełnienia. W końcu, jeśli wnikliwie zagłębimy się w pisma Mędrca z Trewiru, musimy dostrzec, że Marksowi nie chodziło wcale o to, by poprawić los robotników, ale o to, by nikt już nigdy więcej nie był robotnikiem w taki sposób, jaki wymusza kapitalizm. I postaci z serialu doskonale pokazują, że życie bez pracy jest nie tylko możliwe, ale także pełne radości i spokoju, gdzie można odnaleźć swoje pasje, skupić się na poszukiwaniu miłości, dbać o przyjaźnie, o własny rozwój i tak dalej.
W obliczu rozwoju sztucznej inteligencji i tego, że prędzej czy później (choć raczej prędzej) większość z nas zostanie przez nią po prostu wygryziona, warto głośno mówić, że może już dość. Dość kultury zapierdolu. Dość bredni o tym, że ciężką pracą ludzie się bogacą, i dość tej mantry o produktywności jako mierze wartości człowieka.
Pora na zmianę paradygmatu. I tak, łatwo drwić, że autorka tych słów żąda rezydencji i przystojnego księcia dla każdego. Ale może warto jednak zadać sobie pytanie: skoro wiemy, że zasobów na Ziemi jest dość, by starczyło dla wszystkich, to czemu wciąż tłuczemy się o ten sam 1%? Wzajemnie obwiniając się o to, kto komu zabrał jakie ochłapy, podczas gdy gdzieś – na prywatnych wyspach czy w innych skupiskach finansowych elit – trwa impreza, przy której największe bale na dworze królowej Charlotty to zaledwie żart.
Zostawiam Cię Zacny Czytelniku z tym pytaniem i udaję się spocząć na szezlongu.
Twoja Lady Whistledown.
Natalia Bała
Zdjęcie w nagłówku tekstu: Adina Voicu from Pixabay.
Zbliżanie kolei do miejscowości i osiedli mocno zwolni.
Porzuca finansowy dostatek i dobre życie, aby zamieszkać na dworcu.