Neofici-troglodyci

·

Neofici-troglodyci

·

Jest takie środowisko, które nosi nazwę Polska Partia Pracy, będące polityczną „wypustką” śląskiego związku zawodowego Sierpień 80. Szerszej publiczności PPP jest mało znana. Uważniejszym obserwatorom sceny politycznej kojarzy się z regularnym uzyskiwaniem wyników wyborczych poniżej 1%. Osobom jeszcze bardziej wnikliwym z tym, że w dwóch ostatnich wyborach – parlamentarnych i samorządowych – wystawiała kandydatów, o których kandydowaniu nie wiedzieli nawet oni sami (tak było w 2006 r. w woj. lubuskim, a niedawno na Opolszczyźnie). W ostatnim wyścigu wyborczym PPP dała się też poznać z innego krętactwa, tym razem w wielu okręgach wystawiając osoby o znanych nazwiskach, aby wyborca błędnie skojarzył je z kimś popularnym. Ten rodzaj żerowania na cudzej sławie i dorobku przybierał różne formy – od groteski, gdy kandydatka PPP na Podbeskidziu nazywała się Małysz, przez cwaniactwo, gdy listę tej partii w stolicy otwierał Borowski, po zwykłe, delikatnie mówiąc, sukinsyństwo, jak w Gdańsku, gdzie legendarnego lidera „Solidarności”, Andrzeja Gwiazdę, usiłował podrabiać lider listy PPP, Jarosław Gwiazda. Takich przypadków na listach PPP było w całym kraju kilkadziesiąt, a w większości z nich „znanego” kandydata przysłano z drugiego końca Polski, więc o żadnym przypadku nie ma tu mowy. Była to celowa strategia oparta na oszustwie i próbie manipulowania nastrojami wyborców. Tu i ówdzie zresztą przyniosła zamierzony efekt – najlepsze wyniki wśród ogólnie mizernego poparcia tej partii otrzymali w Krakowie niejaki Stanisław Ziobro (podrabiający wiadomo kogo), a w Katowicach – Klemens Uszok (żerujący na popularności prezydenta Katowic, Piotra Uszoka).

Takich „sukcesów” PPP ma na koncie jeszcze całkiem sporo. Na przykład od ponad roku wydaje, za pieniądze wspomnianego związku Sierpień ’80, gazetę „Trybuna Robotnicza” (nazwa zainspirowana – tak twierdzą wydawcy – tytułem bardzo zakłamanego dziennika, wydawanego pod patronatem PZPR przez prawie cały PRL), którą anonsowano jako „lewicowy tygodnik opinii”. Skończyło się na mizernej gazetce, której poziom przywodzi na myśl raczej „Fakt”. Z tą różnicą, że w „Fakcie” nie zdarzają się tak często błędy ortograficzne i co kilka numerów nie drukują czołobitnych wywiadów z własnym sponsorem (tym w TR jest Bogusław Ziętek, jako przewodniczący zarazem PPP, jak i Sierpnia ’80), a brukowiec choć brukowiec, to i tak doborem tematów i różnorodnością opinii przewyższa partyjny biuletyn. Ten rzekomy „tygodnik opinii” osiąga sprzedaż na poziomie „aż” kilku tysięcy egzemplarzy. Gdyby ktoś nie wiedział, to w kategorii tygodników ogólnopolskich taki poziom czytelnictwa wywołuje wyłącznie uśmiech politowania. Zasięg tego pisemka dobrze obrazują także wyniki jego inicjatyw. Gdy w wakacje „Trybuna Robotnicza” ogłosiła apel poparcia dla głośnego w całym kraju strajku pielęgniarek, popieranego przez grubo ponad połowę Polaków, uzbierała pod nim… 143 głosy.

Całe to towarzystwo nie byłoby warte zawracania sobie nim głowy, gdyby nie to, że mimo wyżej opisanych faktów i zagrywek (łatwych do sprawdzenia w epoce Internetu), uroiło sobie, iż ma prawo ferować wyroki i rozliczać wszystkie inne środowiska, oczywiście sugerując przy okazji, że samo jest bez skazy. Nie dość, że PPP i jej przybudówki namolnie autoreklamują się jako najprawdziwsza lewica w Polsce – na co machnąłbym ręką, bo takie przekomarzanie się jest dobre dla dzieci z piaskownicy – to w dodatku osoby z tego środowiska nie ustają w zarzucaniu innym organizacjom i pismom a to „tworzenia propisowskiej pseudolewicy”, a to „sprzedania się Samoobronie”, a to „sympatyzowania ze skrajną prawicą”. Abstrahując od szczegółów tego typu donosów, przeważnie kłamliwych lub przynajmniej opartych na manipulacji, obficie produkowanych przez ludzi związanych z PPP, można im odpowiedzieć: i kto to mówi?

Wszelkie dyskusje o „prawdziwości” czyjejś lewicowości, nonkonformizmie i niesprzedajności są najczęściej jałowe, znamionując postawy sekciarskie, paranoję lub brudne porachunki. Bywają też zasłoną dymną dla faktycznych postaw osób oskarżających. W Polsce w piętnowaniu innych środowisk za „faszyzm”, „współpracę z prawicą” itp. brylują osoby, które same, owszem, kolaborują. Tyle, że ze skrajnymi liberałami, służąc im jako psy gończe, mające atakować wszystkich tych, którzy zakwestionują interesy nie tyle niekonkretnych „wielkich koncernów” czy dobroczynne skutki „globalizacji”, lecz po imieniu nazwą negatywne zjawiska, decyzje i procesy zachodzące tutaj i teraz w interesie ich sponsorów. Ten radykalizm na pokaz przyjmuje postaci tak groteskowe, że nietrudno o parsknięcie śmiechem.

Chyba najbardziej dobitnym przykładem jest bardzo, ale to bardzo lewicowe i radykalne wydawnictwo Książka i Prasa. Na łamach kilku jego gazet możemy regularnie znaleźć tyrady przeciwko kapitalizmowi, peany na cześć rewolucji i partyzantek zbrojnych, laurki o Trockim i Guevarze oraz gromy ciskane na „prawicowych kolaborantów z wielkim kapitałem” itp. A zaraz obok tego wywiad z Aleksandrem Smolarem z Fundacji Batorego (trudno o bardziej symboliczną instytucję w kwestii promocji w Polsce neoliberalnego modelu), obrona Adama Michnika przed niesprawiedliwymi atakami „oszołomów” etc. Nasi niezwykle bojowi antykapitaliści przed ostatnimi wyborami promowali Lewicę i Demokratów, przekonując, że „LiD to hit” i że należy „pójść w LiD”.

Nic dziwnego, że ten straszliwie groźny radykalizm, te zajadle antykapitalistyczne tyrady, okraszone zdjęciami bojowników w kominiarkach i z karabinami, jakoś niespecjalnie budzą grozę na liberalnych salonach. A wręcz przeciwnie – owi pogromcy neoliberalizmu są regularnie promowani w „Gazecie Wyborczej” tuż obok hagiograficznych wywodów na temat Leszka Balcerowicza i jego „cudu” gospodarczego, a w głównej siedzibie SLD, dziś zjednoczonego z ex-Unią Wolności, kolportowane jest na dużą skalę ich super-wywrotowe pismo „Le Monde Diplomatique”.

Jak widać, licytowanie się w radykalizmie z takimi postaciami jest groteskowe. Oni są radykalni – tyle że w gębie. Przekomarzanie się z nimi w kwestii lewicowości jest jałowe, bo należałoby je prowadzić w konkurencji z ludźmi, którzy bardzo głośno krzyczą, ale nic poza tym nie robią. Czyli byłaby to dyskusja nie o efektywności, lecz o efektowności. Jako człowiek ceniący konkretną robotę, nie odczuwam potrzeby konkurowania z takim pajacowaniem. „Obywatela” od początku interesowało nie to, co ktoś opowiada, lecz co i jak robi. W efekcie popieraliśmy te inicjatywy i osoby, które podejmowały sensowne działania, nawet jeśli czyniły to pod niezbyt nam miłymi nazwami czy w imię niezbyt mądrych uzasadnień. Krytykowaliśmy też kierowanie się sloganami i etykietkami zamiast oceną realnych interesów i skutków.

Owszem, zdarzało się nam chwalić prawicę, gdy jej reprezentanci proponowali rozwiązania bardziej prospołeczne niż „lewicowcy” z SLD. Owszem, nasi ludzie publikowali w prasie prawicowej – tyle tylko, że głosili tam nie pochwały nieskrępowanego rynku czy nacjonalizmu, lecz przeciwnie, wskazywali na wady takich poglądów. Owszem, odcinaliśmy się niejednokrotnie od kurczowego trzymania się podziału na lewicę i prawicę, gdyż uważamy, że ważniejsze od koloru sztandarów są rzeczywiste czyny i decyzje, a w polskich realiach ten podział jest tym bardziej fałszywy, że „lewicę” reprezentują u nas byli SB-cy i kapusie, cyniczni milionerzy pokroju Urbana czy zwolennicy podatku liniowego w stylu Leszka Millera. Ani się tego nie wstydzimy, ani nie wypieramy – owszem, wolimy Zbigniewa Romaszewskiego niż generała Kiszczaka, podobnie jak Andrzeja Gwiazdę niż Jacka Kuronia, bo to ludzie Kiszczaka strzelali do strajkujących robotników z ostrej broni, a ludzie Kuronia zafundowali Polsce skrajny liberalizm gospodarczy, nierówności społeczne i kilka milionów bezrobotnych. I nie zmienią tego faktu żadne donosy o „wysługiwaniu się prawicy” czy „ciągotkach faszystowskich”, obficie produkowane przez naszych „przyjaciół” siedzących w kieszeni Agora SA i SLD.

Jednak o ile zarówno my, jak i wiele innych środowisk może spokojnie znosić takie zagrywki i głupkowate oskarżenia ze strony „prawdziwej lewicy” opłacanej przez neoliberałów, o tyle w przypadku, gdy zaczynają się tym zajmować najmniej odpowiedni ludzie, warto powiedzieć kilka słów. A do tych ludzi należy wspomniana Polska Partia Pracy, która szczególnie groteskowo wygląda w roli arbitra oceniającego czyjąś lewicowość. Wystarczy przypomnieć kilka łatwych do sprawdzenia faktów – dziś bardzo starannie przemilczanych przez liderów PPP – aby stwierdzić, że kto jak kto, ale właśnie oni powinni milczeć jak grób w kwestii oskarżeń i podejrzeń o „wysługiwanie się prawicy”, „faszyzm”, „współpracę z Samoobroną, skompromitowaną udziałem w prawicowej koalicji” itp. Gdyby bowiem ich samych zacząć z tego rozliczać, to przy odrobinie honoru i uczciwości powinni popełnić zbiorowe harakiri.

Zobaczmy, jak wygląda „konsekwentna lewicowość” Polskiej Partii Pracy. Skąd się w ogóle wzięło to ugrupowanie? Powstało w roku 2001 na bazie ówczesnej koalicji wyborczej „Alternatywa”. W skład „Alternatywy” oprócz związku zawodowego Sierpień ’80 (liderzy Daniel Podrzycki i Bogusław Ziętek) wchodziły m.in. takie „lewicowe” ugrupowania, jak KPN-Ojczyzna, Narodowe Odrodzenie Polski (NOP) oraz część Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego (grupa rozłamowa, reprezentująca głównie prawe, „radiomaryjne” skrzydło partii). Była to prawica, przy której PiS to formacja centrowa. O NOP wystarczy powiedzieć, że to ugrupowanie odwołuje się wprost do tradycji przedwojennej „Falangi”, pochwalało apartheid, regularnie publikuje w swoich czasopismach wywody Davida Irvinga i było wydawcą pierwszej w Polsce książki negującej zagładę Żydów, jej skalę i metody hitlerowców – była to pozycja pod wymownym tytułem „Mit holocaustu”.

Dla liderów Sierpnia ’80 nie był to bynajmniej pierwszy taki sojusz. Rok wcześniej, przy okazji wyborów prezydenckich, poparli oni generała Tadeusza Wileckiego, kandydata Stronnictwa Narodowego, które kilka miesięcy później było głównym konstruktorem Ligi Polskich Rodzin. Ich sojusznikiem w manewrach zmierzających do stworzenia ugrupowania ponoć „konsekwentnie lewicowego”, był Mariusz Olszewski. W roku 1997 został on posłem z listy AWS, rekomendowanym przez ZChN. Odszedł z AWS i jako bardzo bliski współpracownik Jana Łopuszańskiego utworzył Koło Poselskie Porozumienia Polskiego, a następnie z KPN-owcami współtworzył Klub Parlamentarny Alternatywa. Był bardzo aktywnym parlamentarzystą, z trybuny sejmowej kilkakrotnie stając w obronie Radia Maryja.

Klub Parlamentarny Alternatywa w sojuszu z Sierpniem ’80 szukał sojuszników nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Jednego z nich znalazł we Francji. Był to Front Narodowy Jean-Marie Le Pena, czyli ugrupowanie, które „prawdziwa lewica” od zawsze nazywa rasistowskim i neofaszystowskim. Kontakty były owocne – wiosną 2001 r. przybył do Polski zastępca Le Pena w FN, Bruno Gollnisch. Spotkał się właśnie z posłami Alternatywy oraz z liderami Sierpnia ’80, którzy podejmowali go z honorami. Entuzjastyczna relacja z wizyty ukazała się w czasopiśmie tego związku – „Kurierze Związkowym”. Czytamy tam: „Trzeba mieć nadzieję, że spotkania takie jak z profesorem Bruno Gollnischem w KWK Wujek ugruntuje wśród społeczeństwa Polskiego przekonanie, że myślenie o własnym narodowym interesie i zachowaniu politycznej oraz gospodarczej suwerenności, nie jest odosobnione. Jest tylko skutecznie zagłuszane przez realizujące ponadnarodowe interesy, euroentuzjastycznie nastawione media”. Wkrótce nastąpiła rewizyta – tym razem Sierpień ’80 wysłał delegację umundurowanych górników na demonstrację Frontu Narodowego w Paryżu. Zaiste lewicowa wycieczka.

Czy to wszystko przeszkodziło „antyfaszystom” i „prawdziwym lewicowcom” we współpracy z Sierpniem ’80 i PPP? Ależ skąd. Ludzie zwykle tropiący „kolaborację z faszystami” do siódmego pokolenia wstecz, tym razem doznali nagłej amnezji. Sojusznicy Le Pena i NOP-u doznają cudownej metamorfozy po wyborczej porażce i ze skrajnej prawicy idą na skrajną lewicę. A ta, choć zapalona w tropieniu faszyzmu i „faszyzmu”, nigdy nie wybaczająca nawet najmniejszych przejawów współpracy z prawicą, tym razem momentalnie zapomina, wybacza i przemilcza to, co zwykle powoduje u niej ogrom histerii, rozliczeń i oburzeń. Choć związki Ziętka i spółki ze skrajną prawicą były jawne i silne jeszcze w latach 2001-2002, to już w 2005 do PPP i Sierpnia ’80 na całego lgnie radykalna lewica. Laurki na cześć tych formacji publikuje portal lewica.pl, współpracuje z nimi lewicowo-radykalny związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza, liderzy świeżo nawróconej lewicy są wychwalani przez „kawiorową lewicę” stołeczną, niemal wszystkie środowiska mikrolewicy i wielu znanych „antyfaszystów” (szczególnie warszawscy, wrocławscy, poznańscy i górnośląscy) paradują bez wahania i zażenowania u boku szefa PPP i Sierpnia ’80 Ziętka oraz jego zastępcy Olszewskiego. Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ze związkowej kasy, hojnie sypane inicjatywom mikrolewicy. Drobiazgowy „antyfaszyzm”, podobno stanowiący sedno światopoglądu tych ludzi, przehandlowano momentalnie.

Do tej kolekcji „konsekwentnie lewicowych” faktów warto dołożyć kolejną ciekawostkę personalną. Otóż niejaki Zbigniew Marcin Kowalewski, jeden z „mózgów” PPP i czołowy publicysta polskiej edycji „Le Monde Diplomatique”, równie chętnie rozliczający inne grupy i osoby z niedostatecznej lewicowości oraz z rzekomej kryptoprawicowości, też dziwnym trafem ma słabość do bardzo specyficznych poszukiwań ideowych. Wymieńmy tylko dwa najbardziej znamienne przykłady. Już kilkanaście lat temu promował on kuriozalną tezę, że ukraińska zbrojna formacja nacjonalistyczna, UPA, ewoluowała w pozytywną stronę „rewolucyjnego nacjonalizmu”, a wręcz stanowiła dobry punkt wyjścia do działań o charakterze lewicowym. Na łamach trockistowskiego pisma „Dalej!” pisał o tej formacji: „/…/ doszedłem do wniosku, że UPA była bardzo typowym ruchem narodowowyzwoleńczym. Przez 45 lat każdemu, kto usiłowałby dochodzić prawdy o UPA groziło zmiażdżenie przez państwowy aparat (nie tylko) ideologiczny pod zarzutem, że stara się rehabilitować lub gloryfikować kolaborantów reżymu hitlerowskiego. Oswoiłem się z tą groźbą do tego stopnia, że zarzut ten nie robi już na mnie żadnego wrażenia”. Odważny lewicowiec Kowalewski za nic miał zatem powszechnie znane fakty, jak uprzednia kolaboracja części twórców UPA z hitlerowcami, wcześniejsza przynależność części członków UPA do dywizji SS-Galizien, antysemityzm, zaawansowany szowinizm itp.

Takie wywody wywołały wówczas oburzenie prof. Ludwika Hassa, nestora polskiego trockizmu, byłego więźnia stalinowskich gułagów, który zaprotestował przeciwko tak jednostronnemu „odkłamywaniu” historii UPA. Kowalewski nadal trwał przy swoich fascynacjach, a w polemice z prof. Hassem przywołał inny bardzo wymowny wzór do naśladowania. Oprócz rehabilitacji „narodowowyzwoleńczej” UPA, lewica powinna jego zdaniem zrozumieć fenomen „czarnego nacjonalizmu”, reprezentowanego przez amerykańską formację Naród Islamu (Nation of Islam). Kowalewski zaczął bowiem promować w latach 90. właśnie tzw. czarny nacjonalizm. Jego zdaniem, potężną i obiecującą siłą antykapitalistyczną w USA są Afroamerykanie. Kowalewski w jednej ze swoich broszur nie omieszkał w całkiem pozytywnym świetle zaprezentować jednego z czołowych działaczy murzyńskiego nacjonalizmu, Louisa Farrakhana. Jest to lider wspomnianego Narodu Islamu – sekty religijno-politycznej, skupiającej głównie Czarnych z uboższych warstw społecznych. W obszernym wywodzie Kowalewskiego można co prawda znaleźć drobne wzmianki o antysemityzmie Farrakhana, ale giną one wśród długich wywodów o tym, jaką dobrą robotę on i Naród Islamu robią wśród murzyńskiej młodzieży i kierują ją ku rewolucji antykapitalistycznej. Tymczasem Farrakhan jest znany z tak kuriozalnych wypowiedzi, jak np. taka, że Żydzi to „krwiopijcy, prosto z synagogi Szatana, z religią z rynsztoka”, „Żydzi opanowali handel niewolnikami i wstrzykują czarnym niemowlętom AIDS” itp. Nation of Islam wierzy też w „żydowski spisek” – organizacja ta prowadziła w amerykańskich campusach kolportaż „Protokołów Mędrców Syjonu”, opatrzonych agresywnym antysemickim komentarzem.

Na końcu wyliczanki weźmy na tapetę jeszcze jeden wątek. Otóż ludzie związani z PPP bardzo ostro skrytykowali niedawno sojusz z Samoobroną, jaki zawarła część ugrupowań lewicowych pod wodzą Piotra Ikonowicza. W swojej krytyce twierdzili oni, że Samoobrona po pierwsze nie jest lewicowa, a po drugie – skompromitowała się wspólnymi rządami z prawicą. „Zapomnieli” jednak wspomnieć, że liderzy Sierpnia ’80 już kiedyś chętnie dogadywali się z nielewicową Samoobroną. W roku 2000 wraz z Samoobroną i wspomnianym gen. Wileckim, Sierpień 80 utworzył Blok Ludowo-Narodowy, który jednak szybko się rozpadł wskutek wybujałych ambicji personalnych liderów każdej z grup go tworzących. „Zapomnieli” też dodać, że zanim Ikonowicz zdecydował się na sojusz z Lepperem, oni sami prowadzili z Samoobroną rozmowy na temat wspólnego startu w wyborach 2007. Do zgody nie doszło, gdyż – jak powiedział mi jeden z czołowych polityków Samoobrony, biorący w tych rozmowach bezpośredni udział – PPP zażądała zbyt wielu „dobrych” miejsc na wspólnych listach. Gdy Samoobrona, prowadząca rozmowy z kilkoma środowiskami radykalnej lewicy, porozumiała się z Ikonowiczem, wówczas ludzie z PPP przypuścili na niego zajadły atak.

Jak wspomniałem, licytowanie się w tym, kto jest najprawdziwszą i najbardziej konsekwentną lewicą, uważam za pozbawione sensu. Nie uważam też, że fiksacja na punkcie „czystości ideologicznej” to cecha godna kultywowania. Pamiętam, że liderzy Sierpnia ‘80 nie tylko paradowali z zastępcą Le Pena, ale także dzielnie bronili interesów pracowników w różnych zakładach. Nie przeszkadza mi, że ktoś domagał się z trybuny sejmowej traktowania Radia Maryja nie gorzej niż innych rozgłośni, bo to zarówno uczciwe, jak i rozsądne (można RM krytykować za różne rzeczy, ale nie należy zapominać, że to jedno z niewielu dużych mediów, które miało odwagę ukazać także ciemne strony liberalizmu gospodarczego i podważyć fałszywą propagandę sukcesu, towarzyszącą polskiej transformacji). Nie przeszkadza mi również współpraca z Janem Łopuszańskim, bo mimo oczywistych różnic ideologicznych pamiętam, że jako jeden z niewielu posłów miał on odwagę głosować przeciwko poparciu Polski dla barbarzyńskich bombardowań Serbii przez NATO. Nie uważam, by współpraca z KPN-em stanowiła grzech śmiertelny, gdyż była to formacja antyliberalna gospodarczo, a sojusz z nią pokazuje właśnie, jak kalekie i fałszywe jest bezmyślne posługiwanie się etykietkami lewicy i prawicy. Nie mam nic przeciwko poszukiwaniom ideowym, nieszablonowym pomysłom i postawom, a wręcz wielokrotnie do nich zachęcałem, bo na tym polega wolność przekonań i słowa, a takie postawy prowadzą do wypracowania nowych rozwiązań zamiast bezmyślnego powtarzania dawno zużytych dogmatów i sekciarskich formułek. Jestem też w stanie zrozumieć, że liderzy związku zawodowego – oraz każdy inny człowiek – mogą błądzić i niejednokrotnie mylić w swoich ocenach i sojuszach, co nie przekreśla ich raz na zawsze. A wreszcie – uważam, że ludzie mają prawo do zmiany poglądów i postaw, i że nie należy w nieskończoność wypominać im błędów z przeszłości.

Ale trzeba pamiętać o jednym. Otóż jeśli tacy ludzie chcą, żeby ich traktować właśnie po ludzku, bez zaciekłości i pamiętliwości, to oni sami powinni innych traktować w identyczny sposób. Jeśli natomiast ekipa z byłymi posłami AWS-u w składzie zaczyna rozliczać kogoś z „kolaboracji z prawicą”, jeśli niedawny sojusznik NOP-u i Le Pena oskarża innych o ciągoty faszystowskie, jeśli niedoszły koalicjant Samoobrony traktuje kilka tygodni później sojusz z tą partią jako zdradę i skandal, jeśli ktoś, kto wybielał UPA i promował Farrakhana zaczyna węszyć u innych „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” – to warto sprowadzić go na ziemię, a innym przypomnieć to i owo.

Bo można od biedy znieść zapał neofity – nie należy natomiast pokornie znosić wybryków troglodyty.

Remigiusz Okraska

Post scriptum z roku 2019: Polska Partia Pracy uległa rozwiązaniu w roku 2017. W wywiadzie „pośmiertnym” jej lider Bogusław Ziętek zrobił psikusa liberalno-lewicowym „antyfaszystom” i pochwalił politykę PiS.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie